Pod jednym dachem ale osobno - po 25 latach

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Roseum
Posty: 13
Rejestracja: 08 sty 2023, 15:00
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Pod jednym dachem ale osobno - po 25 latach

Post autor: Roseum »

Witam wszystkich. Wiele razy przychodziłam tu w ciężkich chwilach i nie mam najmniejszych wątpliwości, że to jest teraz właściwe miejsce, chociaż tak trudno odważyć się na opisanie intymnych spraw.
Czuję też jakiś rodzaj zażenowania, bo oto kobieta z 25-letnim stażem małżeńskim zamiast sama służyć radą, jest tak rozsypana sprawą, która może wydawać się wręcz niepoważna. Ale taka nie jest, skoro budzę się w nocy, serce mi kołacze a ręce się trzęsą. Skoro jest mi tak ciężko.
Opiszę sytuację, która wg mnie stała się tylko pretekstem do czegoś bardzo poważnego.
Sylwestrowa noc. Spędzaliśmy ją na spokojnie, w domu, jak zawsze. Wcześniej poszliśmy na długi spacer, było miło. Przed północą poszliśmy na pobliskie wzgórze, skąd rozciąga się widok na panoramę miasta i można podziwiać fajerwerki. Staliśmy przez chwilę obok siebie, po czym zaproponowałam, żebyśmy podeszli nieco bliżej, żeby mieć lepszy widok. Mąż stwierdził, że z tego miejsca widać najlepiej i nie będzie zmieniał miejsca. Jeszcze raz powtórzyłam, że z tamtego miejsca będzie widać więcej i może byśmy podeszli ale uparł się, że nie. Postałam chwilę przy nim ale ponieważ chciałam zobaczyć więcej, sama poszłam kilka metrów do przodu. Ponieważ Mąż nie przyszedł do mnie, stwierdziłam, że skoro i tak jestem sama, to odeszłam jeszcze dalej i dalej, zrobiłam sobie przechadzkę, podziwiając fajerwerki z różnych stron. Minęła północ, fajerwerki były piękne ale okoliczności smutne, bo każde osobno. Skierowałam się więc w stronę miejsca, gdzie staliśmy wcześniej razem ale Mąż już wracał i szedł w przeciwną stronę niż ja. Minął mnie bez słowa z naburmuszona miną. Do domu wróciliśmy każde osobno. W domu złożyłam mu życzenia, na które odpowiedział, że on nie życzy mi wszystkiego najlepszego. Obrażony poszedł spać do innego pokoju, w którym jest do dziś.
Kiedy rano poszłam do niego z uśmiechem i zgodą (no bo jak można tak się gniewać poważnie z tak błahego powodu) ze złością powiedział, że to moja wina, bo zawsze muszę postawić na swoim, że skoro nie chciałam spędzić z nim Nowego Roku, to od teraz będziemy „osobno”.
Od tej pory w tym pokoju sam śpi, spędza tam całe dnie przy laptopie lub z książką.
Już wcześniej dużo czasu spędzał w ten sposób, co mu zarzucałam. Mijają dni, rośnie mój smutek i żal, że w domu jest cicho, smutno. Syn, nastolatek, też dużo czasu spędza w pokoju sam, no ale to taki etap rozwoju, zrozumiałe. Z mojego punktu widzenia wygląda to tak, że mąż znalazł pretekst, żeby wreszcie uwolnić się od mojej obecności, mieć „święty spokój” i upragniony cały czas tylko dla siebie. Mi powiedział, że to moja wina, bo to ja „wypisałam się” (wtedy w Sylwestrowy wieczór). Oczywiście powiedziałam, żeby nie zrzucał na mnie winy, bo to on wyprowadził się do „swojego” pokoju i powiedział, że teraz będzie „osobno”.
Po kilku dniach zaczął wychylać nos ze swojej „jaskini” i przyszedł do mnie kilka razy na chwilę, oficjalnym tonem zapytał o zdrowie (trochę słabo się czułam po infekcji). Ale siadał wtedy na kanapie jak najdalej ode mnie, bez żadnego gestu. Raz bez słowa zjadł ze mną obiad, który przygotował dla nas, ja zaczęłam rozmowę ale się rozpłakałam i odeszłam od stołu, on nie zareagował. Raz przyniósł mi herbatę ale po chwili już wracał do „swojego” pokoju i nakładał słuchawki i tak spędzał do końca dzień.
Kiedy kolejnego dnia, nadal obrażony, przyszedł do mnie, włączył telewizor, przy czym mnie obdarzył ponurym spojrzeniem i miną, powiedziałam, że skoro wymyślił dla siebie przestrzeń, do której chowa się, unikając wspólnego przebywania, ja również zasługuję na osobną, swoją przestrzeń, bo takie przychodzenie na chwilę i znikanie, boli mnie i odbywa się dużym kosztem emocjonalnym. Zapytał „ale mogę tu przychodzić?”. Kiedy zastanawiałam się nad odpowiedzią, rzucił „czyli nie mogę” i odszedł. Obraził się jeszcze bardziej, zrobił nadąsaną minę i w ogóle przestał się odzywać.

Kiedy powiedziałam, że chętnie zjem z nim obiad w kuchni – odmówił. Kiedy zapytałam czy pójdzie ze mną i synem do kościoła – odmówił. Kiedy wróciliśmy, poszedł sam na spacer. Mąż na mszę chodzi nieregularnie.
Rani mnie to unikanie mnie, ten chłód, złość a najbardziej to, że próbował mnie obwinić, że to moja wina.
Mąż oddalał się od dłuższego już czasu, od roku(?). Zmienił się jego język ciała, unika mnie, nie szuka bliskości, lubi być sam ze sobą, mocno dba o swój komfort i wygodę nawet kosztem dobra wspólnego – finansowego jak i emocjonalnego. Tylko, że to „dbanie o siebie” i „inwestowanie w siebie” (tak nazywał to Mąż) teraz się znacznie nasiliło, ponad miarę. I końca nie widzę.
Stosuję wszystkie polecane tu rady – modlitwa, zajmowanie się swoimi sprawami. Czekam aż uspokoją się emocje ale minęło już sporo czasu i sytuacja jest patowa. Nie zniosę mieszkania z sublokatorem. Teściowie tak właśnie funkcjonowali, zawsze się dziwiłam jak tak można. Nadal twierdzę – nie można.
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Pod jednym dachem ale osobno - po 25 latach

Post autor: Pavel »

Witaj na forum Roseum.
Na początek chciałbym prosić o rozwagę przy dzieleniu się swoją historią - nie jesteśmy anonimowi w internecie. Zalecam więc ostrożność przy dzieleniu się charakterystycznymi szczegółami mogącymi spowodować identyfikację ciebie i twojej rodziny.

Zapraszam również do wizyty w Ognisku Sychar w realu, o ile masz taką możliwość.
Oto lista:
www.sychar.org/ogniska

Niebawem zapewne pojawią się forumowicze ze wsparciem. Mnie na teraz „porywają” dzieciaki, ale i ja się później odezwę „od siebie”, już nie tylko z powitaniem :)
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
Kawka
Posty: 399
Rejestracja: 08 lis 2017, 10:15
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Pod jednym dachem ale osobno - po 25 latach

Post autor: Kawka »

Roseum, jak już napisałam u mnie w wątku, rozumiem Twój ból. Rozumiem posuchę, jakąś pustkę, gdy mąż staje się "obcym". Nie napiszę na razie nic innego. Będę czytać.
Nietaka
Posty: 3108
Rejestracja: 21 kwie 2019, 18:10
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Pod jednym dachem ale osobno - po 25 latach

Post autor: Nietaka »

Hej, Roseum. Wiem, co czujesz. Uwierz mi, wiem. Z powodu karania mnie milczeniem przez męża trafiłam na to forum. Po tylu latach studiowania tego zjawiska, jestem ekspertem 😉. Jednak przez 25 lat małżeństwa nie nauczyłam się panować nad bólem, żalem, bezsilną agresją, które ogarniają mnie, gdy milczy. Pojawiają się wtedy nawet myśli o samobójstwie. Tak. To wydaje się nie do zniesienia. Ale żyjemy, prawda? Co ja robię, gdy to następuje - a następuje często niespodziewanie. Tzn. wiem, kiedy balansujemy na krawędzi awantury, ale nie wiem czy zakończy się ona niedługim, naturalnym przecież często milczeniem, potrzebnym, by wylizać rany, czy mój jedyny postanowi milczeć. Ostatnio zdarza się to rzadko. Często się kłócimy, ale milczenie zapada raz w roku. Na 10 dni... Dwa tygodnie... Właśnie parę dni temu wyszliśmy z tej sytuacji. Poprzednia była też rok temu. Było zdejmowanie obrączki, wyprowadzka z sypialni... Po latach radzę sobie lepiej, choć boli tak samo. Potrafię,, zajmować się sobą " itp. Ale boli zawsze. I będzie bolało. Rozumiem, jakie mechanizmy poruszają zachowaniem mojego męża i moim. I tak jednak popełniamy stare błędy, choć staram się dostrzec nawet jego najmniejsze starania, by wyjść z tego schematu... On wie, co ja czuję, gdy to robi. Nie potrafi o tym ze mną rozmawiać. Czasem potrzebuje pośrednika, by po jakimś czasie w rozmowie we trójkę dać mi znać, że tak ma i wie, że to jest nie w porządku. Nie wiem, czy starczy nam życia, by to pokonać. Ale pracuję... nad sobą. By nie zamęczać go moimi psychoanalizami i błaganiami. By nie myśleć o sobie źle. By się nie obwiniać. Żeby go nie znienawidzić w tych chwilach... Różne były okoliczności tych wybuchów atomowych i spustoszenia . Często w końcu dowiadywałam się (z zaskoczeniem oczywiście - za każdym razem 😉). Że go nie szanuję, że nim steruję, że traktuję jak debila. Przesadzał. Ale coś w tym było, tak czuł. Sęk w tym, że nie chce słuchać wyjaśnień, woli się obrazić. Patrzę na siebie i myślę, że może tak czuć. Ale ta jazda milcząca to przemoc i do niczego nie prowadzi.
Dużo rozmawiam z Bogiem. Żalę mu się, kłócę się z nim i błagam, żeby zmienił mnie. Że się poddaję (choć potem krnąbrnie próbuję po swojemu często). Ostatnio pomógł mi też sposób Marylki. Dialog ze sobą. Jak z córką. Taki akceptujący i pełen miłości. Bo j siebie przeważnie bardzo nie lubię i mam sobie dużo do zarzucenia. I myślę, że bez męża umrę. Zginę. A przecież może tak się stać, że to ja pierwsza zostanę sama i co? Więc, tak jak, jako małżeństwo, robimy dwa kroki do przodu, 1,75 do tyłu, trzy do przodu, cztery do tyłu... tak ja pracuję nad sobą. Dla siebie. Dla nas. Dla niego. Kocham go, ale chcę też kochać siebie.
P.S. Czy u Was to pierwszy raz?
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Pod jednym dachem ale osobno - po 25 latach

Post autor: Pavel »

Dzieci mnie zamęczyły, wczoraj już nie miałem sił ani pamięci ;)

A więc…
Zacznę od Sylwestra, który podejrzewam może nie być pojedynczą kliszą, a kolejną kopią kliszy ukazującą nieco szerszy obraz (co nie znaczy, że cały).
W moim odbiorze tego co napisałaś, zauważając przy okazji, że twój mąż może być dość upartym osobnikiem, zaistniał w tym dniu klasyczny przypadek nieporozumienia, a może bardziej niezrozumienia wynikający z różnic między meżczyzną a kobietą.
Postaram się to wyjaśnić, po więcej zapraszam do literatury/konferencji polecanych na forum.

Twój mąż znalazł miejsce z najlepszym wg niego widokiem.
Ty podważyłaś jego wybór, proponując inne - wg ciebie lepsze miejsce. W wyniku tego mógł poczuć się skrytykowany, jego wybór uznać za niedoceniony przez ciebie i podważony, zdeprecjonowany. Męskie ego mogło zostać ugodzone, rola „kapitana statku” zakwestionowana.
Ty, jak na kobietę przystało, szukałaś możliwości ulepszenia.
Do tej pory wszystko wyglądało wg mnie jak klasyczne różnice w postrzeganiu męskim i żeńskim.
Później jednak ty się oddaliłaś. Mąż poczuł się najpewniej zlekceważony, opuszczony, nieważny. Ty może również.
Dla żadnego z was nie była w tamtym momencie ważniejsza relacja niż subiektywna racja.
Żadne z was nie poszło do drugiej osoby, nie przedłożyło „być ze sobą w tym momencie” nad „to miejsce jest fajniejsze i ja wiem lepiej”.
No i macie tego efekt. Uraza, obrażanie, ciche dni.
Twój mąż najpewniej jest bardziej uparty niż ty, ty chciałaś załagodzić, ale najwyraźniej, w moim odbiorze, oboje chcieliście by wyszło „na wasze”. Zwłaszcza twój mąż, sądząc po opisie.
To jednak nie taki wielki problem sam w sobie, wynika wg mnie z braku wiedzy i zrozumienia drugiej strony. Kulejąca komunikacja - standardowe problemy.

Wspomniałaś o „jaskini”. Ciekawi mnie na ile świadomie. Czytałaś może „Mężczyźni są z Marsa a kobiety z Wenus” Greya? Jeśli nie, to gorąco polecam. Sporo ci ta lektura wyjaśni.

Nie warto moim zdaniem wstydzić się, że mając 25 letni staż małżeński potrzebujesz pomocy.
Nierozsądnie jest oczekiwać by zaliczyć egzamin z materiału który nie został wyłożony.
Krótko pisząc, nieco generalizując (bo są wyjątki od reguły) - nie jesteśmy właściwie przygotowywani do małżeństwa, do relacji, nie uczy się nas wielu najważniejszych w codziennym życiu kwestii. Sami też najczęściej nie wpadamy, że warto się nauczyć ( i gdzie tej wiedzy szukać), w efekcie czego albo żyjemy jakoś, albo gorzej.
Ja postanowiłem poszukać pomocy gdy porządnie zaryłem o glebę, gdy w moim małżeństwie było już naprawdę źle. Dopiero w wyniku głębokiego kryzysu trafiłem (Bóg mnie przyprowadził) na to forum, dzięki któremu nabyłem w końcu wiedzę, którą powinienem otrzymać w domu lub szkole. Poznałem siebie, nauczyłem się rozumieć, zacząłem naprawiać przeszłość, siebie, swoje życie.
Pochłaniałem lektury i konferencje i co istotne, starałem się wcielić tą wiedzę w życie (na ile potrafiłem). Wciąż się staram, to maraton nie sprint, a moja meta jest hen daleko jeszcze ;) Sama wiedza to za mało by coś się zmieniło.

Napisałaś, że mąż się oddala od dłuższego czasu.
Warto moim zdaniem przyjrzeć się jakie są tego powody, czy przypadkiem nie mając takich intencji nie „pomagasz” mu w tym oddalaniu.
Ja, będąc w (przynajmniej subiektywnie, żona nie chciała mieć wtedy ze mną nic wspólnego, nie wiązała przyszłości) trudniejszym położeniu, postanowiłem kiedyś, że postaram się funkcjonować jak na dobrego męża przystało przez dłuższy czas i dopiero wtedy będę mógł ocenić czy to (i na ile) zachowanie żony wynika z mego udziału czy też od niego nie zależy.
Oczywiście moja zmiana nie rozwiązała wszystkich problemów, jednocześnie pomogła znacząco poprawić relacje.
Aby była jasność, możliwe że podobnie jest i u was - to moja żona obiektywnie „powinna” więcej zmienić, naprawić, miała sporo „za uszami”, jej udział w kryzysie był obiektywnie sporo większy.
Ja, żeby była jasność, miałem i wciąż mam „tony” do przerobienia.
Udział w kryzysie mają zawsze lub niemal zawsze dwie strony.
Po pierwsze, warto zająć się swoją częścią bez oglądania się na drugą stronę.
Po drugie, ktoś „musi” zacząć pierwszy by coś się zmieniło.
Ja postanowiłem, że chcę zmienić siebie i swoje życie, niezależnie od tego co postanowi żona.
I jestem z tej decyzji baaaardzo zadowolony. Jedna z najlepszych jakie podjąłem w życiu. Polecam :)
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
Roseum
Posty: 13
Rejestracja: 08 sty 2023, 15:00
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Pod jednym dachem ale osobno - po 25 latach

Post autor: Roseum »

Dziękuję Kawko, Nietaka i Pavel za odzew.
Nietaka, pytałaś czy tak już kiedyś bywało. Pierwszy raz teraz Mąż w taki sposób „wyprowadził się” do innego pokoju. Jeżeli chodzi o różnice zdań, to były często ale dopiero od niedawna skutkują manifestacją aż takiej niechęci, wrogości ze strony Męża. Odnoszę wrażenie, że jest zmęczony tym, że nie wszystko zawsze jest po jego myśli. I nie jest tak tylko w odniesieniu do mnie. Kiedy ja z nim rozmawiam, ale też kiedy słyszę jak rozmawia z naszym synem, czy podczas rozmów przy stole z dalszą rodziną, w momencie, gdy pojawia się odmienny pogląd, czuję jak nadchodzi to napięcie, on spina się i staje do walki. I nie chodzi już o ważność sprawy, tylko o to kto wygra, bo on traktuje różnicę zdań jak walkę. Staje się szorstki, napastliwy, drażliwy. Szczególnie jest mi nieprzyjemnie, gdy popada w takie tony przy okazji rodzinnych wizyt, przy spotkaniach z moimi Rodzicami i rodziną mojej siostry, takie zwykłe spotkania przy stole, gdzie jest miła atmosfera. Bywa, że potrafi ją zepsuć, bo każdy tak samo jak ja odczuwa tę wrogość w głosie, ten zacięty lub obrażony wyraz twarzy, gdy ktoś wypowiada się nie po jego myśli. Kiedyś czasami bywał taki w stosunku do obcych ale nigdy do najbliższych.
To co teraz mam w domu, w moim odczuciu, to nie jest zwykły foch czy karanie mnie milczeniem. To jest ucieczka „od” – ode mnie i ucieczka „do” - w upragnioną wolność wypełnioną mnóstwem wolnego czasu na oglądanie filmów, czytanie książek, rozwijanie zainteresowań. A całe to szczęście dostępne jest w zasięgu kanapy i laptopa, w zaciszu swojej własnej przestrzeni ☹
Pavel, cenne jest udzielanie tutaj wsparcia pokaleczonym małżonkom ale cenniejszy jest czas spędzony z dziećmi – to jest oczywista sprawa 😊.
Takie spojrzenie z boku, bardzo wnikliwe - dziękuję. Męskie ego mojego Męża ugodzone, pewnie tak. Pewnie nie raz ugodziłam jego ego, podobnie jak on moje. W trakcie długiego związku wiele jest okazji. Czytałam kiedyś książkę, o której piszesz, oboje ją czytaliśmy - pożyteczna.
W wątku Kawki napisałeś, że kobieta jest nauczycielką relacji. Odnosząc to do rozpadającej się ostatnio w szybkim tempie relacji z moim Mężem, to albo ja jestem złą nauczycielką albo uczeń niepojętny.
Nie wiem jak zachowywać się w domu, jak zachować spokój, pogodę ducha na widok męża leżącego na kanapie ze słuchawkami na uszach. Zająć się sobą. Wymieniać zdawkowe „cześć” i kilka zdań na neutralne tematy we wspólnej przestrzeni. Mieszkanie z mężem – sublokatorem. Teściom udaje się to do dziś ☹
Kawka
Posty: 399
Rejestracja: 08 lis 2017, 10:15
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Pod jednym dachem ale osobno - po 25 latach

Post autor: Kawka »

Roseum pisze: 10 sty 2023, 15:09 Odnoszę wrażenie, że jest zmęczony tym, że nie wszystko zawsze jest po jego myśli. I nie jest tak tylko w odniesieniu do mnie. Kiedy ja z nim rozmawiam, ale też kiedy słyszę jak rozmawia z naszym synem, czy podczas rozmów przy stole z dalszą rodziną, w momencie, gdy pojawia się odmienny pogląd, czuję jak nadchodzi to napięcie, on spina się i staje do walki. I nie chodzi już o ważność sprawy, tylko o to kto wygra, bo on traktuje różnicę zdań jak walkę. Staje się szorstki, napastliwy, drażliwy.
Roseum, będę czytać i mój wątek i Twój. W pewnym sensie mają coś bliźniaczego. U mojego małżonka zdiagnozowałam to samo. Gdy jest coś nie po jego myśli nie koncentruje się na współpracy, ale na rywalizacji. Ja to mawiałam, ze on walczy o swój bastion, choćby bastionem był całkowity drobiazg. (może to kwestia niskiego poczucia własnej wartości?) Ostatnio niejedną rozmowę podejmowałam (oczywiście nie w chwili "obcego" tylko jak już pękło). Przemawiało do niego porównanie, że u nas potrzeba jak w firmie: współpraca by zrealizować projekt, by rozwiązać problem. No bo co to by było gdyby zespół zawsze się na siebie jeżył... Niby to przełożenie jest jasne gdy rozmawiamy, ale jakby umyka w chwili konfliktu. Znów idzie na wojenkę. Ale mój prowadzi tylko wojny domowe, na zewnątrz, zgodnie z obyczajem jego familii, jest cud-miód-malina. Przytaknie wszystkiemu i wszystko jest cudowne :lol:
Roseum pisze: 10 sty 2023, 15:09 Pewnie nie raz ugodziłam jego ego, podobnie jak on moje. W trakcie długiego związku wiele jest okazji.

Tylko niektórzy mają bardzo silnie zadomowionego "wewnętrznego krytyka". Może tu jest clue?
Firekeeper
Posty: 807
Rejestracja: 24 maja 2021, 19:46
Płeć: Kobieta

Re: Pod jednym dachem ale osobno - po 25 latach

Post autor: Firekeeper »

Roseum
Nie wiem jak zachowywać się w domu, jak zachować spokój, pogodę ducha na widok męża leżącego na kanapie ze słuchawkami na uszach. Zająć się sobą. Wymieniać zdawkowe „cześć” i kilka zdań na neutralne tematy we wspólnej przestrzeni. Mieszkanie z mężem – sublokatorem. Teściom udaje się to do dziś ☹
Są plusy są minusy takiego mieszkania. Ja 5 lat tak mieszkałam z mężem i był to bardzo ciężki czas. Okres dużej frustracji, nienawiści, złości i przemocy. Ogólnie dramat. Ale ja te 5 lat temu byłam niezrównoważona psychicznie, emocjonalnie, niedojrzała, uzależniona.

Teraz mam inną sytuację. Ale nie zbyt długo, bo dopiero minął rok odkąd po 5 latach mąż zdecydował się wrócić do sypialni.

Jak przetrwać ten czas. Myślę, że potraktuj go jako czas dla siebie. Czas kiedy możesz skupić się na sobie. Może odkryjesz coś nowego. Ja w czasie kiedy byłam sama, nauczyłam się hiszpańskiego, zakochałam się w ogrodnictwie. Założyłam ogród. Czytałam książki oczywiście po hiszpańsku. Dużo się nauczyłam. Odnalazłam swoje pasje.

Niedawno pisałam w swoim wątku, że miałam z mężem tąpnięcie po roku. Miałam obawę, że szykuje się kolejny rozwód na dwa pokoje ale po dwóch nocach mąż wrócił. Pomogło mi tym razem więcej opanowania, czyli dałam mężowi przestrzeń. Wiedziałam, że jest zły więc nie próbowałam z nim rozmawiać na siłę, tłumaczyć, tak jak to robiłam zawsze biegając za nim. Podobnie mój mąż stawia na rację nie na relację. Ja tym razem wycofałam się, nie dałam się wciągnąć w dyskusję na racje i argumenty. Poczekałam, aż emocje opadną. Często działam emocjonalnie. Mąż dodatkowo przestał panować nad sobą i zaczął mnie obrażać. Zakończyłam to wyjściem i jasnym komunikatem, że granica została przekroczona. Mąż wyniósł się z sypialni. Przestał odzywać. Ja zachowałam spokój. Przed snem powiedziałam, że jest mi przykro z powodu dzisiejszego dnia i wyszłam. Weszłam na drugi dzień tu na forum i pogadałem z koleżanką. Wylałam żale gdzie indziej. Nie chciałam tak jak mam to w zwyczaju zrobić mężowi emocjonalną jazdę. Na drugi dzień mąż wrócił i przeprosił ale u nas jest to schematyczne. Tym razem nie wzięłam w tym udziału i nie przyjęłam przeprosin. Cały dzień zachowywałam się pogodnie i normalnie. Nie czułam napięcia i złości. Mąż był milczący. Odpowiadał tak lub nie. Na 3 dzień spokojnie przyszedł i powiedział o co mu chodziło. Temat zamknięty.

Roseum zastanawia mnie ten fragment
Kiedy rano poszłam do niego z uśmiechem i zgodą (no bo jak można tak się gniewać poważnie z tak błahego powodu) ze złością powiedział, że to moja wina, bo zawsze muszę postawić na swoim, że skoro nie chciałam spędzić z nim Nowego Roku, to od teraz będziemy „osobno”.
Czy zgadzasz się z tym co powiedział Twój mąż? Czy czujesz, że to Ty stawiasz na swoim?

Mój mąż miał dużo pretensji o to, że to ja stawiam na swoim i on nic nie może. Zawsze mnie tym wkurzał. Nie czułam, że to ja o wszystkim decyduję, choć wkurzyłam się, że wszystkie decyzje są na mojej głowie. Faktycznie tak było. Byłam bardzo kontrolująca. Mój mąż reagował wybuchami, złością czasem zamknięciem się w sobie. Czasem jak dziecko, które nie dostało od mamy lizaka.
nałóg
Posty: 3358
Rejestracja: 30 sty 2017, 10:30
Jestem: szczęśliwym mężem
Płeć: Mężczyzna

Re: Pod jednym dachem ale osobno - po 25 latach

Post autor: nałóg »

Mój mąż miał dużo pretensji o to, że to ja stawiam na swoim i on nic nie może. Zawsze mnie tym wkurzał. Nie czułam, że to ja o wszystkim decyduję, choć wkurzyłam się, że wszystkie decyzje są na mojej głowie. Faktycznie tak było. Byłam bardzo kontrolująca. Mój mąż reagował wybuchami, złością czasem zamknięciem się w sobie. Czasem jak dziecko, które nie dostało od mamy lizaka.
No to tak jak wskazuje się palcem na tego drugiego to warto spojrzeć na wewnętrzną stronę dłoni……. A tam? Przynajmniej 3 paluchy wskazują na wsazującego.PD
Ostatnio zmieniony 10 sty 2023, 23:03 przez Pavel, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód: Poprawiono cytowanie
Roseum
Posty: 13
Rejestracja: 08 sty 2023, 15:00
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Pod jednym dachem ale osobno - po 25 latach

Post autor: Roseum »

Kawko, czy mogłabyś rozwinąć co miałaś na myśli pisząc o „wewnętrznym krytyku”? Czy chodzi o jakiś aspekt sumienia mojego czy mojego Męża? Skoro podejrzewasz, że to może być clue, chciałabym się nad tym zastanowić. Chociaż wiele razy na tym forum czytałam, że nie należy zajmować się zbyt wnikliwie analizą zachowań męża i motywów nim kierujących, a tę energię skierować na analizę swojego udziału w konflikcie w połączeniu z zajęciem się „tu i teraz”. Resztę oddać Bogu.
Firekeeper, szczerze wzruszyłam się czytając Twój wpis. Piszesz, że po 5 latach Mąż zdecydował się wrócić do sypialni. Wyobrażam sobie ile przez ten czas się zmieniło. W tej chwili myślę, że w moim przypadku, taki powrót byłby niemożliwy ale przecież tylko tyle o sobie wiemy na ile nas sprawdzono.
Przeczytam Twój wątek. Widzisz, u nas nie ma już kłótni. Mąż zawsze unikał konfrontacji, święty spokój ponad wszystko. Ja źle znoszę taką grę pozorów, fałszywe pudrowanie rzeczywistości. Temat świętego spokoju ponad wszystko często poruszaliśmy. Mąż go zawsze bardzo cenił, ja – nie. W tej chwili nie miałabym się nawet o co kłócić. O to, że nie kocha mnie jak dawniej?
Co do stawiania na swoim i kontrolowania, to wszystko co napisałaś ma zastosowanie i u mnie. Z tym, że u nas Mąż nigdy nie reagował wybuchami. Niestety, wiele razy mu to wypominałam, że pozbawia mnie kobiecości, robiąc ze mnie policjanta. Że to ja jestem kołem zamachowym działań, że na łodzi to ja zawsze jestem tym członkiem załogi, który bije w bęben i wyznacza rytm. Ja rozumiem, że taką rolę ktoś musi pełnić ale chcę mieć w tym wsparcie, niech on też wpadnie na pomysł, pociągnie mnie. On wie, że ta jego bierność jest dla mnie obciążająca. Ja wiem, że to jest taki rys charakteru ale to też jest wygodnictwo.
Nałóg, nie znałam tego porównania. Coś w tym jest.
Ja już nie mam tej śmiałości, żeby rozstrzygać powody. Oboje mamy swój udział w tym, że teraz jest jak jest. Oboje. Złości mnie, że Mąż z taką łatwością obwinia tylko mnie. Wiem, że powinnam skupić się tylko na swojej części ale ciągle myślę, że przecież ja też liżę rany ale jednak to nie ja wyprowadziłam się do swojego kąta, nie ja oświadczyłam, że będziemy osobno. Wciąż dążę do relacji, kontaktu, pragnę związku, nie obrażam się, mam do zaoferowania więcej niż tylko ponurą twarz z wypisaną pretensją.
Zmiana w zachowaniu Męża jest mocno widoczna od roku, może dwóch. To wycofanie z relacji, skupianie się na sobie, na swoich potrzebach. Nie wiem czy to ważne czy nie, ale dla mnie ważne - jestem jedyną osobą u mnie w pracy, do której nie dzwoni mąż. Kiedy jedziemy razem samochodem, przez pół godziny potrafimy milczeć. Kiedyś to ja miałam dużo do powiedzenia ale znudziła mnie już rola „radia” więc jest cisza.
Gdyby nie syn, w obecnej sytuacji zamieszkałabym osobno, żeby odciąć się od tych emocji.
Wczoraj Mąż wrócił później niż zwykle, bo miał coś do załatwienia. Kiedy go nie było, byłam rozluźniona, pogodna. Zrobiłam dla nas obiad, pogadałam z synem. Kiedy wrócił Mąż, poszłam do kościoła. Dobrze mi tam było. Zostałam dłużej po mszy, modliłam się.
Kiedy wróciłam i robiłam sobie w kuchni herbatę, Mąż przyszedł i pogodnym tonem, który w tym czasie bardzo mnie boli, zapytał jak się czuję (jak już wspominałam, po niedawnej infekcji szybko się męczę i są chwile, że czuję się naprawdę słabo, a może to stres). Odpowiedziałam, że fizycznie jest dobrze a psychicznie, to adekwatnie do tego co się dzieje w domu. Chciałam powiedzieć coś jeszcze ale emocje wzięły górę, oczy się zaszkliły, zaczął łamać się głos więc wyszłam z kuchni. Mąż poszedł do „swojego” pokoju i spędził tam resztę wieczoru.
Ja w samotności uspokoiłam się, potem poszłam do pokoju syna, porozmawialiśmy trochę, pograliśmy w planszówkę i poszłam spać.
Kawka
Posty: 399
Rejestracja: 08 lis 2017, 10:15
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Pod jednym dachem ale osobno - po 25 latach

Post autor: Kawka »

Roseum pisze: 11 sty 2023, 11:15 Kawko, czy mogłabyś rozwinąć co miałaś na myśli pisząc o „wewnętrznym krytyku”? Czy chodzi o jakiś aspekt sumienia mojego czy mojego Męża? Skoro podejrzewasz, że to może być clue, chciałabym się nad tym zastanowić. Chociaż wiele razy na tym forum czytałam, że nie należy zajmować się zbyt wnikliwie analizą zachowań męża i motywów nim kierujących, a tę energię skierować na analizę swojego udziału w konflikcie w połączeniu z zajęciem się „tu i teraz”. Resztę oddać Bogu.
Roseum "wewnętrzny krytyk" to głos wewnętrzny, który mówi: znowu ci nie wyszło, jesteś do bani, znowu nawaliłeś... tyle, ze ten głos generalnie nie mówi prawdy. Ale sprawia, że cały czas wybrzmiewa w głowie krytyka, człowiek czuje się krytykowany itp. Jak chcesz to mogę Ci podesłać na priv pracę z uczelni, koleżanka akurat pisała na zaliczenie o wewnętrznym krytyku.

To fakt, ze bardziej należy zająć się sobą niż analizą współmałżonka (proporcje), ale jednak trzeba trochę poznać drugą stronę:
- by móc wspomóc, otoczyć troską, zrozumieć (podobnie jak poznajemy mechanizmy DDD,DDA by np. lepiej rozumieć zachowania męża czy żony, lepiej na nie reagować)
- wraz z sakramentem Bóg ulepił z nas jedno ciało, nowy twór, osobnych osób a jednak przedziwnie zjednoczonych. Siłą rzeczy w szczególny sposób na siebie oddziałujemy, współmałżonek staje się częścią nas samych.
Triste
Posty: 446
Rejestracja: 11 kwie 2019, 9:14
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Pod jednym dachem ale osobno - po 25 latach

Post autor: Triste »

Roseum, postanowiłam napisać w Twoim wątku ponieważ zachowanie Twojego męża bardzo przypomina mi zachowanie mojego.
Mnie też bolało i do dziś mam uraz stosunku do milczenia i cichych dni.
W moim małżeństwie to bardziej moje przewinienie przyczyniło się do jego rozpadu ale - jak zawsze wina leży pośrodku i dziś myślę sobie że to milczenie męża było jego udziałem w rozpadzie.
O ileż łatwiej byłoby chociażby ustosunkować się do jakichś zarzutów, argumentów, czy po prostu porozmawiać, nawet wyrzucić swoje żale.
A tak ten mur narastał i w pewnym momencie on się stał nie do pokonania i małżeństwo się rozpadło.
Niestety, męża do rozmowy nie zmusisz, możesz jednak jasno zakomunikować mu że oczekujesz wyjaśnień i rozmowy, poznania przyczyny jego zachowania inaczej należałoby rzeczywiście pomyśleć o separacji i np. o jakichś mediacjach ?
Roseum
Posty: 13
Rejestracja: 08 sty 2023, 15:00
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Pod jednym dachem ale osobno - po 25 latach

Post autor: Roseum »

Kawko, dziękuję za wyjaśnienie, teraz rozumiem o czym pisałaś.
Kawka pisze: 11 sty 2023, 13:44 Jak chcesz to mogę Ci podesłać na priv pracę z uczelni, koleżanka akurat pisała na zaliczenie o wewnętrznym krytyku.
Bardzo poproszę, chętnie poczytam.
Roseum
Posty: 13
Rejestracja: 08 sty 2023, 15:00
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Pod jednym dachem ale osobno - po 25 latach

Post autor: Roseum »

Tak, Triste, masz rację. Taka rozmowa będzie konieczna, bo nie dam rady funkcjonować w ten sposób długo. Nie chcę. Muszę tylko dać sobie czas, żeby ochłonąć, bo jeszcze jestem w emocjach. Obserwuję siebie i czekam kiedy będę gotowa, żeby rozmawiać bez obawy, że tak jak to było wczoraj, popłaczę się, zamienię w roztrzęsioną żałosną kupkę. Muszę też ugruntować się w tym czego chcę, bo na razie jestem przepełniona żalem, bólem i niezgodą na to co jest teraz. Wiem czego nie chcę i też wiem jakie mam nierealne pragnienia ale muszę sobie poukładać jasny obraz czego realnie mogę oczekiwać teraz. Do końca miesiąca sprawa musi się wyjaśnić, to dość długi czas, żeby dojść do ładu.
Awatar użytkownika
Niepozorny
Posty: 1567
Rejestracja: 24 maja 2019, 23:50
Jestem: w separacji
Płeć: Mężczyzna

Re: Pod jednym dachem ale osobno - po 25 latach

Post autor: Niepozorny »

Witaj Roseum.

Wydaje mi się, że Pavel już całkiem nieźle opisał, czym spowodowane było obrażenie się twojego męża. Ja w swoim małżeństwie nie raz wybierałem "święty spokój", więc ta postawa nie jest mi obca. Przyczyny były różne, ale głównie sprowadzało się do tego, że obstawaliśmy przy swoim. Jeśli żona nie potrafiła/nie chciała zrozumieć moich argumentów, to ja nie miałem zamiaru dalej z nią dyskutować (w moim odczuciu jej argumenty były nielogiczne). Ciche dni mi w niczym nie przeszkadzały. Ja nie miałem potrzeby rozmawiać. Uważałem, że żona powinna przyznać mi rację. Po kilku dniach ja nie pamiętałem już o co poszło. Nie odzywałem się jednak dalej, bo czułem się pokrzywdzony. W końcu wszystko jakoś wracało do normy.

Roseum pisze: 11 sty 2023, 11:15 Ja już nie mam tej śmiałości, żeby rozstrzygać powody. Oboje mamy swój udział w tym, że teraz jest jak jest. Oboje. Złości mnie, że Mąż z taką łatwością obwinia tylko mnie. Wiem, że powinnam skupić się tylko na swojej części ale ciągle myślę, że przecież ja też liżę rany ale jednak to nie ja wyprowadziłam się do swojego kąta, nie ja oświadczyłam, że będziemy osobno.
Wcześniej opisałaś tylko sylwestrowy spacer, więc tylko do niego będę się odnosił. Gdybym ja (czyt. ja sprzed kryzysu) poszedł z żoną na taki spacer i żona postąpiła dokładnie jak Ty, to odebrałbym to tak:
- nie liczy się z moim zdaniem,
- po co pyta, skoro i tak zrobi po swojemu,
- wyciąga mnie na spacer, a potem i tak idzie sama,
- wcale nie chciała świętować tego Nowego Roku ze mną
Wciąż dążę do relacji, kontaktu, pragnę związku, nie obrażam się, mam do zaoferowania więcej niż tylko ponurą twarz z wypisaną pretensją.
Czy uważasz, że źle postąpiłaś zostawiając męża i robią po swojemu?
Czy potrafisz się wczuć się w jego sytuację?
Czy w ogóle próbowałaś?
Jeśli po tych pytaniach uważasz, że swoim zachowaniem zraniłaś męża i chcesz odbudowywać relacje z mężem, to może warto go przeprosić za to, co twoim zdaniem było nie tak (bez usprawiedliwiania się).
Nie wiem czy to ważne czy nie, ale dla mnie ważne - jestem jedyną osobą u mnie w pracy, do której nie dzwoni mąż. Kiedy jedziemy razem samochodem, przez pół godziny potrafimy milczeć. Kiedyś to ja miałam dużo do powiedzenia ale znudziła mnie już rola „radia” więc jest cisza.
Od kiedy mąż nie dzwoni, gdy Ty jesteś w pracy? Jak często robił to wcześniej?
Od kiedy mąż sam przestał odzywać się sam z siebie jadąc samochodem?
Moim zdaniem do pracy idzie się pracować, więc ja osobiście nie oczekiwałbym, że żona będzie do mnie dzwonić. Oczywiście zdarzało nam się zadzwonić/napisać, ale raczej chodziło o to, że trzeba coś uzgodnić np. co kupić w drodze powrotnej z pracy.
Mąż przyszedł i pogodnym tonem, który w tym czasie bardzo mnie boli, zapytał jak się czuję (jak już wspominałam, po niedawnej infekcji szybko się męczę i są chwile, że czuję się naprawdę słabo, a może to stres). Odpowiedziałam, że fizycznie jest dobrze a psychicznie, to adekwatnie do tego co się dzieje w domu.
Dlaczego boli Cię pogodny ton męża?
Ja w tym jego pytaniu widzę troskę. Nawet coś w rodzaju próby nawiązania kontaktu z Tobą.
Chciałam powiedzieć coś jeszcze ale emocje wzięły górę, oczy się zaszkliły, zaczął łamać się głos więc wyszłam z kuchni. Mąż poszedł do „swojego” pokoju i spędził tam resztę wieczoru.
Co twoim zdaniem powinien zrobić mąż widząc twoje emocje?
Roseum pisze: 11 sty 2023, 14:43 Muszę też ugruntować się w tym czego chcę, bo na razie jestem przepełniona żalem, bólem i niezgodą na to co jest teraz. Wiem czego nie chcę i też wiem jakie mam nierealne pragnienia ale muszę sobie poukładać jasny obraz czego realnie mogę oczekiwać teraz. Do końca miesiąca sprawa musi się wyjaśnić, to dość długi czas, żeby dojść do ładu.
Dlaczego uważasz, że coś musisz, albo że coś musi się wydarzyć? A jeśli sprawa się nie wyjaśni do końca miesiąca?
Z braku rodzi się lepsze!
ODPOWIEDZ