Chce uratowac to malzenstwo...
Moderator: Moderatorzy
-
- Posty: 393
- Rejestracja: 06 kwie 2017, 11:07
- Jestem: w kryzysie małżeńskim
- Płeć: Kobieta
Re: Chce uratowac to malzenstwo...
Rak ja tak na szybko z serca i konkretnie. Bardzo ładnie wyjaśnia to o co pytasz rozdział 10 w Pięć języków miłości. Masz to na liście swojej więc to na początek. Mi to otworzyło szeroko oczy na to co czuje zdradzający gdy decyduje się odejść, z czym się zmaga gdy informuje druga osobę, co musi przeżyć żeby tak zadecydować i co wtedy robić, zarówno jedną jak i druga strona, jak z tego wybrnąć.
Perły, Urzekająca to na potem, jak już się ogarnie bardziej.
Do mnie też Pulikowski nie przemawia. Tzn nie odbieram mu racji, ale to nie mój sposób docierania. To jak z muzyką, każdy ma swoją, która do niego trafia. W jednym ma rację: nie róbmy my kobiety z facetów kobiet i na odwrót. Jesteśmy inni.
Mój styl to Szustak, Chapman, Dobson i ta babka od "Kochaj siebie a nieważne z kim się zwiążesz". Generalnie chodzi o to że miłość to wybór i woła, nie podążanie za porywami serca ale świadome prowadzenie swojego serca. Ten rozdział, który przytaczam na początku świetnie to wyjaśnia.
Trzymaj się.
Perły, Urzekająca to na potem, jak już się ogarnie bardziej.
Do mnie też Pulikowski nie przemawia. Tzn nie odbieram mu racji, ale to nie mój sposób docierania. To jak z muzyką, każdy ma swoją, która do niego trafia. W jednym ma rację: nie róbmy my kobiety z facetów kobiet i na odwrót. Jesteśmy inni.
Mój styl to Szustak, Chapman, Dobson i ta babka od "Kochaj siebie a nieważne z kim się zwiążesz". Generalnie chodzi o to że miłość to wybór i woła, nie podążanie za porywami serca ale świadome prowadzenie swojego serca. Ten rozdział, który przytaczam na początku świetnie to wyjaśnia.
Trzymaj się.
Re: Chce uratowac to malzenstwo...
Pavel pisze: ↑25 paź 2017, 10:40Oczywiście to było generalizowanie, niestety niezmiernie powszechne.
To wpływ telewizji - telenowele, programy etc. Propagujące wzorce niemożliwe do spełnienia, niemoralne itd.
To celebryci i „autorytety” wskazujący niewłaściwe drogi.
To czasopisma, książki i internet robiący bałagan w głowach młodych i starszych dziewczyn i kobiet.
Oczywiscie analogiczny bałagan wciska się mężczyznom.
Jesteśmy atakowani z niemal każdej strony, niezmiernie ciężko się obronić, zwłaszcza gdy te dobre, tradycyjne wartości są wyśmiewane i opluwane.
Gdy wiara w Boga jest oznaką zacofania itd.
To nie dzieje się przypadkiem oczywiście. Komuś na tym zależy.
Jak nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo o co chodzi. Władza i pieniądze.
https://www.google.pl/amp/s/wobroniewia ... ziach/amp/
Re: Chce uratowac to malzenstwo...
dzięki Niezapominajka, tak kojarzyłem, że było tam coś o tym, ale szczegóły jakoś uleciały. Dzisiaj przejrzałem sobie ponownie wstęp i 10 rozdział i rzeczywiście to będzie świetna pierwsza książka dla żony, ale poczekam jeszcze z nią parę tygodni. Zaczyna się dopytywać co czytam, więc po prostu ją jej później podsunę w miarę mało namolnieNiezapominajka pisze: ↑25 paź 2017, 18:26 Bardzo ładnie wyjaśnia to o co pytasz rozdział 10 w Pięć języków miłości. Masz to na liście swojej więc to na początek. Mi to otworzyło szeroko oczy na to co czuje zdradzający gdy decyduje się odejść, z czym się zmaga gdy informuje druga osobę, co musi przeżyć żeby tak zadecydować i co wtedy robić, zarówno jedną jak i druga strona, jak z tego wybrnąć.
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
Re: Chce uratowac to malzenstwo...
przeniosłem tutaj, żeby siedziało to w jednym miejscu.
dziękuję Paniom,
Ostatnio b. dużo rozmawiamy, omawiamy różne kwestie, poznajemy się, no i też sprzeczamy o różne rzeczy. Żona twierdzi, że obracamy się w kółko i wracamy do tych samych tematów, ale ja za każdym razem dowiaduję się czegoś nowego o mnie, o niej, czy o nas.
Jakieś 8 miesięcy temu odkryłem, że tak się od siebie oddaliliśmy, że praktycznie nie znam już mojej żony. Odpuściłem sobie tak wiele rzeczy, że nawet miałem problem ze stwierdzeniem, jak mam się ponownie zbliżyć do mojej ukochanej.
Mam za to do siebie olbrzymie pretensje. Bardzo mnie to męczy. Niby starałem się coś zmienić, ale robiłem to bardzo mozolnie, miałem też w sobie dużo nieświadomej złości na żonę, że sama nic się nie stara robić, nic z tym nie zrobiłem i pozwoliłem nam się jeszcze bardziej oddalić.
Nieświadomie czekałem, że wszystko się samo naprawi jak zmienimy otoczenie, jak kupimy dom, powiększymy rodzinę, że to nas ze sobą ponownie zwiąże. Myślałem o przyszłości, zabezpieczałem ją ze wszystkich stron, a odpuściłem sobie terażniejszość.
Sam przygotowałem miejsce pod kowalskiego i to mi nie daje spokoju. Wracam ciągle do tego co napisał Ozeasz:
To, że czasami (może ostatnio częściej) psioczę na żonę, to dlatego że mnie na siebie samego złość dusi. Złość o te wszystkie drobne rzeczy, które można było zrobić wcześniej. Nie było spektakularnego krachu, ale całe mnóstwo drobnych spraw, których nie zrobiłem z lenistwa, egoizmu, czy braku chęci...
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
Re: Chce uratowac to malzenstwo...
Naprawdę dobrze, że widzisz te rzeczy, że stajesz w prawdzie, że to dociera do Ciebie.rak pisze: ↑26 paź 2017, 10:30
Sam przygotowałem miejsce pod kowalskiego i to mi nie daje spokoju.
To, że czasami (może ostatnio częściej) psioczę na żonę, to dlatego że mnie na siebie samego złość dusi. Złość o te wszystkie drobne rzeczy, które można było zrobić wcześniej. Nie było spektakularnego krachu, ale całe mnóstwo drobnych spraw, których nie zrobiłem z lenistwa, egoizmu, czy braku chęci...
Każdy z nas popełnia błędy, dopiero widząc co było przyczyną pojawienia się kowalskiego możesz i powinieneś wypełnić tą lukę w potrzebach żony.
Złość Cię dusi...wierzę... ale zatrzymywanie się na niej przedłuża tylko twoje cierpienie, a tu trzeba przejść do działania i to powinno być dobre działanie. Jak się widzi gdzie się popełniło błąd, to łatwiej go naprawić. To "miejsce pod kowalskiego" to złożona tych wszystkich małych, drobnych zaniedbanych wcześniej spraw, które złożyły się w jakąś całość, ciężar z którym żona sobie sama nie radziła i przyjęła "pomoc" od kogoś innego.
Pomijam tu świadomie ocenę moralną tego wszystkiego, chodzi tylko by zrozumieć mechanizm, by zobaczyć sytuację z większej perspektywy. A naprawianie zaczyna się od wzięcia odpowiedzialności za swoje błędy...
(Tak jak pięknie pokazuje to film "Ognioodporny", polecony w kąciku filmowym na forum. )
Re: Chce uratowac to malzenstwo...
dzięki Magnolio,
staram się wziąć odpowiedzialność za swoje błędy i zaniedbania. Jednym z nich jest na pewno, że nie mówiłem językiem miłości mojej żony i w którym generalnie jestem nogą. Teraz zawsze staram się go używać, choć to trudna sprawa, uczyć się go będę latami... no ale warto.
"Klik i robisz co chcesz".
Realizacja trochę infantylna, ale przekaz na poziomie, co się dzieje jak człowiek "przesypia" życie bez świadomości co się dzieje. Oglądałem go jakiś czas temu z żoną i oboje się po tym wzruszyliśmy i się przeprosiliśmy za ostatnie wydarzenia.
staram się wziąć odpowiedzialność za swoje błędy i zaniedbania. Jednym z nich jest na pewno, że nie mówiłem językiem miłości mojej żony i w którym generalnie jestem nogą. Teraz zawsze staram się go używać, choć to trudna sprawa, uczyć się go będę latami... no ale warto.
Jeśli chodzi o filmik o popełnianiu drobnych błędów, zaniechań, ich konsekwencji i próbie naprawy po czasie, to polecam:
"Klik i robisz co chcesz".
Realizacja trochę infantylna, ale przekaz na poziomie, co się dzieje jak człowiek "przesypia" życie bez świadomości co się dzieje. Oglądałem go jakiś czas temu z żoną i oboje się po tym wzruszyliśmy i się przeprosiliśmy za ostatnie wydarzenia.
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
Re: Chce uratowac to malzenstwo...
widzicie, mam po prostu dużo wątpliwości, wolę się z nimi tutaj podzielić, niż żeby dręczyły mnie w realu, bo tam chociaż ciężko staram się powstrzymać zniechęcenie i jak Paweł wspomniał robić za "drogowskaz", parę razy wcześniej sterowałem złym kursem i dlatego też tu jestem - Bóg, wiara, czekanie nie czekając, ale też dawanie z siebie wszystkiego działając.
Mam trochę inną sytuację niż niektórzy z Was, bo chociaż jesteśmy w separacji, to żona cały czas chce utrzymywać kontakt. Może nie dzwoni codziennie, ale rozmawiamy 2 razy w tygodniu po kilkadziesiąt minut i spotykamy się na weekendy. Przynajmniej na razie. Dlatego oprócz pracy nad sobą interesuje mnie jaki mogę mieć na nią wpływ, bo cały czas jakiś jest..
Niepokoi mnie jej podejście, że czeka na zakochanie, bo o w tym stanie co jesteśmy teraz jest przynajmniej b. trudne. A jeśli po jakimś czasie stwierdzi, że nie przyszło to powie, że wszystko stracone, że się starała, ale to nie ma sensu... Nie chcę głupio stracić tej szansy. Nie podsuwam jeszcze żadnych materiałów (dzięki za sugestie), bo myślę, że jeszcze za wcześniej, staram się być swoją lepszą wersją. Jednocześnie ze swojego doświadczenia i po lekturze forum wiem, że zagłaskanie nie jest najlepszą opcją i dobrym gwarantem powtórki, więc staram się balansować pokazywaniem miłości, pomaganiem, a stawianiem granic i ograniczaniem uczynności (jak poprosi pomagam, ale sam z siebie nie i staram się ograniczać planowanie rzeczy z których by była jednostronna korzyść). Sytuacja taka jest trudna, żona spytała, czy chcę tylko przyjemnie spędzać czas i że takie zachowania oddalają nas od siebie. Moim celem jest jednak spędzić z nią życie, a nie kolejne kilka przyjemnych tygodni, a do tego też musimy się dotrzeć i może razem przecierpieć, nie wiem, ale tak czuję i dlatego tam systematycznie dopytuje się o te granice (jesteśmy na emigracji i mieszkamy osobno, więc to dosyć specyficzny układ). Moją granicą jest tu chyba, że nie mogę stać jak petent pod jej drzwiami, które ona otwiera tylko kiedy chce i jak chce ... Ostatnio to jej przekazałem i mimo początkowych sprzeciwów, zgodziła się z niektórymi kwestiami, które realizujemy w ten weekend. Widzę, że mimo braku deklaracji stara się w wielu kwestiach i każda taka drobnostka bardzo winduje mi nadzieję (dziękuję za radę z odzdzieleniem oczekiwań, dalej opisuje tylko emocje, nie oczekiwania;), a później słyszę, że ona nie wie, jest ze mną, a myśli o innym, że przeprosić mnie może tylko za to, że nie poinformowała mnie wcześniej o sprawie, a nie za samą sprawę. Wtedy się po prostu ręcę załamują człowiekowi!
Właśnie jej podejście, brak skruchy, próba budowy czegoś na nowo, nierozliczenie się z przeszłością to przypomina trochę zabawę dzieci z ogniem.
Wiem, że ona wie najlepiej jaka jest, ale myślę, że w tej sytuacji sama nie wie czego chce i dosyć dynamicznie się to zmienia (jej rodzina też tego nie rozumie), dlatego też dzielę się informacjami - macie w tym temacie dużo większe doświadczenie i liczę na wsparcie lub modlitwę. Dzięki temu dużo mi się udało zrozumieć, trochę też wdrożyć.
Znowu mi się pewnie dostanie, że dużo o niej, mało o sobie, ale co poradzę, że siedzi mi silnie w głowie, do prawdziwego odwieszenia to jeszcze daleko, szczególnie przy tak zintensyfikowanym kontakcie jak teraz...
Mam trochę inną sytuację niż niektórzy z Was, bo chociaż jesteśmy w separacji, to żona cały czas chce utrzymywać kontakt. Może nie dzwoni codziennie, ale rozmawiamy 2 razy w tygodniu po kilkadziesiąt minut i spotykamy się na weekendy. Przynajmniej na razie. Dlatego oprócz pracy nad sobą interesuje mnie jaki mogę mieć na nią wpływ, bo cały czas jakiś jest..
Niepokoi mnie jej podejście, że czeka na zakochanie, bo o w tym stanie co jesteśmy teraz jest przynajmniej b. trudne. A jeśli po jakimś czasie stwierdzi, że nie przyszło to powie, że wszystko stracone, że się starała, ale to nie ma sensu... Nie chcę głupio stracić tej szansy. Nie podsuwam jeszcze żadnych materiałów (dzięki za sugestie), bo myślę, że jeszcze za wcześniej, staram się być swoją lepszą wersją. Jednocześnie ze swojego doświadczenia i po lekturze forum wiem, że zagłaskanie nie jest najlepszą opcją i dobrym gwarantem powtórki, więc staram się balansować pokazywaniem miłości, pomaganiem, a stawianiem granic i ograniczaniem uczynności (jak poprosi pomagam, ale sam z siebie nie i staram się ograniczać planowanie rzeczy z których by była jednostronna korzyść). Sytuacja taka jest trudna, żona spytała, czy chcę tylko przyjemnie spędzać czas i że takie zachowania oddalają nas od siebie. Moim celem jest jednak spędzić z nią życie, a nie kolejne kilka przyjemnych tygodni, a do tego też musimy się dotrzeć i może razem przecierpieć, nie wiem, ale tak czuję i dlatego tam systematycznie dopytuje się o te granice (jesteśmy na emigracji i mieszkamy osobno, więc to dosyć specyficzny układ). Moją granicą jest tu chyba, że nie mogę stać jak petent pod jej drzwiami, które ona otwiera tylko kiedy chce i jak chce ... Ostatnio to jej przekazałem i mimo początkowych sprzeciwów, zgodziła się z niektórymi kwestiami, które realizujemy w ten weekend. Widzę, że mimo braku deklaracji stara się w wielu kwestiach i każda taka drobnostka bardzo winduje mi nadzieję (dziękuję za radę z odzdzieleniem oczekiwań, dalej opisuje tylko emocje, nie oczekiwania;), a później słyszę, że ona nie wie, jest ze mną, a myśli o innym, że przeprosić mnie może tylko za to, że nie poinformowała mnie wcześniej o sprawie, a nie za samą sprawę. Wtedy się po prostu ręcę załamują człowiekowi!
Właśnie jej podejście, brak skruchy, próba budowy czegoś na nowo, nierozliczenie się z przeszłością to przypomina trochę zabawę dzieci z ogniem.
Wiem, że ona wie najlepiej jaka jest, ale myślę, że w tej sytuacji sama nie wie czego chce i dosyć dynamicznie się to zmienia (jej rodzina też tego nie rozumie), dlatego też dzielę się informacjami - macie w tym temacie dużo większe doświadczenie i liczę na wsparcie lub modlitwę. Dzięki temu dużo mi się udało zrozumieć, trochę też wdrożyć.
Znowu mi się pewnie dostanie, że dużo o niej, mało o sobie, ale co poradzę, że siedzi mi silnie w głowie, do prawdziwego odwieszenia to jeszcze daleko, szczególnie przy tak zintensyfikowanym kontakcie jak teraz...
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
Re: Chce uratowac to malzenstwo...
U mnie generalnie bez zmian, ale mam doła więc stwierdziłem, że coś napiszę.
Spędziliśmy razem cały weekend, było nawet przyjemnie, dużo ciekawych zajęć pierwszego dnia, a drugiego relax. Trochę cięższych rozmów, ale spokojniejszych, bardziej rozmowa, wymiana argumentów niż kłótnia. To się więc udaje powoli, nawet przy naprawdę ciężkich tematach. Z wieloma argumentami w stosunku do mnie muszę się zgodzić (praca dla mnie), żona zgadza się z częścią moich, ale z niektórymi nie zamierza nic robić przynajmniej jak na razie.
Wiem, że nie powinienem sobie za dużo obiecywać, ale jak ukochana kobieta wtuli się cała w Ciebie przy filmie, a później wywali takie działo, że aż człowieka odrzuca. Jednym z takich dział, że w sumie nie wie, czy mi powie, jakby mieli znowu zacząć się ze sobą kontaktować z kowalskim, bo w sumie to jesteśmy w separacji i to nie moja sprawa
Problem właśnie w tym, że po przyjemnych weekendach człowiek wraca do normalności, kilka dni go nosi, uspokaja się, a później znowu tak samo i tak w kółko Macieja. Oprócz tego, założenie że jest się razem jak jest przyjemnie to trochę ułuda, bo są cieższe momenty w życiu, a w tej chwili mi się wydaje, że oboje uciekamy od odpowiedzialności - ona nie może się zdecydować, co jest dla niej najlepsze, a ja tkwię w tej sytuacji jak kołek czekając na jej decyzję (pracuje nad sobą OK, ale to nie sprzyja odwieszeniu się i jakiejkolwiek normalności).
Wczoraj nawet zastanawiałem, żeby zawiesić kontakt na jakiś czas i poczekać po prostu jak będzie gotowa się zadeklarować, że chce być w małżeństwie, a nie w takim zawieszeniu, bo tylko tak będziemy mogli zacząć coś budować. Ale sama zadzwoniła w obiad, żeby chwilę porozmawiać (po połowie dnia nie widzenia się), a wieczorem obejrzałem Szustaka: Wyrzuty Piotra i jakoś się powstrzymałem. Zobaczę jak to będzie dalej wyglądało, ale w nieskończonośc tego ciągnąć się nie da...
Tematy wiary na razie zostawiam, bo chociaż modlimy się jak widzimy, czytamy Ewangelie, czy chodzimy do kościoła, to ona nie łączy tych spraw z wiarą. Mimo, że się sama modli to nie widzi wpływu wiary na swoje decyzje, to zależy tylko od niej i żebym nie przesadzał w temacie wiary i ważności sakramentu małżeństwa (naprawdę nie przesadzam, ale przy moim poprzednim podejściu to nawet chwila to dużo). Nie będę więc przesadzał i tak razem odmówiliśmy modlitwę o odrodzenie małżeństwa.
Poza tym w czasie rozmów staram się nie uciekać od rzeczy, które nas od siebie oddalały w przeszłości. Rozmawiamy o wydarzeniach, decyzjacj i ich skutkach. Sami rozwaliliśmy to małżeństwo na swoje życzenie, "bawiąc" się trochę w życie, angażując się za bardzo zawodowo i prywatnie, zmieniając miejsca zamieszkania, emigrując, kierując się dziwnymi priorytetami. Z tym widzę, że ma silny problem, nie chce nic zmieniać: chce wolności, niezależności, kompletnie nie myśli o stabilizacji i interesują ją jej interesy. Nie chcę naciskać, ale też nie chcę wrócić do sytuacji sprzed kryzysu...
Spędziliśmy razem cały weekend, było nawet przyjemnie, dużo ciekawych zajęć pierwszego dnia, a drugiego relax. Trochę cięższych rozmów, ale spokojniejszych, bardziej rozmowa, wymiana argumentów niż kłótnia. To się więc udaje powoli, nawet przy naprawdę ciężkich tematach. Z wieloma argumentami w stosunku do mnie muszę się zgodzić (praca dla mnie), żona zgadza się z częścią moich, ale z niektórymi nie zamierza nic robić przynajmniej jak na razie.
Wiem, że nie powinienem sobie za dużo obiecywać, ale jak ukochana kobieta wtuli się cała w Ciebie przy filmie, a później wywali takie działo, że aż człowieka odrzuca. Jednym z takich dział, że w sumie nie wie, czy mi powie, jakby mieli znowu zacząć się ze sobą kontaktować z kowalskim, bo w sumie to jesteśmy w separacji i to nie moja sprawa
Problem właśnie w tym, że po przyjemnych weekendach człowiek wraca do normalności, kilka dni go nosi, uspokaja się, a później znowu tak samo i tak w kółko Macieja. Oprócz tego, założenie że jest się razem jak jest przyjemnie to trochę ułuda, bo są cieższe momenty w życiu, a w tej chwili mi się wydaje, że oboje uciekamy od odpowiedzialności - ona nie może się zdecydować, co jest dla niej najlepsze, a ja tkwię w tej sytuacji jak kołek czekając na jej decyzję (pracuje nad sobą OK, ale to nie sprzyja odwieszeniu się i jakiejkolwiek normalności).
Wczoraj nawet zastanawiałem, żeby zawiesić kontakt na jakiś czas i poczekać po prostu jak będzie gotowa się zadeklarować, że chce być w małżeństwie, a nie w takim zawieszeniu, bo tylko tak będziemy mogli zacząć coś budować. Ale sama zadzwoniła w obiad, żeby chwilę porozmawiać (po połowie dnia nie widzenia się), a wieczorem obejrzałem Szustaka: Wyrzuty Piotra i jakoś się powstrzymałem. Zobaczę jak to będzie dalej wyglądało, ale w nieskończonośc tego ciągnąć się nie da...
Tematy wiary na razie zostawiam, bo chociaż modlimy się jak widzimy, czytamy Ewangelie, czy chodzimy do kościoła, to ona nie łączy tych spraw z wiarą. Mimo, że się sama modli to nie widzi wpływu wiary na swoje decyzje, to zależy tylko od niej i żebym nie przesadzał w temacie wiary i ważności sakramentu małżeństwa (naprawdę nie przesadzam, ale przy moim poprzednim podejściu to nawet chwila to dużo). Nie będę więc przesadzał i tak razem odmówiliśmy modlitwę o odrodzenie małżeństwa.
Poza tym w czasie rozmów staram się nie uciekać od rzeczy, które nas od siebie oddalały w przeszłości. Rozmawiamy o wydarzeniach, decyzjacj i ich skutkach. Sami rozwaliliśmy to małżeństwo na swoje życzenie, "bawiąc" się trochę w życie, angażując się za bardzo zawodowo i prywatnie, zmieniając miejsca zamieszkania, emigrując, kierując się dziwnymi priorytetami. Z tym widzę, że ma silny problem, nie chce nic zmieniać: chce wolności, niezależności, kompletnie nie myśli o stabilizacji i interesują ją jej interesy. Nie chcę naciskać, ale też nie chcę wrócić do sytuacji sprzed kryzysu...
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
Re: Chce uratowac to malzenstwo...
Miałem w sumie nie pisać, żeby nie zapeszać. Ale dzieliłem się swoimi dołami, więc stwierdziłem, że podzielę się też jakimiś promykami radości, może komuś się też przydadzą.
Po prawie pół roku udawania (lub prób udawania) jak to mi dobrze, jak nie dobrze, coś we mnie pękło i stwierdziłem i że po prostu nie chcę tej farsy kontynuować w ten sposób. Żona zadzwoniła w piątek wieczór i po standardowej przyjemnej gadce, powiedziałem, jak się odnoszę do ostatniej sytuacji, doszło do wymiany argumentów (nie jestem z tego dumny, ale chyba oczyściły atmosferę), tyle o ile się uspokoiliśmy i nawet umówiliśmy na następny dzień. Niespecjalnie mogłem spać, trochę się modliłem, trochę myślałem i godzinach konsultacji z samym sobą i Bogiem stwierdziłem, że dam czasowi czas, ale nie chcę się spotykać z żoną, zanim nie będzie gotowa się zadeklarować, czego tak naprawdę chce. Ciężka decyzja, której konsekwencje mogłyby nas do końca pogrążyć, no ale to już od dawna męczyło mnie, chciałem tylko w miarę na spokojnie to przemyśleć.
Paradoksalnie następnego dnia żona była miła jakbyśmy się dopiero pobrali, niemal cały dzień był przyjemny, no ale wieczorem powiedziałem, że ja nie mogę dalej taką huśtawką. Chętnie jej pomogę jak coś, ale żeby mi dała znać kiedy będzie gotowa wrócić do małżeństwa, bo jak tak z doskoku nie mogę się spotykać. Byliśmy na mieście, po powrocie chciała porozmawiać i ... stwierdziła, że jesteśmy małżeństwem, będzie się starała i chce być razem. Bardzo przyjemny wieczór i większość następnego dnia, aczkolwiek niemal tego nie pogrążyłem dzień później próbując walczyć o wydawałoby się słuszną kwestię (nadmiernie nie uzależniać od zewnętrznych czynników przeprowadzkę do jednego mieszkania) może niekoniecznie w słuszny sposób i może za szybko, no ale zawsze byłem w gorącej wodzie kąpany (wiem do poprawy). Z innych rzeczy, żona nie za bardzo chce wziąć udział we wspólnej terapii (nie chce rozgrzebywać przeszłości), ja niby tego bronię, ale w sumie też nie wiem, jakie by miały być z tego korzyści. Ktoś ma jakieś pozytywne (lub inne) doświadczenia po takiej terapii??
Nie chcę sobie za dużo obiecywać (dłuuuuga droga przed nami) i nad sobą będę dalej pracował, ale po tym weekendzie wracałem w cale dobrym nastroju i tym się chciałem podzielić.
Po prawie pół roku udawania (lub prób udawania) jak to mi dobrze, jak nie dobrze, coś we mnie pękło i stwierdziłem i że po prostu nie chcę tej farsy kontynuować w ten sposób. Żona zadzwoniła w piątek wieczór i po standardowej przyjemnej gadce, powiedziałem, jak się odnoszę do ostatniej sytuacji, doszło do wymiany argumentów (nie jestem z tego dumny, ale chyba oczyściły atmosferę), tyle o ile się uspokoiliśmy i nawet umówiliśmy na następny dzień. Niespecjalnie mogłem spać, trochę się modliłem, trochę myślałem i godzinach konsultacji z samym sobą i Bogiem stwierdziłem, że dam czasowi czas, ale nie chcę się spotykać z żoną, zanim nie będzie gotowa się zadeklarować, czego tak naprawdę chce. Ciężka decyzja, której konsekwencje mogłyby nas do końca pogrążyć, no ale to już od dawna męczyło mnie, chciałem tylko w miarę na spokojnie to przemyśleć.
Paradoksalnie następnego dnia żona była miła jakbyśmy się dopiero pobrali, niemal cały dzień był przyjemny, no ale wieczorem powiedziałem, że ja nie mogę dalej taką huśtawką. Chętnie jej pomogę jak coś, ale żeby mi dała znać kiedy będzie gotowa wrócić do małżeństwa, bo jak tak z doskoku nie mogę się spotykać. Byliśmy na mieście, po powrocie chciała porozmawiać i ... stwierdziła, że jesteśmy małżeństwem, będzie się starała i chce być razem. Bardzo przyjemny wieczór i większość następnego dnia, aczkolwiek niemal tego nie pogrążyłem dzień później próbując walczyć o wydawałoby się słuszną kwestię (nadmiernie nie uzależniać od zewnętrznych czynników przeprowadzkę do jednego mieszkania) może niekoniecznie w słuszny sposób i może za szybko, no ale zawsze byłem w gorącej wodzie kąpany (wiem do poprawy). Z innych rzeczy, żona nie za bardzo chce wziąć udział we wspólnej terapii (nie chce rozgrzebywać przeszłości), ja niby tego bronię, ale w sumie też nie wiem, jakie by miały być z tego korzyści. Ktoś ma jakieś pozytywne (lub inne) doświadczenia po takiej terapii??
Nie chcę sobie za dużo obiecywać (dłuuuuga droga przed nami) i nad sobą będę dalej pracował, ale po tym weekendzie wracałem w cale dobrym nastroju i tym się chciałem podzielić.
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
Re: Chce uratowac to malzenstwo...
Także się cieszę z Tobą raku, ale chciałam dopytać na czym stanęło w kwestii wspólnego zamieszkania?
Bo wprawdzie można poprawić formę przekazu (jak sam zauważasz), ale argument by małżeństwo mieszkało razem jest dość ...fundamentalny.
Bo wprawdzie można poprawić formę przekazu (jak sam zauważasz), ale argument by małżeństwo mieszkało razem jest dość ...fundamentalny.
Re: Chce uratowac to malzenstwo...
Zgadzamy się z tym oboje, sprzeczka dotyczyla raczej ram czasowych. Pracujemy w innych miastach, żona ma zacząć szukać pracy bliżej do mnie i wtedy sobie coś tu razem znajdziemy. Tylko, że szukanie pracy może potrwać, a teoretycznie teraz oboje (no prawie ) możemy dojeżdżać połowę drogi i zamieszkać pomiędzy.... Zobaczymy, dla mnie dużo do nauki, żeby nauczyć się stawiać parę granic, a odpuszczać tysiące głupot, o które nie ma sensu kruszyć kopii.
Dzięki Aleksandrze mam tylko nadzieję, że utrzymamy ten stan, bo to jeszcze bardzo chwiejne wszystko. Ale dzisiaj jestemAleksander pisze: ↑06 lis 2017, 20:14 Wow - brzmi super Dobrze że piszesz bo bardzo miło się czyta takie rzeczy Ekstra
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
Re: Chce uratowac to malzenstwo...
Bardzo się cieszę Raku. Pomodlę się za Was.
św. Augustyn
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".
Re: Chce uratowac to malzenstwo...
Dzięki, modlitwa na pewno się przyda
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
-
- Posty: 396
- Rejestracja: 25 paź 2017, 21:15
- Jestem: w kryzysie małżeńskim
- Płeć: Mężczyzna
Re: Chce uratowac to malzenstwo...
trzymam kciuki za was bo ja właśnie dziś dowiedziałem się o pozwie rozwodowym, który został złożony 03.11