mgła pisze: ↑06 mar 2019, 16:53
Ukasz,
bardzo Ci polecam kilkakrotnie i z uwagą przeczytać ostatnie wpisy, zwłaszcza cenne wg.mnie pantopa i renty.
Czytałem już kilka razy i jeszcze do nich wrócę.
mgła pisze: ↑06 mar 2019, 16:53
Jeśli Twoja żona nie przywiązuje do Sakramentu żadnego znaczenia- co ją ma zachęcić?
Wg.mnie tylko to, że będziesz prowadził atrakcyjne, samodzielne, własne życie, które będzie ją ciekawiło i nie będzie związane z nią- może być tym, co ją zachęci.
Oszalałabym, po prostu bym oszalała, jeśli mój mąż na sto sposobów, tak czytelnych, próbowałby mnie osaczyć. Zwiałabym natychmiast. No i może traktowałabym go instrumentalnie, jak Twoja żona Ciebie.
Jakieś dwadzieścia stron temu napisałam Ci- jeśli możesz, daj jej na razie spokój.
Bądź atrakcyjny, niezależny emocjonalnie, ciekawy, samowystarczalny, odrobinę tajemniczy- po prostu powróć do starego, sycharowego "zajmij się sobą"
Nie mi oceniać, czy jestem atrakcyjny. Prowadzę życie aktywne i bogate, w którym żona zajmuje bardzo mało miejsca. Jestem samowystarczalny do bólu. Wszystko wokół siebie robię sam. I wielokrotnie powtarzałem żonie, ustnie i na piśmie: Jeżeli chcesz być ze mną, to ja jestem gotów, byle to było naprawdę i na całego; jeśli nie, to odsuńmy się od siebie, ja dam sobie radę, kocham Cię, ale nie muszę być z Tobą.
I to jest jedyne, czym chciałbym ją zachęcić: tym, że jestem sobą, jej mężem, że ją kocham.
Są jednak dwa problemy z wprowadzeniem tej pozornie jasnej zasady w życie.
Pierwszy to jej ruchy w moją stronę, w których na pewno jest i trochę kłamstwa i trochę prawdy. Bardzo trudno mi rozeznać, ile czego jest. Wątpliwości interpretuję na jej korzyść, ale ma to swoje granice.
Drugi to sytuacja mieszkaniowa. Moja żona pomieszkuje w moim domu i tak będzie, dopóki jej z tego domu nie wyrzucę. A nie zrobię tego, dopóki nie nabiorę pewności, że żadnej woli bycia razem po jej stronie nie ma. To ruch w jedną stronę, spalenie mostów za sobą. Może być konieczne nawet niedługo, ale jeszcze nie w tej chwili.