Witaj Fino,
dawno chciałem coś napisać. Mamy inną sytuację, ale bardzo podobne przemyślenia.
Fino pisze: ↑25 lis 2017, 18:08
Czyli jak się nie zachowywać aby nie ma świadczyło o przedwczesnym wybaczeniu? ( silą rzeczy myślę o odniesieniu się do mojego przypadku).
Rozmawialiśmy o tym abym była mimo wszystko miłym, pogodbym, troskliwym, po prostu dobrym człowiekiem czy takiego zachowania osoba, która rani nie odbierze jako właśnie szybkiego wybaczenia?
Miałem tutaj swoją drogę, którą mogę się podzielić. Początkowo epatowałem bólem, nie było to zresztą trudne, po prostu mnie przepełniał i chciał znaleźć ujście. Nie było więc mowy o przedwczesnym wybaczeniu, mimo, że słownie je wcześniej zadeklarowałem - kompletny dysonans i głupota z perspektywy czasu - nie daje się go zanim ktoś nie przeprosi i nie poprosi o nie.
Później udawałem, że wszystko w porządku i kompletnie mnie nie rusza. Byłem miły, pogodny, troskliwy (ale bez przesady) i ... żona nawet uwierzyła, dostałem łatkę luzaczka, któremu wszystko zwisa. Kosztowało mnie to zresztą sporo wysiłku. Teraz balansuje, jestem miły i troskliwy (czemu nie, to dobra postawa), ale też jak widzę problem to od razu go atakuje, mówię co mi się nie podoba, ale też co mi się podoba, jak widzę pozytywne zmiany. Staram się przyjemnie spędzać czas z żoną (ona tego oczekuje), ale też regularnie rozmawiać na trudniejsze tematy (na początku miała z tym poważne opory). Jak czasami mam gorszy humor (bo mam) to nie ukrywam go specjalnie, ale też się nim nie dzielę, jak żona się dopytuje, czemu posmutniałem, to po prostu, nie muszę rozmawiać o powodach..
O moim wybaczeniu napiszę poniżej, teraz jeszcze o postawie wobec małżonka i pojednaniu.
Poniższy artykuł pozwolił mi to trochę zrozumieć:
https://opoka.org.pl/biblioteka/T/TS/mk_pojednanie.html (podzieliłem się nim nawet wczoraj z żoną, ciekawy jestem jej reakcji).
Fino pisze: ↑25 lis 2017, 21:15
Ja chyba nie dam rady. Skrzywdzilam męża ale on też nie był super w porządku, a jak wiecie od długiego czasu daje mi popalić. Coś, cokolwiek , takie mam wrażenie - zmienia się, tzn. jakby w dziwny sposób zaczął obawiać się, że ja odejdę (nie jestem pewna tych wrażeń ale tak mi się wydaje) ale nic nie zmienia się na tych głębokich poziomach.
Myśl, że ma mnie za nic ... - naprawdę mnie pogrąża ( z drugiej strony te małe gesty miłości zaprzeczaja temu), blokuje, mam grobowa mine i czuję ogromny smutek. Nie potrafię zostawić swojego zranienia w tyle. A wiem już, że póki tego nie zrobię to z niczym na dobre nie ruszę. Jak Wy to zdolaliście zrobić?
Fino, to chyba dobrze, że się stara. Moja żona też się zmienia, ja to widzę i na bieżąco jej dziekuję za takie drobiazgi, których brakowało wcześniej. Bo to jest jej wysiłek - robi go świadomie i chce, żeby to zauważyć, a nie ciągle krytykować. Ale ... równocześnie też brakuje mi głębszych zmian (może i na nie trzeba poczekać jak pisze Lustro), ale niektóre są fundamentalne. Nie chcę tylko przyjemnie spędzać czasu, bo nie chcę zakopać problemu. Z drugiej strony ja też nie poradziłem sobie ze swoim zranieniem, dalej boli i podejrzewam, że jeszcze długo będzie. Co się zmieniło, to że faktycznie odczuwam dużo więcej przyjemności z czasu, który spędzamy razem (zdecydowanie ograniczyła się ta grobowa mina i ogromny smutek, o której pisałaś). Ale to też kosztowało mnie początkowo dużo wysiłku i do teraz walczę, żeby nie za często się w tym pogrążać - dziwne, ale to strasznie kusi...