Witaj !
Nie jesteś beznadziejna. Jesteś tutaj... a to już wielkie coś.
Byłam w takim samym punkcie jak Ty. Myśli samobójcze natrętne. Żal i rozpacz, która paraliżowała , nie spałam, nie jadłam, wyłam.Ból był taki,ze miałam wrażenie,że nawet oddychanie mnie boli.
Żyłam, jak? sama nie wiem. Pogrążyłam się w bólu tak bardzo, że prawie zapomniałam o dzieciach, uwierz prawie dwa lata marazmu. Nocami wyłam tak, że zdarzało mi się budzić dzieci. Szantaż, groźby, bardzo dobrze to znam. Mąż uderza tam, gdzie najbardziej boli.
Otrzeźwiły mnie po prawie 2 latach słowa młodszego syna, który biegł po schodach do starszego, nie wiedział, że słyszę : "chodź szybko, mama się uśmiecha".
Wtedy dotarło do mnie, jaką matkę widziały moje dzieci.
Co mi pomogło? W skrócie:
Na pewno płacz, to forum, dwie koleżanki, leki od psychiatry-antydepresanty, zerwanie kontaktu z mężem (ja nie potrafiłam być tą drugą...skoro jestem pierwszą
, plany tylko na następny dzień.
Zadbaj o siebie. Płacz i działaj. Wyżal się. Idź do lekarza, pomoże. Czytaj. Módl się, jeżeli dasz radę. Uspakaja. Ja często w stanie otępienia nie mogłam się modlić.
Mocniejsza mama, to szczęśliwe dzieci.
Myślałam o samobójstwie. Dziś wiem, że zrobiłabym tylko prezent mężowi, a tak ... Musi patrzeć jak sobie dobrze radzę.
Jak pisała Pawlikowska: "da się żyć bez powietrza".
Nie jest to łatwe, potwornie boli, nawet dziś po czterech latach. Jeszcze często upadam, ale coraz cześciej się prostuję.
Mnie zajęło to cztery lata, może u Ciebie będzie krócej?
Żyję, uśmiecham się, planuję podróże, chociaż mój mąż jest nadal w innym wymiarze i nie zanosi się na zmianę.
Wydawało mi się to niemożliwe.
Trzymaj się, otulam modlitwą.