Wielka miłość, teraz wielkie nic...

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Lilencydie
Posty: 4
Rejestracja: 07 sie 2020, 16:30
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Wielka miłość, teraz wielkie nic...

Post autor: Lilencydie »

Witajcie. Od pewnego czasu śledzę forum. Dzięki forum zapanowałam trochę nad emocjami, które są okropnie trudne do „ogarnięcia”, w szczególności, gdy dzieje się to po ciąży, a podobno hormony buzują. Ale od początku.

Jesteśmy małżeństwem od trzech lat. Wzięliśmy ślub po 6 latach, nie mieszkaliśmy wcześniej razem. Dużo mówiliśmy z mężem o tym, ze nasza miłość jest wyjątkowa bo po takim czasie wciąż za sobą szalejemy jak na początku. W naszym związku do pewnego momentu było bardzo dużo czułości, zbliżeń, wyznań miłości. Mieszkaliśmy po ślubie z moimi rodzicami, w tym roku mieliśmy wybudować nasz dom. Po około dwóch latach małżeństwa zaszłam w ciąże. Nie planowaliśmy jeszcze dzieciątka, raczej za dwa lata po wybudowaniu domku. Wyszło inaczej, ale byliśmy bardzo szczęśliwi.
Mąż jest świetnym elektrykiem, pracuje tak zawodowo, a po pracy ma jeszcze swój warsztat gdzie spędza sporo czasu, spędzał go tam jak byliśmy małżeństwem, a jak pojawiła się ciąża, spędzał tam więcej czasu. Wydawało mi się, ze chciał w ten sposób „dorobić” bo pojawi się dziecko, ale ani ja, ani mąż nie zarabiamy mało. Nie zabranialam mu wiec tej pracy, chociaz kilka razy mówiłam mu, ze tęsknie za nim i jest mi smutno, ze nie chodzi ze mną na spacery i „nie interesuje się zakupami dla dziecka”. Odpowiadał, ze przecież ja wiem najlepiej co kupić. W ciąży powtarzał często, ze jak tylko będę na ostatnich nogach to kończy z warsztatem, żeby być przy mnie. Do końca ciąży jednak nic się nie zmieniło. Nie miałam do niego prenetnsji, nie powtarzałam, ze przecież obiecałeś-jakoś mi to czekanie na niego weszło w krew, wiec spędzałam dni sama ( teoretycznie sama, bo byli w domu moi rodzice). W ciągu ciąży, nasze zbliżenia byly rzadkie, bo w połowie ciąży nie mogłam już kochać się z mężem chociaż bardzo chciałam, ale nie mogłam, bardzo duży dyskomfort (niektóre kobiety wiedzą co to znaczy). Zaspokajalismy się w inny sposób, chociaż pod koniec ciąży, często odmawiałam juz nawet tego mężowi, bo byłam zmęczona ciążą (nie była dla mnie łatwa, nie mogłam spać, ruszać się, wszystko mnie bolało, a jak kładłam się do łóżka, to płakać mi się chciało bo nie mogłam spać! Spałam spokojnie dopiero nad ranem). Cierpliwie czekałam, chciałam już mieć to za sobą. Nie wiem czy zrozumiecie, ale miałam straszna ochotę na męża, powtarzałam mu, ze nie mogę się doczekać aż w końcu będę mogła się z nim kochać tak jak wcześniej, a z drugiej strony nie miałam ochoty i siły na „zabawy”. Tak skupiłam się na finiszu, ze nie zwracałam uwagi, ze dzieje się coś nie tak. Wydawało mi się, ze mąż mnie rozumie i będzie cierpliwy. Chociaż ciąża była bezproblemowa,tzn. zdrowa.

Dodam, ze mój mąż i moi rodzice żyją w zgodzie, mam dobrych rodziców.

Dziecko urodziło się z początkiem roku, w czasie izolacji i obostrzeń przez epidemie. Mąż nie uczestniczył w porodzie, a bardzo chciał, ale oddziały były zamknięte. Po powrocie do domu z dzieckiem byliśmy szczęśliwi, ja unosiłam się nad ziemią, bo miałam swoją rodzinkę, taką o której marzyłam. Przez izolacje byliśmy w domu z rodzicami, a teściowie mogli zobaczyć masze cudo po pewnym czasie-około 2 tyg. Moje szczęście (używam celowo stwierdzenia „moje”, a za chwilę wyjaśnię dlaczego) trwało 2 tygodnie. W trzecim tygodniu mąż posmutniał, zaczął mnie unikać w domu, siadał sam, nie rozmawiał ze mną, przestał mówić, że mnie kocha, aż w końcu wydawał się być na mnie pogniewany. Zaznaczę, uprzedzę może kogoś wypowiedzi, nie odtracilam męża przez miłość do dziecka, potrzebowałam jego bliskości, potrzebowałam go bardzo. Po ciąży od razu wróciłam do „formy”, nie zbrzydłam, dużo osób powtarzało, ze nie wyglądam ze dopiero urodziłam dziecko. Połóg był jednak bolesny, ale dawałam radę bo chciałam mężowi pokazać, że dla naszej rodziny jestem wytrzymać. Pozwalałam mu spać w nocy, ja wstałam do dziecka.

Kiedy już zrobiło się nieprzyjemnie, wydusiłam w końcu od męża wyznania, dlaczego tak się dzieje. Powiedział mi w końcu, ze nic go nie cieszy, że wszystko w naszym życiu robimy pode mnie! Powiedział ze nie chce się budować, ale chce się wyprowadzić. A wszystko już było dopięte, wystarczyło iść po kredyt i mogliśmy zaczynać budowę. W czasie załatwiania spraw z budowa, mąż często mówił ze ja to lepiej ogarniam. Płakałam, ale powiedziałam mężowi ze zrobimy tak jak on chce, bo chce żeby był szczęśliwy i ze pójdę za nim. Oczywiście, mąż rzucił ze chce się wyprowadzić, ale nicZego nie szukał, niczego się nie dowiadywał nie zrobił z tym nic, poza tym, że wrócił do swojej pracy i wracał bardzo późno i ze mną nie rozmawiał. Mąż dużo czasu spędzał z przyjacielem, zamiast siedzieć ze mną i z noworodkiem. Przestał mi pomagać. Po około 1,5 tygodnia od poprzedniej rozmowy w końcu nie wytrzymałam, znowu zaczęłam dusić i powiedział... powiedział, ze jego uczucia do mnie bardzo osłabły i zaczęło się to już w ciąży. Zapytałam się, czy mnie nie kocha, odpowiedział ze to nie tak, ze nie kocha, ale...ale powiedział, ze musiał mi to powiedzieć, ale postara się to naprawić, ze mam dac mu czas i zajmować się naszym dzieckiem tak dalej, bo robię to wspaniałe. Powiedziałam ok, chociaż bardzo płakałam a serce wtedy mi pękło, dosłownie bolało mnie tak bardzo, ze oddychać nie mogłam. Stałam nad łóżeczkiem naszej śpiącej pociechy i płakałam i próbowałam oddychać. Wtedy ostatni raz poczułam serce. Dlatego uważam, że pękło.

Mąż nie wracał do domu, kilka dni później powtórzyliśmy rozmowę, zaproponowałam, ze może zaczął mnie kochać po prostu inaczej, jak matkę. Powiedział, ze nie myslal o tym w ten sposób. Doszło między nami do zbliżenia i było dobrze przez dwa dni. Powiedział, ze mnie kocha.

Później znowu nie wracał do domu,był zimny, mówił ze nie chce do nas wracać, ale jakoś udaje mu się wrócić. Nie interesował się już mną. ja naciskalam na rozmowy. Po 3 miesiącach już na pytanie, czy mnie kocha, odpowiedział, ze nie wie co ma mi powiedzieć. Powiedział, ze gdyby nie dziecko, nie byłby ze mną. Chciałam go zastraszyć, ze to koniec, ze tak nie możemy. Dosłownie oszalałam. Zdjęłam obrączkę, później ja założyłam, ale żałuje, ze to zrobiłam, ale targały mną emocje. Myślałam, ze go przestraszę, ze zrozumie... ale gdy on zdjął swoją, to był dopiero cios dla mnie. Mój mąż, powiedział mi jak bardzo by chciał żeby to uczucie wróciło. Bardzo schudł, nie uśmiecha się. Jest dobrym tatą, jak wróci po pracy prosto do domu, staram się gdzieś odejść, zająć się czymś innym żeby mógł się nacieszyć dzieckiem. Powiedział mi ostatnio, ze „jestem piękna, zaradna, troszczę się o niego i naszą pociechę, wiec dlaczego mu się tak w głowie pomieszało”. Dużo wzdycha, gdy kładziemy się do łóżka, jakby chciał rozmowy, ale ja już nie pytam. Mówię dobranoc i na tym kończymy dzień.
Mąż poszedł po pomoc do specjalisty, powiedziałam żeby siebie ratował. Ostatnio powiedział mi właśnie przed snem, gdy tak wzdychał, ze się boi. Gdy zapytałam, czego, odpowiedział, że tego, że któregoś dnia nie wróci do nas (nie miał na myśli samobójstwa). Powiedziałam, ze jeżeli ma go to uratować, to ma zniknąć na jakiś czas. Zapytał się tez, czy umiałabym zapomnieć o tym wszystkim co się wydarzyło przez te miesiące, jeżeli uda się nam to poskładać. Odpowiedziałam, że TAK i poszliśmy spać. -przecież „miłość nie pamięta złego”... zaczęłam prace nas sobą, nie chce żeby bal się wracać do domu, ze znowu będę go męczyć. Czekam aż on zacznie rozmowę. Nie odzywam się. Najciekawsze jest to, ze już jakiś czas temu poczułam w sobie spokój i wierze, ze będzie dobrze. Wtedy tez zaczęłam w miarę na spokojnie z nim rozmawiać (chociaż bardziej się boje takiej postawy, bo nie chce żeby myślał ze to akceptuje, ze się wycofuje). Ale poczułam, ze będzie dobrze.

Zaczęliśmy o tym rozmawiać tak „na spokojnie”. Przez to bardziej się boje, ze skoro umiemy rozmawiać o tym, ze on nie wie czy będzie w tej rodzinie, co zrobi gdy odejdzie. Przestałam rozmawiać o naszej sytuacji z innymi, nawet moimi rodzicami. Kazałam teściom wspierać męża. A ja sama skupiłam się na pracy nad sobą. Później przeczytałam listę Zerty, śmiejąc się w sobie, ze właśnie taka postawę od kilku dni zaczęłam sama stosować nie znając listy. Zaczęłam odmawiać nowennę pompejańską i jeszcze nigdy nie czułam się tak blisko z Matką Boska.

Chodzimy do kościoła. Przyjmujemy Chrystusa. I wierzę, że mąż zrozumie, że kocha mnie miłością dojrzałą.

Bardzo Go kocham, cierpię, bo już mnie nie dotyka, nie całuje, nie zbliża się wcale... a ja tak o nim marzę, tęsknie za nim okropnie. Ale nie pozostaje mi jak tylko czekać.

Sytuacja mam wrażenie, podobna do sytuacji Frosta (post z 2017 r.)-tzn.mąż ma podobna sytuacje. Tylko, że mój mąż mówi ze bardzo mnie kochał. Choć mąż wyznał tez, ze uważa, że nasz ślub był pochopny. Ja tak nie uważam, nikt nas nie zmuszał...jesteśmy oboje przed 30, nie mieliśmy presji czasu...

Pisze, bo potrzebuje wsparcia i wiem, że są tu ludzie, którzy nie okazują hejtu, rozumieją i doradzają bez emocji. Że jestescie dobrzy i mądrzy.

I jeszcze jedno, czy ktoś wie jak sytuacja u Frosta? Udało mu się pokochać żonę?
Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13361
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Wielka miłość, teraz wielkie nic...

Post autor: Nirwanna »

Witaj, Lilencydie na forum,
Skoro nas trochę czytasz, to wiesz, że sugerujemy daleko posuniętą ostrożność przy podawaniu charakterystycznych szczegółów, to dla bezpieczeństwa całej Twojej rodziny.
"Na wejście" ;-) każdy też dostaje namiary na listę lektur: viewtopic.php?f=10&t=383 oraz na listę Ognisk: www.ogniska.sychar.org - kontakt z ludźmi w realu jest dużym wsparciem, choć rozumiem że z małym dzieckiem może być Ci na razie trudno.
Na pewno jedną z lepszych decyzji jest zwrócenie się o pomoc do Boga, pamiętając że warto zadbać też o zgodę i otwartość na proponowane przez Niego drogi i rozwiązania. Wbrew pozorom nie jest to łatwa postawa.

Co do Frosta (mowa o tym: viewtopic.php?f=10&t=480 wątku) - ja niestety nie wiem, co u niego. Ale może ktoś z forumowiczów wie.
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
renegate

Re: Wielka miłość, teraz wielkie nic...

Post autor: renegate »

Z tego, co piszesz, to rzeczywiście trudna sytuacja. Ale najważniejsze, że Twój mąż jednak nie dusił w sobie tego, co się z nim dzieje, nie ukrył, tylko zdecydował się powiedzieć o tym.
Napisałaś, że mąż trafił do specjalisty? Ma diagnozę?
Frost, pisał swoje posty ze szpitala, więc może nadal tam jest. Może napisz w jego wątku lub odezwij się do niego na priv?
marylka
Posty: 1372
Rejestracja: 30 sty 2017, 17:01
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Wielka miłość, teraz wielkie nic...

Post autor: marylka »

Hej
No ewidentnie Twoj mąż przechodzi jakis kryzys
Może czuje sie przytloczony odpowiedzialnoscia?
Od razu sie nasuwa pytanie - czy mial /ma dobre relacje z tata/bratem?
W ogole - czy ma jakis autorytet - mężczyzne, przyjciela z ktorym moglby pogadac

Może to byc niepokojace ale ja bym nie panikowala na Twoim miejscu

Jedyne do czego Cie zachecam to nie matkuj mu
On musi sie sam odnalezć
Jeżeli zaczniesz mu matkowac to on bedzie Cie traktowal jak matkę. A wiesz...z matka sie nie sypia

Możesz go wesprzec jako żona slowami typu - wierze w Ciebie, dasz rade, zawsze imponowales mi wewnetrzna siłą itd

Macie jakaś fajna pare malżenska z dziećmi?
Może ich odwiedzcie?
Może maż potrzebuje zobaczyć szcześliwych meżów ze szcześliwymi dziećmi i żonami?

Nawet jak potrzebuje pomocy specjalisty - myslę że dobrze żeby sam do tego dojrzal. Bo jak bedziesz go traktowala jak chorego to tak sie może zachowywać

Jestes świeżo po porodzie. Twoja psychika też jest wrażliwsza niż dotychczas. Moja sugestia - sprobuj dac czas czasowi.
Nie chce żebys pomyslala że Cie osadzam i źe przesadzasz - Ty najlepiej wiesz jak to wyglada.
Natomiast weź prosze pod uwage swoj stan
Super by bylo gdyby ktos Wam pomogł.
Może siostra/przyjaciołka?
Nie chodzi żeby wszystko wyciagac od razu. Tylko żeby ktos na poczatek Tobie powiedzial czy wedlug tej osoby nie jestes bardziej wyczulona czy drażliwa
Ja po pierwszym porodzie pol roku chodzilam rozdygotana
I wiesz?
Dobre jest być "mniej zaradna"
Kiedy ja plakalam nad płaczacym dzieckiem - moj mąż wział je na rece ponosił i sie uspokoiło
I wtedy mu powiedzialam - jak dobrze że jesteś
Wiesz.....meżczyzna poczuje sie silniejszy, sprawczy i nabiera odwagi w takich sytuacjach
A jak Ty ogarniasz wszystko to jemu zostaje siedzieć i dumac nad swoim losem.
Absolutnie nie bagatelizuje jego problemu i może byc że potrzebuje pomocy fachowej
Ale zaczelabym od takich krokow
Co myślisz?
Pozdrawiam
renta11
Posty: 846
Rejestracja: 05 lut 2017, 19:20
Płeć: Kobieta

Re: Wielka miłość, teraz wielkie nic...

Post autor: renta11 »

Lilencydie

Kochanie, czytam Cię i aż się boję o tym napisać.
Bo sytuacja, którą opisujesz jest prawdopodobnie jednak typowa. Czyli z dużym prawdopodobieństwem twój mąż ma romans. A Ty w swojej niewinności zupełnie o tym nie myślisz. Jak wielu z nas. Chciałabym oszczędzić Ci szoku, kiedy sprawa się sypnie. Proszę może spróbuj powoli dopuszczać to do świadomości, jakoś się do tego przygotowując. Jeśli jemu się wypaliło do Ciebie, to zapaliło się mu do kogoś innego. Wiem, że to strasznie trudne. Spróbuj spojrzeć na to z dystansu, poobserwuj męża. Przytulam Cię bardzo serdecznie, współczuję Ci, bo zamiast się cieszyć z narodzin dziecka, Ty przeżywasz horror. Ale przejdziesz przez to, bo jesteś dobrym, mądrym człowiekiem. Spróbuj chociaż dopuścić do siebie taką myśl. Pamiętaj, że Bóg jest z Tobą. Najważniejsze, ze masz dziecko.
św. Augustyn
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".
Bławatek
Posty: 1673
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Wielka miłość, teraz wielkie nic...

Post autor: Bławatek »

Czytając Twój post cofnęłam się o całe 9 lat mojego małżeństwa. Miałam podobnie - mąż w czasie ciąży się wycofał, zamykał w sobie, a po narodzinach naszego dziecka też nie umiał się odnaleźć (tylko my w tamtym czasie borykaliśmy się z problemami finansowymi ze względu na brak stałej pracy męża, miał przez parę miesięcy tylko umowy zlecenia - ja go zawsze wspierałam i mówiłam mu że damy radę, choć musieliśmy odłożyć nasze plany o własnym mieszkaniu lub domu - też mieszkaliśmy z moimi rodzicami)). I też pamiętam to jego odcięcie się, wieczorne wzdychania, odsuwanie się ode mnie. Tylko, że mój mąż nigdy nie uważał, że to z nim się coś dzieje niedobrego, nie chciał szukać pomocy u specjalistów, za to mnie bardzo chętnie do wszystkich by wysłał, bo zawsze uważał że to ja potrzebuję pomocy. Super, że tak szybko znalazłaś to forum, ja żałuję, że jak po narodzinach syna mieliśmy pierwszy poważniejszy kryzys nie trafiłam na to forum, kilka lat zmarnowaliśmy. I dobrze, że Twój mąż widzi u siebie problem i próbuje go rozwiązać. Tobie zostaje czekanie i wspieranie go. I modlitwa, która też daje siłę i ukojenie
Lilencydie
Posty: 4
Rejestracja: 07 sie 2020, 16:30
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Wielka miłość, teraz wielkie nic...

Post autor: Lilencydie »

Renegate, specjalista powiedział, że to rodzaj buntu i wewnętrznie przechodzi swój kryzys. Tylko nie rozumiem, dlaczego w tym kryzysie stałam się zamiast jego podporą i ukojeniem, to czymś co go odrzuca... gdybym zrobiła coś złego... wielokrotnie pytałam Go, co zrobiłam, ze masz w sobie niechęć do mnie? Odpowiadał, ze to nie moja wina, ze jestem wspaniała...
Sarah
Posty: 372
Rejestracja: 01 maja 2020, 13:46
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Wielka miłość, teraz wielkie nic...

Post autor: Sarah »

Lilencydie pisze: 13 sie 2020, 9:48 gdybym zrobiła coś złego... wielokrotnie pytałam Go, co zrobiłam, ze masz w sobie niechęć do mnie? Odpowiadał, ze to nie moja wina, ze jestem wspaniała...
Typowy tekst zdradzacza, ale tylko do czasu. Potem przestaniesz być wspaniała, za to staniesz się odpowiedzialna za wszystko, również "pierwszą, drugą i trzecią wojnę światową".
Trzymaj się.
"Zamiast ciągle na coś czekać, zacznij żyć, właśnie dziś. Jest o wiele później niż ci się wydaje". Ks. Jan Kaczkowski
renegate

Re: Wielka miłość, teraz wielkie nic...

Post autor: renegate »

marylka pisze: 12 sie 2020, 21:20 Nawet jak potrzebuje pomocy specjalisty - myslę że dobrze żeby sam do tego dojrzal. Bo jak bedziesz go traktowala jak chorego to tak sie może zachowywać
Marylko, uważałabym na takie słowa. Nie wiemy, czy mąż autorki wątku nie jest chory. Druga kwestia, w przypadku chorób psychicznych "dojrzenie" do zwrócenia się samemu z siebie po pomoc może nie nastąpić nigdy lub bardzo późno, a choroba się rozwija w tym czasie. Co z kolei daje coraz gorsze szanse na wyleczenie lub remisję.
renegate

Re: Wielka miłość, teraz wielkie nic...

Post autor: renegate »

Lilencydie pisze: 13 sie 2020, 9:48 Renegate, specjalista powiedział, że to rodzaj buntu i wewnętrznie przechodzi swój kryzys. Tylko nie rozumiem, dlaczego w tym kryzysie stałam się zamiast jego podporą i ukojeniem, to czymś co go odrzuca... gdybym zrobiła coś złego... wielokrotnie pytałam Go, co zrobiłam, ze masz w sobie niechęć do mnie? Odpowiadał, ze to nie moja wina, ze jestem wspaniała...
To powtórzył Ci mąż czy razem byliście u specjalisty? To był psycholog czy psychiatra?
Niestety, przy niektórych problemach psychicznych dochodzi do tego "odrzucenia" współmałżonka, rodziny, czasem otoczenia także itd. Natomiast, pytanie jest, co konkretnie jeszcze stoi za tym kryzysem lub jakie daje skutki. Czyli, czy jest w tym wszystkim choroba...
Lilencydie
Posty: 4
Rejestracja: 07 sie 2020, 16:30
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Wielka miłość, teraz wielkie nic...

Post autor: Lilencydie »

renegate pisze: 13 sie 2020, 16:12
Lilencydie pisze: 13 sie 2020, 9:48 Renegate, specjalista powiedział, że to rodzaj buntu i wewnętrznie przechodzi swój kryzys. Tylko nie rozumiem, dlaczego w tym kryzysie stałam się zamiast jego podporą i ukojeniem, to czymś co go odrzuca... gdybym zrobiła coś złego... wielokrotnie pytałam Go, co zrobiłam, ze masz w sobie niechęć do mnie? Odpowiadał, ze to nie moja wina, ze jestem wspaniała...
To powtórzył Ci mąż czy razem byliście u specjalisty? To był psycholog czy psychiatra?
Niestety, przy niektórych problemach psychicznych dochodzi do tego "odrzucenia" współmałżonka, rodziny, czasem otoczenia także itd. Natomiast, pytanie jest, co konkretnie jeszcze stoi za tym kryzysem lub jakie daje skutki. Czyli, czy jest w tym wszystkim choroba...
To psycholog. Mąż chciał iść tam sam. Dzisiaj się dowiedziałam, ze po paru spotkaniach zrezygnował, ponieważ jedyne co dostawał to „usprawiedliwienie na jego zachowanie” a on nie tego chciał. Chciał się wyleczyć z tego, że przestał mnie kochać, a spotkania mu tego nie dawały...

Po przeczytaniu niektórych komentarzy, stwierdziłam, że jednak męża muszę wspierać, nie odpuszczać, ale tez nie pobłażać. Kupiłam dla nas książkę „ognioodporny”, po jednym egzemplarzu na głowę. Mąż chwycił za książkę, mam nadzieje, ze będzie ja czytać dalej, tak jak mi obiecał. Poprosiłam go jeszcze, aby mówił w myślach „moja żona cenniejsza niż perły” za każdym razem kiedy myśli o mnie i o nas. Dzisiaj zrozumiałam, ze właśnie tak robi...

Zamiast przeszpiegowac jego telefon, pomyślałam ze poproszę o rozmowę, żeby mi ta myśl nie grała na nerwach-to tez po przeczytaniu „typowe, zdradzasz, ma romans”. Nie ma... zapytałam się, czy skoro utracił miłość do mnie to czy nie odnalazł jej w kimś innym i jedyne co mogę teraz myśleć, ze tak, ta miłość oddał dziecku, ale to jest w tym wszystkim wspaniałe i piękne.
Dziś poprosiłam męża aby zajął się naszą pociechą, abym mogła załatwić swoje sprawy. Wrócił do domu wcześnie, wziął dziecko na ręce i powiedział, ze je zabierze poza dom (do teściowej) żebym mogła coś porobić. Oznajmiłam ze ma zostać w domu. Kiedy usypiał dziecko za dnia, poszłam i poprosiłam żeby ze mną porozmawiał. Zrobił mi miejsce koło naszego dzieciątka, naprzeciwko siebie a maluszek między nami i leżąc rozmawialiśmy. Powiedziałam mu, ze się modlę, że ja czuje ze będzie dobrze. Zapytałam się, czy myslal o tym, ze Bóg nie bez powodu złączył nasze ścieżki? Ze pozwolił nam wziąć ślub i zgodził się nas pobłogosławic? Czy może Pan stawia nas w tej trudnej sytuacji, bo jest to dla nas test? Myśle ze jeżeli to przejdziemy, to w nagrodę Pan ocali nasze małżeństwo (bo to On nam dał siebie) i będzie jeszcze piękniej niż było. Mąż dużo płakał i wyznał, ze płacze codziennie. Powiedział, ze bardzo cierpi jak myśli dlaczego nie kocha osoby, z którą tak bardzo chciał spędzić resztę życia, że co będzie jak on nie da rady, że kiedyś nie będzie potrafił wrócić do domu, co on ze sobą zrobi i co ja zrobię jak on nie wróci? Odpowiedziałam, ze ja będę czekać, a on sobie poradzi, ale ma dokończyć książkę i dużo się modlić i powiedziałam, że wierzę w niego.
Poprosiłam tez żeby mnie nie unikał, na co odpowiedział, że te zachowania wychodzą z niego tak same, nie kontroluje tego. Odpowiedziałam ze wiem, bo kiedyś nie mógł oderwać ode mnie swoich ust a dziś kiedy bym chciała go pocałować zaciska usta...

Cieszę się, że dotarłam do tej grupy w porę, ponieważ gdyby nie modlitwa, o której zapomniałam, oszalalabym. Co prawda, lista Zerty nie wypaliła, no może ogólnie w inne dni działa, ale trzeba tez słuchać swojego wewnętrznego głosu, ale odróżnić ten dobry ton od tego złego, który podpowiada złe rozwiązania.

Nie mogę się doczekać soboty, 15 sierpnia... nigdy to Święto nie było dla mnie ważne, ale czy przy silnej modlitwie nie mógłby wydarzyć się cud? Teraz to święto będzie szczególne.

Proszę Was tego dnia o modlitwę i dziękuje za wsparcie.
Marylou
Posty: 9
Rejestracja: 17 kwie 2020, 23:27
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Wielka miłość, teraz wielkie nic...

Post autor: Marylou »

Witaj, jak czytam twoje posty to udeza mnie ogromne podobienstwo do mojej historii. Tez bylismy para, a potem malzenstwem, ciagle zakochanym w sobie. Wszyscy dokolola mowile ze mozna pozazdroscic tego co mamy miedzy soba. Tez mielismy plany budowy domu. Tak samo jak w twojej historii, wszystko zmienilo sie w czasie kiedy ja bylam w ciazy. Wycofal sie, unikal kontaktu fizycznego, nie chcial rozmawiac. Bardzo duzo w tym czasie pracowam i gdy pytalam co sie dzieje, to uzywal zmeczenie jako wymowki. Tez bardzo schudl. Zmienil sie fizycznie. Unikal jakiegokolwiek kontaktu, dotyku, odsunal sie ode mnie kompletnie. Gdy siadalam obok Niego to On wstawal. W koncu powiedzial mi ze “tego nie czuje”. Nie mial nawet odwagi mi powiedziec ze mnie nie kocha tylko stwierdzil ze “mnie nie czuje”...i dziecka....tez mowil ze boi sie ze pewnego dnia wyjdzie i juz nie wroci. Wtedy twierdzil ze nie wie co sie stalo. Ale ze to wydarzylo sie z dnia na dzien. Ze zawsze bylo dobrze miedzy nami i nagle nic....odchodzilam od zmyslow bo nie miescilo mi sie w glowie ze mogl przestac mnie kochac. To byl czas dla mnie kiedy potrzebowalam bardzo jego wsparcia. Podejrzewalam chorobe i fizyczna i psychiczna (schudl przerazliwie). Zapytalam tez czy moze ktos sie pojawil w jego zyciu, bo to byloby logiczne wytlumaczenie dlaczego tak nagle przestal do mnie czuc to co czul. Zaprzeczyl, z niedowierzaniem w oczach ze w ogole cos takiego sugeruje.....na prawde bylam tak pewna naszej milosci, ze wszystko przetrwa..... ze zdrada byla tak naprawde dla mnie jakas abstrakcja.

Okazalo sie jednak ze to byla zdrada. On sie zakochal. I z dnia na dzien wszystko sie dla niego zmienilo.

Dziele sie tym ze wzgledu na ogromne podobienstwo tego przez co przechodzi wasz zwiazek. Mam nadzieje ze w Twoim przypadku nie ma osob trzecich w tym wszystkim. Ale jak ktos to wczesniej wspomnial, moze trzeba spojrzec na sprawy z roznych perspektyw. Nawet takich ktore nam nigdy wczesniej do glowy by nie przyszly.

Sciskam serdecznie. Dbaj o swoj spokoj.
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Wielka miłość, teraz wielkie nic...

Post autor: Pavel »

Są niestety słowa-klucze, które są typowe, gdy na dalszym lub bliższym horyzoncie pojawiają się kowalscy.
Gdzieś był na forum wątek o typowych zachowaniach sugerujących osobę 3, może ktoś pamięta?
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
ODPOWIEDZ