Ukasz pisze: ↑20 wrz 2018, 23:00
To nieprawda, że nie interesują mnie przyczyny kryzysu. Te po mojej stronie staram się wręcz rozdrapać. Te po jej stronie
też bym chętnie poznał, ale po prostu uznaję brak możliwości i zarazem
widzę ograniczoną użyteczność takiej wiedzy, bo ja jej nie będę zmieniać. J
ej potrzeby też bardzo chętnie poznam,
ale skoro w mojej ocenie ona sama nie potrafi ich rozeznać, to ja tym bardziej.
Ukaszu - jedyne, co mam do dyspozycji w rozmowie z Tobą - to Twoje słowa. Zwróć uwagę na powyższy fragment i na pogrubione wyrazy.
Zawsze jest jakieś ale. Niby chcesz, a jednak nie chcesz. Niby chciałbyś, ale nie wiesz czy warto lub z góry już nawet wiesz, że nie. Te Twoje niby-wypowiedzi, których nie możesz znaleźć w swoich postach to nie są dokładne cytaty, tu masz rację. Twój wątek jest długi, a ja mam ograniczą ilość czasu na forum. To po prostu jakiś taki skrót i wniosek na podstawie tego, co piszesz.
Jeśli chodzi o Twoją sprzeczność, jaką Ci "zarzucam", to przedstawię to w taki sposób. Co powiesz o tym facecie wnioskując z takiej jego wypowiedzi:
"Jestem ogrodnikiem. Kocham ten zawód, od zawsze lubiłem warzywa najbardziej na świecie. Co prawda moją potrawa ulubioną jest rosół, ale i tak dobra marchewka to jest to. Czasami jest mi ciężko pracować, bywają dni, kiedy nie chce mi się wstawać do roboty, ale kocham ten zawód. W przyszłości mam zamiar otworzyć zakład mechaniczny."
Wypowiedź jak posklejana z wypowiedzi dwóch różnych osób. Niby dużo słów, ale w końcu nie wiem, czy ten gość lubi warzywa, skoro najbardziej lubi rosół, niby ta praca jest idealna i kocha ją, ale czasami nie chce mu się wstawać do roboty no i nie wiem, czy on jest ogrodnikiem i mechanikiem, bo w kilku zdaniach potrafi zaprzeczyć samemu sobie. Nie wiem, po co ma otwierać ten zakład, skoro teraz wykonuje pracę, którą kocha.
I tak widzę Twoje wypowiedzi.
Piszesz (znowu, to nie cytat, tylko taka przykładowa wypowiedź, chodzi o treść): robię swoje, jestem przygotowany na rozstanie, nawet wniosłem pozew o separację.
A zaraz potem: aktywnie przygotowuję się do bycia razem.
No jestem zagubiona, bo nie wiem, czy robisz te dwie rzeczy na raz? Bo jak remontujesz "swoje" mieszkanie, to jest tam miejsce dla żony? Podwójne łóżko, pusta szafa?
Hmm. Jestem ciekawa serio, bo ja się też przygotowuję na życie osobno i w moim mieszkaniu w zasadzie brakowałoby miejsca na rzeczy męża, w sypialni łóżko podsunięte pod ścianę (bo po co wolna przestrzeń po obu stronach?), jego stare biurko poszło na śmietnik, a krzesło komputerowe do piwnicy. Jestem gotowa na życie sama. Ale.
Uważam, że jeśli mąż będzie chciał wracać i naprawiać, to wszelkie zmiany w domu będziemy już wprowadzać RAZEM, decydując razem i wspólnie. I wtedy będzie czas na jego zdanie, co gdzie ma leżeć, czy zostajemy w tym mieszkaniu, czy kupujemy nowe, czy w ogóle przenosimy się do innego miasta itd.
Szykuję się na życie w pojedynkę i podchodzę do tego poważnie - z szacunkiem do siebie. Uważam swoje życie za cenne, chcę, by było mi wygodnie i abym nie traciła ani jednej chwili ze swojego życia na gdybanie, co by powiedział mąż na taką zmianę, a jak zareaguje na tę zmianę itd.
On teraz nie jest zainteresowany życiem ze mną, więc nie może mieć wpływu na moje działania.
Czy możesz powiedzieć, że też tak masz?
Od początku wątku dostajesz dość jasny przekaz od większości, że od zawsze byłeś uwieszony na żonie. Najpierw ulegając jej i jej pomysłom, a teraz... ulegając jej także, formując swoje przyszłe życie razem z nią, chociaż ona nie jest tym zainteresowana - sam piszesz: aktywnie przygotowuję się do bycia razem (cokolwiek to znaczy: mój chochlik wyobraźni podsuwa mi obraz, że ulepiłeś z gliny postać żony i ćwiczysz z kukiełką, jakby wyglądały wspólne śniadania itd.).
A co do zdobywania... komplementy, kwiaty, niespodzianki - NIE. Absolutnie nie. Uwierz mi, proszę, że to nie ma znaczenia, jeśli brak jest szacunku do ofiarującego. Z Twojego wątku mocno trafia do mnie post Ezer Kenegdo, chyba nie ma tej osoby na forum już. Zerknij na niego.
I teraz - co ma zdobywanie do szacunku? Ano właśnie o to chodzi, by dowiedzieć się, co tak naprawdę sprawiło, że żona przestała Cię szanować, dlaczego z Ciebie zrezygnowała, skoro - jak sam piszesz - miała raj w tym małżeństwie?
Zdobywanie nie polega na gestach, ale na podejściu do "obiektu", jak do żywej istoty, czyli jedno krótkie słowo: zainteresowanie.
A tutaj tego nie ma. Wszelkie gesty Twoje i słowa są nakierowane tylko na jakiś powierzchowny lukier pt. rozgrywki mieszkaniowe, kto ma gdzie mieszkać i jak ma wyglądać to życie całej rodziny. Przecież Wy tak naprawdę jesteście już "rozwiedzeni" - emocjonalnie i fizycznie. Jedynie formalnie jeszcze nie, ale jakie to ma znaczenie?
I wiesz - tu chodzi też o to, że być może Twoja żona, którą przedstawiasz tutaj w bardzo złym świetle (powiem wprost, odczytuję ją jako wredną, złośliwą, materialistkę, jędzę, w zasadzie też złą matkę) - po prostu nie nadaje się do małżeństwa? Nie każdy się nadaje. I może czasami jest taki moment, kiedy naprawdę trzeba się rozstać - ostatecznie. Co nie oznacza, że to zmienia Twoją sytuację, nadal jesteś mężem.
W tej chwili jest tak: nic nie wiesz o żonie, ale oceniasz ją słabo. Jest sakrament - więc postawa "czułej i wiernej miłości" i jednocześnie odrzucenie jej osoby, jako człowieka z wadami, z jej przemyśleniami, ze zranieniami. Miszmasz.
Ja naprawdę nie wiem, czego Ty chcesz i czego właściwie oczekujesz od żony, od małżeństwa. A Ty to wiesz?
Na koniec dodam coś ze swojego doświadczenia, a propos tego zainteresowania żoną i zdobywania jej. Ja żyłam w złotej klatce. No otwartej, ale złotej. Miałam kwiaty bez okazji, samochód na Walentynki, wspaniałe przyjęcie-niespodziankę z okazji czterdziestki. I może być tak, że jestem niewdzięczna, bo może powinnam się z tego cieszyć, nie szukając dna, co się pod nimi kryje. Ale kwiaty były kupowane nie dla mnie specjalnie, by mi sprawić przyjemność, tylko dlatego, by pomóc babciom na ryneczku sprzedać kwiatki z ogrodu i zarobić parę groszy, a przyjęcie-niespodzianka zostało opłacone przez męża (przygotowywała je asystentka mojego męża) - duże koszty, ale przyjęcie zrobione jak dla obcej osoby - mój mąż mnie nie zna (tego co lubię, ani co sądzę o przyjęciach-niespodziankach), więc tym bardziej jego asystentka też nie, bo i skąd? Mój mąż deklarował uczucie i zainteresowanie tym, co robiłam, ale do dzisiaj nie przeczytał opowiadań, które opublikował londyński tygodnik. Nie był ciekawy, jak piszę? Tak się tym ekscytowałam. Więcej zaangażowania słyszałam zza ściany pokoju, kiedy cieszył się, jak udało mu się z ekipą online pokonać jakąś trudną przeszkodę w grze. Jak patrzę na moje małżeństwo, mam wrażenie, że odgrywaliśmy role, jak aktorzy w teatrze. Niby wiemy, co trzeba zrobić, robimy to, ale kurczę - w środku nie ma nic. To gesty, które są piękne, romantyczne, ale nic się za tym nie kryje. I trzeba odegrać codziennie jakieś spektakl, potem mały odpoczynek podczas snu i potem dawaj, znowu do roboty aktorskiej od rana. Nic dziwnego, że męża to w końcu zmęczyło. Ileż można udawać...
Jak tak podsumowuję sobie moje małżeństwo i przypominam sobie chwile, kiedy byłam tak naprawdę, ale to naprawdę szczęśliwa, to przychodzi mi kilka takich sytuacji, które są tak głupie, że aż śmieszne. Np. mąż, który mówi mi o jakiejś poważnej restrukturyzacji swojej firmy, która się wiąże z jego awansem, a być może ze zwolnieniem wspólnych znajomych. I mąż mi to powiedział, a potem dodał: tylko wiesz, wiemy o tym tylko mój szef, ja, no i ty.
Czułam się jak kopciuszek na balu - oto zostałam dopuszczona do wewnętrznego świata mojego męża, mamy wspólny sekrecik, jesteśmy w jednym teamie przeciwko światu, zaufał mi, wierzy mi, że nie wypaplę, że dochowam tajemnicy. Wszystkie kwiaty i prezenty się nie liczyły bardziej od tej jednej durnej chwili, kiedy poczułam, że mamy jakąś więź, że mąż widzi nas w głowie "razem", "ja i on" i dodam, że to były czasy, kiedy mąż normalnie deklarował uczucie itd. Tylko że za tym nie szło nigdy nic, co by mnie do tego czynami przekonało. Chociaż widzisz - czynów (prezentów) wykonał wiele. Są czyny i "czyny-gesty".
Nie wiem, jaka jest Twoja żona naprawdę i czego jej w małżeństwie z Tobą brakowało. Może właśnie takiej prawdziwej więzi? Zainteresowania jej potrzebami? Akceptacji? Stanowczości i wymagań wobec niej? Brak wymagań wobec małżonka to już jest obojętność... Kiedy czasami sygnalizowałam mężowi, że brakuje mi takiej głębokiej relacji, słyszałam: "oj tam, wymyślasz". I chociaż było to powiedziane niby z uśmiechem czy z całusem w czoło, bolało mnie to i czułam się niezrozumiana, a moje potrzeby zlekceważone, właśnie wymyślone. Z czasem nawet uwierzyłam, że wymyślam i żyłam od jednego spektaklu do drugiego. No po prostu marzyłam o takiej relacji małżeńskiej.
Ja nie wiem, jakby wyglądało moje życie, gdybym miała podejście do religii i Kościoła, jak Twoja żona. Możliwe, że od 2012 roku byłabym rozwódką.