Po ludzku rozumiem, ale mówię NIE.

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

15miesiecy
Posty: 12
Rejestracja: 25 wrz 2022, 5:37
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Mężczyzna

Po ludzku rozumiem, ale mówię NIE.

Post autor: 15miesiecy »

Kwiecień 2021 roku. Szare blokowisko. Mąż alkoholik trzaskając drzwiami wychodzi z domu. 17 lat małżeństwa, trójka dzieci, od 4 kat na wynajętym.
I tak zaczyna się moja historia. Dla podniesienia dramatyzmu dodam, że to ja złożyłem pozew o rozwód. A dziś leżę w jednym łóżku z Żoną, jeszcze, i kłócę się z Bogiem o Jego "zagrywkę". O ironio... teraz Żona chce rozwodu. W momencie kiedy uświadomiłem sobie problem, niestety nie tylko alkohol, dowiaduję się, że 15 miesięcy które minęło od mojego wyjścia z domu dają mi, o zgrozo, rozwód.
Żona zakochała się w innym. Właściwie nasza historia jest jak wielu innych patologicznych rodzin. Dwoje młodych ludzi działa nieodpowiedzialnie a potem udają dorosłych. Tylko jak przychodzi prawda to żadne z nich nie potrafi już walczyć. Ja, człowiek bardzo małej wiary, ledwo odnajdujący w sobie siłę by pójść na niedzielną Mszę Świętą. Żona, zawsze wierna Różańcowi, pierwsza do Koronki do Bożego Miłosierdzia... Ironia losu? Głupi żart?
W czerwcu br zmieniłem żądania rozwodu na separację i poprosiłem o skierowanie na mediacje. W lipcu br przyznałem się Żonie do uzależnienia krzyżowego od amfetaminy i alkoholu. Sam uświadomiłem to sobie w maju br. Jakie sam, uświadomiła mi to moja na prawdę bardzo dobra, twrapeutka. Uczęszczałem na grupę I stopnia terapii, byłem już po grupie motywacyjnej. Terapię przerwałem. Wiem, że przez to jestem mało wiarygodny. Muszę pójść na zamkniętą i chcę na nią pójść. Tylko wcześniej muszę posprzątać własne finanse.
Jestem świadom swojego położenia. Wiem, że bardzo dużo złego zrobiłem. A ogrom strat i kosztów dopiero ja mnie spadnie. Ale to już było. Żona sama wyłoniła na świat mój problem uzależnieniowy. Jako że psychologia nie jest Jej obca, twierdzenia, że tyle nie jest w stanie unieść... Zastanawiam się dlaczego 4 miesiące temu przyjęła mnie spowrotem jako mężczyznę. A teraz, w sumie w 8 dni, przeszło Jej wszystko i obróciło się. Spotyka się z innym panem, nie umiem jeszcze się za niego modlić. W ogóle u mnie słabo z modlitwą. Ale przypomniałem sobie czasy, kiedy właśnie wspólna Koronka do Bożego Miłosierdzia działała. I dzisiaj też się nią modlę. Tylko po ludzku, boli mnie modlitwa Żony. Odmawia ją ze mną, ale równocześnie przyznaje mi się że chce rozwodu.
Śmiali się z mojego spóźnienia na pierwszą rozprawę. Tak, Bóg właśnie tak zadziałał. I teraz, połamany przez własne słabości, gotowy do porzucenia egoistycznej miłości używek dostaję od Żony żądanie rozwodu.
Wiem, że moje przewinienia są wielkie. Zdradziłem Żonę, porzuciłem dom. Ale nie umiem pojąć, nie odnajduję sensu w takim rozwoju sytuacji.
Na rozwód się nie zgadzam. Już nie. I nie ułatwię Żonie zdobycia go. Wierzę, że opamięta się jak ja i stanie w prawdzie, że tylko dwoje ludzi kochających siebie samych w Bogu i z Bogiem, pogodzeni ze swoimi wadami są w stanie stworzyć Piękne Małżeństwo a co za tym idzie, Cudowną Rodzinę.
Nie liczę na nic. Nie oczekuję czegokolwiek. I w swojej trzeźwej cząstce rozumiem decyzję Żony, i pojawia mi się od razu fragment z Jej odpowiedzi na pozew "przed Bogiem to ślubowałam". A na domiar złego, pan z którym się spotyka jest niewierzący.
Piszę to bo po samym sobie widzę jaką moc ma modlitwą grupy . Widzę jak nagradzana jest wierność. I dlatego, w swojej ułomności i całym bagnie w które wlazłem, proszę Was Wszystkich, Bracia i Siostry o modlitwę za moje Małżeństwo, za moją Żonę i Dzieci.
Bóg w swej łaskawości nawet takim połamańcom jak ja wybacza. I wierzę, że to wszystko co się wydarza ma sens, chociaż ja go nie widzę.
Z Bożym błogosławieństwem wszelkich łask, by Dobry Bóg darzył siłą na każdy dzień.
Każdy ma swój krzyż. Biorę swój i idę dalej...
Szczęść Boże
Al la
Posty: 2671
Rejestracja: 07 lut 2017, 23:36
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Po ludzku rozumiem, ale mówię NIE.

Post autor: Al la »

Witaj, 15miesiecy, na naszym forum.

Trudna jest Twoja historia, ważne jednak, że masz świadomość swoich przewinień.
Na modlitwę zawsze możesz liczyć, tym właśnie się wspieramy w naszej wspólnocie, wierząc, że Bóg ma dla nas najlepszy plan.
Nawet wtedy, gdy po ludzku wszystko wydaje się stracone.

Zapraszam Cię do zapoznania się z naszą stroną pomocową http://sychar.org/pomoc/, znajdziesz tam konferencje z naszych rekolekcji wspólnotowych, a tutaj listę polecanych lektur viewtopic.php?f=10&t=383

Pozdrawiam Cię, zwróć też uwagę na niepodawanie charakterystycznych szczegółów, internet nie jest anonimowy.
Ty umiesz to, czego ja nie umiem. Ja mogę zrobić to, czego ty nie potrafisz - Razem możemy uczynić coś pięknego dla Boga.
Matka Teresa
Monti
Posty: 1260
Rejestracja: 21 mar 2018, 18:14
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Po ludzku rozumiem, ale mówię NIE.

Post autor: Monti »

Poruszająca jest Twoja historia.
Zapewne wiesz, mając już doświadczenie terapii, że wpływ masz tylko na siebie. Ale to wcale nie jest zła wiadomość, bo masz przed sobą wiele pracy - walkę o trzeźwość, życie jednym dniem, o relację z Bogiem i z dziećmi.
Pogody ducha!
"Szukaj pokoju, idź za nim" (Ps 34, 15)
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Po ludzku rozumiem, ale mówię NIE.

Post autor: Ruta »

Witaj 15 miesięcy, dobrze, że jesteś. Bóg nie tylko wybacza jak napisałeś "połamańcom", ale także pomaga im w wychodzeniu na prostą. Nie tylko w to wierzę, ja to widziałam. Wielokrotnie. Poznałam wielu trzeźwych połamańców. Tobie także pragnie pomóc, poprowadzić cię, uzdrowić ciebie, żonę, wasze małżeństwo. Kocha każdą i każdego z nas i jest Bogiem wiernym. Nie rezygnuje z naszych małżeństw, nawet gdy my z nich rezygnujemy. Z nas też nie.

Widzisz, ja jestem jakby po drugiej stronie problemu, który opisujesz. Jestem żoną współuzależnioną. I równocześnie uzależnioną od nikotyny (tylko papierosy, bo inne produkty nikotynowe mi "nie szły"). Pozostaję w abstynencji nikotynowej. Pracuję ze współuzależnieniem. Mam nadal powracające trudności z kompulsywnym jedzeniem. Przede mną wciąż dużo pracy.

Współuzależnieni mają zwykle swoje własne mniej spektakularne, mniej potępiane, ciche i latwiejsze do zamaskowania i usprawiedliwienia kompulsje: zakupy, seriale, nikotynę, jedzenie, onanizm, media społecznościowe, wiadomości. Bywa i bardziej hard, bo mogą to być także różnego rodzaju leki, zwykle przeciwbólowe, nasenne, uspokajające. Lista potencjalnych kompulsji i uzależnień, które mogą się rozwinąć też jest długa. I wszystkie one, nie tylko samo współuzależnienie, wymagają pracy nad sobą i trzeźwienia.

Za mną trzy lata pracy. Przede mną kolejne lata. Warto. Jest lepiej. O niebo lepiej. Bo ja swoją pracę robię za rękę z Bogiem. Sama bym nie dała rady.

Mój mąż jest uzależniony krzyżowo (a poprawniej jest to uzależnienie mieszane): alkohol, marihuana, amfetamina, pornografia, nikotyna w formach dowolnych. Nie wiem wcale, czy to koniec listy. Piszę o tym, bo na drodze do trzeźwego życia warto przyjrzeć się uczciwie swojej liście i wpisać na nią wszystkie zniewolenia, kompulsje i nałogi. Swoje własne, a nie męża, czy żony.

Długo walczyłam o zdrowie dla mojego męża z moim mężem. Uwalczyłam jedną konsultację w ośrodku uzależnień i parę lat póżniej jedną próbę terapii. Mąż miał wtedy zalecenie leczenia zamkniętego. Ale znaleźlismy terapeutę, który podjął się terapii stacjonarnej. Bo mąż zamkniętej nie chciał i już. Terapię podjął mąż i mieliśmy część spotkań wspólnych. I tą terapię mąż zdecydował zakończyć, twierdząc, że dalej już sobie sam poradzi. Nie poradził, chwilę później był w tym samym. Za to ja zostałam przy tym, czego się w tamtym czasie nauczyłam. Nie chciałam już powrotu starego. Domagałam się pełnej abstynencji. Stawiałam granice. Byłam pewna, że nakłonię tym męża do powrotu na terapię.

No to się zdziwiłam. Mąż po jakimś czasie się wyprowadził. Potem wniósł o rozwód. Według mojej wiedzy wszedł w inną relację jeszcze przed swoją wyprowadzką. I będąc w tej relacji miewał także inne incydenty erotyczne, o czym donoszono mi uprzejmie. Co szybko ukróciłam. Donoszenie, bo na incydenty wpływu nie mialam. Straciłam wtedy część znajomych, ale zyskałam spokój. Zresztą takie incydenty miewał mój mąż także w czasie naszego wspólnego życia. Z czasem nauczyłam się je bagatelizować i usprawiedliwiać "bo był pijany".

Jak jest teraz nie wiem. Przestałam interesować się życiem mojego męża. Zajmuję się swoim.

Nic nie wskazywało w czasie naszego małżeńskiego życia, bym miała zostać wierną żoną w takich okolicznościach. Moje relacje z Bogiem były bardzo burzliwe, z Kościołem jeszcze bardziej. Miałam też skłonność do naginania reguł i życia po swojemu. No ale tak wyszło, że zostałam wierna, bo po pierwszej w życiu konsultacji z Jezusem postanowiłam nie łamać mojej przysięgi małżeńskiej. I zdać się na Niego. To była moja mocna strona: moje słowo było dla mnie ważne. Za to mnie Bóg złapał już w trakcie lotu w przepaść.
Moje pierwsze wyobrażenia, co się stanie, były naiwne. Sądziłam, że mąż wróci czym prędzej i wszystko będzie jak dawniej :lol:

Z Panem Bogiem jest znacznie bardziej pięknie i ciekawie niż byłam sobie to w stanie wyobrazić, a uzdrawianie jest gruntowne, nie powierzchowne. Przeżywam najpiękniejszą przygodę życia. Kiedyś napisałabym, że trzeba mieć cierpliwość, bo to wszystko trwa. Ale teraz wiem, że to ja jestem tą, której Bóg okazuje cierpliwość, jest przy mnie też w moich upadkach, i mnie podnosi. Słucha mnie. Wspiera. Uwalnia. I to ja tu wszystko opóźniam, upieram się, trzymam dla siebie, trzymam się mojej woli, i upieram się, że dam radę sama. Oduczam się tego. Ale powoli.

Z czasem trafiłam do Sycharu, podjęłam dzięki mądrym ludziom, którym zaufałam, swoją terapię. Zaczęłam trzeźwieć. Nauczyłam się i wciąż się uczę nowych sposobów reagowania, także na trudności męża, stawiania granic, komunikacji i wielu innych rzeczy. To pomogło w poprawieniu relacji w mojej rodzinie. Co nie znaczy, że jest cudownie, ani nawet dobrze. Kryzys małżeński trwa w najlepsze. Ale największe patologie i przemoc udało się wyplenić. Zmiany jakie zachodzą we mnie, pośrednio zaczęły oddziaływać też na całą rodzinę. Skutek uboczny, ale jakże miły.

Nie masz wpływu na żonę, na jej decyzje, romanse. Masz wpływ na siebie. Jednak gdy zaczniesz zmieniać siebie, zmiany mogą zacząć zachodzić także w twoim otoczeniu.

Z perspektywy żony, której mąż przerwał podjętą terapię: to dla mnie był powrót koszmaru. Mi osobiście nie chodziło wcale o to, że mąż przestał być wiarygodny. Tylko o to, co na powrót zaczęło się z nim dziać, jak szybko wszedł na powrót w kłamstwa, manipulacje, jak na powrót stał się wybuchowy. Mąż kompletnie tego w sobie nie widział. Najpierw był "suchy" i był to koszmar. Sluchalam, że czemu się czepiam, skoro jest w abstynencji. Potem było chwilę lepiej, tylko nie wiedziałam, że jest lepiej, bo mąż wrócił do używek i dlatego całe napięcie spadło. Mąż tymczasem uznał kolejny raz, że teraz to sobie poradzi, nie wróci do dawnego życia i ciągów, szczególnie amfetaminowych, a to, że sobie czasem trawkę zapali, czy wypije trochę alkoholu, to przecież normalne. Zaliczył wiele kolejnych ciągów. A my razem z nim.

Piszesz, że kwalifikujesz się do terapii zamkniętej. To ja w zasadzie mam tylko trzy pytania do ciebie.

Czemu w takiej sytaucji jeszcze nie jesteś na terapii zamkniętej? Piszesz, że musisz posprzątać finanse. Nie musisz. Innych rzeczy też nie musisz, a tych innych zawsze się uda wynaleźć. To fikcje. Tak się broni w tobie nałóg. Leczenie ma priorytet.

Czemu przerwałeś terapię? I czemu nie korzystasz teraz z żadnej terapii, grupy wsparcia? Sam tylko prędzej czy później trzaśniesz o glebę, narobisz szkód, nie pomożesz ani sobie, ani rodzinie, żonie.

Nie piszemy tu zwykle kategorycznie i nie udzielmy rad, ale ja jedną mądrą radę tu dostałam. Dzięki niej trzeźwieję: idź na terapię, bo masz problem. Chłopie, tu sytuacja jest jasna: zasuwaj czym prędzej do Anonimowych Alkoholików albo Anonimowych Narkomanów na mitingi, żeby się utrzymać po jasnej stronie mocy. Wszystko, co potrzeba by znaleźć miting, znajdziesz w internecie. A jeśli wymagasz leczenia zamkniętego, to równolegle ale w te pędy szukaj ośrodka z leczeniem zamkniętym. Nie kombinuj.

Rada druga, która zawsze przechodzi i zawsze się sprawdza: łap Pana Boga za rękę, jak tylko umiesz. Modlitwa, spowiedź, rozmowa osobista, czytanie Psalmów, Adoracja, Msza Święta - co tylko dasz radę, co cię do Niego przybliża. Ja w kryzysie nie bardzo potrafiłam. Z Bogiem Ojcem miałam trudną relację, na Jezusa obraziłam się, że mój mąż nie wrócił, Ducha Świętego nie ograniałam. Najpierw sluchałam rozważań o Sercu Jezusa, takich krótkich, on-line po parę minut dziennie. Nic nie rozumiałam...ale się ich uczepiłam, bo coś mi robiły. I sluchałam. Zaczął mi potem wpadać w ręce różaniec, którego nawet nie umiałam odmawiać. Koniec końców zwróciłam się o pomoc do Matki Bożej, podejmując Nowennę Pompejańską i dostałam pomoc. Można też poprosić Świętego z którym czujesz się blisko. Do Boga możemy zbliżać się na różne sposoby. Każdy jest dobry. I zawsze warto.

Z modlitwą
15miesiecy
Posty: 12
Rejestracja: 25 wrz 2022, 5:37
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Mężczyzna

Re: Po ludzku rozumiem, ale mówię NIE.

Post autor: 15miesiecy »

Dziękuję za podzielenie się swoim obrazem rzeczywistości z drugiej strony. I oczywiście na pewno w tym wszystkim co mówisz jest prawda, jednak zadam to pytanie. I proszę sobie szczerze odpowiedzieć.
Czy jesteś w stanie już, bez zastanowienia, bez żadnego przygotowania, zostawić wszystko, wyjść z domu na 8 do 12 tygodni?
Zadałem kilku, jeśli nie kilkunastu trzeźwym, nieproblemowym osobom. Żaden nie był w stanie. Każdy potrzebował od 2 do 5 dni. Nie mając długów idę dziś. Ktoś chętny do pomocy?
Z Panem Bogiem
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Po ludzku rozumiem, ale mówię NIE.

Post autor: Caliope »

15miesiecy pisze: 30 wrz 2022, 7:39 Dziękuję za podzielenie się swoim obrazem rzeczywistości z drugiej strony. I oczywiście na pewno w tym wszystkim co mówisz jest prawda, jednak zadam to pytanie. I proszę sobie szczerze odpowiedzieć.
Czy jesteś w stanie już, bez zastanowienia, bez żadnego przygotowania, zostawić wszystko, wyjść z domu na 8 do 12 tygodni?
Zadałem kilku, jeśli nie kilkunastu trzeźwym, nieproblemowym osobom. Żaden nie był w stanie. Każdy potrzebował od 2 do 5 dni. Nie mając długów idę dziś. Ktoś chętny do pomocy?
Z Panem Bogiem
15miesięcy, można wyjść, bo 8 tygodni trwa pierwsza część terapii zamkniętej dla alkoholików, potem grupa motywacyjna i pogłębiona. Dwie już w domu, ale praca trwa 1,5 roku i warto by żyć normalnie. A ty jesteś w terapii ?
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Po ludzku rozumiem, ale mówię NIE.

Post autor: Ruta »

15miesiecy pisze: 30 wrz 2022, 7:39 Dziękuję za podzielenie się swoim obrazem rzeczywistości z drugiej strony. I oczywiście na pewno w tym wszystkim co mówisz jest prawda, jednak zadam to pytanie. I proszę sobie szczerze odpowiedzieć.
Czy jesteś w stanie już, bez zastanowienia, bez żadnego przygotowania, zostawić wszystko, wyjść z domu na 8 do 12 tygodni?
Zadałem kilku, jeśli nie kilkunastu trzeźwym, nieproblemowym osobom. Żaden nie był w stanie. Każdy potrzebował od 2 do 5 dni. Nie mając długów idę dziś. Ktoś chętny do pomocy?
Z Panem Bogiem
Moja szczera odpowiedź brzmi: tak. Potwierdzona praktyką.

Co prawda nie wyszłam z domu na 8 do 12 tygodni. Ale w ciągu dwóch dni dopiero co za moją pełną zgodą odpuściłam całe moje życie jakie miałam. I jakie lubiłam. Nie musiałam. Bolało. Ale uznałam, że tak będzie lepiej dla mojej rodziny i moich bliskich. W zasadzie nie wyszłam z domu, tylko zgodziłam się stracić dom.

Sama jeszcze trochę wychodzę z szoku. Nie tylko nie mam na codzień dzieci, męża i rodziny, ale również mieszkania. Odpuściłam też wszystkim wszystkie długi, jakie wobec mnie mieli. Kończąc konflikt rodzinny. To ogromne kwoty, na które pracowałam wiele lat. Ciężko pracowałam, kosztem oszczędzania i wielu wyrzeczeń, moich wyrzeczeń i mojej rodziny. To miały być moje inwestycje, i miałam w zamian za te pieniądze otrzymać mieszkanie. Z tego co przez lata wyłożyłam kupiłabym sobie sama mieszkanie lub nawet mały domek z działką w jakiejś tańszej okolicy. Zostałam bez tego wszystkiego, za to z zablokowaną zdolnością kredytową, bo ciąży na mnie kredyt hipoteczny na nie moją nieruchomość. Odpuściałam też mężowi dużą zaległość alimentacyjną, dużą bo z kilku lat i wszystko czego mogłabym od niego dochodzić.

Zostałam za to z długami. Których nadal sporo. Po odejściu męża spłacałam sama długi i kredyty jakie powstały w czasie naszego wspólnego życia z mężem. Oraz równolegle nie swój za to spory kredyt hipoteczny, co miał być inwestycją. Kredyty z małżenstwa spłacilam, dług się zmniejszał ale potem w trudniejszych czasach rósł. Były i takie miesiace, że walczyłam tylko o to, by się dług nie powiększył. Jest na dziś zdecydowanie mniejszy, ale nadal jest tego długu sporo.
Ostatnie lata byłam samotną mamą. Miałam tylko niewielkie wsparcie męża, zarówno finansowe, jak i wychowawcze. A czasem, gdy mąż był w ciągu, nie miałam wsparcia, tylko agresywnego męża na głowie, do czasu aż się nie nauczyłam, jak stawiać tu granice i chronić siebie i dzieci. Do starych długów doszedł jeszcze kredyt na niebędny mi do pracy komputer. Stary padł. Przez jakiś czas nie spłacałam nic poza niezbędnym minimum i kredytem hipotecznym. Potrzebowałam odłożyć na zmiany, żeby mieć na start i z czego żyć w czasie przeprowadzki. "Trochę" więc wciąż do spłacania mam.
***

Więc jeśli pytasz mnie, to tak. Ja poszłabym na 8 do 12 tygodni bez wahania. Z dnia na dzień. Z długami i całym bagażem jaki mam, zostawiając co trzeba zostawić. Tak właśnie zrobiłam, choć w nieco innych okolicznościach.

***
Mój mąż miał iść na leczenie zamknięte, które planowo miało potrwać od roku do nawet dwóch lat. Co oznaczało dla mnie, że zostanę sama z dziećmi, długami i wszystkim. I gdyby
mąż się zgodził, też bym się nie wahała. Leczenie ma priorytet. To jak z każdą inną poważną chorobą... Nie oglądasz się na nic, tylko się leczysz. Na rodzinę, jeśli protestuje, też nie. Bywa i tak.

Na pociechę i z praktyki własnej: długi nie mają w zwyczaju uciekać, czekają na człowieka spokojnie. Zaryzykuję twierdzenie, że na leczeniu zamkniętym około 99 procent uczestników jest zadłużona. Niektórzy w mało przyjemnych miejscach. Części z nich, gdyby czekali z leczeniem na to, aż te długi spłacą, dziś już by z nami nie było. Pewnie podobna jest liczba żon uzależnionych mężów, które się z długami borykają w czasie, gdy mężowie się leczą. Wolę się borykać z długami, gdy mój mąż trzeźwieje, niż gdy dalej się niszczy.

***

Teraz ja mam pytanie do ciebie. Skoro twoi trzeźwi znajomi potrzebowaliby 2 do 5 dni, to ile dni potrzebujesz ty?

Mam też drugie pytanie. Czemu tylko 8 do 12 tygodni leczenia?

Oczywiście odpowiedź w wolności. Możesz odpowiedzieć tylko sam sobie. A od serca ci napiszę: podejmij leczenie. Szukaj ośrodka, jesli jeszcze nie masz i bądź gotowy wyjść z domu jak stoisz po otrzymaniu informacji, że jest wolne miejsce.
Uważaj z balowaniem "na koniec". Łatwo na tym odpaść i na leczenie nie trafić.

Padłeś? Powstań. Trzymaj się abstynencji na te parę-paręnaście czy ile tam będziesz czekać dni do przyjęcia na leczenie i trzymaj się mitingów AA lub/i AN. Siedź na Adoracji zamiast w "starych" miejscach, na Mszę Świętą idź, przemadlaj etap życia na którym jesteś. Tam i w AA dostaniesz potrzebne wsparcie, by utrzymać abstynencję i nie stracić motywacji do leczenia. Bo ta motywacja właśnie zdaje się ci pikuje. I nie kołderkę ci pikuje, tylko w dół pikuje. Ty razem z nią, a z tobą twoja rodzina. Nie masz skrzydeł, sam nie wzlecisz. Ale są tacy, co skrzydła mają ;)

Może złap się skrzydlatego i poproś Świętego Michała Archanioła o wsparcie? To mocny wstawiennik. Na mocnych hardych chłopaków jak wraz. Będą z ciebie ludzie, tylko już się poddaj ;) Z modlitwą. Serdeczną.
15miesiecy
Posty: 12
Rejestracja: 25 wrz 2022, 5:37
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Mężczyzna

Re: Po ludzku rozumiem, ale mówię NIE.

Post autor: 15miesiecy »

Uszanowanie wszystkim.
Szczęść Boże.
Niechaj będzie pochwalony Przenajświętszy Sakrament.

Powolutku postaram się odpowiedzieć na pytania. Ważniejsze jednak, DZIĘKUJĘ ZA MODLITWĘ. Ja przypomniałem sobie Różaniec.

Co do leczenia: uczęszczam na grupę AN, w trzeźwości trwam a na oddział jestem zapisany na listopad. Dopiero wówczas jest miejsce (leczyć się będę na NFZ). Całe leczenie, jeśli już, to pozostałe mi życie - pilnowanie i badanie swoich zachowań, czy nałogowy ja nie przejmuje ponownie rządów.
Terapia natomiast, poza moją osobistą, obejmie całą moją Rodzinę. Ośrodek już mamy i działamy (na razie tylko ja i Żona) w tym kierunku. A zajmie w zależności od szkód jakie wyrządziłem.
Finanse już kończę sprzątać, więc Żona z czystą i spokojną głową będzie spać jak rozpocznę terapię. Właściwie nie udało mi się, Dziekować Bogu, doprowadzić do sytuacji by musiała martwić się moimi zobowiązaniami. A w porządkowaniu chodziło nie o spłatę a raczej o pozbycie się właśnie "niefajnych" długów.
Terapia zaczęła się w dniu kiedy przestałem zażywać. I właśnie tutaj jest największe ryzyko... abstynencja od substancji nie koniecznie jest trzeźwością. Naście lat potrafiłem wytrwać w abstynencji nie widząc, że moje myślenie i działanie wcale nie jest trzeźwe.

I zazdrość.
Nie wiedziałem, że jestem zdolny do takiego uczucia wobec Żony. Jest straszne. Mąci w głowie, burzy krew... o ironio.
Jednak wiem, nie mylić z wierzę (do tego mi niestety jeszcze daleko), że Bóg ma swój zamysł w tym wszystkim. Jest cel, który choć dla mnie zakryty, niewidoczny i nie do zrozumienia prowadzi mnie do Jego Tronu. Wprost pod płaszcz Najświętszej Dziewicy Maryi.

Choć małej wiary, pełen wątpliwości, niezrozumienia, przekorny i butny, rzekł bym nawet zbyt pyszny pozostaję przy Konfesjonale i trwam.
Bóg zapłać Wszystkim za słowa wsparcia i motywacji.
Awatar użytkownika
Niepozorny
Posty: 1543
Rejestracja: 24 maja 2019, 23:50
Jestem: w separacji
Płeć: Mężczyzna

Re: Po ludzku rozumiem, ale mówię NIE.

Post autor: Niepozorny »

15miesiecy pisze: 17 paź 2022, 7:09 I zazdrość.
Nie wiedziałem, że jestem zdolny do takiego uczucia wobec Żony.
Jesteś zazdrosny o żonę czy zazdrościsz żonie?
Z braku rodzi się lepsze!
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Po ludzku rozumiem, ale mówię NIE.

Post autor: Ruta »

Dobrze, że chodzisz na grupę, łatwiej utrzymać abstynencję i łatwiej trzeźwieć.

Dobrze też, że zaczynasz konkretne leczenie. Mnie osobiście cieszy każda osoba trzeźwiejąca, zmotywowana do leczenia, a najbardziej cieszę się, jeśli leczenie podejmuje mąż i ojciec. Myślę wtedy zawsze o moim mężu. Ciepło, z nadzieją. Ale też o żonie i dzieciach trzeźwiejących mężczyzn.

Z tego co piszesz rozumiem, że twoja żona podjęła współpracę z tobą w leczeniu i terapii. Nie zawsze tak się dzieje, więc warto to docenić.

Zazdrość. To trudne uczucie. Mój mąż "nie mógł" iść na leczenie między innymi z powodu obawy przed moją zdradą. Czułam się tym bardzo zraniona, niesprawiedliwie oceniona. Miałam takie uczucie, że mój mąż mnie zupełnie nie zna. Myślę, ale nie wiem tego przecież, że w mężu podsycały się wtedy te uczucia, które pozwałały "racjonalnie" uzasadnić jego obawę przed podjęciem leczenia, rezygnacją ze swobody na jakiś czas i też przed tym, co nieznane.
W jakimś więc sensie myślę, że zazdrośc nie była wcale sednem problemu.

Z drugiej strony już w czasie terapii problem zazdrości mojego męża wracał. Wcześniej, przed terapią mąż wcale nie okazywał mi zazdrości. I ja się z tym czułam dobrze, swobodnie. Ta nagła zazdrość była dla mnie dużym zaskoczeniem. Nie rozumiałam jej. Mąż w jakimś sensie załapał coś, co odbierałam jako obsesję, że go zdradzę.
To się bardzo nasiliło, gdy miałam wyjechać na dwa tygodnie. W oczach męża jechałam po to, by go zdradzić. I on się bardzo z tymi uczuciami męczył i przed moim wyjazdem i w czasie mojego wyjazdu. A po moim przyjeździe był do mnie zdystansowany tak, jakbym go naprawdę tam zdradziła.
Bardzo ta zazdrość była destrukcyjna dla nas, dla mnie dla męża. Nie cieszyła mnie.

W sumie do dziś nie rozumiem tej zazdrości, skąd się wzięła, dlaczego się pojawiła. Gdybym miała to sobie wyjaśnić na dziś, według tego czego się nauczyłam o chorobie i jej mechanizmach, myślę, że mąż który nie był trzeźwy blokował swoje uczucia i zazdrość o mnie także. To co ja uważałam za głębokie zaufanie męża do mnie, w rzeczywistości nie było zaufaniem. Mąż zazdrość wypierał, a gdy sobie z nią nie radził na swój wewnętrzny użytek zaniżał moją wartośc w swojej glowie. Z czasem także bezpośrednio wobec mnie, krytyką, poniżającymi komentarzami, raniącymi uwagami.
Myślę też, że po części zazdrość męża płynęła z jego własnego postępowania. Trochę osądzał mnie swoja miarą.
A po części płynęła z moich zachowań i słów. Bo ja na obojętność męża wobec mnie reagowałam czasem prowokacjami, chcialam by mi okazał zazdrość, dostrzegł, że coś znaczę dla innych, że jestem warta uwagi. A był czas, gdy byłam tak pusta, że byłam bliska nawiązania relacji z innym mężczyzną, by tą pustkę emocjonalną, brak poczucia bycia kochaną, ważną, zauważoną zapełnić. Chodziło też o brak czułości, dotyku, intymności. Było mi bez tego wszystkiego bardzo źle i czułam się nieszczęśliwa.

Nie wiem, ile z tego wyczuwał mój mąż, ale pewnie coś z tego do niego zaczęło docierać, gdy zaczął trzeźwieć. Pewnie też tlumione tyle czasu emocje uderzały w niego z wielką siłą.
15miesiecy
Posty: 12
Rejestracja: 25 wrz 2022, 5:37
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Mężczyzna

Re: Po ludzku rozumiem, ale mówię NIE.

Post autor: 15miesiecy »

Niepozorny: Jestem zazdrosny o Żonę. Nawiązała relację z innym mężczyzną. Jak się dowiedziałem "Chce faceta bez nałogów". Ja natomiast jedyne co swoją osobą mogę zaoferować to uzależnionego słabeusza podejmującego świadomie i w prawdzie o.samym sobie terapię.

Właściwie nie mam się co dziwić.
Właściwie to się poddałem.

Dzisiaj wpadł mi w ręce mój zeszyt że Spotkań Małżeńskich. Sporo czasu minęło i chyba za dużo się wydarzyło. A na pewno nie zadziało się to po co pojechałem na tamte rekolekcje. Nie poznaliśmy się z Żoną i nie nauczyliśmy się rozmawiać. I może stąd twierdzenie, że przy nim będzie szczęśliwa? W końcu jedyny człowiek na którego mam wpływ to jestem ja - połamany, pokręcony, uzależniony, słabej wiary, bez poczucia sensu... Ale to właśnie ja muszę trwać. Ja muszę znaleźć w.sobie te ostatnie pokłady nadziei, że Bóg w swej Łaskawości natchnie mnie wiarą i obdarzy jej trwałością.

Boli tylko, że nie umiem jeszcze czekać nie czekając. Ale to pewnie efekt mojego "w gorącej wodzie kąpania".

Dziękuję. Bóg zapłać.

"Niech się dzieje wola Nieba, z Nią się zawsze zgadzać trzeba!"
lena50
Posty: 1391
Rejestracja: 17 sie 2017, 0:29
Płeć: Kobieta

Re: Po ludzku rozumiem, ale mówię NIE.

Post autor: lena50 »

Nałóg by się przydał
lena50....dawniej lena
nałóg
Posty: 3318
Rejestracja: 30 sty 2017, 10:30
Jestem: szczęśliwym mężem
Płeć: Mężczyzna

Re: Po ludzku rozumiem, ale mówię NIE.

Post autor: nałóg »

15 M-cy, Twoja żona ma świadomość że po iluś tam latach życia w relacji z alkoholikiem i narkomanem ona nawet gdy jest 100% abstynentką to i tak jest współuzależniona?
Bolą konsekwencje zafundowane przez żonę wskakującą do obcego łóżka? To jest Twoje swoiste DNO?
Czy Ty masz świadomość które Twoje uzależnienie jest tym 1- szym?
Sugeruję równolegle mityngi AA i AN. Tłumaczenie o konieczności „naprawienia” jakichś innych problemów zanim pójdziesz na terapię czy np, przynajmniej 3-4 mityngi w tygodniu jest manipulowaniem sobą.
Czemu tak? To odpowiedz sobie jakie jest źródło Twoich problemów…… bo wg mnie to chemiczne regulowanie alkoholem i ćpaniem swoich uczuć i emocji.
Więc najpierw 100% abstynęcji a potem praca nad poznaniem siebie i swoich potrzeb.
Ja jestem trzeźwym alko …..
Kiedyś spotykam pewnego lekko nawalonego człowieka wyglądającego nie „ szczególnie”…..i podczas rozmowy żali się na brak kasy, długi i problemy z żoną.Proponuję mu mityng AA,pracę (pod warunkiem bycia treźwym).Dziękuje mi bardzo i oświadcza że dziś to on pilnie potrzebuje trochę kasy a nie pracy a na mityng czy na terapię to on pójdzie jak „ ogarnie „ się finansowo i z życiem.
Pogadaliśmy ….. na mityng nie dał się zawieżć……….. za kilka tygodni dowiedziałem się że nie żyje……… welew,zator czy zawał……… jak myślisz? Z jakiego powodu ??
Wiesz? Jest takie powiedzenie wśród trzeźwych alko: każdy alkoholik kiedyś przestanie pić…….. tylko nie każdy za tego życia.
Wybór jest Twój…… PD
15miesiecy
Posty: 12
Rejestracja: 25 wrz 2022, 5:37
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Mężczyzna

Re: Po ludzku rozumiem, ale mówię NIE.

Post autor: 15miesiecy »

Dziekuję za poradę.
Dzięki Bogu trwam nadal w abstynencji. Czyli de facto trzeźwieje.
Uzależniony jestem krzyżowo od amfetaminy i alkoholu. Kolejność określa od której substancji jako pierwszej.
Nie wchodząc za głęboko alkohol to też narkotyk, tylko jedyn w naszym kraju legalnie sprzedawany.
A w grupach AN mawiamy: "Pierwsza dawka to za dużo, tysięczna to wciąż za mało".

Nie możność mówienia i uczuciach potrafi przysporzyć wiele problemów. Jednym z nich, okazuje się, jest rozpad Małżeństwa. I skok w bok Żony nie byłby pewnie tak bolesny jak półtoraroczna "wojna" o Małżeństwo z obecną chęcią rozwodu. Wygrała jednocześnie przegrywając. To jest dopiero kpina losu.

Z błogosławieństwem.
nałóg
Posty: 3318
Rejestracja: 30 sty 2017, 10:30
Jestem: szczęśliwym mężem
Płeć: Mężczyzna

Re: Po ludzku rozumiem, ale mówię NIE.

Post autor: nałóg »

15 m-cy , abstynencja to nie to samo co „ trzeźwienie”.Można być fizycznie wolnym od alkoholu lecz mentalnie,emocjonalnie i psychicznie być pijanym na sucho ….. czyli nie pijąc.
W takich przypadkach często rodziny/żony mówią: „już łatwiej było jak pił czy ćpał” .
Super że chodzisz na mityngi, super że jesteś „ czysty”, że nie pijesz.
Szacun.
Bo to tak łatwo się sądzi i mówi: wystarczy aby tylko nie pić/ ćpać…….. lecz jak to trudno zrobić i w dodatku trwale to utrzymać to wiedzą tylko ci co się z tym zmierzyli .
Więc szacun……
Akceptacja (bo przeszłość jest Twoja)i wdzięczność…….( za to że została Ci zabrana ta obsesja/przymus ćpania i picia)
Dla uzależnionego szczególnie ważne na początku abstynencji jest szukanie i pozyskanie wsparcia w grupach trzeźwiejących i czystych pobratymcach w nałogu
Dla sporej części niezbędna jest terapia ……. od zamkniętej po dochodzącą.
15 m-cy…… jednak znam sporo nałogów którzy uważali że wystarczy im tylko terapia i…….. wrócili do czynnego nałogu.Zabrakło wsparcia po zakończeniu terapi ……. bo każda kiedyś się kończy a grupy AA,AH są dostępne codziennie.

Najważniejsza jest trzeźwość bo bez niej …… wszystko się wali……, rodzina też
PD
ODPOWIEDZ