Na rozdrożu

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Sosna
Posty: 68
Rejestracja: 28 sie 2020, 10:29
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Na rozdrożu

Post autor: Sosna »

Ewuryca pisze: 06 gru 2020, 8:59 Sosno mnie się wydaje, że ty mężowi dajesz mylne sygnały, z jednej strony mówisz mu że jak mu jest z wami źle to niech się wyprowadzi, a z drugiej jak on już chce się wyprowadzić to zaczynasz mówić mu o wspólnej starości. Myśle że musisz spokojnie zastanowić się czego ty chcesz: być z mężem takim jakim jest, a wiesz już dobrze jaki jest, czy bez męża. Myśle ze chciałbyś żeby on się zmienił, żeby był inny, ale wyglada na to że on narazie na te zmiany nie jest gotowy, skoro wraca do swoich schematów. Wiec chcesz się zestarzeć z twoim mężem takim jak jest czy chcesz żyć bez niego...
No właśnie... To prawda co napisałaś... Z jednej strony tak jak jest teraz jest okropnie, wiem że może być inaczej, że mój mąż potrafi być kochającym, czułym i dobrym mężczyzną. Tęsknię za nim takim... Pewnie tak jak piszesz na tym etapie życia on tak nie chce i nie potrafi, a ja chciałabym żeby się zmienił. Z drugiej strony... Samotne życie mnie przeraża, tak naprawdę nie chcę żyć sama. Choć wiem, że nie będę sama jest Bóg, dzieci, rodzina. Cały czas ten mój mąż jest u mnie na piedestale. Za dużo mam oczekiwań, mam swoją wizję małżeństwa, jak być powinno... Ale wiem, że to wszystko nie zależy ode mnie, nie potrafię tak naprawdę zawierzyć się Panu, staram się, często robię krok do przodu, dwa do tyłu. Rozmawiam z mężem, proponuję mu terapię, bo widzę że on nie jest pewny... Mówi o tym, że może nasze drogi powinny się rozejść, że on nie czuje i już nie potrafi walczyć. Zastanawia się gdzie w życiu popełniliśmy błąd.
Wiem, że jeżeli podejmie decyzję o wyprowadzce, dam radę, będę z córką, już teraz spędzamy razem czas, organizujemy sobie wycieczki. Zadbam o zabezpieczenie finansowe. Odpuszczałam bo mąż obiecywał że wszystko mi wynagrodzi, że wszystko będzie dobrze, ale wystarczyło że mi się przypomniało coś co zrobil, a jego zapał malał. Czytam forum i zdaje sobie sprawę, że za dużo mam oczekiwań, że to wszystko powinno być w wolności...
Dziękuję Wam za mądre słowa i wskazówki, nie chce być bumerangiem.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Na rozdrożu

Post autor: Ruta »

Ewuryca pisze: 06 gru 2020, 8:59 Sosno mnie się wydaje, że ty mężowi dajesz mylne sygnały, z jednej strony mówisz mu że jak mu jest z wami źle to niech się wyprowadzi, a z drugiej jak on już chce się wyprowadzić to zaczynasz mówić mu o wspólnej starości. Myśle że musisz spokojnie zastanowić się czego ty chcesz: być z mężem takim jakim jest, a wiesz już dobrze jaki jest, czy bez męża. Myśle ze chciałbyś żeby on się zmienił, żeby był inny, ale wyglada na to że on narazie na te zmiany nie jest gotowy, skoro wraca do swoich schematów. Wiec chcesz się zestarzeć z twoim mężem takim jak jest czy chcesz żyć bez niego...
Zgodzę się, że często w kryzysie, gdy jesteśmy ranieni przez współmałżonka wysyłamy mu sprzeczne sygnały - choć są one zgodne z tym co czujemy. Po prostu miotają nami bardzo sprzeczne uczucia. Gdy mój mąż przed swoją wyprowadzką był wobec mnie zimny, a często okrutny, byłam gotowa na zmianę go błogosławić, złorzeczyć mu, błagać go, by wrócił do naszej miłości i relacji, do rodziny, by się od nas i ode mnie nie oddalał oraz wypędzać z domu. Czułam to wszystko, często nawet w jednej chwili. Do tego ja wtedy bardzo slabo rozróżniałam swoje uczucia, nie rozumiałam co mi "mówią", po prostu miotana nimi reagowałam - bardzo chaotycznie i bardzo ekspresyjnie, bo takie te moje emocje były. Sama nie rozumiałam siebie, siły swoich reakcji, ani głębi rozpaczy, ani głębi nadziei.
I tak - warto to w sobie uporządkować, osiągnąć spójność, zaakceptować emocje, zrozumieć je, nauczyć się z nimi być. One są darem, nie przekleństwem.

Natomiast nie zgodzę się na to, że gdy małżonek jest w kryzysie są wtedy dwa wyjścia: zaakceptowanie go jakim jest lub życie bez niego. Myślę, że problem jest zupełnie w innym miejscu.

Małżonek w kryzysie nie "jest" zły. On jest w kryzysie. Postępuje w sposób destrukcyjny, raniący - tak, ale to nie znaczy, że sam w sobie jest zły. To wręcz znaczy, że przestaje być sobą. My jesteśmy, każdy i każda z nas, na obraz i podobieństwo Najwyższego, i to jest w nas stałe i zawsze mamy możliwość powrotu te jedności z Bogiem, ze sobą, ze światem, w tym naszymi bliskimi. Myślę, że dobrze i syntetycznie ujmuje to myśl, jaką usłyszałam ostatnio na rekolekcjach: Grzech, bo tym jest sprzeniewierzanie się Miłości (poprzez łamanie przykazań, odchodzenie od miłości rodzicielskiej, małżeńskiej, przez oddawanie się rozpaczy, beznadziei, uciekanie, także w romanse i nałogi, przez każde sprzeniewierzenie, zaniedbanie) - jest oddzieleniem. Oddzieleniem od Boga, tak, ale także oddzieleniem od samego siebie, grzech powoduje w nas pęknięcie. Oddala nas też od świata - gdy skrywamy swój grzech (np. przed bliskimi), gdy skrywamy go przed sobą, gdy oddalamy się od prawdy i przestajemy nią żyć.

Moja myśl w związku z tym: celem małżeństwa nie jest "szczęśliwe życie", choć jest ono w małżeństwie możliwe i zgodne z Bożym zamiarem, to celem jest wspólna droga małżonków do zabawienia. To ma poważne konsekwencje. Wspólne szczęście jest dla małżeństw Bożym zamiarem, Bóg małżeństwom błogosławi, podnosi małżeństwo do rangi sakrementu o ogromnej mocy - sakramentu, który stale się odnawia, który niesie z sobą moc tworzenia życia, moc błogosławienia życiu i czynienia sobie ziemi poddaną. Jakaż to potężna moc jest złożona w małżeństwach, jak potężna energia skryta w maleńkim niewidocznym jądrze atomu. Od kiedy sobie to uświadomiłam, nie mogę wyjść z podziwu nad tym niesamowitym sakramentem.
Jednak moc sakramentu nie może się realizować, gdy nie ma jedności, bo jest ona konieczna, wiemy o tym ze słów o stawaniu się jedną duszą i jednym ciałem. A małżonek w kryzysie, sam oddzielony - od Boga, od siebie, od małżonka, od rodziny i od świata - nie jest zdolny do jedności. Dlatego niektóre powroty małżonków przynoszą radość, a inne roczarowanie. Bo powrót fizyczny to nie to samo, co powróct do jedności. Dlatego też pierwszym choć czasem nieświadomym pragnieniem każdego małżonka, którego współmałżonek jest w kryzysie, jest pragnienie powrotu jedności. Gdy jest nieświadome, przeradza się w uwiązanie i mniejsze pragnienia - pragnienie aprobaty, pragnienie przytulenie, bliskości fizycznje, lub emocjonalnej, wspólnego spędzenia czasu, tego, żeby małżonek "był", nawet taki jaki jest. Ale tak naprawdę tęsknimy za jednością. "Czytam" to niemal w każdym wątku, w każdej opowieści opuszczonych małżonków. Widzę to też w sobie. Nasza panika i lęk jaki czujemy w tym bardziej mistycznym wymiarze jest lękiem przed utratą Łaski, przed oddaleniem, oddzieleniem. Dlatego zbliżenie do Boga w kryzysie, odbudowanie sakrementu w sobie, daje taką ulgę, pokój i szczęście - i dlatego pozwala przestać tak rozpaczliwie pragnąć powrotu małżonka w kryzysie, a pozwala zacząć go wspierać w powrocie i odzyskaniu najpierw jedności w nim samym - czasem gdy to niemożliwe inaczej, poprzez samą modlitwę, bez działania tu i teraz. Samą modlitwę nie znaczy wcale "tylko" modlitwę - ale raczej aż modlitwę.

Z tych samych powodów alternatywą nie jest decyzja, by "żyć bez małżonka" z powodu jego kryzysu. Czasem gdy kryzys jest głęboki, gdy małżonek zaczyna dręczyć psychicznie, gdy jego postępowanie rani - fizyczne oddzielenie jest niezbędne, by się ochronić i ochronić małżonka przed nim samym. To zawsze wymaga głębokiego indywidualnego rozeznania, czy to jest ten moment, gdy potrzebna jest separacja, bo kryzys jest głęboki i ta separacja będzie służyć jedności lepiej niż fizyczne wspólne przebywanie małżonków obok siebie w codzienności. Gdy mój mąż odszedł od rodziny, w chwili szczerości napisał mi, że nie chce już nas dalej dręczyć, że wie, że nie był dobrym mężem. I wtedy i teraz, choć jego decyzja bardzo mnie bolała, wiedziałam i czułam, że decyzja jest dla nas dobra. Ja nigdy bym się na nią nie zdecydowała, z lęku. To nasza szansa, bo żyjąc razem w takim kryzysie mogliśmy się już tylko dalej ranić. Mój mąż w kryzysie na razie widzi to tylko jako możliwość odejścia i życia już "na zawsze" poza małżeństwem i poza rodziną. Przynajmniej tak to widział odchodząc - albo raczej ja sądzę, że tak widzał, bo nie wiem tak naprawdę co jest w jego myślach i uczuciach. Ale kryzysy nie trwają wiecznie, po burzach jest spokój, po deszczu słońce.

Myślę, że gdy małżonek jest w kryzysie, to z samej miłości do niego i z tego jak prowadzi nas nasz Sakrament Małżeński czujemy wewnętrzną potrzebę bycia przy nim, nie wiemy tylko jak tą potrzebę realizować mądrze i w taki sposób, by kryzys w jakim jest nasz małżonek, nie pochłonął i nas. Jak to zrobić, by mocniej stanąć na nogi i współpracować z Wolą Bożą, by wydostać swojego małżonka z kryzysu. Myślę też, że odpowiedzią jest to, co jest zawarte w charyzmacie Sycharu, a świadectwem są poworoty małżonków do siebie z bardzo głębokich kryzysów, czasem z sytuacji, gdy wydawało się to absolutnie niemożliwe. Ale też, gdy się tym świadectwom przyglądam, to nie było tam decyzji według świeckiej alternatywy - zgoda na kryzys i to co się dzieje z małżonkiem lub odrzucenie małżonka. Róznymi drogami - bardzo indywidualnie - była odbudowa jedności. Często najpierw w sobie. Bo każdy z nas jest oddzielony, czesto tak, że to choć to my jesteśmy porzucania, to także nie ma w nas zdolności do jedności, bo sami twkimy w swoich kryzysach.

Dlatego sądzę, że warto odejść od myślenia "akceptuję męża "jakim jest", w imię miłości do niego, razem z całą destrukcją w jakiej on jest lub go odrzucam, z powodu tego "jaki jest".
Myślę, że lepiej spojrzeć w swoje serce i myślę, że większość z nas odnajdzie tam wtedy mniej więcej taką prawdę: "mój małżonek jest w kryzysie, przeraża mnie to, boli, nie wiem jak temu zaradzić, boli mnie zerwanie naszej jedności i pragnę jej powrotu, boję się codzienności bez małżonka, bo wiem, że we dwoje wszystko przychodzi nam łatwiej, obawiam się samotności i jest we mnie gotowość na wiele poświęceń, by ta jedność wróciła" a potem przyjrzeć się, co mogę zrobić, co poświęcić, co wzmocnić, jak przestać się bać, jak pielęgnować sakrament w sobie by nadal korzystać z Łask i Błogosławieństw, jakie niesie i jak wspierać swojego małżonka - nie w prostym fizycznym powrocie do nas, ale do jedności.

Wyszło mi bardzo patetycznie, ale zostawiam - małżeństwo jako Sakrament jest patetyczne, jest w nim wzniosłość, wykraczająca mocno poza to, co widzimy. To taki mały atom, niepozorny do tego stopnia, że nawet go nie widzimy, a którego siła może rozsadzić świat z ogromnym rozbłyskiem, roztrzaskać iluzje i odsłonić Boże zamysły.

Tak autoironicznie i autokrytycznie dodam, że myślałam, że ta mistyczna wizja małżeństwa we mnie zniknie gdy się wyśpię. Dziś wyspałam się naprawdę porządnie (Bogu dzięki za niedzielę), ale ta wizja nadal się we mnie rozwija. No i taka jest w obecnym kształcie. Jest ona moja prywatna, osobista, więc rozumiem dobrze, że można małżeństwo widzieć zupełnie inaczej i mieć inne wobec tego odpowiedzi na kryzys małżeński. Ale ponieważ jest ona dla mnie zachwycająca - to się nią dzielę, może jeszcze kogoś zachwyci :)
Dobrej Bożej niedzieli wszystkim :)
Bławatek
Posty: 1684
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Na rozdrożu

Post autor: Bławatek »

Sosna pisze: 06 gru 2020, 11:16
Ewuryca pisze: 06 gru 2020, 8:59 Sosno mnie się wydaje, że ty mężowi dajesz mylne sygnały, z jednej strony mówisz mu że jak mu jest z wami źle to niech się wyprowadzi, a z drugiej jak on już chce się wyprowadzić to zaczynasz mówić mu o wspólnej starości. Myśle że musisz spokojnie zastanowić się czego ty chcesz: być z mężem takim jakim jest, a wiesz już dobrze jaki jest, czy bez męża. Myśle ze chciałbyś żeby on się zmienił, żeby był inny, ale wyglada na to że on narazie na te zmiany nie jest gotowy, skoro wraca do swoich schematów. Wiec chcesz się zestarzeć z twoim mężem takim jak jest czy chcesz żyć bez niego...
No właśnie... To prawda co napisałaś... Z jednej strony tak jak jest teraz jest okropnie, wiem że może być inaczej, że mój mąż potrafi być kochającym, czułym i dobrym mężczyzną. Tęsknię za nim takim... Pewnie tak jak piszesz na tym etapie życia on tak nie chce i nie potrafi, a ja chciałabym żeby się zmienił. Z drugiej strony... Samotne życie mnie przeraża, tak naprawdę nie chcę żyć sama. Choć wiem, że nie będę sama jest Bóg, dzieci, rodzina. Cały czas ten mój mąż jest u mnie na piedestale. Za dużo mam oczekiwań, mam swoją wizję małżeństwa, jak być powinno... Ale wiem, że to wszystko nie zależy ode mnie, nie potrafię tak naprawdę zawierzyć się Panu, staram się, często robię krok do przodu, dwa do tyłu. Rozmawiam z mężem, proponuję mu terapię, bo widzę że on nie jest pewny... Mówi o tym, że może nasze drogi powinny się rozejść, że on nie czuje i już nie potrafi walczyć. Zastanawia się gdzie w życiu popełniliśmy błąd.
Wiem, że jeżeli podejmie decyzję o wyprowadzce, dam radę, będę z córką, już teraz spędzamy razem czas, organizujemy sobie wycieczki. Zadbam o zabezpieczenie finansowe. Odpuszczałam bo mąż obiecywał że wszystko mi wynagrodzi, że wszystko będzie dobrze, ale wystarczyło że mi się przypomniało coś co zrobil, a jego zapał malał. Czytam forum i zdaje sobie sprawę, że za dużo mam oczekiwań, że to wszystko powinno być w wolności...
Dziękuję Wam za mądre słowa i wskazówki, nie chce być bumerangiem.
Sosno, u mnie też raz jest tak, że przyjęłabym męża takim jakim on jest ale wtedy on stawia wygórowane warunki i mnie zniechęca, z drugiej strony jak on po paru dniach odpuszcza bo u tak mnie nie kocha to włącza mi się tryb dam sobie radę sama. Ale jest mi przykro, że tak łatwo się zniechęca i odpuszcza. Najgorsze jest to, że wtedy gdy jemu się nie chce to jest mega miły i uprzejmy i wtedy ta jego postawa bardzo boli, bo w małżeństwie był mrukliwy i wycofany.

Chyba na dłuższą metę nikt nie jest w stanie żyć z kimś pod jednym dachem gdy go dana osoba drażni swoim zachowaniem czy gadaniem. Dwie osoby muszą współpracować i chcieć dobra tej drugiej osoby i wtedy dopiero można wieść szczęśliwe życie. Bo jeśli tylko jedna osoba będzie się starać to w końcu zabraknie jej chęci. Tak jak lampie oliwnej potrzeba oliwy by świeciła.

Zazwyczaj przeraża nas to co nieznane. I boli to że nie będziemy mieć już miłych momentów z tą osobą którą poślubilismy i którą mimo zranień dalej kochamy.
Sosna
Posty: 68
Rejestracja: 28 sie 2020, 10:29
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Na rozdrożu

Post autor: Sosna »

Ruto to bardzo mądre słowa, trafiają w sedno... Tylko jak to wszystko pojąć i ogarnąć, jak wprowadzić w życie. Namawiam męża na wspólną terapię. Zobaczę co będzie dalej. Chcę postępować w wolności, dać przestrzeń. Mówię mężowi, że postawiłam go na piedestał, a on że jakiś tego nie dostrzega... Tak bardzo jest zamknięty w swoich ranach, podobnie jak ja. Tylko ja widzę to światełko, a on nie.
fannyprice
Posty: 255
Rejestracja: 16 kwie 2019, 10:39
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Na rozdrożu

Post autor: fannyprice »

Ruta pisze: 06 gru 2020, 12:36 Tak autoironicznie i autokrytycznie dodam, że myślałam, że ta mistyczna wizja małżeństwa we mnie zniknie gdy się wyśpię. Dziś wyspałam się naprawdę porządnie (Bogu dzięki za niedzielę), ale ta wizja nadal się we mnie rozwija. No i taka jest w obecnym kształcie. Jest ona moja prywatna, osobista, więc rozumiem dobrze, że można małżeństwo widzieć zupełnie inaczej i mieć inne wobec tego odpowiedzi na kryzys małżeński. Ale ponieważ jest ona dla mnie zachwycająca - to się nią dzielę, może jeszcze kogoś zachwyci
Dobrej Bożej niedzieli wszystkim
Mnie bardzo urzeka głębia Twoich przemyśleń i spostrzeżeń Ruta. Nie myślałaś jeszcze o napisaniu książki? :)
"można nawet zabłądzić lecz po drugiej stronie
nasze drogi pocięte schodzą się z powrotem"
Sosna
Posty: 68
Rejestracja: 28 sie 2020, 10:29
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Na rozdrożu

Post autor: Sosna »

Życzę wszystkim pięknego tygodnia, jutro Godzina Łaski, nasz matka tak bardzo się na nas otwiera.
Jestem zła na siebie, że znowu w moje życie wkradł się lęk, pragnę "normalności". Możliwe, że jest tak u mnie jak pisała kiedyś jedna z dziewczyn z forum, że mąż już podjął decyzję, korzysta jeszcze z naszych zasobów...U mnie to trochę tak wygląda, wystarczyło małe potknięcie z mojej strony, wspomnienie o wyjeździe w góry bez niego, według mnie żart, a u mojego męża urosło to do nie wiadomo czego, teraz widzi wszystko co było i jest nie tak, patrzy wstecz naszego związku i większość co mówi była nie taka, unieszczęśliwiająca go i przeciwko niemu...Modlę się o spokój i pogodę ducha dla siebie, bo zawsze byłam radosną i optymistyczną osobą, a teraz popadłam w smutek i przygnębienie.
Sarah
Posty: 372
Rejestracja: 01 maja 2020, 13:46
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Na rozdrożu

Post autor: Sarah »

Sosna pisze: 07 gru 2020, 10:42 U mnie to trochę tak wygląda, wystarczyło małe potknięcie z mojej strony, wspomnienie o wyjeździe w góry bez niego, według mnie żart, a u mojego męża urosło to do nie wiadomo czego, teraz widzi wszystko co było i jest nie tak, patrzy wstecz naszego związku i większość co mówi była nie taka, unieszczęśliwiająca go i przeciwko niemu
Tak mówi mąż, który zdradza Cię od lat i być może ma nawet dziecko z kochanką? Ma tupet, rzeczywiście...
"Zamiast ciągle na coś czekać, zacznij żyć, właśnie dziś. Jest o wiele później niż ci się wydaje". Ks. Jan Kaczkowski
elena
Posty: 428
Rejestracja: 14 kwie 2020, 19:09
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Na rozdrożu

Post autor: elena »

Jutro kończę nowennę za rodzinę i planuje kolejną za siebie o siłę- pomysł zrodził się po przeczytaniu wpisów osób tu na forum. Myślę, ze ta inicjatywa jest dobra i dla Ciebie tez będzie pomocna.

Jestem teraz na etapie doceniania samotności, poznaję siebie, widzę, ze nigdy nie kochałam siebie samej i ciągle musiałam być z kimś, dlatego wchodziłam w wiele złych relacji i zawsze wisiałam na mężczyźnie, jeden związek się kończył a już szukałam nowego, nie potrafiłam żyć sama, bałam się samotności, szukałam księcia z bajki. Gdy poznałam przyszłego męża to już myślałam, ze mąż, małżeństwo i nasza rodzina zapewni mi szczęście. A tu pojawiły się trudności, rzeczywistość a marzenia o szczęściu, które daje mi mój mężczyzna- to było jedno wielkie rozczarowanie. Nic wiec dziwnego, ze przeżywamy kryzys. Upatrywałam szczęścia w złym miejscu. Teraz fizycznie jestem sama, bez męża, ale szczęścia upatruje w relacji z Bogiem, uczę się kochać siebie, patrzeć na życie tak po bożemu.
Może Ty tez wykorzystaj daną Ci samotność na pokochanie siebie? A męża wyślij w paczce do Boga (jak to często pisze Ruta). Nie jest to łatwa droga, codziennie trzeba się jej uczyć od nowa, ale wierzę, że warto :)
„Kocha się nie za cokolwiek, ale pomimo wszystko, kocha się za nic”. Ks. Jan Twardowski
Bławatek
Posty: 1684
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Na rozdrożu

Post autor: Bławatek »

Sosna pisze: 07 gru 2020, 10:42 Życzę wszystkim pięknego tygodnia, jutro Godzina Łaski, nasz matka tak bardzo się na nas otwiera.
Jestem zła na siebie, że znowu w moje życie wkradł się lęk, pragnę "normalności". Możliwe, że jest tak u mnie jak pisała kiedyś jedna z dziewczyn z forum, że mąż już podjął decyzję, korzysta jeszcze z naszych zasobów...U mnie to trochę tak wygląda, wystarczyło małe potknięcie z mojej strony, wspomnienie o wyjeździe w góry bez niego, według mnie żart, a u mojego męża urosło to do nie wiadomo czego, teraz widzi wszystko co było i jest nie tak, patrzy wstecz naszego związku i większość co mówi była nie taka, unieszczęśliwiająca go i przeciwko niemu...Modlę się o spokój i pogodę ducha dla siebie, bo zawsze byłam radosną i optymistyczną osobą, a teraz popadłam w smutek i przygnębienie.
Sosno u mnie podobnie, wystarczy że w miłej rozmowie z mężem wrócę do jakiegoś nawet neutralnego zdarzenia z przeszłości a on już zaczyna przypominać sobie inne wydarzenia które wg niego były negatywne. I od wczoraj też jestem w jakiejś dziwnej apatii - najchętniej bym się zamykała w drugim pokoju gdy mąż jest u nas, ale wtedy jego pokrętna logika mu powie, że się od niego odcinam, odwracam lub mszcze. I jak dawać szansę małżeństwu gdy każde odbiera wszystko inaczej.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Na rozdrożu

Post autor: Caliope »

Prawie po roku na moim etapie kryzysu ja nie rozmawiam z mężem o przeszłości, ani tej dobrej, ani tej złej. Odwiesiłam się tak bardzo, że najlepiej mi samej w moim pokoju, nie oczekuję nic, to mąż czasem wspomni o czymś miłym. Czasem tli się nadzieja, że zrozumie po co jestem jego żoną. Jednej rzeczy nie rozumiem, czym jest spędzanie razem życia bez myślenia o małżonku, troski o niego, kochania go jeśli ta postawa jest wchodzeniem w jego życie i uwieszeniem.
Sosna
Posty: 68
Rejestracja: 28 sie 2020, 10:29
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Na rozdrożu

Post autor: Sosna »

Ja dzisiaj dostałam strzał w serce :cry: . Mój mąż cały czas się wypiera kontaktu z kowalską, jak próbuję coś z niego wyciągnąć to przysięga i mówi "o czym ty w ogóle mówisz". Przez ostatni tydzień mówi o tym, że musi się wyprowadzić bo tak się nie da żyć, bo nie chce nas ranić, on nic nie czuje... a wie jak było kiedyś. Ostatnio się dowiedziałam, że rodzina była dla mnie najważniejsza, nie on...
No a dzisiaj oglądam sobie portal sprzedażowy, a tam w ostatnio przeglądanych co widzę: fotelik samochodowy...nasze dzieci już takiego nie potrzebują. Więc nadal kłamstwo, nie wiem czego się boi skoro i tak chce się wynieść. A moja naiwność nie ma granic, zaczynałam wierzyć, że to kryzys wiary, osobowości, podsyłałam linki rekolekcji. Teraz się śmieję sama z siebie przez łzy bo wychodzi, że on nadal z kowalską w najlepsze :(
Bławatek
Posty: 1684
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Na rozdrożu

Post autor: Bławatek »

Sosno, jacy Ci nasi mężowie mało męscy i nie zdecydowani. Wolą kluczyć, dawać nam nadzieję, a potem tak jak mówisz - dostajemy cios prosto w serce. Mój mąż jak niby chciał wrócić to nie chciał przyznać się gdzie przebywał przez ostatnie miesiące, ale dziwnie mnie sprawdzał np. pytając co bym zrobiła jakby się okazało, że ma dziecko. Więc nie wiem co robił i czego mogę się spodziewać. Po tych jego podpytywaniach byłam ostrożna, chciałam żeby mój mąż się na 100% zdeklarował że chce być z nami a nie takie "chciałbym, ale tego nie widzę". Też zwalalam wszystko na kryzys wiary, zaburzenia osobowości, kryzys wieku średniego - ile ja czasu zmarnowałam na szukanie różnych informacji jak pomóc mężowi a przez to naszemu małżeństwu.

Dużo siły życzę, wiem jak takie ciosy bolą. Tym bardziej jak czujemy, że wciąż jesteśmy naiwne w naszej postawie i oczekiwaniach. Mi pomaga modlitwa lub różne pieśni religijnej np. Mocnych w Duchu. Lub piękne słowa pieśni "Nikt Cię nie kocha tak jak Ja". A płacz uzdrawiania.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Na rozdrożu

Post autor: Ruta »

Sosno, ja też się zastanawiam nadal mimo kolejnego roku w kryzysie jak się w tym odnaleźć i się nie pogubić i jeszcze stanąć na nogi. Jak być żoną kryzysową i nie wpadać w naiwność? Miotam się mniej, bo tak zewnętrznie i motywacyjnie (w sensie moich motywacji w życiu) od męża się odwiesiłam. Ale do pełnej odwiechy to mi jeszcze trochę brakuje. Bo ja bym jednak tego męza trochę jeszcze poratowała :) Ale też to jest jakiś tam etap to odwieszenie - i co dalej? No i szukam rozwiązań, odpowiedzi czym jest właściwa reakcja na kryzys i jak z takim ogłupiałym mężczyzną postępować, chroniąc siebie, ale nie niszcząc relacji małżeńskiej.

W braku rekolekcji adwentowych takich pogłębionych, tematycznych sama studiuję temat Dzielnej Niewiasty (i korzystam z rekolekcji on-line takich ogólnych księdza Teodora na Teobańkologii - polecam tak przy okazji, szczególnie tym zapracowanym, bo są krótkie, ale pełne treści). To moje drążenie zaprowadziło mnie do studiowania kryzysu małżeńskiego Sary i Abrahama. Konkluzje moje w sumie są mocno Sycharowskie, jednak ponieważ cała historia ma fabułę - jakoś tak łatwiej się chyba je przyswaja. Może coś z tej historii wyciągniesz dla siebie i ty? Moje przemyślenia dałam we wpisie w moim wątku. Może ty będziesz mieć jakieś własne spostrzeżenia? Gdybyś miała ochotę na dobrą fabułę, to tu masz link:

https://biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=12
Sosna
Posty: 68
Rejestracja: 28 sie 2020, 10:29
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Na rozdrożu

Post autor: Sosna »

Wczoraj mąż oświadczył, że w przyszłym tygodniu się wyprowadza. Taki sobie wybrał czas świąteczny. Podjął decyzję i ja ją szanuję, nie chcę być kimś kto obsługuje hotel-dom, koniec tańca. W sumie sama mu to proponowałam, bo nie da się żyć z kimś kto oszukuje, nie stara się budować relacji, kto już odpuścił. Czeka mnie ciężki czas, proszę o modlitwę. Wiem, że dam radę, bo do tej pory dawałam. Tak jak pisaliście nie będę podtrzymywać cielesnej relacji. Chcę odzyskać szacunek do siebie. No ale emocje szaleją, gorycz i żal wypełnia myśli i serce, po 28 latach znajomości. Oddaję się Bogu i Matce.
Sarah
Posty: 372
Rejestracja: 01 maja 2020, 13:46
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Na rozdrożu

Post autor: Sarah »

Przykre...
Ale w kontekście tego, co pisałaś, jak on Cię traktuje, to sądzę, że może tak będzie dla Ciebie lepiej, choć pewnie na razie trudno w to uwierzyć. Ja w każdym razie bardzo odetchnęłam po wyprowadzce męża. Rzeczywiście, nie jesteśmy obsługą hotelową, przede wszystkim trzeba siebie szanować. Też byłam z moim bardzo długo, bo 25 lat, całe moje dorosłe życie i większość życia w ogóle, ale po rozstaniu radzę sobie i wcale nie jestem nieszczęśliwa :)
Trzymaj się jakoś, pogody ducha!
"Zamiast ciągle na coś czekać, zacznij żyć, właśnie dziś. Jest o wiele później niż ci się wydaje". Ks. Jan Kaczkowski
ODPOWIEDZ