Kryzys

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

happybean
Posty: 74
Rejestracja: 22 paź 2020, 19:58
Płeć: Kobieta

Re: Kryzys

Post autor: happybean »

Może ratunkiem dla naszego małżeństwa była by jakaś terapia. Ale mąż uważa że tylko ja jestem wszystkiemu winna a jego naprawianie relacji = ja mam dostosować się do jego wymagań i mam spełniać jego oczekiwania bo wszystko niszczę.
Więc co trochę wybuchają kłótnie w których tylko mnie obraża, krytykuje nie widzi w sobie żadnej winy.
Pewne moje zachowania są skutkiem jego podejścia wiele blokad we mnie i nie wiem czy da się to poukładać na terapii samodzielnej. Chciała bym aby coś faktycznie drgnelo w naszej relacji. Ale nie umiem się chyba zmienić tak jak on by chciał. Przychodzą myśli o śmierci że najlepiej to umrzec żeby już się dłużej ze mną nie męczył. A Bóg wydaje się być głuchy na modlitwy. Są tylko kilkumiesięczne okresy spokoju gdy z mężem żyjemy jak współlokatorzy i nie ma rozmów o trudnych tematach, po tych okresach wszystko wybucha i znów ten sam schemat.
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Kryzys

Post autor: Pavel »

Nic się zmienić nie może (poza cudem) do czasu gdy coś się zmieni.
Jak mam napisane w stopce, nie bez przyczyny, bo bardzo się z tym zgadzam: Bóg nie działa poza wysiłkiem i wolą człowieka.
Nie dowiesz się czy i co się da poukładać dzięki terapii indywidualnej, dzięki pracy nad SOBĄ, do czasu gdy takiego wysiłku nie podejmiesz.
Ja chcę rzucić palenie, niby. Bo tak naprawdę nie za dużo z tym, poza „chceniem” robię. To taka analogia i do twego chcenia.
To niezmiennie twój wybór i twoje konsekwencje. Możesz wyjść z kołowrotka kiedy tylko zechcesz.

Aha, Bóg to nie jest koncert życzeń z TV.
On daje to, co nam jest potrzebne. Rzeczywiście potrzebne, a nie realizujące nasze chciejstwa, zwłaszcza te niedobre.
Czyli (nie wchodząc w rolę osoby której wydaje się, że wie czego oczekuje od ciebie Pan) - zakładam jednak, że proponuje ci pracę nad sobą i poskładanie swego życia zamiast wysyłania biletu na tamten świat ;)
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kryzys

Post autor: Caliope »

happybean pisze: 19 sie 2021, 0:47 Może ratunkiem dla naszego małżeństwa była by jakaś terapia. Ale mąż uważa że tylko ja jestem wszystkiemu winna a jego naprawianie relacji = ja mam dostosować się do jego wymagań i mam spełniać jego oczekiwania bo wszystko niszczę.
Więc co trochę wybuchają kłótnie w których tylko mnie obraża, krytykuje nie widzi w sobie żadnej winy.
Pewne moje zachowania są skutkiem jego podejścia wiele blokad we mnie i nie wiem czy da się to poukładać na terapii samodzielnej. Chciała bym aby coś faktycznie drgnelo w naszej relacji. Ale nie umiem się chyba zmienić tak jak on by chciał. Przychodzą myśli o śmierci że najlepiej to umrzec żeby już się dłużej ze mną nie męczył. A Bóg wydaje się być głuchy na modlitwy. Są tylko kilkumiesięczne okresy spokoju gdy z mężem żyjemy jak współlokatorzy i nie ma rozmów o trudnych tematach, po tych okresach wszystko wybucha i znów ten sam schemat.
A ty poszłaś na swoją terapię? zaczyna być źle jeśli myślisz o śmierci, a masz przecież dla kogo żyć. Też nie spełniałam oczekiwań, byłam przez wiele lat straszona rozwodem, kłótnie rozpoczynał mąż i kończył w oskarzających monologach. Po co się męczysz, psycholog Cię nakieruje jak stawiać sobie granice, ja mam spokój, pierwszy raz nic mi się nie chce ,nic dla nikogo robić nie muszę i jestem wolna.
Ewuryca

Re: Kryzys

Post autor: Ewuryca »

happybean pisze: 19 sie 2021, 0:47 Może ratunkiem dla naszego małżeństwa była by jakaś terapia. Ale mąż uważa że tylko ja jestem wszystkiemu winna a jego naprawianie relacji = ja mam dostosować się do jego wymagań i mam spełniać jego oczekiwania bo wszystko niszczę.
Więc co trochę wybuchają kłótnie w których tylko mnie obraża, krytykuje nie widzi w sobie żadnej winy.
Pewne moje zachowania są skutkiem jego podejścia wiele blokad we mnie i nie wiem czy da się to poukładać na terapii samodzielnej. Chciała bym aby coś faktycznie drgnelo w naszej relacji. Ale nie umiem się chyba zmienić tak jak on by chciał. Przychodzą myśli o śmierci że najlepiej to umrzec żeby już się dłużej ze mną nie męczył. A Bóg wydaje się być głuchy na modlitwy. Są tylko kilkumiesięczne okresy spokoju gdy z mężem żyjemy jak współlokatorzy i nie ma rozmów o trudnych tematach, po tych okresach wszystko wybucha i znów ten sam schemat.
Happybean gdyby ktos z nas umial wplynac na zachowania wspolmalzonka pewnie nikogo na tym forum by nie bylo (ani nie byloby wolnej woli czlowieka). Niestety po prostu nie da sie kogos zmienic, moze byc tak ze ktos zmieni swoje zachowania w stosunku do nas jako efekt uboczny naszej wlasnej zmiany. Moze ale nie musi, bo to tez nie jest gwarantowane. Tak jak Pavel czesto pisze to nie jest przypadek ze wybieramy sobie trudnych partnerow, zazwyczaj to nasze braki wplywaja na to ze wiazemy sie z osobami z jakimis problemami. Ja jestem osoba, ktora pochodzi z 'dobrej, kochajacej sie rodziny'. Jak sie okazalo w doroslym zyciu, kazdy moj partner byl osoba uzalezniona, sama wiec szybko stalam sie osobá wspóluzalezniona. kilka lat temu rozpoczelam wiec terapie i naprawde zupelnie zmienilo mi sie spojrzenie na swiat, na siebie, na relacje. Mojego malzenstwa nie udalo sie uratowac bo za pozno podjelam terapie i nie bylam wowczas wierzaca ale jesli mialbym sie zastanowic co moglam zmienic to na pewno te dwie rzeczy: wiara plus terapia, ale nie terapia jak zmienic meza, tylko terapia po pierwsze uczaca mnie odkrywac moje dysfunkcyjne zachownaia a po drugie uczyc sie zyc z mezem takim jakim jest.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kryzys

Post autor: Ruta »

Happybean,
Dużo trudnych emocji i bólu jest w tym co piszesz. Dlatego najpierw cię mocno przytulam. Macie malutkie dziecko, co zwykle oznacza murowany kryzys w relacji, a wszystkie nierozwiązane dotąd sprawy i problemy jeszcze się nasilają. I jest już wtedy bardzo, ale to bardzo trudno. Do tego dochodzi często rozczarowanie postawą mężczyzny, który nie tylko nie wspiera młodej początkującej i zwykle przemęczonej mamy, ale jeszcze czasem dokłada. I to boli.
Warto odejść trochę jakby poza to, uświadomić sobie, że większość małżeństw przeżywa kryzys pierwszego dziecka. Ale z czasem to przechodzi. To pomaga złapać dystans i nie brać wszystkiego mocno do siebie. Wiem, że to trudne. Ale warto uśmiechnąć się i docenić siebie, męża, ten dzień który jest, maleństwo którym zostaliście obdarowani. Wtedy trochę tego napięcia schodzi.
Moje doświadczenie życiowe mówi mi, że Bóg uważanie słucha naszych modlitw. Tylko czasem my nie słuchamy Jego. Napisałaś jakiś czas temu, że dobrze jest czekać w pokorze na ratunek od Pana. I jest to dobrze. Tylko warto się przyjrzeć, jak jest z tą pokorą. Czy my czasem nie dajemy jednak Bogu własnych warunków. Ja tak robiłam. Chciałam pomocy w naprawie mojego małżeństwa. I czekałam na ratunek, bo sama byłam bardzo bezradna. Ale tak uparcie trzymałam się swojego scenariusza, co też powinno się stać, żeby już zaczęło być dobrze, że nie złapałam żadnej liny ratunkowej, którą Pan mi raz po raz posyłał.

Poszukaj tych lin ratunkowych. Bóg często działa przez ludzi. Dla mnie nawet nie liną, ale solidną szalupą ratunkową okazała się terapia i praca nad sobą. Myślisz, że terapia mogłaby pomóc? To dawaj na terapię. Mąż nie chce? Uważa, że ty masz problem? To zacznij swoją terapię. Wiem, że organizacyjnie wydaje się to trudne. Ale z Bożą pomocą, jak się postarasz, na pewno się uda. Czasem trzeba włożyć trochę wysiłku, by tą rzuconą nam linę złapać.

Napiszę ci coś osobistego. Moja mama w relacji z moim ojcem zawsze była w pozycji ofiary. On był zły, ona skrzywdzona. Mój ojciec faktycznie był draniem. Natomiast moja mama nie musiała być jego ofiarą. Wiele lat, jako dziewczynka i młoda kobieta tego nie wiedziałam, i jej współczułam i się z nią identyfikowałam. Ale też dlatego postanowiłam sobie nie być nigdy ofiarą. I wiele lat opierałam moje życie na tym, by być niezależną. Dobrze mi szło. Ale gdy przyszedł kryzys, schemat i tak zadziałał. Miałam ochotę położyć się na ziemi, być ofiarą i liczyć, że mąż się zlituje, gdy zobaczy jak bardzo mnie rani i krzywdzi. I że to go poruszy. Nie poruszy. To wiedziałam, więc zamiast tego próbowałam być dzielna i sobie radzić i udawać, że nic się nie dzieje. Po treningu z dzieciństwa byłam w tym dobra. To czego się w domu nie nauczyłam, to stawiania zdrowych granic. Więc i tak zostałam ofiarą, a przemoc ze strony męża bardzo w kryzysie narosła. Terapia i praca nad sobą pomogły mi to zatrzymać.

W żadnej z tych postaw nie byłam sobą. Tego uczę się dopiero teraz. Więc już nie pierwszy raz, zachęcam cię do podjęcia terapii. Masz szansę na to by funkcjonować lepiej i zdrowiej. Terapia i praca nad sobą nawet jednego z małżonków pomaga w całej relacji.

Jest jeszcze jedna modlitwa, która działa od razu. To modlitwa wdzięczności. Staram się czasem usiąść i podziękować Bogu za to co już mam. I nagle widzę jak bardzo jestem obdarowana. Dziś uświadomiłam sobie to w jeszcze inny sposób. Jak wielu chrześcijan, włączyłam się do modlitwy za chrześcijan w Afganistanie. I przy tej modlitwie pomyślałam jak błahe tak naprawdę są sprawy, o które modlę się dla siebie. Nie znaczy, że nie są ważne i że to nie w porządku, że proszę Boga by mi w nich pomógł. Znaczy jednak, że te błahe tak naprawdę sprawy, w tym kryzys w moim małżeństwie, przysłaniają mi czasem inne sprawy. Ważne. Dobre. Radość.

Spróbuj pomyśleć o tym co cię cieszy, za co możesz być wdzięczna, czym jesteś obdarowana. Wtedy codzienność staje się bardziej radosna i łatwiej znosić także kryzysy, te małżeńskie, bardzo trudne również.
nałóg
Posty: 3321
Rejestracja: 30 sty 2017, 10:30
Jestem: szczęśliwym mężem
Płeć: Mężczyzna

Re: Kryzys

Post autor: nałóg »

, Happybean ,nie możesz oczekiwać innych efektów swoich działań robiąc wszystko tak samo od lat. Ja to nazywam stanem że jest Ci tak źle że aż dobrze i wolisz swoje znane bagienko ( bo masz na co narzekać) niż wyjść z niego i zacząć obskrobywać zaschnięte błoto.
Czy aby to nie jest zaniechanie?
happybean
Posty: 74
Rejestracja: 22 paź 2020, 19:58
Płeć: Kobieta

Re: Kryzys

Post autor: happybean »

nałóg pisze: 19 sie 2021, 22:40 , Happybean ,nie możesz oczekiwać innych efektów swoich działań robiąc wszystko tak samo od lat. Ja to nazywam stanem że jest Ci tak źle że aż dobrze i wolisz swoje znane bagienko ( bo masz na co narzekać) niż wyjść z niego i zacząć obskrobywać zaschnięte błoto.
Czy aby to nie jest zaniechanie?
Ja już praktycznie niczego nie robię. Nie proboje zmieniać, nie dyskutuje, robię wszystko pokornie wypełniam obowiązki o staram się przepracować w sobie rzeczy w których miałam blokadę a były dla niego ważne a i tak jest niezadowolony i jest źle
Już dawno pożegnałam się z myślą że mąż kiedykolwiek zacznie uważać za ważne to co mówię, moje uczucia obserwacje.
Jak był klotnie o jakąś rzecz której mu nie daje i nie chciałam zmienić w sobie, więc przepracowałam w sobie to i zaczęłam to robić, ale tak jak przypuszczałam radość trwała krótko, w mig pojawiła się inna rzecz która znów robię źle i mu nie daję i przez co jest wielce nieszczęśliwy.
Przecież tak można do śmierci bo przecież nikt nie jest idelany.
Nie mam już siły, ani bronić się przed zarzutami, ani negować jego krytykę gdy wyolbrzymia moje wady a swoje usprawiedliwiając i umniejszając choć pewnie jego zachowania mnie bardzo rania. Ale mówienie o tym nie ma już najmniejszego sensu bo i tak odbije piłeczkę. Więc to strata czasu.
Zawsze nadzieję pokładam w Bogu, ale u męża takie wąchania emocjonalne w wierze. Jedno dnia gdy np podupada na zdrowiu i boi się wymyślonej śmierci (bo realna mu nie grozi) i snuje wizję najgorszych chorób które mogą go spotkać, odmawia roznace i leci do spowiedzi, a jak zdrowieje za kilka dni wszystko wraca do normy. Znów jest czepialski, krytykujący, znów porównuje się z innymi jak to inni katolicy się rozwodzą, dopuszczają różne rzeczy, więc chodzi wkolko skwaszony i tylko się mnie czepia że ja go dołuje bo nie doceniłam tego że zrobił zakupy raz na 3 tyg.

Czasem mam wrażenie żebledy wychowawcze jakie popełnili jego rodzice, gdzie spełniali wszystkie jego potrzeby nie stawiając jednocześnie żadnych wymagan są nie do naprawienia
happybean
Posty: 74
Rejestracja: 22 paź 2020, 19:58
Płeć: Kobieta

Re: Kryzys

Post autor: happybean »

happybean pisze: 25 paź 2021, 14:04
nałóg pisze: 19 sie 2021, 22:40 , Happybean ,nie możesz oczekiwać innych efektów swoich działań robiąc wszystko tak samo od lat. Ja to nazywam stanem że jest Ci tak źle że aż dobrze i wolisz swoje znane bagienko ( bo masz na co narzekać) niż wyjść z niego i zacząć obskrobywać zaschnięte błoto.
Czy aby to nie jest zaniechanie?
Ja już praktycznie niczego nie robię. Nie proboje zmieniać, nie dyskutuje, robię wszystko pokornie wypełniam obowiązki o staram się przepracować w sobie rzeczy w których miałam blokadę a były dla niego ważne a i tak jest niezadowolony i jest źle
Już dawno pożegnałam się z myślą że mąż kiedykolwiek zacznie uważać za ważne to co mówię, moje uczucia obserwacje.
Jak był klotnie o jakąś rzecz której mu nie daje i nie chciałam zmienić w sobie, więc przepracowałam w sobie to i zaczęłam to robić, ale tak jak przypuszczałam radość trwała krótko, w mig pojawiła się inna rzecz która znów robię źle i mu nie daję i przez co jest wielce nieszczęśliwy.
Przecież tak można do śmierci bo przecież nikt nie jest idelany.
Nie mam już siły, ani bronić się przed zarzutami, ani negować jego krytykę gdy wyolbrzymia moje wady a swoje usprawiedliwiając i umniejszając choć pewnie jego zachowania mnie bardzo rania. Ale mówienie o tym nie ma już najmniejszego sensu bo i tak odbije piłeczkę. Więc to strata czasu.
Zawsze nadzieję pokładam w Bogu, ale u męża takie wąchania emocjonalne w wierze. Jedno dnia gdy np podupada na zdrowiu i boi się wymyślonej śmierci (bo realna mu nie grozi) i snuje wizję najgorszych chorób które mogą go spotkać, odmawia roznace i leci do spowiedzi, a jak zdrowieje za kilka dni wszystko wraca do normy. Znów jest czepialski, krytykujący, znów porównuje się z innymi jak to inni katolicy się rozwodzą, dopuszczają różne rzeczy, więc chodzi wkolko skwaszony i tylko się mnie czepia że ja go dołuje bo nie doceniłam tego że zrobił zakupy raz na 3 tyg.

Czasem mam wrażenie żebledy wychowawcze jakie popełnili jego rodzice, gdzie spełniali wszystkie jego potrzeby nie stawiając jednocześnie żadnych wymagan są nie do naprawienia
A jego problemem jest wkolko porównywanie się z innymi, i swego rodzaju zazdrość. Z jego ust padają stwierdzenia czy on zawsze ma mieć gozej od innych?
A w czym gozej w tym że inni sobie grzeszą, i nie zważając na przykazania od Boga.
Mam wrażenie że on rozumie wiarę jak jakieś uciemiężenie które ma na celu tylko człowieka unieszczęśliwić, nie dostrzega raczej że przykazania są po to że grzech ostatecznie przynosi nieszczęście i nie tylko w kwesti nieba/piekła. Wydaje mi się że nie jestem w stanie mu w tej kwestii pomoc. Niestety przez tą frustrację obrywam ja i dużo cierpienia mi przynosi to jak porównuje mnie do innych kobiet, choć częściowo nauczyłam się już tym kompletnie nie przejmować i nie reaguje emocjonalnie.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kryzys

Post autor: Ruta »

Happybean,
Z jednej strony to smutne czytać jak obecnie twój mąż przeżywa swoją wiarę. Tak przeżywana wiara musi być trudna.
Z drugiej strony pomyślałam, że to dobry znak, że mąż się tymi przemyśleniami i odczuciami z tobą dzieli. To są przecież w sumie trudne i bardzo intymne przeżycia.

Myślę, że można je po prostu przyjmować, bez ocen, przyjmując, że dziś wiara męża jest właśnie taka. Gdy myślę o swojej wierze, była bardzo różna. Ale też w jakiś sposób rok po roku ta moja wiara dojrzewała, sam Bóg zbliżał się do mnie, czasem w malutkich wydarzeniach i mogłam się Go uczyć, widząc coraz więcej prawdy o Nim. Mąż może też uczyć się z twojego świadectwa, widząc, że można mieć radosną relację z Bogiem i czerpać radość z życia zgodnie z przykazaniami.

Natomiast inną sprawą jest kwestia granic. Bo to co przeżywa twój mąż w sferze wiary to jedno. Ale to w jaki sposób jesteś przez męża traktowana to drugie. I tu pomocne są właśnie granice. W dodatku te postawione sobie. Nie mężowi. Mi nauka stawiania granic pomogła zakończyć przemoc ze strony męża wobec mnie i syna. Nie fizyczną, bo mąż nas nie bił, choć po części fizyczną, bo niszczył rzeczy i nam groził. Ale to nie było najgorsze, najgorsze było to jak bardzo źle nas traktował, jak ranił słowami, postawą, odrzucaniem, brakiem zaangażowania, wyrzutami.

Podam przykład takiej możliwej granicy. Piszesz, że cierpisz gdy mąż porównuje cię do innych kobiet. Czyli jest to miejsce w którym twoja granica jest przekraczana. Ból to w takiej sytuacji informacja, rodzaj alarmu. Nie masz wpływu na męża, na to czy on będzie takie porównania stosował. Ale masz wpływ na siebie, czy ty będziesz ich słuchać.

Jeśli dotąd słuchałaś, to warto zakomunikować mężowi zmianę. Ale nie na zasadzie: ja juz nie będę słuchać twoich porównań. To metoda "zapowiadania przyszłości". Nieefektywna i zamykająca komunikację. Lepszy jest komunikat na bieżąco.

Gdy mąż zaczyna cię porównywać, wtedy można od razu spokojnie wyrazić co czujesz. Na przykład: Jest mi przykro, gdy porównujesz mnie do Ani. Czuję się wtedy brzydka/gruba/głupia i wiem, że będę potem jeszcze długo tak się czuć. Dlatego wolę na razie przerwać naszą rozmowę. Ale gdy się wyciszę, chętnie cię wysłucham. Będzie mi miło jeśli postarasz się wyrazić swoje uwagi do mnie w inny sposób.

Mi w takim spokojnym komunikowaniu moich granic pomogła nauka komunikacji bez przemocy Rosenberga. Polecam. Gdy mój mąż był ostatnio jeszcze we w miarę dobrej kondycji mieliśmy taki dialog.
Mąż: Za dużo gadasz. Ja - zatkało mnie i zrobiło mi się przykro, jakaś część mnie chciała też od razu się bronic, czyli atakować. Zamiast tego powiedziałam prawdę: Jest mi przykro. Mój mąż mnie tu zaskoczył, bo po chwili namysłu powiedział, że nie chce żeby było mi przykro, tylko potrzebuje chwili ciszy.
Zamiast awantury, dowiedziałam się co też w zasadzie mój mąż próbował mi zakomunikować w niedoskonałej formie. Przy "za dużo gadasz" nie byłam w stanie sie domyślić, ze nie chodzi o atak na mnie, ale o całkiem rozsądną potrzebę męża.

Wiem, tu można pomyśleć, że mój mąż ma jakies szczególne cechy i inny mąż, na przykład własny tak nie zareaguje na bezprzemocowy komunikat. Otóż mój mąż komunikuje się przemocowo, bo inaczej jeszcze nie umie. Dlatego zawsze jestem zaskoczona, ze to działa i pomoże nam porozumiewać się lepiej. Nie dowierzałam Rosenbergowi z początku nic a nic.

To jedna z ładniejszych stron komunikacji bez przemocy. Nauka nie tylko lepszego wyrażania siebie i swoich potrzeb, granic, ale też lepszego rozumienia innych.

Zapewne i twój mąż coś tam chce wyrazić. W bardzo niemiły i w dodatku niezrozumiały sposób. Możliwe, że takich komunikatów nauczył się w domu, że to on był aktywowany do działania raniącym porównywaniem. Dla niego może być zupełnie niezrozumiale, że nie rozumiesz co ci komunikuje. Możesz być w jego oczach oporna, złośliwa, niechętna do współpracy. To gdybanie oczywiście, jedna z wielu możliwych wersji. Zapewne w dodatku niezgodna z tym co jest naprawdę. Chodzi mi tylko o to, by zilustrować, że zdaniem twojego męża on może ci przekazywać jasne informacje i może nie mieć wcale zamiaru ranienia ciebie i atakowania.
Więc koniec końcow nie chodzi o proste zablokowanje takich raniących komunikatów, ale raczej o wydobycie ich treści. Pogłebienie komunikacji, lepsze zrozumienie.

Gdy sie zamrażamy, nie informujemy drugiej osoby o tym co czujemy, podtrzymujemy przemoc w komunikacji. Druga osoba nie ma szansy sie domyślić, ze az tak nas rani. Wiec tak naprawdę my wtedy wybieramy znoszenie przemocy. Zupełnie niepotrzebnie.

Jest też jeszcze jeden aspekt granicy i komunikacji. Gdy boli mnie komunikat innej osoby, to często znaczy, ze dotknięte zostało miejsce, które już wcześniej było zranione. Czyli gdy mój mąż mówi, że za dużo gadam, a mi włącza się automatem reakcja obronna, to ja już tam mam ranę, której teraz dotyka mój mąż. Warto sobie zajrzeć w siebie wtedy, dokładnie się przyjrzeć sobie. Ze sobą także warto komunikować się bez przemocy, czule, uważnie. Nie zbywać siebie i swojego bólu. Zapytać się siebie: co cię kochana Ruto tu boli? Daj obejrzymy nóżkę, może tam jakaś drzazga jest...

Ja tu akurat miałam prosto. Ja naprawdę czasami za dużo gadam. I sama się tym z siebie przejmuję. Dlatego tak łatwo było mężowi mnie takim komunikatem dotknąć. Zmotywowało mnie to do spojrzenia kiedy i po co za dużo gadam i podjęcia pracy nad tym. Gadam za dużo, gdy czuję się niepewnie. Bo zwykle słowa, mówione, pisane są moją mocną stroną. Ale czasem robię z nich tarczę i w dodatku zamiast sie nia zaslaniac, to walę nią po głowie innych. Nadal jeszcze działam często w schemacie, ze atak moze byc obroną. Atak to atak. Nie sluzy porozumieniu. Ani obronie. Czasem lepiej sie rozbroic, odsłonic. Powiedziec: to mnie boli.
ODPOWIEDZ