Micealo pisze: ↑25 lis 2021, 15:24
Dziękuje...
Inspirujące zdania , wiedza z życia , doświadczenie , uwidocznione jak najbardziej słusznie ,kluczowe elementy . Miód dla uszu i oczu
Trochę jednak muszę jeszcze podpytać ... ponieważ czerpię wiedzę od bardziej doświadczonego w bojach kryzysu człowieka ( Pavel )
Piszesz ,parafrazując , że zajmowałeś się sobą , dziećmi itp. Co spowodowało że w
podjęcie decyzji , przez Twoją żone ,tzn czy był to dłuższy proces , że powiedzmy zaczęliście powoli rozmawiać czy też zbliżać się do siebie , lub coraz rzadziej wychodziła z domu , nie pisała , nie kontaktowała się z Kowalskim, czy po prostu pewnego dnia usiadła i powiedziała naprawiamy ...
Chodzi mi bardziej o to jak to wyglądało rzeczywiście , bo przecież Tobie w jakimś stopniu zależało na żonie . ...I pewnie nie było tak że rzuciła Ci się w ramiona mówiąc: " Pavelku kochany wybacz ....ja już rzucam Kowalskiego "
Na zdrowy chłopski rozum : Kryzys trwał , żona zdradzała , ty się zbierałeś do kupy ...Ale musiał nastąpić jakiś kluczowy element , że żona podjęła
decyzję ,
To że później wykonywaliście , wykonujecie mnóstwo pracy nad poprawą , naprawą itp to jest jasne .
Wszystko zaczyna się od
decyzji
Nie zgadzam się ze stwierdzeniem czy chciałbym aby żona podjęła decyzję pod wpływem ....xyz...
Może podjąć decyzje pod wpływem ufoludków, najważniejsze aby podjęła decyzję chęci naprawy .
Ponieważ jak już będzie chcieć ...to później można naprawiać całe życie . Może nie być jesczcze w pełni świadoma itp ...
Czy Pavel Twoja żona podejmując decyzję o chęci naprawy ....była już " Naprawiona "? nie ...
I dlatego upieram się przy tym że można starać się wszystkimi możliwymi środkami razem z Bogiem aby żona podjęła decyzję...
Kowalski fizycznie zniknął (tzn. relacja z nim) pół roku przed decyzją. Kiedy zniknął z głowy żony? Najwcześniej w marcu, bo to jednak on dał jej kosza, nie uśmiechało mu się brać na głowę mężatkę z dwójką dzieci gdy w pobliżu kręcił się jeszcze zrozpaczony i nabuzowany mąż co (parafrazując klasyka) w ryj dać może dać.
Kowalski mnie widział nie raz, widział jak funkcjonuję w kryzysie, bo się nie kryłem ze swoimi emocjami. Nie potrafiłem inaczej.
Swoją drogą był jednym z moich pierwszych „podejrzanych”. Pamiętam, że żona zapytana o niego zagrała mistrzowsko rolę i roześmiała się mówiąc coś w stylu, że sobie znalazłem kandydata. I poczułem się jak dureń, bo faktycznie nawet z boku to był wyjątkowo kiepski kandydat na zastąpienie mnie.
Nie pomyślałem, że w zakochaniu zdrowego rozsądku próżno się doszukiwać
Jej powrót był powolny.
Najpierw było lekkie ocieplenie.
Wynikało z mojego odwieszenia, które przyniosło spokój tak mnie jak i jej. Nie naciskałem jej już na naprawę.
Przestała mnie traktować tak źle jak wcześniej.
Powoli coraz mniej spotykała się z „psiapsiółką” która była niestety jej inspiracją, która uwolniła na powierzchnię chyba cały bałagan jaki w niej tkwił. Która okazała się również kowalską, chociaż wydawało mi się to przez długi czas tylko zdecydowanie niezdrową relacją.
Nieco większe ocieplenie przyszło pod koniec okresu który roboczo nazwę „datą ultimatum”, czyli czasem do którego ma się określić, przy czym kolejne „nie wiem” włączyłem wyraźnie do zbioru „nie”.
No to jako, że widziała, że może stracić i mnie, podjęła decyzję o próbie.
Nie z przekonania, nie z chęci, raczej z braku innych opcji.
Świadczyło o tym nie tylko powolne wracanie, duży dystans (co naturalne i uczciwe chociaż), ale i to, że kilka tygodni później, wierząc jej słowom, nieomal mnie zdradziła z przypadkowym facetem będąc na wieczorze panieńskim. Ja w tym czasie byłem na wieczorze kawalerskim jej brata. Czyli w sumie zdradziła, ewentualnie nie doszło do fizycznej zdrady. Bazując na tym co mi mówiła gdy przekazano mi, że uparła się zostać na dyskotece i pozostałe panie tam obecne nie były w stanie jej zabrać do domu, bawiła się z jakimś nieznajomym.
Żona kłamała jak z nut, wypierała się, ale pod naporem „zeznań świadków” przyznała się i powiedziała, że ten facet wyparował i do niczego nie doszło.
Prawda? Nie wiem i się raczej nie dowiem. Nie zajmuje to natomiast już od dawna moich myśli.
Ma to zresztą dla mnie małe znaczenie w kontekście całego kryzysu - to jednak było spójne z tym co robiła wcześniej.
Sam podziwiam swoją cierpliwość
Później żona powoli wracała coraz bardziej się angażując.
Wciąż jednak nie przyznawała się do zdrad. Ja nie pytałem - swoje wiedziałem (czyli że niemożliwe by zachowywała się jak klasyczny przykład osoby zdradzającej a nie zdradziła). Na tamtym etapie szczegóły mniej mnie interesowały, swoją decyzję o próbie naprawy podjąłem uwzględniając prawdopodobieństwo zdrady graniczące z pewnością.
Ja uszanowałem jej zasady powrotu - czyli brak nacisków, wypominania, ze swojej strony starałem się budować relację. Nie wymagałem od niej niczego poza tym, że nie chcę budować na kłamstwie, nie chcę też takiego małżeństwa jakie było do wybuchu kryzysu.
I że w dłuższej perspektywie chcę żony, a nie manekina żonę udającego.
Konsekwentnie jednak pracowałem nad sobą, a że pracować warto - postanowiłem dać przykład swoim świadectwem. Czynami, nie słowami.
Słowa też jakieś były, ale raczej przy okazji, kierowane w normalnych rozmowach do innych ludzi. Nie była to oczywiście próba wpłynięcia na nią, ale jakieś ziarno się siało.
Nie wiem, czy to był naturalny zew natury pod wpływem tego, że żona szwagra zaszła w ciążę, czy może strach i próba przypieczętowania powrotu i zatrzymania mnie (bo wtedy się jeszcze żona ze zdradami nie ujawniła), ale żonę jakieś kilka miesięcy po powrocie trafił mocny instynkt macierzyński i chęć na kolejne dziecko (mieliśmy wtedy dwójkę).
Ja byłem naturalnie sceptyczny - kryzys nieprzepracowany, świeżo zakończony i jasno powiedziałem żonie, że za wcześnie na takie kroki, że nie chcę ryzykować sytuacji, że będzie nie dwójka a trójka dzieci i rozbite małżeństwo.
Ona wydawała się być pewna, że chce i wyklucza powtórkę z rozrywki.
Po dość niedługim czasie, w wiadomy sposób, w ciążę zaszła.
Także pozostało ze swojej strony zrobić maksa, jeszcze większa motywacja do trzymania się Ustalonego wcześniej kursu.
Oczywiście z samej wiadomości o kolejnym dziecku się generalnie ucieszyłem.
No i po drodze do teraz doszedł jeszcze jeden potomek. Także mamy czwórkę dzieci.
Jak widać tych kluczowych elementów było kilka.
Zaczynając od tego o którym pisał Jacek, jak ma się kotwicę w postaci kowalskiego, to ciężko płynąć.
Nie do końca jednak zgadzam się z tym co piszesz.
Tak, decyzja jest bardzo ważna i bez niej nie ruszycie.
Ale bez motywacji, bez odpowiednich intencji łatwo się z takiej decyzji wycofać.
Pamiętaj, że twoja żona aktualnie wycofuje się z przysięgi małżeńskiej.
Mało tego, może być taka decyzja o próbie dla twej żony swego rodzaju alibi, że próbowała ale nie wyszło. Klasyka gatunku jednak.
Ona sama musi chcieć wrócić, nawet jeśli powody tego powrotu, jak u mnie, nie brzmią super.
Zdecydowanie mało romantycznie, w filmach powroty inaczej wyglądały
Wtedy, jeśli faktycznie będzie chciała naprawiać, ciężką i mądrze wykonaną pracą da się to naprostować.
Ale jeśli to nie ona podejmie decyzję a zostanie do niej przymuszona lub zmanipulowana - szansa na „powtórkę z rozrywki” bardzo duża.
I to jest wg mnie bardzo istotny „szczegół”.
Ale jak by nie patrzeć się da.
Niezmiennie natomiast polecam przede wszystkim zajęcie się sobą, ukierunkowanie czasu i energii na swoim obszarze sprawczości i odpowiedzialności. Bez tego bowiem, nawet gdy szansa się pojawi, łatwo ją zmarnować.
Dobrymi chęciami wiadomo co jest wybrukowane. Warto jednak wiedzieć jak to mądrze zrobić, jak zmienić siebie i swoje życie by w przypadku szansy nie zepsuć tego.
To się rozpisałem, w dodatku niemal tego co napisałem nie straciłem przed chwilą
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk