Wiedźmin pisze: ↑28 lis 2019, 1:22
Ukasz - skoro relacjonujesz przebieg... to odbieram to tak, że również przybyłeś na tę opisywaną wigilię - zatem gdzie był Twój faktyczny sprzeciw?
Był w słowach. Kilku trudnych rozmowach. Wymianie listów. Przekazywanych emocjach i argumentach. Na koniec poszedłem - uznałem, że skoro rodzina podjęła taką decyzję to moje miejsce jest tam, z nimi.
Podobnie, choć już bez tak intensywnych rozmów, było przez kolejne lata. Co roku miałem do wyboru iść na coś, co w moim odczuciu było w tej formie parodią święta rodzinnego, albo odciąć się na ten wieczór od wszystkich, włącznie z żoną i synami, i zostać samemu.
Wiedźmin pisze: ↑28 lis 2019, 1:22
W ubiegłym roku też byłeś taki stanowczy? A jeszcze rok wcześniej? Co się zmieniło?
Zmieniło się to, że rozpadły się dwa małżeństwa. Stało się to, co zapowiadałem dziesięć lat temu - że ta akceptacja przyniesie powtórzenie tych zachowań. Zło zostało uznane za normę. Kochanek stał się "rodziną", której absolutnie nie zabraknąć przy stole.
Nie, przez ostatnie lata nie byłem stanowczy. Brałem udział w tym przyzwoleniu. Na tyle skutecznie, że wszyscy uznali to za rzecz załatwioną i ustaloną. Mój brat nakazuje mi teraz stanowczo, żebym przyjął do wiadomości, że kochanek jest rodziną. Ów kochanek poucza mnie, co jest dobre, moralne. Oferuje wspaniałomyślnie, że może mnie zaszczycić swoją obecnością, jeśli wrócę do "pierwotnego planu", czyli jego wyobrażenia, że zaproszę go do siebie. A Jezus mówi, że od początku, pierwotnie właśnie, tak nie było, było zupełnie inaczej (Mt 19, 8). Tak mi się skojarzyło: człowiek, który porzucił swoją żonę i wziął sobie znacznie młodszą od siebie mężatkę z trójką dzieci, chce wyznaczać wzorce chrześcijaństwa i rodziny. Spotyka się z poparciem, nikt nie zgłasza zastrzeżeń.
white chocolate pisze: ↑28 lis 2019, 10:51
Rozumiem Twój brak akceptacji dla nieprzyzwoitych sytuacji rodzinnych, pytanie jednak takie cisnie mi się na usta: po co więc wyszedłeś z zaproszeniem na Święta? Skoro w tym zaproszeniu na pierwszy plan wysuwa się odrzucenie? Nic wiec dziwnego, że spotkałeś się z tak stanowczą i burzliwą reakcją.
Po pierwsze, w ten sposób również inni nie muszą wybierać między wyłączaniem siebie z rodziny w ten wieczór a udziałem w czymś, co budzi ich protest. Czy ktoś taki się znajdzie - nie wiem, zobaczymy. Może nie w tym, lecz dopiero w przyszłym roku. Po drugie, dlaczego ja chcąc pójść za głosem sumienia mam z góry stawiać siebie poza rodziną? Nie powiedziałbym, że na pierwszy plan wysuwa się odrzucenie. Zapraszam wszystkich członków rodziny. Nie chcę jedynie, żeby w roli "męża" mojej siostry przyszedł ktoś, kto tym mężem nie jest, kto tej rodziny nigdy nie tworzył, tylko swoim wejściem ją rozwalił.
Wiedźmin pisze: ↑28 lis 2019, 1:22
OK - siostra czy tam brat... wg wiary katolickiej - zgrzeszyli, pogubili się... ale myślisz, że z takim planem wchodzili w swoje małżeństwa? Że taki był ich cel? Że zaplanowali z premedytacją tego kowalskiego czy tamtą kowalską?
Nie rozumiem, dlaczego o to pytasz.
Wiedźmin pisze: ↑28 lis 2019, 1:22
Czemu bawić się w Boga i osądzać i oceniać - Ci dobrzy, tamci źli i niegodni zasiąść do stołu...
Obym się mylił, ale takie dzielenie na godnych i niegodnych może całkowicie rozwalić pozostałe więzy rodzinne.
Nie osądzam nikogo. Oceniam tylko postępowanie. Rozeznaję, w jakiej roli, jako kto dana osoba ma przyjść. I w jednym przypadku nie akceptuję tej roli. Moja siostra robi to samo, co jej kowalski - i ją zapraszam, bo jest moją siostrą. Nie ma powodu, dla którego w uroczystości rodzinnej miałby brać udział tamten facet. Jego miejsce jest gdzie indziej. Jego żona żyje. Po porzuceniu przez męża miała kilka prób samobójczych, rozsypała się zupełnie, ale żyje. To nie moja sprawa, czy pójdzie do niej, czy nie - ale ja nie będę mu swoim zaproszeniem wmawiać, że teraz jego rodzina to jest tu.
Na pewno moja decyzja spowodowała już podziały w rodzinie. Czuję jednak, że doszliśmy do takiego stanu, że trzeba od nowa budować na zdrowych podstawach, a nie malować ściany, które zgniły i się walą.
Jozka pisze: ↑28 lis 2019, 9:19
Bo wcześniej to myślałam tak: "Dobrze że nie jestem jak ten celnik (mąż)".
Nie chodzi mi o to, że jestem jakoś lepszy, tylko o to, żebym ja nie brał udziału w złym, żebym zła nie akceptował, nie udawał akceptacji.
Ewuryca pisze: ↑28 lis 2019, 9:54
Jezus jadał z grzesznikami
I z faryzeuszami. Ale już z Herodem nie chciał rozmawiać. Sądzę, że przyjęcie przez Jezusa zaproszenia do rozmowy lub do stołu zależało od postawy tamtej osoby. Czy chciała coś Jezusowi narzucić, czy coś od Niego dostać; czy zapraszała Go jako Mistrza, czy podchodząc do Niego z wyższością. Były też takie szczególne momenty, jak Ostatnia Wieczerza, gdzie jednak chciał być tylko z uczniami. W tym z Judaszem, ale jako uczniem. Widzę w tym jakieś odbicie roli, jaką dla rodziny ma wigilia. To jednak nie jest otwarte spotkanie dla wszystkich, tylko świętowanie jedności w określonej grupie.
Wiedźmin pisze: ↑28 lis 2019, 11:41
Mi chodziło raczej o to, że mi trudno na przykład byłoby powiedzieć do siostrzeńca czy siostrzenicy... z powyższej historii Ukasza - słuchaj - jedynie połowa Ciebie może siedzieć przy stole, bowiem tylko połowa Ciebie jest legalna, z pierwotnego związku małżeńskiego - druga połowa niestety jest ułomna, nielegalna, zrodzona z grzechu i niegodna zasiadać przy wigilijnym stole.
Wyjaśnij proszę, jaką "połowę Ciebie" masz na myśli. Czy kochanek mojej siostry jest jej drugą połową? To oni są jednym ciałem? To ich Bóg złączył? Rozdzielam jakąś osobę? Jakieś małżeństwo?
Bronię swojej decyzji, tłumaczę się. To nie jest tak, że nie miałem żadnych wątpliwości. Przez 10 lat to one nawet brały górę. Jest jakiś obszar niepewności między zaglądaniem komuś pod kołdrę a zasłanianiem okien, gdy okradają sąsiada.
Patrzyłem jednak z bliska na ogrom krzywdy, jaka się działa. I słuchałem coraz głębszego milczenia tych, którzy powinni krzyczeć. Również swojego milczenia. Teraz chcę krzyczeć. Dopiero teraz, gdy ta krzywda dopadła także mnie. To jest mój krzyk rozpaczy nad wspaniałą rodziną, która pogrąża się w bagnie. Krzyk rozpaczliwy, bezsilny, spóźniony. I mi bardzo teraz potrzebny.