Chce uratowac to malzenstwo...

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: Pavel »

Niekoniecznie to Twoja naura. Ja o różnych swoich wadach myślałem, że to moje naturalne cechy.
Odnośnie dawania czasu czasowi, polecam przeczytać co na ten temat napisała kiedyś jedna z forumowiczek:
viewtopic.php?f=10&t=233
Jeden z najlepszych, o ile nie najlepszy wg mnie post z tego forum.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: rak »

Dziękuję wszystkim za wpisy,

potrzebowałem kilku dni, żeby sobie to trochę poukładać, tyle o ile

Wszyscy akcentują potrzebę czasu i zmianę. Budowanie postawy, pokory i pracy nad sobą.
Robię to i będę robił, przede wszystkim dla siebie, bo to będzie moja siła niezależnie od sytuacji, która pewnie jeszcze nie raz mną wstrząśnie.

Jednak obok tego trwania i czekania istnieje jeszcze tu i teraz. Spotykamy się, rozmawiamy przez telefon mamy możliwość wpływania na siebie na bieżąco. Nie zgodzę się, że nie mam wpływu na żonę, mam. Bezpośrednio przed kryzysem mogłem na głowie stanąć i klaskać uszami i nic by to nie zmieniło, ale teraz... Stara się patrzyć na mnie, słuchać, jak powiedziałeś Pawle z tym drogowskazem, ciągle wydaje mi się, że czegoś oczekuje, na coś czeka... Więc na razie mam wpływ, oczywiście sama podejmuje decyzje i nie zawsze po mojej myśli (szczególnie ostatnio te ważniejsze), ale jednak słucha i chce słuchać, więc chciałbym trochę oszczędzić jej moich błędów (na pewno będą, ale może uda się ograniczyć ich skalę i ilość).

Wiem, że nic konkretnego nie możecie doradzić, ale zawsze warto posłuchać innych głosów, człowiek nie radzi sobie z czymś takim z dnia na dzień, a jak Magnolia chyba wspomniała warto korzystać z cudzych doświadczeń. Ale żeby przejść do setna powinienem jeszcze trochę o nas powiedzieć.

Widzicie, ja pochodzę z rodziny gdzie nie okazywało się dużo uczuć, taka raczej pustynia emocjonalna. To przy żonie nauczyłem się najpierw przyjmować miłość, odczuwać ją, a później powoli, powoli oddawać. Dała mi bardzo dużo ciepła i cierpliwości i starałem się odwdzięczać, jednak nie za bardzo wiedziałem wtedy jak. Przeszliśmy dużo i wydawało mi się, że to nas ze sobą scementowało.
Żona pochodzi z drugiej strony z rodziny, gdzie dzieci były obdarzone niesamowitą miłością, ale rodzice byli niemal cały czas rozwiedzeni emocjonalnie. Zona bardzo szanuje mojego teścia, jako swojego ojca, ale kompletnie nie jako męża swojej matki (nie stawał po jej stronie, nawet doradzała, czy twierdziła kiedyś, że sama by nie była w takim małżeństwie. Dodatkowo nie przepada za rodziną od strony ojca. Sama wydaje mi się, że nigdy nie wyszła z roli córki, ale przede wszystkim starszej siostry, co nie raz powodowało u nas kłótnie.
Dlatego napisałem w jednym z początkowych postów, że nie byliśmy przygotowani do małżeńska. Notabene, wszyscy nas uważali / uważają za idealną parę - zawsze przytuleni, uśmiechnięci, poukładani, dużo czasu spędzają razem, nigdy się nie kłócą itd.
Ja to z perspektywy czasu widzę inaczej. Ja się zbliżałem, niemrawo i nieporadnie, ale zawsze, ale ona się oddalała w trakcie naszego związku. Odsłaniałem się, ale równocześnie uwieszałem. Dla ludzi z zewnątrz mogłoby to się wydawać śmiesznie - zawsze niezależny, pełen ambicji i szalonych planów, ale jednak. Ostatnio podświadomie widziałem, że się oddalała, okazywała brak szacunku, czy zainteresowania i też zaczynałem się bronić - organizować też nieświadomie własną przestrzeń i zajęcia. Tak spirala się nakręcała.
Jeszcze na kilka miesięcy przed kryzysem czułem, że taka egzystencja jaką ostatnio prowadziliśmy nie ma sensu, że tracimy życie, ale nie widziałem problemu w nas, ale raczej w sytuacji w której jesteśmy, bezsensowny wyjazd za granicę, długie okresy rozłąki, lepsza sytuacja finansowa, konsumpcjonistyczny styl życia i brak dalszych planów. Chciałem coś w tym zmienić, ale przyznam, że też trochę marudziłem. Ale z werwą chciałem nas trochę ustatkować, zakupić za granicą dom, powiększyć rodzinę. Niby się zgadzała, zaczęliśmy ogarniać kredyt i inne kwestie, ale po kilku miesiącach od tego pojawił się kowalski i plany się zweryfikowały.
Do czego dążę, otóż to moje uwieszenie wyszło wtedy ze mnie na całego, trzepnęło mnie jak nigdy, moja ostoja runęła. Zrozumiałem jak bardzo jestem zależny emocjonalnie od mojej żony, z czego chyba nie zdawałem sobie wcześniej sprawy. Ona sobie chyba zdawała choćby podświadomie, bo wiele swoich "próśb" stawiała tak kategorycznie, jakby nie liczyła się z odmową.
Ponieważ wcześniej zacząłem się starać, więc kontynuowałem ten stan przypisując całą winę sobie, z czasem zaczęły wychodzić inne rzeczy i zaczynałem rozumieć, że to co się stało to nie do końca tylko moja wina.

I mimo, że natura wylewała złość na nią od czasu do czasu to praktycznie cały czas ją głaskałem, odkładałem w czasie informowanie rodziny (bo ktoś się u niej źle czuł, czy był na wakacjach), pomogłem jej znaleźć nowe mieszkanie i się przeprowadzić, a również zakupić jej pierwszy samochód i nauczyć ją jeździć. Nie zrozumcie mnie źle, dużo frajdę mi sprawiało patrzenie na jej uśmiech i emocje jak pokonywała swoje pierwsze ronda, czy wyprzedzała inne samochody, ale nie o to chodzi. Pomagałem jej zwiększyć niezależność i upaść po separacji na cztery łapy, ale cały czas czułem, że pozwalam się ... wykorzystywać. Spędzaliśmy razem czas, OK, ale jej obecność też trochę odbierałem jak narkotyk, a niemożność deklaracji w tej sytuacji też nie wydawała mi się tak samo uczciwa jak jej. Dlatego tak dopytywałem się wcześniej o te granice. Żona szanuje siłę, a ja ostatnio trochę się podkładam. Wiem, że jej teraz najbardziej potrzebny spokój, ale czuję, że tak po prostu daleko razem nie pojedziemy.
Najbardziej czułem jej zainteresowanie, jak nie wiedziała gdzie jestem wieczorami, albo przestałem sam wydzwaniać. Nie lubię takich gierek, ale kurde, czy tak to ma działać teraz przez jakiś czas.

Dlatego czy ma ktoś jakieś praktyczne rady jak stawiać w tej sytuacji granice, a równocześnie pokazywać miłość (odcięcie się emocjonalne na odległość raczej nie wchodzi w grę, bo kompletnie odetniemy kontakt).

Trochę się rozpisałem.
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
Wiedźmin

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: Wiedźmin »

Widzisz raku - to nie interesowanie - nie wydzwanianie - działa (jest zresztą na liście Zerty).
I to nie są gierki... choć mi też to się wydawało nieco dziecinne.

To tak po prostu działa i już. Do tej pory skupiałeś swoją uwagę na żonie, pomagałeś w prawie jazdy... ona jest po prostu Ciebie pewna. Możliwe że jest pewna, że będziesz na każde jej skinienie (pewnie sam ją do tego przyzwyczaiłeś). Widzę w Tobie wiele z siebie samego.

Skoro żona szanuje siłę (swoją drogą, kto nie szanuje? ... już niestety w przedszkolu i szkole dzieci uczą się, że to silniejszy dyktuje warunki) - to bądź silny - przede wszystkim dla siebie. Sam się będziesz pewnie z tym lepiej czuł... a i może żonie się to spodoba ;)
rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: rak »

Żonie się nie spodoba, bo się przyzwyczaiła i na każdy ruch reaguje niemal agresją. Ja jestem strasznie uparty, lubię stawiać na swoim ale w tej konkurencji niemal zawsze się wycofywałem, ona się przyzwyczaiła i z czasem zaczęła to wykorzystywać. Ja czasami zły, że jestem pod ścianą stawałem okoniem w różnych sytuacjach i eskalowałem głupie sytuacje, później zazwyczaj pierwszy wyciągałem rękę, bo jej duma nie pozwalała na to...

Żeby jedną rzecz wyjaśnić, żona jest bardzo pomocną osobą, chciałaby pomóc każdemu i nie żałuje na to sił. W małżeństwie też sobie wzajemnie pomagaliśmy i każde się starało, ale z czasem zaczęliśmy się rozmijać z potrzebami drugiej osoby i te pomoce nie odnosiły zamierzonego skutku, mimo że wysiłek był po obu stronach.
Generalnie radziliśmy sobie, przez dłuższą część czasu nie było większych problemów, więc żona zaczęła się koncentrować na pomocy innym i małżeństwo zaczęło się stopniowo przesuwać na dalszy plan. Po powrocie z pracy wielogodzinne rozmowy z siostrą, przyjaciółkami, zajmowanie się ich problemami, pomoc wszystkim dookoła, a później zmęczenie i rozdrażnienie, że nie ma na nic czasu, że praca ją dobija, ale nie ma siły i czasu ją zmienić. Super miła na zewnątrz, cały skoncentrowany ból, rozdrażnienie lądował na mnie. Mnie też to już powoli zaczynało draźnić i zacząłem się nieświadomie wycofywać.

To, że jest pewna to pewne;) Ale nie byłem na każde jej skinienie, nie leży to w mojej naturze, potrafię dać w kość i dogryźć jak rak;) W tych tematach jest dużo pracy dla mnie. Ale rzeczywiście zawsze starałem się jej pomagać, we wszystkim co mnie poprosiła i sam od siebie, wszystkie większe i średnioterminowe projekty. Często wobec tych rzeczy był zorganizowany większość naszego czasu wolnego. Trochę odpuszczałem sobie niektóre prace domowe. Jednak to zawsze ja gotowałem i często sam robiłem zakupy, w miarę była jakaś równowaga - też pewnie do poprawy.
Z drugiej strona żona nigdy nie była przyzwyczajona do pomocy mi czy spełniania moich potrzeb, też nigdy nie prosiłem, bo zawsze sobie sam chciałem poradzić. I znowu, żeby nie było wątpliwości wsparła mnie w wielu ciężkich sytuacjach, ale głównie postawą nie było przyzwyczajenia, żeby się w to angażować.
W ten sposób powstał szkodliwy paradoks, że jak jej coś trzeba to wali do mnie, a ja pomagam, a jak w drugą stronę to radź sobie sam. Jakbym poprosił to pewnie by się postarała (choć teraz to nie jestem pewny), ale nie ma nawyku i generalnie moje potrzeby są spełniane przeze mnie, nie nią - i to już jest problem i to poważny.

Stąd tak bardzo interesują mnie te granice, bo danie czasu OK, randkowanie OK, też niewiadomo co z tego wyjdzie, zobaczymy.
Ale przy odrobinie szczęścia, pracy i Bożej pomocy... ale są jeszcze inne problemy, nigdy nie prowadziliśmy trudnych rozmów, jakoś uciekaliśmy od problemów, teraz gdy się zakumulowały to nas mogą przykryć, ale zostawić tego też nie można...

Nie wiem czego oczekuje, napiszcie po prostu co myślicie.
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
Magnolia

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: Magnolia »

rak pisze: 15 paź 2017, 22:56 Ja jestem strasznie uparty, lubię stawiać na swoim ale w tej konkurencji niemal zawsze się wycofywałem, ona się przyzwyczaiła i z czasem zaczęła to wykorzystywać. Ja czasami zły, że jestem pod ścianą stawałem okoniem w różnych sytuacjach i eskalowałem głupie sytuacje, później zazwyczaj pierwszy wyciągałem rękę, bo jej duma nie pozwalała na to...
Pytanie co chcesz z tym zrobić, skoro już to widzisz?
rak pisze: 15 paź 2017, 22:56 Żeby jedną rzecz wyjaśnić, żona jest bardzo pomocną osobą, chciałaby pomóc każdemu i nie żałuje na to sił. W małżeństwie też sobie wzajemnie pomagaliśmy i każde się starało, ale z czasem zaczęliśmy się rozmijać z potrzebami drugiej osoby i te pomoce nie odnosiły zamierzonego skutku, mimo że wysiłek był po obu stronach.
Generalnie radziliśmy sobie, przez dłuższą część czasu nie było większych problemów, więc żona zaczęła się koncentrować na pomocy innym i małżeństwo zaczęło się stopniowo przesuwać na dalszy plan. Po powrocie z pracy wielogodzinne rozmowy z siostrą, przyjaciółkami, zajmowanie się ich problemami, pomoc wszystkim dookoła, a później zmęczenie i rozdrażnienie, że nie ma na nic czasu, że praca ją dobija, ale nie ma siły i czasu ją zmienić. Super miła na zewnątrz, cały skoncentrowany ból, rozdrażnienie lądował na mnie. Mnie też to już powoli zaczynało draźnić i zacząłem się nieświadomie wycofywać.
Dla mnie właśnie tu zabrakło postawienia granicy, typu "cieszę się, że jesteś taka pomocna dla innych, ale proszę byś zajmowała się tym godzinę dziennie, a resztę czasu spędziła ze mną. Tęsknię za czasem spędzonym tylko we dwoje. Chcę zadbać o Ciebie, bo widzę że dużo Cię to kosztuje".
rak pisze: 15 paź 2017, 22:56 To, że jest pewna to pewne;) Ale nie byłem na każde jej skinienie, nie leży to w mojej naturze, potrafię dać w kość i dogryźć jak rak;) W tych tematach jest dużo pracy dla mnie. Ale rzeczywiście zawsze starałem się jej pomagać, we wszystkim co mnie poprosiła i sam od siebie, wszystkie większe i średnioterminowe projekty. Często wobec tych rzeczy był zorganizowany większość naszego czasu wolnego. Trochę odpuszczałem sobie niektóre prace domowe. Jednak to zawsze ja gotowałem i często sam robiłem zakupy, w miarę była jakaś równowaga - też pewnie do poprawy.

Ewidentnie wychodzi brak komunikacji, wspólnych ustaleń, co kto robi i za co jest odpowiedzialny w domu. troche się usprawiedliwiasz, cos sobie odpuszczałem, ale co innego robiłem zawsze. Ale czy to co widzisz Ty, widziała także twoja żona? Ona mogła i zapewne postrzegała to zupełnie inaczej. Np (puszczam wodze wyobraźni) chętnie zrobiłaby sama zakupy, ale nie lubiła sprzątać sypialni i to ją wyprowadzało z równowagi , a nie dostrzegała zrobionych zakupów. Wniosek: o podziale obowiązków trzeba rozmawiać i ustaleń przestrzegać.
rak pisze: 15 paź 2017, 22:56 Z drugiej strona żona nigdy nie była przyzwyczajona do pomocy mi czy spełniania moich potrzeb, też nigdy nie prosiłem, bo zawsze sobie sam chciałem poradzić. Jakbym poprosił to pewnie by się postarała (choć teraz to nie jestem pewny), ale nie ma nawyku i generalnie moje potrzeby są spełniane przeze mnie, nie nią - i to już jest problem i to poważny.

Ale nie widzisz że masz to na co pozwoliłeś? Przecież "nie prosiłem"..... trzeba prosić i o swoich potrzebach informować współmałżonka. Więc ja bym tu "zdjęła winę" z żony w tej kwestii i popracowała nad mówieniem o swoich potrzebach.
Jeśli sam nie wiesz jakie je masz, to proponuję pracę z kartką papieru i zapisanie sobie kilku rzeczy, a potem przerobienie tego w (asertywne) oczekiwania.

Powodzenia;-)
rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: rak »

Magnolia pisze: 16 paź 2017, 7:01 Jeśli sam nie wiesz jakie je masz, to proponuję pracę z kartką papieru i zapisanie sobie kilku rzeczy, a potem przerobienie tego w (asertywne) oczekiwania.
Już to zrobiłem, ale rzeczywiście nie było to dla mnie takie oczywiste. W niektórych sprawach naprawdę jestem minimalistą i nie myślę o takich kwestiach, choć później się burzy we mnie jak nie dostaję tego czego mi brakuje.

Zresztą podobnie ma moja żona, one też niekomunikuje czego chce(nie mówię o doraźnej pomocy), bo uważa że to oczywiste, a później wybucha jak mogłem tego nie zauważyć.

Więc komunikacja u nas zawsze kulała, szczególnie dotycząca naszych oczekiwań wobec drugiej osoby.

Wiem, że pozwoliłem dlatego napisałem, że nie prosiłem, jednak teraz stawianie oczekiwań jest trochę karkołomne. Jak zrozumiałem na czym stoję, zacząłem to robić, jednak nie przyjęło się ze zbyt dużym zrozumieniem, ona jest teraz na etapie wolności i cierpienia, a nie przyjmowania zobowiązań... A ja też nie chciałbym powtarzać starych błędów, ale też nie przeginać...

To chyba chciałbym zrozumieć drogie Panie, jak można okazywać miłość (na etapie zdobywania i randkowania na odległość), nie przesadzając i pokazując niezależność (żeby nieodstraszyć zranionej i zaangażowanej inaczej osoby), a dodatkowo asertywnie komunikować oczekiwania.
Oprócz innych rzeczy, tego nie mogę sobie poukładać, jak połączyć te sprzeczności.
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
Magnolia

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: Magnolia »

rak pisze: 16 paź 2017, 10:47

Już to zrobiłem, ale rzeczywiście nie było to dla mnie takie oczywiste. W niektórych sprawach naprawdę jestem minimalistą i nie myślę o takich kwestiach, choć później się burzy we mnie jak nie dostaję tego czego mi brakuje.
Czego Ci brakuje w relacji z żoną? Jakie potrzeby? (dla siebie sobie odpowiedz)
rak pisze: 16 paź 2017, 10:47 Zresztą podobnie ma moja żona, one też niekomunikuje czego chce(nie mówię o doraźnej pomocy), bo uważa że to oczywiste, a później wybucha jak mogłem tego nie zauważyć.
Ok, czyli oboje macie dość iluzoryczne podejście do życia w związku: "sam/sama powinna się domyślić"
rak pisze: 16 paź 2017, 10:47 Więc komunikacja u nas zawsze kulała, szczególnie dotycząca naszych oczekiwań wobec drugiej osoby.
Ktoś musi to zmienić pierwszy. Na mnie zrobiło kiedyś duże wrażenie zdanie :" Szaleństwem jest oczekiwać zmian nie zmieniając niczego". Czyli zawsze będzie ten sam efekt jeśli nic nie zmienisz w swoich komunikatach. Możesz napisać jakie komunikaty najcześciej są zarzewiem konfliktu? Czyli od czego się zaczyna?
rak pisze: 16 paź 2017, 10:47 Wiem, że pozwoliłem dlatego napisałem, że nie prosiłem, jednak teraz stawianie oczekiwań jest trochę karkołomne.
Nadal bardzo ogólnikowo piszesz. Na jedne oczekiwania nie ma szans, a na inne znajdzie się miejsce. O czym myślisz konkretnie?
rak pisze: 16 paź 2017, 10:47 To chyba chciałbym zrozumieć drogie Panie, jak można okazywać miłość (na etapie zdobywania i randkowania na odległość), nie przesadzając i pokazując niezależność (żeby nieodstraszyć zranionej i zaangażowanej inaczej osoby), a dodatkowo asertywnie komunikować oczekiwania.
Oprócz innych rzeczy, tego nie mogę sobie poukładać, jak połączyć te sprzeczności.
Zapewne i do tego można się odnieść gdybyśmy znały Twoje myśli....to jest forum anonimowe, więc pisz śmiało: o co Ci chodzi? jakie oczekiwania, jakie gesty masz na myśli? Jakie sytuacje cię niepokoją?
rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: rak »

wiesz Magnolio, zgadzam się z większością komentarzy, dlatego też tu jestem,

jak stwierdziłem już w pierwszym poście oboje niedorośliśmy do roli małżeństwa i zachowywaliśmy się przez większą część czasu jak dorosłe dzieci, co pewnie ma uzasadnienie w naszych rodzinach pierwotnych (im dłużej czytam forum, to załapuję ten język ;) Stąd też te problemy komunikacyjne. I rozmawialiśmy, bo jakże można być przez 12 lat i nie rozmawiać, także jakoś oczekiwania nasze też były omawiane, ale jakoś tak ogólnikowo. Obrazowo mówiąc szliśmy przez życie, dopasowując się do sytuacji, a nie sytuację do naszych potrzeb, czy oczekiwań (iluzoryczne podejście do związku jak to określiłaś). Dużo kwestii było też niedopowiedzianych, czy nieanalizowanych, co powodowało narastanie frustracji, czy później kryzysu.
Magnolia pisze: 16 paź 2017, 17:59 Nadal bardzo ogólnikowo piszesz. Na jedne oczekiwania nie ma szans, a na inne znajdzie się miejsce. O czym myślisz konkretnie?
Mi się wydawało, że dość szczegółowo opisuję, co mi w duszy gra;) Chętnie doprecyzuje. Ogólnie rzecz biorąc kulejemy w tym określaniu oczekiwań i ich obronie, no ja na pewno. W czym byliśmy dobrzy to stawiania wymagań i eskalacji konfliktów.
Szczegółowo, to wydaje mi się, że brakowało mi (nam) określenia priorytetów różnych relacji, jak wspomniane na tym forum wielokrotnie:
1. Bóg
2. Małżonek
3. Dzieci
4. Rodzina pierwotna / przyjaciele / znajomi

To było mocne rozmyte (pierwszy punkt z mojego powodu), pozostałe żony i tej hierarchii był chciał bronić na początek.
W moim zdaniu chodziło mi też o to, że w sytuacji kryzysu, gdzie jesteśmy obecnie i separacji stawianie na oczekiwania wobec drugiej strony jest karkołomne, bo to odpycha, jest niewygodnie, nieatrakcyjne, z czasem pewnie, ale powolutku...
Magnolia pisze: 16 paź 2017, 17:59
rak pisze: 16 paź 2017, 10:47 To chyba chciałbym zrozumieć drogie Panie, jak można okazywać miłość (na etapie zdobywania i randkowania na odległość), nie przesadzając i pokazując niezależność (żeby nieodstraszyć zranionej i zaangażowanej inaczej osoby), a dodatkowo asertywnie komunikować oczekiwania.
Oprócz innych rzeczy, tego nie mogę sobie poukładać, jak połączyć te sprzeczności.
Zapewne i do tego można się odnieść gdybyśmy znały Twoje myśli....to jest forum anonimowe, więc pisz śmiało: o co Ci chodzi? jakie oczekiwania, jakie gesty masz na myśli? Jakie sytuacje cię niepokoją?
Sytuacja niepokoi mnie jedna - obecna. Dużo niepewności, rozbudzona nadzieja, zranienie, niepierwsza próba naprawy z mojej strony. Zdaję sobie sprawę, że wiele rzeczy zawaliłem, ale w tej sytuacji nie mogę do końca się starać o serce ukochanej osoby, bo to ją odstrasza, więc okazując miłość muszę bawić się w gierki jak trzymanie kilku punktów z listy Zerty (które wiem / myślę, że działają na moją żonę). W tym samym czasie tworzyć i komunikować granice, które są potrzebne, ale znowu w tej sytuacji działają odpychająco i ponosić ich konsekwencje.
To trochę jak balansowanie na linie bez żadnego zabezpieczenia. Wiem, że gwarantem bezpieczeństwa jest Bóg, ale mimo modlitwy działać chcę tak, jakby wszystko zależało ode mnie.

A z tymi obowiązkami domowymi wcześniej, wiem, że się usprawiedliwiam, coś tam robiłem, jednak nie było w tym serca, no może z wyjątkiem gotowania tam go dużo zawsze wkładałem;) ale przyjmuję krytykę.
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
Magnolia

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: Magnolia »

Może to być mój problem, że nie dostrzegam, ale może jednak jest to nadal zbyt ogólne. Bo nie umiem powiedzieć czego oczekujesz od żony konkretnie. ( o 6 rano poprosiłam rodzinkę o jakieś konkretne oczekiwania. Młodsza córka powiedziała: chciałabym żeby nauczyciele prowadzili dziś ciekawe lekcje, Starsza córka: Mama daj kasę na wycieczkę. Mąż: Chciałbym przeżyć przygodę (wyjeżdża jutro na wycieczkę swojego życia), Ja: Nie odmówię wypicia z Tobą porannej kawy - każdy w swój sposób, ale każdy konkretnie)
Wydaje mi się, że rozumiem, co piszesz,..... ale nadal słabo widzę konkrety.... Jedyne co do mnie dotarło jako oczekiwanie to, że chciałbyś obronić przytoczoną hierarchię wartości.

Więc skupmy się nad tym jednym, czyli hierarchią wartości. Faktycznie jest to najlepsza hierarchia, która doskonale porządkuje życie. Ale żeby czegoś bronić, to trzeba być do tego przekonanym i żyć zgodnie z tym. Wtedy obrona jest wiarygodna.
Ale doczytałam też, że pierwszy punkt, czyli relacja do Boga, jest dość rozmyty z Twojego powodu.
Czyli, jak się domyślam, chciałbyś tak naprawdę wprowadzić dopiero tą hierarchię, tak?
To może zacznij od tego, co to dla Ciebie znaczy, że Bóg jest na pierwszym miejscu? Jak by to miało wyglądać w Twoim życiu?
rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: rak »

odpłynęliśmy trochę, ale najpierw odpowiem.

Tak, nie było tej hierarchii w naszym życiu, nie zastanawiałem się wcześniej nad tym. Ale pierwotna rodzina mojej żony, przyjaciółki, były wielokrotne przedkładane nad nasz związek, co doprowadzało do wielu kłótni i frustracji. Z mojej strony mogę dołożyć nadmierne przykładanie się do pracy i uprawiania różnych sportów. Chociaż sporty wydają mi się raczej moją jaskinią, gdzie uciekałem nie mając uznania i czasu poświęconego w domu. Te obserwacje doprowadziły do refleksji jak to powinno wyglądać i wtedy odgrzebałem tą hierarchię, która do mnie przemawia - porządkuje pewne kwestie.

Do Boga zbliżałem stopniowo. Parę razy dostałem silnie po tyłku i po każdym razie byłem bliżej. Zawsze wyznawałem wartości chrześcijańskie - były mi bliskie, ale praktyka narastała od okazjonalnej, wymuszonej wizyty w kościele, poprzez lekturę Ewangelii (też okazjonalną w ostatnim roku dużo częstszą) do ostatnich tygodni, codziennie Ewangelia i modlitwa (teraz różaniec), msza w niedzielę, czy adoracja w tygodniu na porządku dziennym. To też część pracy nade mną, którą podjąłem ostatnio. Nie mogę dodać, że do mojej ewangelizacji wymiernie przyczyniła się żona, która pochodziła z bardzo religijnej rodziny, choć jak już kiedyś wspomniałem, przejawia b. duże skłonności do podziwiania przekrętów, oszustw, zuchwałych kradzieży i innych podobnych kwestii, gdzie człowiek pokazuje siłę, spryt, nagina zasady i osiąga sukces często kosztem innych (niezaspokojone ambicje, dowartościowanie?), co od zawsze wprawiało mnie w zdumienie, jak można łączyc religie z resztą. A już szczególnie z nienawiścią i złością, która czasami aż z niej wypływa, albo napędza do działania.

Obecnie nie poradziłbym sobie bez Boga. Za bardzo mnie to wszystko wykańcza. Myślałem, że szok już minął, ale od wczoraj znowu przypominają mi się wydarzenia, obrazy, słowa, ciężko... Praktyka tutaj pozwala się czasami wyciszyć.

Bóg na pierwszym miejscu - nie wiem jeszcze, jak bym dla mnie kierować się przykazaniami, praktykować, trzymać w sercu, słuchać i powierzać mu swój los. Dużo pracy....

Dlaczego popłynęliśmy, bo powyższa dyskusja jest potrzebna i na pewno częścią pracy nad sobą i nad związkiem, ale w tej chwili jest jeszcze walka o utrzymanie kontaktu i relacji i tu mam praktyczne problemy staram się być miły i uprzejmy jak żona dzwoni (sam minimalizuje kontakt i daję przestrzeć), trzymać nerwy na postronku jak się widzimy i dbać o przyjemne chwile (nie zawsze się udaje), starać się robić dobrą minę do złej gry (nie czuję radości w obecnej sytuacji, nikt jednak nie mówił, że będzie łatwo), ona generalnie przyjmuje to w miarę chętnie, ale się sama nie angażuje specjalnie (zaangażowana w inną relację) i czasami czuję, że się podkładam, tu bym chciał trochę granice postawić, jest już niezależna (w miarę) może się sama zacząć starać, do tej pory to miała na to mało okazji.
Jakieś doświadczenia w tej ostatnej materii?
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: rak »

miałem ostatnio trochę gorszy okres, wspomnienia, myśli i wyobraźnia nie dawały mi spokoju, oparłem się trochę na modlitwie, pracy nad sobą i lekturze innych wątków i jako tako do weekendu mi przeszło (dziękuję też forumowiczom za wsparcie na priv). Żona się ponownie odezwała i spędziliśmy 1.5 dnia razem. Bywały trudniejsze rozmowy, ale generalnie przyjemnie spędziliśmy czas, nawet udało się pożegnać w przyjemnej atmosferze i umówić na następny weekend. Trudniejsze rozmowy polegały na moim przedstawieniu swoich granic, co tak jak myślałem spotkało się z dużymi oporami. Myślałem, że już ich nie przejdziemy, ale pozytywna atmosfera przed i później jakoś ułatwiła porozumienie. Nie wchodząc w szczegóły miałem problem z moim jednostronnym zaangażowaniem, nie chciałem deklaracji, ale po prostu zobaczyć, że też jest w stanie trochę się zaangażować w nasze spotkania.
Na co ja muszę uważać, żeby nie pomylić komunikowania swoich potrzeb (stawania granic) z moim tradycyjnym zamiłowaniem do wywierania presji i dążeniu po trupach do mojego rozwiązania. Żona mi też to wypomniała, generalnie ma rację, ale mam wrażenie, że w ostatnich latach to role się drastycznie odwróciły w tym temacie.

Naprawdę cieszę się, że możemy się razem spotykać, ale nie daje mi to spokoju. Już parę razy wyciskałem się psychicznie do końca, starałem się mimo przeciwności, a później dostawałem kolejnego kopa, podnosiłem się i dalej szedłem i kolejny kop, upadek, podniesienie się. Żona jest bardzo mocna zaangażowana w inną relację, jest jej wielką nieszczęśliwą miłością, która jej nie minęła, ale nie widzi teraz w niej przyszłości. I nie chodzi tu nawet o moją dumę (która cierpli, a jakże), ale próbuję budować coś w trakcie tornada innych uczuć, zamiast poczekać na uprzątnięcie skutków nawałnicy. Ze swojej strony staram się balansować pokazywanie miłości, dawanie przestrzeni i nieprzesadne okazywanie uczuć (trudne) oraz powoli akcentować własne potrzeby. Każdy weekend przynosi iskierkę nadziei i całe morze wątpliwości.

Dziwne w tym wszystkim jest to, że żona myśli że sobie bardzo szybko poradziłem z tą sytuacją i przedstawiła to ostatnio nawet jako zarzut, że zawsze staję na nogi i się mało przejmuję. Staram się, ale stwierdzenie to jeszcze długo będzie dalekie od prawdy. Miałem trochę trudniejszych sytuacji w życiu (mam w tym pewne doświadczenie;(, ale nigdy mnie tak mocno nie trzepnęło jak teraz. To, że staram się tego nie pokazywać, cóż ... pamiętam dobrze, jaka była jej reakcja jak walnąłem w nią całym swoim skoncentrowanym bólem po dowiedzeniu się o kowalskim...
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
malutenka
Posty: 50
Rejestracja: 18 paź 2017, 14:39
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: malutenka »

Rak, dziwna sytuacja. Z jednej strony, dobrze byloby odpuscic a z drugiej nie wiadomo czy takie odpuszczenie cos da, tym bardziej ze mieszkacie w roznych miastach. Tobie moze byc latwiej o tyle, ze ona w tygodniu Cie nie widzi i nie wie co robisz i ma czas sie zastanawiac...
rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: rak »

Cześć Maluteńka,

To odpuszczenie mnie strasznie męczy, bo trochę zawalałem ostatnio kontakt między nami (szczerze to razem to robiliśmy), a żona bardzo potrzebuje bliskości i wsparcia, mimo że często gra twardą kobietkę. Ktoś jej tą wewnętrzną pustkę musi zapewnić ... zanim sobie sama z nią poradzi. Z drugiej strony często czuję jak to lustro wcześniej ujęła jak substytut kowalskiego. Ostatnio nawet w rozmowie jej powiedziałem, gdy mi wypomniała, że nie chcę jej we wszystkim pomagać, że chce dalej mieć męża, ale sama nie poczuwa się do bycia żoną.

W ciągu ostatnich miesięcy żona wielokrotnie mnie prosiła, że potrzebuje trochę czasu, żebym jej zaufał i że to robi dla nas - za każdym razem sprzeniewierzyła to zaufanie (nas tam nie było). Teraz ponownie prosi mnie o cierpliwość (nie mówi już że to robi dla nas). Mogę jeszcze pogrywać z moimi emocjami, bo czuję, że mam znaczną winę w kryzysie i chciałbym to jakoś jej wynagrodzić, ale na dłuższą metę to tego po prostu nie czuję. Chciałbym z nią przeżyć życie, a nie być kołem zapasowym zanim jej się coś odwidzi. A tak ostatnio mnie traktuje.

Do tego dochodzi jeszcze odwieszanie się, jest dużo trudniejsze przy tak intensywnym weekendowym kontakcie.
Chociaż ograniczam kontakt w tygodniu do minimum (praktycznie sam się nie kontaktuje), to po takim weekendzie nosi mnie strasznie.
Najchętniej bym trzasnął tym wszystkim, ale wtedy przypominam sobie wszystkie wspólne chwile (jeszcze bardziej się uwieszam), albo krótka modlitwa i trwam w tej dziwnej walce.

Pracuję nad sobą codziennie, modlę się za nią i za nas. Nie mówię, że nie pomaga, widzę więcej rzeczy, bardziej się kontroluję, ale później właśnie...
malutenka pisze: 23 paź 2017, 21:27 Tobie moze byc latwiej o tyle, ze ona w tygodniu Cie nie widzi i nie wie co robisz i ma czas sie zastanawiac...
Generalnie to w tygodniu nie widzi mnie od roku, więc tu się nic zmienia (wg niej główny powód zdrady a dla mnie jeden z powodów, dla których mimo wszystko chcę się spotykać), pyta mnie o wszystko co robię, co czuję (większość rzeczy opowiadam, bo co mam kłamać - zresztą to jej język, parę zostawiam dla siebie). Czy ma czas się zastanawiać, raczej ma czas tęsknić do swojej niespełnionej miłości rodem z Casablanci. Organizuje sobie zresztą tak czas, żeby go nie było na zastanawianie.
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
helenast
Posty: 3057
Rejestracja: 30 sty 2017, 11:36
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: helenast »

Czytając Twoje wypowiedzi widzę podstawowy problem w komunikacji.

- brak konkretnych komunikatów np. z prośbą o pomoc
- Wasze przekonanie, iż współmałżonek ma się domyśleć co w danej chwili potrzebujemy

To standard w związkach. Oczekiwanie , aż druga strona się ,, domyśli,, kiedy i czego chcemy jest totalną pomyłką , a prowadzi jedynie do naszego rozdrażnienia, złości na partnera, zaparcia się oraz chęci odegrania = też tak będę robił / robiła...
Sam to pewnie po analizie uświadomisz sobie.

Jeszcze jedna sprawa to oczekiwania Twoje ( bo o Tobie piszemy)... Jest pewna zasada w związkach i poza nimi = DAJESZ - ZAPOMINASZ - NIE OCZEKUJ !!! ... Nie ma nic gorszego niż czekanie na tzw.,, zapłatę ,, za dobry uczynek , podarunek , dobre słowo itd. Ja ci daję to ty mi tez masz dać. I tu również pojawiają się odczucia złości, rozżalenia ,czasem gniewu , gdy nie dostajemy obdarowani wzajemnością.
Roszczeniowe podejście do życia zmienia nasze podejście w sposób zły i niewłaściwy w stosunku do drugiego człowieka jak i zmienia nas samych w ludzi zgorzkniałych, podejrzliwych, zachłannych, chciwych itp.

Przeanalizuj te dwie sfery zachowań w Twoim życiu i sam sobie zrób rachunek sumienia czy tak było i jakie były Twoje odczucia.
Magnolia

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: Magnolia »

Helenast zwróciła Ci uwagę na ciekawe mechanizmy w związku, warto się temu przyjrzeć.

Ja zauważyłam jeszcze coś...
rak pisze: 23 paź 2017, 23:03 Chciałbym z nią przeżyć życie, a nie być kołem zapasowym zanim jej się coś odwidzi. A tak ostatnio mnie traktuje.
Czy to nie są wnioski bazujące na domysłach? Czy żona powiedziała Ci że jesteś kołem ratunkowym? wnioski na domysłach moga bardzo zaburzać ocenę sytuacji która rzeczywiście ma miejsce.
rak pisze: 23 paź 2017, 23:03 Generalnie to w tygodniu nie widzi mnie od roku, więc tu się nic zmienia (wg niej główny powód zdrady a dla mnie jeden z powodów, dla których mimo wszystko chcę się spotykać), pyta mnie o wszystko co robię, co czuję (większość rzeczy opowiadam, bo co mam kłamać - zresztą to jej język, parę zostawiam dla siebie).
Powodem do zdrady było oddzielne mieszkanie? czy powodem było poczucie samotności? A może oddzielne mieszkanie było okolicznością sprzyjającą do zdrady?
to mnie naprawdę zastanawia dlaczego nie dążycie do mieszkania razem, by w ten sposób ratować relację?

Napisałeś "na dłuższą metę tego nie czuję" - wyznaczyłeś już tą "metę" dla siebie? Bo myślę, że warto wyrazić jakieś oczekiwanie w tej kwestii, postawić jakąś granicę, termin. Poddaję to pod rozwagę. Jeśli sytuacja "w rozkroku" Cie męczy, to ustalenie terminu podjęcia decyzji co dalej z tym małżeństwem, może nadać ramy temu zastanawianiu się żony, zmobilizuje ją do decyzji. A Ciebie ochroni, pozwoli o siebie zadbać.
Co myślicie?

"Żona pyta co robię , co czuję" - wykazuje zainteresowanie Twoją osobą, jest na czym budować...
rak pisze: 23 paź 2017, 23:03 Czy ma czas się zastanawiać, raczej ma czas tęsknić do swojej niespełnionej miłości rodem z Casablanci.
Znowu domysły...dobrze robisz że tego nie rozwijasz i szukasz zajęcia by nie rozwijać...;-)
ODPOWIEDZ