Firekeeper, piszesz, że twój mąż wybrał. Jeżeli jest osobą uzależnioną, niczego nie wybiera. Funkcjonuje w rytmie swojego nałogu. Dla wielu uzależnionych, ale też dla ich rodzin oznacza to górki, a potem dołki.
Każda górka, czyli na przykład zaczęta terapia, albo i poprawa funkcjonowania niezwiązana z terapią, więcej uwagi dla domowników, dzieci, żony, większy spokój, empatia, bliskość rozbudzają ogromną nadzieję, radość i dają ułudę bezpieczeństwa. A potem dochodzi do załamania, rozczarowania, bo uzależniony robi po jakimś czasie to, co robi uzależniony. Zaczyna coraz więcej zawalać i wraca na stare tory.
Funkcjonowaliśmy tak z mężem wiele lat. Górka, dołek. Mylnie uważałam, że mam wybór i mąż go ma. I mylnie sądziłam, że górki to objaw naszego zdrowienia. Byłam też pewna, że te górki to efekt moich działań, starań, perswazji, współpracy. W jakimś sensie tak. Moja presja na jakiś czas motywowała męża do lepszego ukrywania nałogu i większego zaangażowania. Moja współpraca z mężem, współuczestniczenie w jego nałogach i uwikłaniach także dawały efekt górki. Górki były też gdy negocjowalismy moją zgodę na niektóre używki, wydawało mi się wtedy że kontroluję nałóg męża (chociaż nie był w moich oczach uzależniony
) i teraz mniej szkodliwie używa używek, bo rozmawialiśmy i sądziłam, że mąż już "zrozumiał". Wszystkie górki trwały do czasu, aż mąż osiągał swoją granicę i ponownie zapadał się w nałóg. A potem ja osiągałam swoją. A potem znów górka. A potem dołek.
Takie cykle nie przerwą się dopóki nie osiągnie się swojego dna. Od tego dna można odbijać się na różne sposoby.