Bardzo często, a właściwie zazwyczaj za takimi toksycznymi zachowaniami u mężczyzn stoi równie toksyczna matka. To mamy uczą nas życia, funkcjonowania na co dzień, od nich uczymy się jak wygląda relacja między małżonkami.
Mojego męża i nie tylko męża, matka wyręczała z obowiązków. Nie wiem czy wszytskich, bo on twierdzi, że miał jakieś, tyle że jak był dzieckiem. A po mojej wyprowadzce ona zaczęła mu prasować koszulki... To nie jest normalne, bo on ma 30 lat.
Tak samo, jak nie jest normalne, że on niemal od 30 lat wciąż z nimi mieszka - z rodziną pochodzenia. Mieszkał osobno tylko rok (z inna kobieta), po czym wrócil z powrotem do rodziny.
Nie zgodzę się z tym, że on się taki zły zrobił przy mnie. Był taki od dłuższego czasu, to wynik wychowania przede wszystkim.
To, że opisuję czyjeś negatywne zachowania, nie znaczy to, że nie widzę w sobie nic, bo widzę.
Inaczej bym nie chciała siebie zmienić i swoich zachowań, a jedyna z tego grona, które opisałam w tym wątku chcę. A to wymaga odwagi. Myślę, że im tej odwagi brakuje, a poza tym mają problemy z ego. Terapia byłaby przyznaniem się, że coś mam w sobie do poprawy. A ludzie tego nie lubią. Na terapii słyszy się też przykre rzeczy na swój temat, a przecież lepiej krążyć po innych ludziach, jacy oni są zli i opisywać ich zachowania. Tak jest prościej.
Jednym z największych problemów w naszej relacji jest to, że jego mama sama wymaga terapii. I wymaga jej także mąż. A także jego ojciec.
Uważam, że ich wpływ na męża jest szkodliwy i oni robią mu krzywdę, trzymając go przy sobie.
Nie wiem nawet, jak opisać ten styl wychowawczy. Może tam jest bardzo dużo lęku o dzieci?
Niemożność wypuszczenia ich w świat?
Z drugim bratem jest przecież to samo.
Mama wyręczająca ich wszystkich (3 mężczyzn) w większości obowiązków robi krzywdę im i przede wszystkim sobie.
Bo jest sfrustrowana kobieta, ale sama pozwoliła na taki los dla siebie,sama z siebie uczyniła cierpiętnicę i tego losu chciała też dla mnie.
Przecież ona wiedziała o agresji fizycznej męża i nie zareagowała.
Jednak to ja jestem tą osobą, która poszukuje, zmienia, bardzo wiele ścieżek wydeptałam od czasu swojej wyprowadzki od nich. Od jego rodziny. Myślę, że zrobiłam bardzo dobrze.
Bo jeśli wyniosłam jakieś toksyczne zachowania z domu rodzinnego i do tego toksyczni byli członkowie rodziny męża i sam mąż, to nasze życie tam powoli zamienilo się w piekło.
A o mężu piszę od miesięcy nie dlatego, że chcę go zmienić, tylko dlatego, że daję w ten sposób upust emocjom. Wyłącznie dlatego.
Bo one są bardzo trudne, a jeśli chodzi o ludzi, to praktycznie emocjonalnie nie wspiera mnie nikt.
Bo nie wie jak.
Za to rodzina mnie wspiera w inny sposób i jestem za niego wdzięczna.
Natomiast emocjonalnie niestety nie potrafią, nie empatyzuja ze mną, nie przeżywaja tego.
Trudno się dziwić, skoro ich rodzice też wykazali si znacznymi brakami.
Dlatego ja zaczęłam szukać pomocy "na zewnątrz", nie w rodzinie.
Rodzina męża, tak samo, moim zdaniem nic nie pomogła, a jedynie dala mu zestaw złotych rad, które niestety działały bardzo na moją niekorzyść.
Mąż jest uległa osoba i o chwiejnym zdaniu, zależnym od zdania matki, która jest rodzajem autorytetu dla niego. Także zrobił jak mu kazali w domu. Ja tak to widzę, bo przecież nie slyszalam, co mówią.
I nie wiadomo, czy problem tkwi w mężu - może problem tkwi w jego rodzinie i za mocnym przywiązaniu do niej.
Podobno, czym bardziej toksyczna rodzina, tym więzi są silniejsze.
Błąd zrobiliśmy oboje, że o naszej relacji opowiadaliśmy, gdzie się da - mąż się na mnie skarżył do rodziny, nawet dalszej, wszędzie mnie ośmieszajac, ja żaliłam się na niego do rodziców, każdy z tych osób, nie pomógł, a dolał oliwy do ognia.
Mało jest tak mądrych i rozsądnych rodziców, że nie wezmą strony swojego dziecka, a staną po stronie prawdy i sprawiedliwości.
Ja nie piszę tego wszystkiego, bo chcę zmieniać kogokolwiek. Nie mam takiej mocy, a to nawet nie byłoby ciekawe, mieć taki wpływ na ludzi.
Cieszę się, że mam wpływ na siebie i to mi wystarczy.
Pośrednio dzięki temu, mam też wpływ na męża i córeczkę, a także wszystkich ludzi wokół mnie.
Bo gdy ja będę się dobrze czuła, to i otoczenie zacznie się lepiej zachowywać.
Ktoś musi przerwać ten łańcuch agresji.
Pavel, czy Ty czytałeś uważnie cały wątek, od początku?
Czytales o wszytskich zachowaniach męża, które opisałam?
Myślę, że musiałbyś je zobaczyć na żywo, dla lepszego poglądu na sprawę.
Wiele z nich jest nie do przyjęcia. On ma duży problem z agresja, nie radzi sobie z emocjami, one znajdują ujście w bardzo zły sposób - to jest niedopuszczalne i nie do przyjęcia.
Sądzisz, że ja odpowiadam za jego agresję i jej eskalację, wybuchy?
Sądzisz, że na to zasługuje, albo dziecko, albo moja matka, jakąkolwiek by nie była?
A ja sądzę, że jego rodzice popełnili masę błędów wychowawczych, doprowadzając go do takiej toksyczności.
Poczytaj wątek raz jeszcze, naprawdę mam usprawiedliwiać kryzysem to, że on nie szanuje starszych od siebie osób, podnosi do nich glos, odzywa się bez szacunku, moją matkę popchanal w jej własnym mieszkaniu oraz polamal jej kawałek listwy przypodłogowej.
Nie odpowiedział za zniszczenia.
Wiesz skąd te zachowania?
Powiem Ci, bo to bardzo proste.
Nigdy za żadne zle zachowania nie odpowiedział. Rodzice mu we wszystkim pobłażali i nastawiali ponadto przeciwko mnie i mojej rodzinie, której nie darzą sympatia i vice versa.
On nie jest nauczony brać żadnej odpowiedzialności za swoje zachowania. Nigdy nie musiał. Uważam, że rodzice mu skrzywili psychikę. I nawet jak nie jest narcyzem (choć pewne cechy narcystyczne przejawia, a już zwłaszcza w chwilach stresu), to jest niewątpliwie toksyczny.
Tylko, że Oni tj. Jego rodzina, tę toksyczność widzą we mnie. Bo łatwiej widzieć w obcej osobie, spoza rodziny, niż we własnym dziecku.
Oni mu wyrządzają potworna krzywdę, tak samo jak mnie i naszemu dziecku.
I wiem, że olbrzymi procent tego, co się dzieje, to ich zasługa.
Bo gdyby mąż był taki podly, nie pokochałabym go.
A jednak ma w sobie oprócz tego co opisałam, wiele pozytywnych cech, które mnie ujęły i dalej ujmują. Myślę, że dalej jest między nami zaangażowanie.
Widzę, że on zaangażowany jest.
Jednak jest w nim masę lęku, a także chęci wygody i świętego spokoju.
Odsunal się w bezpieczne miejsce, a bezpiecznie czuje się przy rodzicach. Oni mu to bezpieczeństwo zapewniają, idealizując go i ściągając odpowiedzialność za złe zachowania.
A zachowania miał karygodne.
Ja takich zachowań nie przejawiałam.
Przejawiałam inne toksyczne zachowania, ale nie tego typu.
I śmiem twierdzić, że w naszej relacji to On więcej nawalil i ma ogrom pracy przed sobą, której nie robi, bo usunął się w cień i przyjął wygodna pozycje odwiedzania córki i doglądania nas, kiedy mam "dobry humor".
A kiedy zaczynam cokolwiek mówić na jego temat, on ucieka, albo się denerwuje.
Da się żyć z taką osobą?
Przecież on chce być ciągle chwalony, albo żeby nie było żadnych zastrzeżeń do niego.
Podejrzewam, że usuwano mu spod nóg wszystkie Przeszkody i takie problemy, jak mieliśmy my, przerastają go.