vertigo pisze: ↑15 paź 2021, 14:16
Ruta pisze: ↑15 paź 2021, 12:11
Jeśli żona na mnie wrzeszczy, spokojnie i z szacunkiem mówię, że czuję się nieprzyjemnie,
gdy tak krzyczy, więc chętnie wszystkiego wysłucham, gdy się wyciszy i powie wszystko spokojnie.
Ruta pisze: ↑15 paź 2021, 12:11
Mam wpływ na siebie.
Nie stawiam warunków.
Mam wrażenie, że to nie jest trafny przykład, przecież postawiłaś warunki - i sobie, i drugiej stronie - "posłucham Ciebie dopiero wtedy, jeśli Ty zachowasz się w określony sposób".
Granica między warunkiem dla drugiej osoby a opowiedzeniem o sobie jest z początku bardzo trudno wyczuwalna.
Jesli mowie: czuję się nieprzyjemnie, gdy krzyczysz, mówię o sobie i o tym co czuję. Zwykle mówimy raczej: nie krzycz. Czyli o drugiej osobie i o tym, co ma robić i czego nie.
Jesli mówię: chętnie cię wysłucham, gdy się wyciszysz i powiesz mi o tym spokojnie, nadal informuję o sobie. O tym, ze chcę współpracować. Ale w sposób ktory uwzględnia moje uczucia. O których informuję i nie każę się niczego domyślać. To ma szansę pomóc, jeśli tak rzeczywiście jest. Bo może być inaczej. Mogę wcale nie chcieć słuchać, nawet bardzo miłej i słodkiej formy.
Chodzi o to, by zajrzeć w siebie i powiedzieć o sobie. Więc to może być inna treść: wiesz czuję się źle, gdy krzyczysz i czuję, że teraz zupełnie nie ma we mnie chęci współpracy i wysłuchania cię. Nie wiem jeszcze dlaczego. Zajrzę w siebie, daj mi dwa dni, sprawdzę o co mi chodzi. Czy dasz mi czas do czwartku wieczorem?
No i w czwartek mówię słuchaj, czuję nadal wiele złości o tą sytuacje u twoich rodziców z zeszłego tygodnia. Blokuje mnie to. Czuję potrzebę by o tym porozmawiać. Czuję to to i to. Co o tym sądzisz? Aha rozumiem. Widzisz, bo ja to odebrałem tak i tak. Co mogę zrobić kolejnym razem, by było inaczej? Ja czułbym się lepiej gdyby... Nie umiemy prowadzić takich rozmów. Ale możemy się tego nauczyć. Warto. Ja się uczę. Mój mąż też się uczy i jest w tym coraz lepszy. Omija czytanie podręcznika, uczy się ode mnie. Ale uczy się nawet szybciej. Dzięki temu ja wiem, że równie trudne co stawiać w końcu swoje granice, identyfikować je, jest też szanować granice innych. Nawet gdy są one wyrażane w nie do końca przyjaznej formie (ostatnio usłyszałam od męża "gadasz za dużo", okazało się po chwili rozmowy, że mąż chciał po prostu chwilę ciszy). W efekcie stawiania i komunikowania granic (swoich a nie sobie nawzajem) z naszej relacji znika przemoc.
To wszystko da się sformułować jako warunki. Nie będę cię słuchać dopóki... I tak dalej. Wiem, że różnica jest subtelna i na poziomie języka trudno wyczuwalna. Z czasem idzie łatwiej
Bardzo ważna jest intencja wewnętrzna. Czy ja pod tymi milszymi w formie komunikatami nadal chcę wpłynąć na zachowanie i zmiany w drugiej osobie, żeby zachowywała się w określony sposób? Czy naprawdę realizuję swoją potrzebę bycia traktowanym z szacunkiem? Pierwsze powoduje, że chętnie poza powiedzeniem o sobie i postawieniem sobie granicy (nie reaguję na komunikaty wyrażone w sposób, który mnie rani) sięgnę po środki dodatkowe. Na przykład nie odbiorę córki z przedszkola, chociaż wiem, że to mój dzień, by trochę podtresować żonę, żeby "wiedziała" następnym razem, by nie mówić do mnie per "pajacu". To nie jest wtedy granica. To próba uzyskania wpływu na drugą osobę.
Postawienie sobie granicy wpływa na drugą osobę i na otoczenie. Jeśli żona chce ze mną rozmawiać, to przestanie wrzeszczeć. Ale to będzie jej decyzja. Może to jej zająć trochę czasu. Może wrzeszczeć jeszcze parę razy. Aż zobaczy, że nie jest to już efektywna metoda komunikacji ze mną. Może przestać wrzeszczeć, ale też uznać, że nie chce być z mężem na którego nawet powrzeszczeć sobie nie można i się wyprowadzić. Zdecyduje w wolności. Dlatego nie warto stawiać granic tam gdzie ich nie mamy. Jeśli nie przeszkadzają mi wrzaski żony, wiem, że tak ma i na razie mam gotowość by ich słuchać, to je znoszę. Stawianie granic wpływa na otoczenie. A my tego wpływu nie jesteśmy w stanie przewidzieć.