Chce uratowac to malzenstwo...

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

udasiek
Posty: 149
Rejestracja: 15 lip 2017, 9:59
Płeć: Kobieta

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: udasiek »

jacek-sychar pisze: 16 lip 2018, 15:01 Udasiek

Tylko proponowane przez Ciebie kruszywo najpierw było poddane obróbce termicznej. ;-)
no a kryzys i praca nad sobą to nie takie "grilowanie" :lol: ?
rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: rak »

Dzięki Udasiek,

ciekawy artykuł. Pójdźmy też za nim dalej, bo też trochę doprecyzowuje co już robię:
udasiek pisze: 16 lip 2018, 14:36 także jeżeli się weźmie za łopatę (co czynisz) i poprzerabia solidnie te "warstwy" szamba to powstanie z tego coś użytecznego...
jacek-sychar pisze: 16 lip 2018, 15:01 Tylko proponowane przez Ciebie kruszywo najpierw było poddane obróbce termicznej.
I teraz jak zaczynałem odkrywać mechanizmy obronne (swoje też), to strasznie ciężko było się zacząć z nimi kopac. Wpadłem więc na pomysł, jeśli są tak silnie rozwinięte i utrwalone, może możnaby jakoś je i wykorzystać. A gdyby tak udało się je odwrócić przeciwko sobie? Przecież brak spójności, ma do siebie, że braki w logice są uzupełniane na potrzeby chwili i zadania poprzez fantazje, pragnienia i sprzeczne oczekiwania. Więc ich ugruntowanie nie może być tak silne, co najwyżej jedna, dwie warstwy do przekopania. Po co więc kopać się z koniem? Niech same między sobą się gryzą i odsłonięte zmuszają do refleksji...

Wiem, że to ryzykowne. Za każdym jednym mechanizmem kryją się dwa inne i nigdy nie wiadomo jakie niespodziewane działania one przyniosą, czy nie zarwą całej konstrukcji... Ale przecież nie muszę rozumieć wszystkiego, to też jest to zawierzenie w końcu, nie ? ;) Robię, co mogę zrobić na dany czas, nie migam się, a reszta w rękach Boga...
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
udasiek
Posty: 149
Rejestracja: 15 lip 2017, 9:59
Płeć: Kobieta

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: udasiek »

rak pisze: 16 lip 2018, 15:50 Robię, co mogę zrobić na dany czas, nie migam się
a to ja wiem, nie miałam na myśli nic Ci zarzucać :)
rak pisze: 16 lip 2018, 15:50 Wpadłem więc na pomysł, jeśli są tak silnie rozwinięte i utrwalone, może możnaby jakoś je i wykorzystać. A gdyby tak udało się je odwrócić przeciwko sobie? Przecież brak spójności, ma do siebie, że braki w logice są uzupełniane na potrzeby chwili i zadania poprzez fantazje, pragnienia i sprzeczne oczekiwania. Więc ich ugruntowanie nie może być tak silne, co najwyżej jedna, dwie warstwy do przekopania. Po co więc kopać się z koniem?
tego nie rozumiem, za daleko logicznie - nielogicznie jak dla mnie ;) .

Ale tu:
rak pisze: 16 lip 2018, 15:50 odsłonięte zmuszają do refleksji...
się zgadzam. No i właśnie ja mam te wszystkie mechanizmy tak głęboko pozakopywane że sama na pewno nie dałabym rady, pomoc psychoterapeuty była wielka, ale dlatego mówię o 12 Krokach bo to jest chyba dopiero praca u podstaw... tak to widzę.

Pozdrawiam!
rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: rak »

udasiek pisze: 16 lip 2018, 16:30
rak pisze: 16 lip 2018, 15:50 Wpadłem więc na pomysł, jeśli są tak silnie rozwinięte i utrwalone, może możnaby jakoś je i wykorzystać. A gdyby tak udało się je odwrócić przeciwko sobie? Przecież brak spójności, ma do siebie, że braki w logice są uzupełniane na potrzeby chwili i zadania poprzez fantazje, pragnienia i sprzeczne oczekiwania. Więc ich ugruntowanie nie może być tak silne, co najwyżej jedna, dwie warstwy do przekopania. Po co więc kopać się z koniem?
tego nie rozumiem, za daleko logicznie - nielogicznie jak dla mnie .
To może na przykładzie.

Zdrada jest pewnym oszustwem, na początku samego siebie, niby jesteśmy w związku, nie rozeszliśmy się, ale ja chciałbym tak trochę na boczek popróbować, jak smakuje trawka u sąsiada... Trzeba to zawsze jakoś sobie wytłumaczyć, na gruncie chrześcijańskim takie tłumaczenie jest niezwykle karkołomnie :lol: , choć zazwyczaj b. subtelne i wielopoziomowe.

I teraz będąc wierzącym i praktykującym katolikiem, z niezwykle bogatą rodzinną tradycją kościelną te mechanizmy, jeśli są jeszcze powtarzane w kolejnych pokoleniach są niezwykle silne, ale często sprzeczne ze sobą. Bo jak można modląc się, uczeszczając do kościoła, spowiedzi, komuni udowodnić sobie, że robi się dobrze, zdejmując majtki przed obcym facetem (przepraszam za brutalność, ale myślę, że to lepiej oddaje klimat), a reszta "chrześcijańskiej" rodzinki trochę pognera, ale generalnie weźmie Twoją stronę.

Nie rozumiałem tego dopóki nie dotarłem do religijności neurotycznej, która nie ma na celu głębokiego spotkania ze Stwórcą i Jego światem, ale poprzez mechaniczne wykonywanie czynności religijnych do uśmierzenie wyrzutów sumienia i ładną prezetację na zewnątrz. Taka grała pozorów, widoczna też u faryzeuszy, ale zatacząjąca dużo większe kręgi w całym życiu...

I teraz znając mechanizm, b. silnie wzmacniany przez całe życie, to można już zacząc pracę wspólną. Przecież ja nie mam nic przeciwko religijności, ale ... powinna ona wspierać duchowość, a nie zagłuszać wyrzuty i być tylko wygodnym sposobem na życie. Po uświadomieniu sobie paru prostych rzeczy mechanizm sam działa przeciwko sobie, a ten dodatkowo osłabia wszystkie inne. To, że przy okazji ja się nawrócę, to "tylko" dodatkowa wartość dodana :)

Inna kwestia, neurotyczna potrzeba miłości wynikająca, albo z braku miłości rodziców, albo wręcz ich niewolniczego przywiązania do siebie dzieci, jak potrzebowali ich jako zakładników swojej miłości, bo sami nie potrafili się kochać. Osoba taka potrzebuje ciągłego uczucia przywiązania i odwzajemniania uczuć, ale sama zaniepokojona doświadczeniem rodziców nie potrafi zbudować stabilnego związku... Przeraża ją to, choć świadomie nie zdaje sobie z tego sprawy, ale nie może się do końca zaangażować. Może się do tego nie przyznawać, ale szuka niezobowiązujących koktaili endorfin, żeby "odnaleźć siebie" i podnieść swoją samoocenę, które nie zdążyła się samodzielnie wytworzyć w dzieciństwie w rodzinie dysfunkcyjnej. Ta zależność od "oparów pozytywnych emocji" czyni ją b. podatną na zabiegi kowalskich. Facet musi tylko czymś zaimponować, co przy obniżonej samoocenie nie jest trudne, a później dostarczyć stałego strumienia afirmacji, komplemetów i romantycznej powłoki tajemniczości. Ale z drugiej strony, ta zależność od pozytywnych emocji powoduje, że jest podatna na niemal dowolny strumień. Więc ... któż zna żonę lepiej niż mąż, zawsze przecież może się postarać generować te emocje i to jeszcze w prawdziwszy sposób, nie przez imitację przyciągania, ale poprzez realizację potrzeb, o których nawet sama może nie wiedzieć. Nie jest to stabilny mechanizm, podstawa krucha, ale pozwala odwrócić wektor emocji na jakichś czas i zacząć jakąś pracę...
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
Camilaa
Posty: 290
Rejestracja: 19 sty 2018, 20:54
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: Camilaa »

Raku jesteś dla mnie naprawdę inteligentnym facetem i masz takie wnioski ze podejrzewam ze niejeden psychoterapeuta by na to nie wpadl. Tak przeswietlasz zależności i mechanizmy zachowań ze myślę ze napewno imponujesz tym żonie.
Tylko tak sobie pomyślałam ze skoro Tobie zdrówko wysiada to może czas trochę wyluzować i odpuścić i niech zona sie wykaże, bo wiesz ja bym się czuła ze przez to co mówisz i ile pracy w to wkładasz ze to Ty tym wszystkim kierujesz a nie zona i żona nie ma szans sie wykazac i motywacja dla niej tez inna.
Ciężko mi to wytłumaczyć no i nie znam twojej zony ale tak sobie pomyślałam ze chocby podreperujesz zdrowie... a zonie odpuscisz...może to też jakieś owoce przyniesie?
rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: rak »

Dzięki Camiloo,

ale z tym się jednak nie zgodzę: ;)
Camilaa pisze: 17 lip 2018, 21:19 Tak przeswietlasz zależności i mechanizmy zachowań ze myślę ze napewno imponujesz tym żonie.
Nikt nie się pozbyć wytworzonych mechanizmów obronnych, po coś zostały wytworzone, a ich atrakcyjność jest wspierana i utrwalana na wiele sposobów. To nie jest już kwestia pragnienia (dość odleglego tu zresztą), ale sposobu realizacji jego atrakcyjnego substytutu.
Same też wytworzyły skuteczne metody obrony i nie lubią być odsłaniane...

Jeśli chodzi o motywacje żony, to wiem, że masz racje. Tylko, że ja od początku dawałem przestrzeń, a jej wygodnie było. Po co zmieniać, jak jest wszystko co potrzeba, a resztkę się namiastkami wypełni? Prosiłem, żeby sama to przemyślała i jak będzie gotowa przyszła do mnie, ale wolała bronić swojego postępowania i otaczać się ludźmi, którzy ją w tym wspierali, mimo b. różnych deklaracji niektórych. Wiesz Camillo, ja nigdy nie zaobserwowałem prawdziwej skruchy po tym co się stało, wstydu co wypala od środka i zmusza do przemyśleń i przewartościowań. Była duma, pycha i stwierdzenia co to nie ja, i czym Ty sie przejmujesz, przecież nikogo Ci nie zabiłam.
Wtedy też stwierdziłem, że OK podtrzymam ten związek mimo emocjonalnego sprzeciwu, ale nie zostawię już niektórych kwestii samych sobie. Bardzo bym chciał, żeby żona przejęła na siebie ten krzyż, bo to nie jest przyjemne, odkrywanie kolejnych antymałżeńskich głęboko zakorzenionych wzorców tylko z góry lukrem przykrywanych jest b. odpychające i wcale nie ułatwia pojednania. Zresztą do tego to romans musiałby przestać być laurką, teraz czasowo przysypany dotkliwymi konsekwencjami, którego później się będzie wyciągało z szuflady i wzdychało. To jest toksyczne i niebudujące, a dosyć powtarzalne w rodzinie żony.

Byłem o tyle w komfortowej sytuacji, że w chwili romansu i zdrady fizycznie byłem w życiowej formie, miałem też spore doświadczenie z obciążeniem psychicznym, więc wiedziałem, że dam radę przynajmniej rok pociągnąć w takich warunkach mimo sprzeciwu i ciała i psychiki. Jednak po tym rocznym odcinaniu kuponów zaczynam dostrzegać też ich skutki na sobie...

Powoli odpuszczam, cieszę się że widać owoce, ale też nie są one jeszcze przekonujące i wydają się wymuszone, może z powodów które podałaś Camiloo, może z innych... Jednak krok za krokiem ten wózek ciągnę i liczę, że w pewnej chwili może sam się potoczy...
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
renta11
Posty: 846
Rejestracja: 05 lut 2017, 19:20
Płeć: Kobieta

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: renta11 »

Raczku
Tak się zastanawiam:
jak zachowywał się Twój teść w analogicznej sytuacji? Czy to jakaś powtarzalność jest? Czy wpisałeś się w schemat tej rodziny, czy tworzysz coś nowego? Jakie efekty u nich, u Was?
Ty cały czas kreujesz rzeczywistość, ciągniesz za sznurki, rozkminiasz, reżyserujesz. Nie wiem czy to dobrze, czy źle? Bo ciągniesz żonę na sznurku za sobą. Jak nauczyciel uczennicę. Może to dobrze, że mężczyzna ciągnie w górę, ku dojrzałości. To raczej naturalne w małżeństwie, pewnie bardziej, niż kiedy żona ciągnie męża. Jakaś taka lepsza naturalna kolej rzeczy?
Ale koszty są duże u Ciebie. Dzisiaj odczuwa je ciało.
Co się stanie, kiedy to puścisz?
Czy żona sama zacznie się rozwijać, dojrzewać? Czy to nie za wcześnie jednak?
Niedomagania, choroby to symptomy. Ciało woła o uwagę, o zajęcie się SOBĄ?
św. Augustyn
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".
rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: rak »

Myślę Rento,

że do momentu romansu i zdrady była spora powtarzalność, później się sporo zmieniło (choć przyznam, że tutaj nie mam zbyt wielu informacji), ale np. ostatnio słyszałem od żony, że oni tego nie przerobili, tylko próbowali na szybcika załatać :shock:
Więc pojawiają się już dosyć silne pęknięcia w tym pięknie prezentowanym na zewnątrz rodzinnym obrazku, kobieta przestaje być powoli ofiarą mężczyzny, której wszystkie potrzeby muszą być zaspokajane, bo jak nie to poszuka szczęścia na zewnątrz, itd.
Już sama świadomość żony w tych zakresach (plus udział w terapii) może być wystarczająca do zostawienia jej sterów, zresztą powoli myślę to robię, tak jeszcze tylko siłą rozpędu jadę ;) Ale staram się wyciszyć, bo też tego potrzebuję po roku przeciągania tej linii i lizaniu ran na raty. Jest jeszcze kilka poważniejszych kwestii, ale większość może poczekać...
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
udasiek
Posty: 149
Rejestracja: 15 lip 2017, 9:59
Płeć: Kobieta

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: udasiek »

rak pisze: 16 lip 2018, 17:23
udasiek pisze: 16 lip 2018, 16:30
rak pisze: 16 lip 2018, 15:50 Wpadłem więc na pomysł, jeśli są tak silnie rozwinięte i utrwalone, może możnaby jakoś je i wykorzystać. A gdyby tak udało się je odwrócić przeciwko sobie? Przecież brak spójności, ma do siebie, że braki w logice są uzupełniane na potrzeby chwili i zadania poprzez fantazje, pragnienia i sprzeczne oczekiwania. Więc ich ugruntowanie nie może być tak silne, co najwyżej jedna, dwie warstwy do przekopania. Po co więc kopać się z koniem?
tego nie rozumiem, za daleko logicznie - nielogicznie jak dla mnie .
To może na przykładzie.
Raku, to ja myślałam że Ty mówisz o rozpoznawaniu i "przekopywaniu się" przez swoje mechanizmy a Ty mówisz o żony! Gdy tak czytam Ciebie to mam wyrzut sumienia że ja może za mało męża analizuję... właściwie nie zastanawiałam się jakie mechanizmy nim powodowały i tak na prawdę nie próbowałam nawet ich rozgryźć. Na początku uznałam po prostu że tak jak mówił - wina leży wa mnie i ... zaczęłam usilnie analizować siebie, siebie poznawać, siebie próbować zmieniać tak żeby mąż był szczęśliwy. Następnie zdałam sobie sprawę że to droga donikąd i rzeczywiście - mam WIELE do zmiany ale głównie tak żeby po prostu żyć pełniej, zmienić też inne relacje, tak wiesz - sama być szczęśliwsza. I wiedziałam owszem co mi w naszym małżeństwie w mężu nie podobało się - trochę mu to powiedziałam i widzę że stara się zmienić te rzeczy. Ale nie pomyślałam że rzeczywiście - może trzeba głębiej się zanurzyć i odkryć też jego mechanizmy i porozmawiać o tym... Był moment że próbowałam trochę więcej mu mówić co moim zdaniem było przyczyną ale bardzo bardzo się wówczas narażałam na ostrą kontrę. Także dałam sobie spokój, przyjęłam zasadę "nic negatywnego" a jeżeli coś negatywnego to bardzo się staram to przemodlić i przekazać w sposób bardzo przemyślny. Generalnie o wiele lepiej działa na niego gdy nie ja mu uświadamiam tylko usłyszy od innych ludzi (Spotkania), z konferencji lub JA mówię o SWOICH mechanizmach - wówczas poprzez odniesienie coś nieraz sam widzę sobie przemyśliwa. Także odpuściłam i jeżeli coś robię to raczej się staram zapewnić kontakt z konferencjami, ludźmi itp. Nieraz tylko moje serce pełne żalu się odzywa ale staram się nie "wylewać" na męża. Ale tak jak mówisz, nieraz się boję że to tylko fasada, to mnie niepokoi. Ma to potwierdzenie w niektórych powiedzonkach mojego męża - a przecież każdy taki tekst jest jakimś odbiciem wewnętrznych przemyśleń. Także może rzeczywiście nie należy odpuszczać i zostawiać biegowi czasu ale delikatnie dawać zajawki ku przemyśleniom. Tym bardziej że co ciekawe zdradzani garną się do psychologa i pracy własnej a jak pokazuje forum - drga strona rzadko i raczej pod presją.
rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: rak »

udasiek pisze: 19 lip 2018, 0:34 Gdy tak czytam Ciebie to mam wyrzut sumienia że ja może za mało męża analizuję... właściwie nie zastanawiałam się jakie mechanizmy nim powodowały i tak na prawdę nie próbowałam nawet ich rozgryźć.
myślę, że wyrzuty są niepotrzebne, każda sytuacja jest inna i moim zdaniem wymaga innej reakcji, kłopot z tym czy potrafimy ją wymyśleć, a później czy mamy możliwości i siłę, żeby to wykonać...
Moja motywacja była stosunkowo prosta, jak zobaczyłem, że żona deklaruje wartości małżeńskie (chodzi do kościoła, modli się), a w praktyce depcze je bez żadnej litości i nawet nie czuje żadnego żalu i skruchy, tylko dumę, butę i przekonanie, że nic złego nie robi, jest w zgodzie z sobą, a nawet dumna, że miała odwagę to zrobić to stwierdziłem, że coś tu się grubo nie zgadza i trzeba się temu przyjrzeć.

Zrozumiałem wtedy, że raz byłem b. naiwny wcześniej (a w sumie to wygodnie było mi wierzyć), dwa z tej samej wygody raczej unikałem sytuacji konfrontacyjnych na gruncie małżeńskich, a problemy rosły. I nie miało to nic wspólnego z miłością, tylko wygodą i podtrzymywaniem ładnego obrazka mimo coraz silniejszych sygnałów, że nie jest najlepiej... Więc z mojej strony zacząłem nad tym pracować.

Z drugiej strony brak tej skruchy od strony żony potwierdził mi, że nie można deptać wartości, których nie ma, więc zobaczyłem w całej krasie różnicę pomiędzy deklaracjami, a prawdziwym zachowaniem i to nie tylko w trakcie romansu, ale też wcześniej, co było dosyć otrzeźwiające, ale niekoniecznie przyjemne... I teraz wiedząc, że żona ma silne mechanizmy antymałżeńskie (mimo, że twierdzi inaczej) i duże wsparcie w nich otoczenia, które też twierdzi, że wspiera rodzinę, a romans traktuje jako rozrywkę :shock:
Widząc te duże rozbieżności i brak własnej refleksji stwierdziłem, że zostawienie tylko jeszcze pogorszy sytuację, zwłaszcza, że takie przykłady były już w rodzinie żony.

Dlatego też zacząłem analizować nie tylko siebie, swoje pochodzenie, ale też małżeństwo i żonę z jej bagażem. To przyniosło odpowiedzi na parę pytań i też jakoś ukierunkowało działania. Pierwsze podtrzymanie relacji, drugie odcięcie się od toksycznego otoczenia, trzy praca nad nami... Bez tego uważam, że bardzo trudno by było coś z tą relacją zrobić, skoro nawet wewnętrzna motywacja działała przeciwko i była tak solidnie ugruntowana i wspierana.

udasiek pisze: 19 lip 2018, 0:34 I wiedziałam owszem co mi w naszym małżeństwie w mężu nie podobało się - trochę mu to powiedziałam i widzę że stara się zmienić te rzeczy. Ale nie pomyślałam że rzeczywiście - może trzeba głębiej się zanurzyć i odkryć też jego mechanizmy i porozmawiać o tym... Był moment że próbowałam trochę więcej mu mówić co moim zdaniem było przyczyną ale bardzo bardzo się wówczas narażałam na ostrą kontrę. Także dałam sobie spokój, przyjęłam zasadę "nic negatywnego" a jeżeli coś negatywnego to bardzo się staram to przemodlić i przekazać w sposób bardzo przemyślny.
idąc trochę dalej, nie będzie to może do końca oficjalna linia forum. Jeśli małżeństwo jest komunią osób ludzkich na kształt osób boskich, to znaczy, że wzajemne relacje się b. silnie przenikają i mają na siebie olbrzymi wpływ (albo już są jednością ;) ). I teraz nie zgadzałem się nigdy do końca, że nie mam wpływu na swoją żonę, widziałem, że mam, choć może nie do końca robiła zawsze po mojej myśli (jej wolność i wola), to jednak starała się słuchać i robić to na co jest gotowa, co tego też nie mogę powiedzieć, że nie widziałem.

Z drugiej strony jeśli jedną z cechą relacji jest intymność, to nie chodzi tu przecież tylko o intymność fizyczną, ale też psychiczną. To ostatnia może być rozumiana jako wzajemna znajomość swoich potrzeb i ich hierarchii. I ponownie ta sama intymność krzyczy, jeśli te potrzeby lub ich hierarchia zostanie drastycznie zachwiana, lub w przypadku zdrady małżeńskiej ośmielę się powiedzieć zgwałcona. Im to zachwianie jest większe tym też ekspresywność i siła tego sprzeciwu rośnie. Ale ma to też swoją funkcję, emocję przecież nie tylko oceniają naszą akceptowalność bodźców, ale też pozwalają na ich komunikację na zewnątrz. Więc jeśli jakieś potrzeby lub ich hierarchia nie zostały wcześniej zakomunikowane wystarczająco jasno, to teraz siła reakcji też może ukazać partnerowi skalę kataklizmu, z którego wcześniej pewnie nie zdawał sobie sprawy, bo by przecież tak się niezachował. Jak szybko i jak dużo na raz będzie w stanie przyjąć to już zupełnie inna sprawa. Ale bez tego moim zdaniem nie da się odbudować intymności, tego głębokiego porozumienia bazującego na mimo wszystko podobnych wartościach...

I Udasiek u mnie na poczatku też był olbrzymi sprzeciw do wysłuchania trudnych emocji, więc najpierw pracowałem na odpowiednim gruntem, wzmacniałem relację i jej fundamenty, dopiero później zacząłem b. otwarcie się dzielić, ale też silnie to dozować (ilościowo nie jakościowo). Jakbym wszystko z siebie spuścił na raz, to by mógł emocjonalnie przysypać ją węglem i podpalić, a na to zgody nigdy nie będzie (zresztą swojej też niem). Teraz zaczynam wierzyć, że żona zaczyna czuć żal z tego co zrobiła i powoli nie są to tylko próby złagodzenia nieprzyjemnych konsekwencji. Mam nadzieję, że nie jest to kolejna manipulacja, ale zmiany wychodząca z wnętrza, no cóż zobaczymy. Może pownownie jestem naiwny, ale mi też jej ostatnio żal, jak widzę jak się męczy z tym wszystkim.
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
udasiek
Posty: 149
Rejestracja: 15 lip 2017, 9:59
Płeć: Kobieta

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: udasiek »

rak pisze: 19 lip 2018, 11:41 każda sytuacja jest inna i moim zdaniem wymaga innej reakcji
a wiesz, chyba masz rację ;) i po uwzględnieniu tego co Renta napisała:
renta11 pisze: 18 lip 2018, 21:37 Może to dobrze, że mężczyzna ciągnie w górę, ku dojrzałości. To raczej naturalne w małżeństwie, pewnie bardziej, niż kiedy żona ciągnie męża. Jakaś taka lepsza naturalna kolej rzeczy?
postanowiłam zmodyfikować sposób postępowania jedynie o maleńki promil. Już próbowałam być kapitanem na naszym okręcie i nie wyszło to nam na dobre, widzę że oddawanie pola mężowi powoduje przejęcie odpowiedzialności przez niego i to jest b piękne :) tak więc pozostanę przy swoim obranym sposobie i nie będę się stawiać w roli przewodnika... Ale dziękuję Ci za ten akapit o intymności - to prawda że bez otwartej rozmowy traci się gdzieś relację i chyba nie można tak do końca uciekać od spraw trudnych...
Amica

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: Amica »

rak pisze: 19 lip 2018, 11:41
Z drugiej strony jeśli jedną z cechą relacji jest intymność, to nie chodzi tu przecież tylko o intymność fizyczną, ale też psychiczną. To ostatnia może być rozumiana jako wzajemna znajomość swoich potrzeb i ich hierarchii.
No tak. Dokładnie tak. Ująłeś sedno istoty małżeństwa i źródło podstawowych różnic między nami. Brakowało mi takiego zobrazowania, żeby wytłumaczyć kiedyś mężowi, czemu nie ma racji, zarzucając mi, że intymność dla mnie nie jest tak ważna, jak dla niego. Bo ja to czułam - że jest ważna, ale rzeczywiście mu przyznawałam, że inaczej patrzę na sprawy bliskości i skąd mam różne blokady. Nie przyszło mi do głowy, aby dostrzec, że to, czego mi brakowało, to też intymność, ale intymność psychiczna, duchowa. Myślę, że i dla mężczyzny i dla kobiety oba rodzaje intymności są niezbędne do tworzenia harmonijnego związku. Ale myślę, że dla każdej z płci inaczej rozkłada się ciężar ważności rodzaju tej intymności. W dodatku to nie jest zależne od nas, tylko od naszej biologii. Mężczyzna buduje związek, kiedy jest bliskość fizyczna, kobieta - kiedy duchowa. Pewnie są wyjątki - kobiety, które jednak stawiają wyżej bliskość fizyczną i mężczyźni, którzy bez intymności duchowej i psychicznej nie są w stanie zbliżyć się do żony. Pewnie to się jakoś zmienia też w trakcie małżeństwa, może z wiekiem, nie wiem.

Można się przerzucać teraz odpowiedzialnością, prawda? Bo ktoś może powiedzieć: wiedziałaś, że tak jest, trzeba było uczynić pierwszy krok i samej rozpocząć ten cykl wzajemnej symbiozy potrzeb. I przyznam, że ja tak robiłam (jeszcze na długo przed analizami - po prostu stwierdziłam, że chyba mam za duże wymagania i sama "nastrajałam się" emocjonalnie przed każdym zbliżeniem z mężem, niestety na długo to nie wystarczyło). Frustracja jednak rosła, bo mąż widząc, że stać mnie na "samonastrojenie się", w ogóle przestał się starać.

Wystąpiłam przeciwko naturze i nic tym nie zyskałam.

Dlatego bliskie mi jest to, co pisze Udasiek. Że owszem - jesteśmy równi w małżeństwie i tak samo ważni, ale to mężczyzna musi być kapitanem statku. To na nim ciąży odpowiedzialność za kierunek, w jakim podąża rodzina, żona. Mój mąż miał klucz do mnie w swoich rękach, ale był zbyt leniwy czy narcystyczny czy niedojrzały (czy ja też taka byłam), aby przejąć ster, użyć klucza i mieć bliskości po kokardki. Wolał się obrażać, odsuwać, oczekiwać, że całą robotę za nas dwoje zrobię ja. A ja nie dałam rady. Może za mało kochałam, może powinnam zamknąć oczy i zapomnieć o sobie, o swoich potrzebach już na zawsze. Gdzieś jednak wewnętrznie nie godziłam się na to.

I w takich sytuacjach zawsze pojawiały się pokusy do zdrady. Bo gdzieś ktoś uderzył w mój brak i dawał nadzieję, że ON BĘDZIE LEPIEJ MNIE ROZUMIAŁ, że on będzie mnie słuchał, że on widzi mnie jako przedmiot do używania, ale istotę z potrzebami rozmowy, wsparcia, duchowego porozumienia. Tak jak pisałam w innym wątku, tylko świadomość sakramentu uratowała mnie przed zdradą, bo był taki czas, że emocjonalnie byłam poza małżeństwem.

Potem oczywiście zrozumiałam, że problem nie tkwi w moim mężu (przynajmniej nie w nim, jako w konkretnym mężczyźnie), tylko w różnicach potrzeb między płciami i sposobie na wzajemne uzupełnianie się i budowanie relacji poprzez tę harmonijną symbiozę.

I taka symbioza była moim marzeniem, mojego męża na pewno też! A tak - zatrzymaliśmy się każde na swojej potrzebie i widzieliśmy siebie jako jemiołę bardziej (czyli pasożyta).

Szkoda, że mąż nie chciał nauczyć się, jak żyć w symbiozie. Będzie szukał kolejnego drzewa. No może trafi na kogoś, kto będzie umiał mu to wszystko wytłumaczyć lepiej ode mnie. :geek:
Awatar użytkownika
ozeasz
Posty: 4390
Rejestracja: 29 sty 2017, 19:41
Jestem: w separacji
Płeć: Mężczyzna

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: ozeasz »

Amica pisze:…...mężczyzna musi być kapitanem statku. To na nim ciąży odpowiedzialność za kierunek, w jakim podąża rodzina, żona. Mój mąż miał klucz do mnie w swoich rękach, ale był zbyt leniwy czy narcystyczny czy niedojrzały (czy ja też taka byłam), aby przejąć ster, użyć klucza i mieć bliskości po kokardki. Wolał się obrażać, odsuwać, oczekiwać, że całą robotę za nas dwoje zrobię ja.

Hmm ,dosyć radykalne stwierdzenie ….. a może.... warto zapytać ….. kim jest mąż bez swojej "Ezer Kenegdo" ?

Amica pisze:I w takich sytuacjach zawsze pojawiały się pokusy do zdrady. Bo gdzieś ktoś uderzył w mój brak i dawał nadzieję, że ON BĘDZIE LEPIEJ MNIE ROZUMIAŁ, że on będzie mnie słuchał, że on (nie?)widzi mnie jako przedmiot do używania, ale istotę z potrzebami rozmowy, wsparcia, duchowego porozumienia.
Najtrudniej zrobić ten pierwszy krok ,przekroczyć granice , on najbardziej "boli ",każdy następny jest już "łatwiejszy" .Niestety mojej tak bardzo spragnionej miłości żonie ,każdy następny napotkany - wybrany , miał to ww zapewnić ...a pozostała jedynie garstka tlącego się popiołu i pustka w miejscu gdzie miało tętnić życie …... przybyło zaś kilka nowych ,głębokich ran ….
Miłości bez Krzyża nie znajdziecie , a Krzyża bez Miłości nie uniesiecie . Jan Paweł II
Amica

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: Amica »

Ozeaszu, świetny tekst:

https://kosciol.wiara.pl/doc/3182310.Zony-poddane-mezom

I fragment:

Jezus jest nazwany Głową Ciała (Kościoła), podobnie jak mąż jest głową żony. Mężczyznom, którzy powołując się na słowa o głowie, chcieliby dominować w związku, radziłbym przeczytać raz jeszcze uważnie całość tego fragmentu. „Bycie głową” na wzór Chrystusa oznacza pierwszeństwo w służbie, w trosce, w miłowaniu. Kobieta chce wiedzieć każdego dnia, że jest kochana przez męża. Zadaniem „głowy” jest dbać o „ciało”, czyli okazywać, dawać tę miłość „swojej drugiej połowie”. Ta męska miłość ma być na wzór miłości Jezusa. W tym kontekście „żony bądźcie poddane mężom” można przetłumaczyć tak: „żony poddajcie się miłości męża, odpowiedzcie na jego miłość, bogactwem, pięknem, siłą swojej kobiecej miłości”.

Żeby odpowiedzieć, to trzeba najpierw mieć na co odpowiedzieć.
Mąż jest porównany do Chrystusa, nie odwrotnie.
Według mnie nie wolno tego spłycać, rozmywać, unowocześniać.
Jest wyraźnie powiedziane, że to mężczyzna PIERWSZY ma dawać miłość, a kobieta ma na nią odpowiedzieć.

Ozeaszu, kim jest mąż bez swojej Ezer Kenegdo?
Ezer Kenegdo odpowiada zawsze na miłość.
Ezer Kenegdo nie może kochać za dwoje, nie może odpowiadać na coś, czego nie ma.
Awatar użytkownika
ozeasz
Posty: 4390
Rejestracja: 29 sty 2017, 19:41
Jestem: w separacji
Płeć: Mężczyzna

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: ozeasz »

Amica pisze:Żeby odpowiedzieć, to trzeba najpierw mieć na co odpowiedzieć.
Mąż jest porównany do Chrystusa, nie odwrotnie.
Według mnie nie wolno tego spłycać, rozmywać, unowocześniać.
Jest wyraźnie powiedziane, że to mężczyzna PIERWSZY ma dawać miłość, a kobieta ma na nią odpowiedzieć.
Amico ,w tym co napisałem nie chodziło mi o ,kolokwialnie mówiąc , "odbijanie piłeczki" i dedukcji "kto pierwszy" ?

ten sam artykuł
....Paweł chce powiedzieć, że żona ma w relacji do Chrystusa odnajdywać wzór swojego „oddania” mężowi. „To przesada, mojemu mężowi daleko do Chrystusa” – powie niejedna żona. Jasne, nie ma doskonałych mężów....Ale miłość małżeńska jest zawsze miłością niedoskonałych ludzi, dlatego musi mieć w sobie także miłosierdzie. Aby dostrzec w mężu Chrystusa, konieczna jest wiara. To wiara jest decydująca, a nie stopień doskonałości męża, poziom jego upodobnienia do Chrystusa.
Mnie chodziło o to , jak się to ma do tego , co napisałaś o mężu ?
Amica pisze:Mój mąż miał klucz do mnie w swoich rękach, ale był zbyt leniwy czy narcystyczny czy niedojrzały (czy ja też taka byłam), aby przejąć ster, użyć klucza i mieć bliskości po kokardki. Wolał się obrażać, odsuwać, oczekiwać, że całą robotę za nas dwoje zrobię ja.

to pytanie czy stwierdzenie?

Kim On jest w Twoich oczach , oprócz tego co tu wypisałaś , co mógł/może w nich wyczytać o sobie ?

Dobrej niedzieli Amico . :)
Miłości bez Krzyża nie znajdziecie , a Krzyża bez Miłości nie uniesiecie . Jan Paweł II
ODPOWIEDZ