I możesz się z tym nie zgadzać.
Nie mylisz się. Nie ma potrzeby. Jednak to co myślę chciałam napisać. Może też się okaże dla kogoś cenne.
Pozdrawiam.
Moderator: Moderatorzy
Nie mylisz się. Nie ma potrzeby. Jednak to co myślę chciałam napisać. Może też się okaże dla kogoś cenne.
Potwierdzam, że dla mnie jest cenne.white chocolate pisze: ↑30 gru 2019, 21:59 Jednak to co myślę chciałam napisać. Może też się okaże dla kogoś cenne.
Pozdrawiam.
Drogi Ukaszu, przeczytałam Twoje posty i tak, odmiennie niż Ty oceniam zachowanie Twojej żony. Nie wiem co dzielnicowy Ci powiedział i na ile zna prawo, ale małżonek ma pełne prawo korzystać z mieszkania, nawet jeśli formalnie nie jest jego właścicielem. Jakiekolwiek próby utrudniania tego skutkują założeniem niebieskiej karty, a kontynuacja takich działań powoduje, że teczka się powiększa. Wyjątek to np. nie wpuszczenie do domu osoby po narkotykach lub alkoholu, ochrona przed przemocąUkasz pisze: ↑30 gru 2019, 21:42 Ruto, skoro już się tak zaangażowałaś w mój wątek, to chyba byłoby jednak dobrze go przeczytać. Jak nie całość, to przynajmniej moje posty, bo tylko w nich jest relacja o tym, co się wydarzyło między mną a żoną
Fakt założenia mi niebieskiej karty - a dokładniej wszczęcia procedury weryfikacji zarzutu - nie dowodzi, że doszło do przemocy. Z przeprowadzonych dotąd przeze mnie kilku rozmów z dzielnicowym i z pracownikami GOPSu wynika raczej negatywny wynik tej weryfikacji. Żadna z tych osób nie nazwała żadnego mojego zachowania przemocowym. Dzielnicowy poradził mi wprost, że w tej sytuacji powinienem zamknąć furtkę, bramę i drzwi wejściowe, a nie zostawiać żonie dostępu do większości domu. Poradził, żeby właśnie tak zrobić. Na podstawie mojego zeznania uznał, że nie można mówić o mieszkaniu żony ze mną, tylko o sporadycznym korzystaniu z lokalu i przerwanie tego nie jest sprzeczne ani z prawem ani z zasadami życia społecznego.
Moja żona teraz nawet nie udaje, że bywa w moim domu po to, żeby zachować jakieś relacje ze mną. Mówi wprost, że w ten sposób dochodzi swoich "praw" majątkowych, i że tak jest jej po prostu wygodnie. Czy Twoim zdaniem mam obowiązek ułatwiać jej osiągnięcie takich celów? Czy z podtrzymywania takiego układu wynika jakieś dobro dla niej?
Zastanawiałem się ostatnio nad tym, co się zmieniło w życiu mojej żony przez ostatnie dziesięć lat. Najbliższa rodzina się rozpadła: relacje z mężem są żadne (ja ją kocham, ale ona okazuje, że jej jest to obojętne), z synami takie sobie (z młodszym) i złe (ze starszym). Zrujnowała się finansowo, choć była u szczytu możliwości zarobkowych, pracowała tylko na siebie i jeszcze korzystała z bezpłatnego mieszkania. Wyniszcza się pracą, zdrowie wyraźnie gorsze. Czy mam jej pomagać w kontynuowaniu tego procesu? Ja jej mówię, że skoro chce dalej iść w tym kierunku, to nie oczekuje mojego udziału. Nie będę jej tego ułatwiał. Niech zacznie rzeczywiście żyć na własny rachunek i sama ponosić konsekwencje swoich zachowań.
Nie próbuję jej w żaden sposób zmienić - tylko nie chcę brać udziału w tym, co ona robi teraz. Nie przeszkadzam jej w niczym, co nie dotyczy bezpośrednio mnie. Bronię jedynie siebie przed wykorzystywaniem w złym celu.
Tak, stawiam konkretny warunek powrotu do życia razem: wierność. Nie wiem, Ruto, czy Twoje zdanie o "normalnym" zachowaniu mojej żony wynika z wybiórczej lektury mojego wątku czy z odmiennej oceny opisanych faktów. Ja uważam, że powinienem postawić żoną przed wyborem albo ja albo oni, gdy usłyszałem, że mnie rzuci, jeśli spróbuję zbliżyć się do jej przyjaciół. Wtedy tego nie potrafiłem, bo byłem całkowicie uwieszony na niej. Teraz potrafię. I powiedziałem jej to po tym, jak zrobiła sobie seksowną sesję zdjęciową na użytek owych "przyjaciół", a mnie użyła jako statywu. W czasie mediacji powiedziała, że przecież kobieta potrzebuje, żeby mężczyźni patrzyli na nią z pożądaniem, i właśnie po to tak się ubrała i te zdjęcia robiła. A potem dała całej grupie do podpisania i postawiła sobie na biurku. To prawda, że nie mam żadnych dowodów na fizyczną zdradę. Ci panowie są w bardzo zaawansowanym wieku i może wybranek serca już nie może. Albo z jakiś powodów nie chce. I żona te wszystkie noce poza domem spędza sama, a jak wraca rano z kwiatami, to je kupiła sobie sama lub dostała od kogoś tak po prostu. Mnie to naprawdę w tej chwili nie interesuje. Ważne jest to, co mi w ten sposób komunikuje. A ja odbieram to tak, że to nie moja sprawa, czy z kimś sypia, czy nie. To jej prawo tak uważać i to mi demonstrować, tylko niech mi się potem nie pakuje do mojego łóżka, bo w tej sytuacji ja jej tu nie chcę.
Byłoby dobrze rozwiązać tę sprawę sądownie. Zdaniem mojego prawnika trwałoby to jednak co najmniej trzy lata. Żona zapowiada procesowanie się ze mną przez dziesięć lat. Wolałbym więc inną drogę niż wieloletni proces. Teraz próbujemy mediacji. Jeżeli nie przyniosą one porozumienia, będę podejmował dalsze decyzje.
Przyznam, że drażni mnie stwierdzenie, że ktoś jest już na dalszym etapie niż ja. Nikt nie szedł moją drogą, ani ja nie pójdę cudzą. Takie porównania są po prostu bezpodstawne. Widzę w nich przekonanie, że ktoś zna moje życie lepiej ode mnie i z tej pozycji może mnie oceniać. Nie chcę być tak oceniany.
Okej, przyjmuję, że nie chciałaś mnie urazić. Natomiast co do braku obiektywności - ja często mam wrażenie że w swoich ocenach faworyzujesz mężczyzn.white chocolate pisze: ↑30 gru 2019, 21:59 Ruto nie ma w moich postach ani zamiarach zartowania sobie z Twojej sytuacji życiowej. Wyrazilam tylko swój punkt widzenia iż dostrzegam niesprawiedliwość w Twoich ocenach kobiet i mężczyzn .
I możesz się z tym nie zgadzać.
Nic takiego nie napisałem. Odniosłem się tylko do konkretnej treści, a to zupełnie co innego.
To taka różnica, jaka jest między argumentem a atakiem ad personam.
I nie zauważyłaś odpowiedzi na to pytanie? Było. Temat był nawet wałkowany dość dogłębnie.
Tak, ale tylko "dla zaspokojenia potrzeb rodziny" (KRiO, art. 28 [1]), a nie w dowolnym celu.
Tak, jeżeli to dotyczy mnie. Mam prawo decydować, na jakich warunkach ktoś, nawet żona, ma prawo korzystać ze mnie. To są moje granice. I nie będę wycieraczką, bo na tym miłości małżeńskiej nie zbuduję.
O ile można przyjąć że zasadniczo ogladanie porno rani kobiety to nie ma sensu wypowiadać się za wszystkie. Są takie panie którym to nie podkopuje poczucia wyjatkowości i kobiecości, i wcale się na tym nie koncentrują albo koncentrują się mało bo czują się przez męzów kochane i nie widzą żadnego zagrożenia.
Nie był to atak ad personam. Jestem w poważnym kryzysie małżeńskim od ponad trzech lat, przechodzę różne etapy. Chętnie, także tu na forum, korzystam z doświadczeń osób, które przepracowały już różne rzeczy, ułożyły je sobie. Nie mam problemu z tym, żeby uznać że są dalej niż ja. W niczym to mnie nie umniejsza.
Ukaszu wybacz że odniose sie w Twoim watku do white chocolatewhite chocolate pisze: ↑31 gru 2019, 9:17O ile można przyjąć że zasadniczo ogladanie porno rani kobiety to nie ma sensu wypowiadać się za wszystkie.
Ciebie czy nie?zasadniczo ogladanie porno rani
A czy Ty Ruto poniżej, to dzielisz się swoim doświadczeniem?
"Zranione kobiety raczej szukają adoracji i podziwu"?Ruta pisze: ↑31 gru 2019, 12:00 [...] Z twoich ostatnich postów wynika, że wciąż mocno koncentrujesz się na seksualności żony i budzi ona w tobie wiele emocji oraz że odczuwasz potrzebę jej kontrolowania. Wciąż piszesz scenariusze, w których żona cię zdradza, choć jak sam piszesz nie ma ku temu przesłanek, ani dowodów na to, oraz scenariusze w których żona jest ogarnięta żądzą, a na przeszkodzie w realizacji stoi tylko podeszły wiek potencjalnego kochanka. Czy zdajesz sobie sprawę, że to mogą być Twoje projekcje, które powstają na skutek tego, jak oglądanie pornografii wykrzywiło Twój obraz kobiecości? Że być może bardzo ranisz żonę, przypisując jej motywacje seksualne i chuć, których wcale nie odczuwa? Zwykle zranione w tej sferze kobiety raczej szukają adoracji i podziwu niż tzw. przygód.
OK - to może konkret.Ruta pisze: ↑31 gru 2019, 12:00 I dopóki mąż nie nauczy się w nich kobiecość i niezależności szanować, często szukają jej poza małżeństwem, bo w małżeństwie ich dostać nie mogą. Nie twierdzę, że to dobre, ale jeśli mąż jest uparty i nie chce dostrzec potrzeb żony w tej delikatnej sferze, jest za taką sytuację współodpowiedzialny.
Dlaczego zrobiła sobie ładne zdjęcie? Doprecyzujmy - "Ładne zdjęcie" z koszulką "Too sexy to be 50".
Już Cię ktoś na forum uswiadamial i ja się z tym zgadzam, że forum jest dla wszystkich. Każdy może napisać coś od siebie.
- Tak, dzielę się swoim doświadczeniem bycia kobietą, kobietą bardzo dotkniętą i zranioną uzależnieniem męża od pornografii. Żadne z innych uzależnień męża nie wpłynęło na mnie tak destrukcyjnie i tak bardzo nie naruszyło moich własnych podstaw i nie spowodowało działania wbrew samej sobie. I kosztowało mnie bardzo dużo wysiłku aby wrócić do samej siebie. Staram się też podzielić wiedzą z obszaru uzależnień seksualnych. Nie wiem co czuje żona Ukasza, ale Ukasz też tego nie wie, choć bardzo pewnie i bardzo negatywnie wypowiada się o tym, podobnie jak o intencjach żony i planach. Co do Ukasza, czytam co pisze i opieram się na tym. Nie piszę co się w Ukaszu budzi, ale co ja widzę w jego wypowiedziach. Nie wiem z czego Ukasz sobie zdaje sprawę, więc pytam. Ja tą wiedzę zaczerpnęłam z terapii i wsparcia osób, które dotknął problem uzależnienia w obszarze seksualności.Wiedźmin pisze: ↑31 gru 2019, 14:59 A czy Ty Ruto poniżej, to dzielisz się swoim doświadczeniem?
Czy może oceniasz kto na czym się koncentruje?
Opisujesz sytuację, wplatając mimochodem (albo specjalnie?) sformułowania typu: "czy zdajesz sobie sprawę" ... sugerując, że wiesz lepiej co może czuć i myśleć żona Ukasza... albo co i kiedy budzi się w Ukaszu...
- Piszę na podstawie swojego doświadczenia, doświadczenia innych kobiet i ich świadectw...."Zranione kobiety raczej szukają adoracji i podziwu"?
Piszesz tak, ponieważ Ty tak masz? Czy wypowiadasz się za wszystkie kobiety?...
- To temat na terapię. Każdy mężczyzna, który uwikłał się w porno i z niego świadomie wychodzi, przechodzi drogę odbudowy swojego szacunku do kobiet i kobiecości, do ich ciał, integralności, sposobu postrzegania. Nawet na you tubie jest mnóstwo świadectw mężczyzn. Są też pomocne książki. Ja rozumiem, że Ukasz został uwolniony, ale jego żona raczej nie została. A samo uwolnienie to nie to samo co przepracowanie i całkowite wyzdrowienie....OK - to może konkret.
Jak Ukasz powinien Twoim zdaniem "szanować kobiecość i niezależność żony"?...
- Ładne zdjęcie z koszulką z prowokacyjnym napisem trzymane na biurku... Trochę w złym guście, trochę właśnie w stronę zobaczcie mnie - tak jak i te półnagie zdjęcia w internecie. Ale żeby aż tyle emocji wokół jednego zdjęcia? Dopuszczam też że żona Ukasza zna jego reakcje i celowo je prowokuje. To też jeden z mechanizmów reagowania zranionych kobiet - ja cierpiałam, czułam się poniżona i odrzucona w mojej kobiecości, to teraz ty cierp, zobacz że moja kobiecość ma się dobrze. Ty się mną nie interesowałeś, to teraz napatrz się, jak interesują się mną inni. To droga donikąd. Ale na tym polega właśnie destrukcja uzależnień, że niszczą i zapetalają także wszystkie osoby w zasięgu rażenia. Choć one nie oglądają pornografii, nie piją i się nie odurzają....Dlaczego zrobiła sobie ładne zdjęcie? Doprecyzujmy - "Ładne zdjęcie" z koszulką "Too sexy to be 50".
Cóż... a dlaczego mnóstwo kobiet wystawia swoje półnagie zdjęcia na Instragramie?...
- To masowy obraz zranionej kobiecości. Przykry i smutny. Tak uważam.... a czy dziewczyny i panie, które zalewają internet milionem swoich zdjęć, w opiętych bluzeczkach... bądź bez... układając usta w dzióbek w swoich "selfi" zdjęciach - czy one szanują swoją kobiecość? Czy tak zachowują się dojrzałe kobiety, świadome swej wartości i kobiecości?
Ukasz pisze: ↑27 sie 2019, 23:31 Nie reagowała przez niemal 30 lat na uzależnienie, ale raczej od masturbacji. Pornografia doszła względnie niedawno, kilka lat temu. Wtedy moja żona wypowiadała się już o jednym i drugim raczej pozytywnie - jako ogólnym zjawisku, normalnym i jej zdaniem moralnie obojętnym lub wręcz pozytywnym.
Jednocześnie to nie było tak, że ja sobie po prostu regularnie pozwalałem na takie zachowanie. To był jeden wielki ciąg następujących po sobie upadków, wstawania z nich, krótszego lub dłuższego trwania w czystości, i ponownego upadku. Nieraz walka o kolejną minutę, kwadrans, godzinę, szczególnie w bezsenne noce. Czasem o kolejny dzień, tydzień, wyjątkowo miesiąc. Często relatywizowałem swoją winę, ale nigdy jej nie zaprzeczyłem i nigdy nie pogodziłem się z tym grzechem. I siedziałem w tym popapraniu przez całe moje dorosłe życie i nawet znacznie dłużej. Siedziałem w tym, zanim dowiedziałem się, co to jest seks i jak się rozmnaża nasz szacowny gatunek. I siedziałbym dotąd, gdyby Bóg mnie po prostu pewnego dnia nie uzdrowił i jednym dotknięciem nie uczynił czystym i wolnym. Sam nigdy nie potrafiłem się z tego wydobyć, a tuż przed uzdrowieniem tkwiłem mocniej niż kiedykolwiek.
Ukasz pisze: ↑01 paź 2019, 23:25 Uważam za fałszywe sprowadzanie kryzysu naszego małżeństwa do mojego uzależnienia. To na pewno odegrało jakąś rolę, ale jaką - tego się dowiem dopiero po drugiej stronie. Patrzę na to i jako na przyczynę i jako na skutek innych problemów. I nie wiem, dlaczego nie potrafiłem zupełnie przestać - tak wtedy miałem i już. Myślę, że to jednak bardzo ważne, że nigdy nie dałem za wygraną i nie powiedziałem sobie: no dobra, tak widać muszę, nie będę się ograniczać ani żałować. Każdy upadek był po jakiejś próbie oporu i zawsze po nim był żal. I pokuta, dla mnie względnie dotkliwa, którą sam sobie nakładałem i zawsze ją wypełniałem. Byłem uzależniony i pozostanę do końca życia, także żyjąc już w czystości. I nie definiuje mnie to jako człowieka, nie determinuje wszystkich innych wyborów i uczynków, nie ustawia moich relacji z innymi.
Ukasz pisze: ↑12 maja 2019, 23:48 Nie wiem, czy mam pełną świadomość zła, jakie wyrządzałem sobie, mojej żonie i mojemu małżeństwu. Wiem, że to jest część mojej współodpowiedzialności za kryzys. Jednocześnie mimo to nie było u mnie pewnych rzeczy, które tu są opisywane jako nierozłącznie związane z masturbacją i pornografią.
Nigdy nie doprowadziło mnie to do żadnych prób szukania zdrady w realu. Nigdy do żadnej nie doszło. Nie chodzi tylko o współżycie: nigdy nie dotknąłem w sposób erotyczny czy z taką intencją innej kobiety. Gdy byłem nastolatkiem i już był onanizm, a jeszcze nie wiedziałem, na czym polega współżycie, zdarzyło mi się kilka razy patrzeć pożądliwie na spotkaną kobietę. Od czasu pierwszego zakochania, na kilka lat przed poznaniem mojej (przyszłej) żony, już nie. Jeżeli łapałem się na tym, że coś takiego się we mnie rodzi, to gasiłem to w zarodku i zawsze się to udawało. Nigdy też nie wyobrażałem sobie, że zdradzam moją żonę. Wiem, że to wszystko brzmi dziwnie – ale tak dziwnie u mnie było. Jeżeli wyobrażałem sobie jakieś sytuacje, to albo nie umieszczałem tam siebie albo już nas oboje. Nigdy się nie zdarzyło, że mając wybór między bliskością z moją żoną a zaspokajaniem samego siebie wybierałem to drugie; nie zdarzało się również, że nie mogłem odpowiedzieć na zaproszenie żony, bo sam już siebie zaspokoiłem.
Gdy uzyskałem dostęp do sieci i tym samym do pornografii, początkowo szukałem tam różnych wynaturzeń, ale dość szybko nabrałem wstrętu i oglądałem już „tylko” zwykły seks. Potem zacząłem tam wręcz wyłuskiwać okruchy – oczywiście sztucznej, zagranej – czułości, bo chciałem dotknąć choć takiej namiastki.
Pewnie wygląda to na wybielanie siebie i może nawet na relatywizowanie grzechu. Piszę to po to, aby podzielić się doświadczeniem tego uwikłania: jak ono może być różne, jak można jakoś walczyć tkwiąc w tym i jak można w tej sytuacji jeszcze bardziej się upodlić. To nigdy nie jest białe ani nawet jasne, ale są to różne odcienie ciemnej szarości, a nie jednolita czerń. Że nie jest ważne tylko to, czy ktoś już całkiem zerwał, czy jeszcze nie, ale także to, jak z tym walczy. Z perspektywy czasu widzę, jak ważna była każda minuta, kiedy opierałem się pokusie, i każda, której już nie dotrwałem. I mam takie przekonanie, że gdybym kiedykolwiek przestał walczyć i się poddał, to Pan nie mógłby mnie uzdrowić.
Ukasz pisze: ↑14 maja 2019, 0:19 Marylko,
na pytanie i uwagi do mojej historii odpowiedziałem w swoim wątku, viewtopic.php?f=10&t=541&start=930
Tu o masturbacji i pornografii.
Zgadzam się z Tobą, że stanowcza postawa żony (lub męża, bo to nie jest problem tylko jednej płci) jest cenna i pewnie zazwyczaj właściwa. Sądzę, że bardzo mi jej brakowało. Może nie tkwiłbym w tym tak długo, gdyby moja żona postawiła granicę w tej sprawie. Jakąkolwiek.
Ponownie jednak przestrzegam przed generalizowaniem i upychaniem tego w proste i sztywne schematy. Że skoro jest masturbacja, to musi być to, i to, i to. Nie musi.Nie, nigdy nie były.Nie. Dokładnie odwrotnie. Tylko ją pożądałem, podziwiałem, i tylko jej to wyrażałem.Nie. Nigdy. Nigdy nie chciałem zostać sam, nie chciałem, żeby ona gdzieś wyszła, żebym jak mógł sam siebie zaspokoić. Nigdy nie chciałem, żeby dała mi spokój, bo wolę swoją wyobraźnię lub obraz na ekranie. I nie chodziło o inne kobiety: pornografia pojawiła się dopiero pod koniec tego okresu uzależnienia, wcześniej była tylko właśnie moja wyobraźnia. I często ona, żona, w tych wyobrażeniach. Nie w realu, bo zdarzało się to tylko wtedy, gdy nie mogłem przeżyć tego z nią. A jeśli nie tego, to choćby jakiegoś okruchu.
Gdy w bezsenną noc szarpałem się sam ze sobą leżąc obok niej w łóżku, wystarczyło, że przez sen odwróciła się w moją stronę, objęła mnie ręką, lub nawet po prostu poczułem jej oddech, żeby całe to napięcie pryskało jak bańka mydlana. Jeden jej gest, jedno słowo, spojrzenie wystarczało, żeby wszelkie pokusy poza nią rozpływały się w nicość.
I to wcale nie znaczy, że ten brak jej w jakikolwiek sposób mnie usprawiedliwiał. Ślubowałem jej wierność, miłość i uczciwość małżeńską aż do śmierci, a nie tak długo, jak mnie będzie trzymać za ręką, czule patrzyć i mówić. Zawsze. I to łamałem - ale nigdy dlatego, że wolałem inne lub wyobrażenia o nich.
Nie wiem Marylko, jak to wygląda czy wyglądało u innych, ale u mnie nie było tak, jak piszesz.
I rady proste jak konstrukcja cepa, zwykle skuteczne, mogą w konkretnym przypadku zaszkodzić.
Przestrzegam też przed patrzeniem na człowieka przez pryzmat tego grzechu. Jest wyjątkowo obrzydliwy, ale to jest uczynek, a nie człowiek. Człowiek nadal jest dobry i nadal Bóg go kocha. Takim, jaki jest. I taki zaplątany człowiek też może kochać: ułomnie, na swoją pokraczną miarę, ale kochać. I nikt nie ma prawa go oceniać - jako człowieka.
W moim przypadku wyjście z uzależnienia nie miało nic wspólnego z postawą żony. Ona wycofała się emocjonalnie ze związku 7 lat temu. Półtora roku temu to ja zrezygnowałem ze współżycia i wyprowadziłem się, nie ona. Potem dowiedziałem się o Sycharze i o forum. A uzdrowienie nastąpiło jeszcze trochę później.
Ukasz pisze: ↑18 paź 2018, 22:57 Przyznawałem się już na forum nie raz, że przez ponad 30 lat byłem uzależniony od masturbacji, a od kilkunastu lat powoli zaczęła do tego dołączać pornografia. Jakoś walczyłem, nie pogodziłem się z tym, upadałem, wstawałem i upadałem znowu. Wciąż modliłem się o uzdrowienie i nie przychodziło. Jednocześnie miałem ogromną skłonność do pychy. Widziałem to i zdawałem sobie sprawę, że gdybym dał sobie radę z tym zniewoleniem, to by mi tak woda sodowa uderzyła do głowy, że strach pomyśleć. Aż wreszcie przyszedł czas, gdy postanowiłem się wyprowadzić. Był to, patrząc d tej strony, akt zupełnej desperacji. Wydawało mi się, że po przerwaniu współżycia uzależnienie musi wybuchnąć z niespotykaną dotąd siłą i pogrążę się zupełnie, oddzielę się tym grzechem nawet od Boga tak, że nie będę miał siły się podnieść. To było jak skok w otchłań. Wkrótce po wyprowadzce uświadomiłem sobie, że jestem wyleczony. Pan mnie dotknął i uzdrowił. Tak po prostu. Bez żadnego wysiłku z mojej strony. Żebym sobie przypadkiem nie uroił, że to jakaś moja zasługa. Niedawno zrozumiałem, dlaczego moja modlitwa o uzdrowienie została wysłuchana dopiero po ponad 30 latach. Musiałem sięgnąć swojego dna, dojrzeć do własnej bezsilności, rzeczywiście zdać się na łaskę.
Nie pisałem, jak to oddziaływało na moją żonę - tu Ruta ma rację, że tego wiedzieć nie mogę. Pisałem natomiast o tym, jak się wypowiadała na ten temat - bo to wiem. Biorąc pod uwagę fakt, że nie tylko nigdy nie miała oporów przed stawianiem mi zarzutów (co zawsze w niej ceniłem i za co jestem wdzięczny), a w kryzysowych latach wręcz szukała mojej winy we wszystkim, raczej nic przede mną nie taiła w tym względzie. Jakiś zranień mogła sama sobie nie uświadamiać, ale wchodzenie w takie dywagacje wydaje mi się pozbawione sensu.Ukasz pisze: ↑19 maja 2019, 21:47 Zastanawiałem się nad kwestią mojego uzależnienia i jego związku z kryzysem. Bardzo mi w tym pomogły czytania z ostatnich dni. Nie widziałem związku bezpośredniego i moja żona twierdziła, że też go nie widzi. W ogóle nie widziała problemu w mojej masturbacji i nawet w pornografii. Wydaje mi się, że ją rozumiem i w pewien sposób miała rację. Ja byłem w stanie na tyle ograniczyć swój grzech, żeby nie uderzał w nią bezpośrednio. A sfera, w której siał spustoszenie, była jej obca, odrzucała ją, zdecydowanie nie chciała tam wchodzić. Dotyczyło to mojej relacji z Bogiem.
Tu tkwił rdzeń zła, jakie dopuszczałem. Każdy upadek uderzał w wielką siłą w moja bliskość z Bogiem. Czułem to doskonale za każdym razem. Kiedyś, jeszcze jako nastolatek, odniosłem do siebie w sposób dosłowny zdanie z Ewangelii, że grzech przeciwko Duchowi Świętemu nie zostanie odpuszczony (cytat jest tu: Mt 12,32, por. Mk 3,29; Łk 12,10, ale w mojej głowie brzmiał w formie przytoczonej przeze mnie, zniekształconej). A skoro moje ciało jest świątynią Ducha Świętego, to takie znieważenie Jego świątyni na pewno nie może być odpuszczone... Uznałem, że nie ma dla mnie ratunku, przestałem chodzić do spowiedzi. Na szczęście porozmawiałem o tym z mądrym przyjacielem i wyprowadził mnie z błędu. Błędem nie było jednak poważne traktowanie tego grzechu. To była kotwica, która nie pozwalała mi rozwijać się duchowo. Stałem w miejscu. Gdy w małżeństwie układało się dobrze, uzależnienie słabło i powoli się podnosiłem, ale i tak przychodził kolejny upadek. A w miarę pogłębiającego się kryzysu było coraz gorzej i tutaj. Właśnie wtedy, kiedy powinienem najmocniej sięgać do fundamentu naszej więzi, sam się od niego - od Niego - oddzielałem. Gasiłem jedyny ogień, który mógł nas na nowo rozpalić. Widziałem to i nie potrafiłem się wyrwać. Zdołałem jedynie jakoś przetrwać ten czas, nie poddać się. Niestety, kiedy ja się podniosłem, po naszych relacjach zostały już tylko zgliszcza - i Fundament.
Tak widzę teraz jeden z głównych punktów mojej odpowiedzialności za kryzys. Nie poboczny czy drugorzędny. Mój grzech nie uderzał bezpośrednio w żonę ani nawet w moje relacje z nią, bo na tyle byłem w stanie go ograniczyć. Jednocześnie niszczył podstawę naszych więzi i w ten sposób ranił także ją. Choć ona sama tę rzeczywistość odrzucała i odrzuca.
Powtarzam: nie czuję się atakowany. Protestuję przeciw konkretnemu stwierdzeniu, które padało tu na forum nie raz, że ktoś już wyprzedził inną osobę w jej drodze.
Żonę widuję rzadko, nigdy w erotycznych sytuacjach i nie ma między nami żadnego napięcia w tym względzie. Nie odczuwam żadnej potrzeby kontrolowania jej w tej sferze. Stwierdzam jedynie, że mogę zacząć odbudowywanie wzajemnych relacji intymnych tylko pod warunkiem wierności. Nie muszę w tym względzie nic sprawdzać, bo żona jednoznacznie deklaruje podtrzymywanie bliskich relacji z gronem swoich adoratorów.
Nie przypisuję jej chuci, tylko stwierdzam fakty, których byłem świadkiem, a których interpretację żona opisała sama. Ubrała się tak i chciała mieć takie zdjęcia, żeby wywołać podniecenie swoich kolegów. W tym czasie nie dopuszczała do żadnej czułości między nami, żadnego dotyku, żadnej rozmowy na ten temat, pilnowała, żebym nie zobaczył jej nago lub prawie nago, odrzucała każdą formę mojego zainteresowania nią jako kobietą i nie wyrażała żadnego zainteresowania mną jako mężczyzną. Jednocześnie ten incydent nie miałby znaczenia, gdyby nie cała reszta, którą już tu opisywałem - czyli pełen zestaw symptomów fizycznej zdrady, jakie poznałem z historii innych zdradzonych małżonków.
Jasne.white chocolate pisze: ↑31 gru 2019, 16:19Już Cię ktoś na forum uswiadamial i ja się z tym zgadzam, że forum jest dla wszystkich. Każdy może napisać coś od siebie.
Cenne są również wypowiedzi tych małżonków którym udało się tak pokierować swoim życiem że nie doprowadziło to do ciężkich kryzysów.
I z tej perspektywy dzielą się swoimi wnioskami i refleksjami.
Nie trzeba zaliczyć przyslowiowego dna by wiele zrozumieć i się tym podzielić z innymi.
Również pozdrawiam.
Przyjemnego wieczoru Sylwestrowego i wszystkiego dobrego w nowym roku dla wszystkich.