Pavel, wszystko zrobię żeby nie generować konflikt. Z dziećmi nie mam problemu z komunikacją jeśli jesteśmy sami. Kiedy zostawiam mężowi wolna rękęto siedzą do późna, syn spóźnia się na lekcje i jest niewyspany w wyniku czego ma problemy w szkole bo spada mu koncentracja i nie skupia się na lekcjach a później ma braki. Mąż go wtedy krytykuje a mnie trafia w tej sytuacji bo zamiast mąż ponosić konsekwencje to mój syn je ponosi.Pavel pisze: ↑26 paź 2021, 21:12 Mi się wydaje, po tym co odczytuję, że warto poprawić komunikację z własnej strony.
Czyli:
Po pierwsze nie rozmawiać o takich sprawach przy dzieciach.
Po drugie przestać „kazać” mężowi, bo to powoduje stawanie okoniem na zasadzie „nie będzie mi rozkazywać”. Może warto spokojnie, w sprzyjających okolicznościach porozmawiać z mężem, wyjaśnić swe obawy i ustalić wspólne zasady?
Po trzecie, zmienić sposób komunikowania się. Warto przeczytać „Porozumienie bez przemocy” Rosenberga czy „Jak mowić aby dzieci nas słuchały. Jak słuchać by dzieci do nas mówiły”(czy jakoś tak, autorów nie pamiętam, ale wpisując to w wyszukiwarkę znajdziesz. Książka dostępna na rynku a zawarte w niej metody komunikacji przydadzą się i z dorosłymi).
A przy okazji.
Jak było przed kryzysem z tym kładzeniem się spać dzieci?
No i może mężowi zaproponuj, że skoro pozwala dzieciom wbrew tobie siedziec tak długo w rezultacie czego są niewyspane/trudniejsze w ogarnianiu rano, by poniósł tego konsekwencje i on się zajął nimi przed szkołą? Może to
Mu pomoże poukładać sobie to
Aby była jasność, ja również nie lubię zbytniej sztywności w tych kwestiach. Dzieci wieczorem mają więcej ochoty na rozmowy, bardziej się otwierają i mówią więcej niż „wszystko dobrze”.
O ile nierzadko sam mam dość, tak jak żona, staram się z tego jakoś korzystać budując w ten sposób głębszą relację z nimi.
Ale finalnie, jako, że to żona z rana ma je na głowie, staram się respektować jej uwagi
Na pewno jednak lepiej znaleźć konsensus, sposób rozwiązania problemu niż generować konflikt.
Rozmawiać z nim jest trudno a właściwie to nie wiem czy wogóle da się bo o wszystko jestem oskarżana ja. Wszystko czyli naprawdę wszystko i nie przesadzam. Mogę wymienić ale to by było naprawdę dużo pisania.
Zależy mi żeby dzieci miały dobrą relację z tatą dlatego kiedy przyjeżdża usuwam się a moja obecność sprowadza się jedynie do przygotowania śniadania i sprzątania pobojowiska.
Komunikacja między nami jest żadna a nawet jeśli próbuję to później żałuję bo jestem nerwowo rozstrojona a porozumienia i tak brak. Dochodzę do wniosku że my mamy po prostu przeciwstawne dążenia niemożliwe do pogodzenia. Mąż realizuje zasadę "nie używasz- nie żyjesz i przekazuje ja konsekwentnie dzieciom" no i "róbta co chceta - czyli postępowa wolność i tolerancja ponad wszystko" tzn. na pierwszym miejscu jest rozrywka, wyjazdy i atrakcje. Obowiązki w ostatniej chwili po łebkach co się nie zdąży to się zakombinuje jakoś to będzie. Moje cele - przeciwstawne. Gdzie tu jest pole do porozumienia? Nie wiem.
Przed konfliktem nie pamiętam bo konflikt jest od początku od kiedy pojawiły się dzieci.