lustro pisze: ↑02 sie 2020, 12:24
Keri, moze masz przyjaciółkę, ktorej powierzasz swoje sekrety. Chciala byś, zeby twoje problemy, rozterki, ból...przyjaciolka relacjonowala swojemu mężowi?
Zastanow sie troche nad tym.
Demagogia. Nie chodzi o przyjaciółki tej żony, tylko chłopów, którzy wyznają jej miłość, prawią komplementy i chcą nosić na rękach. I z którymi żona autora wątku rozmawia do 3-4 w nocy, chodząc non stop z telefonem, lekceważąc prośby męża, wręcz chwaląc się, jak to jest adorowana i jak to się jej podoba. I nie chodzi też o to, by to czytać. Reakcja żony będzie wystarczająca. Zastanów się, co do czego porównujesz.
lustro pisze: ↑02 sie 2020, 12:24
Keri
Czytaj ze zrozumieniem to, co piszą inni.
Czy ktos tu usprawiedliwial zachowanie zony Wigtona? Wrecz to Wigton ciagle ją broni i tlumaczy - my juz nie musimy.
Jest tylko jedno ale - malzonkowie maja prowadzic siebie wzajemnie ku zbawieniu.
Bycie przyczyną upadku lub pogubienia sie wspolmalzonka tylko dlatego, ze trudno nam wyjsc z wlasnej strefy komfortu, nie jest chyba tym, czego Bog, małżonek, rodzina, bliscy i świat, oczekują po nas.
Uwazasz, ze to nie jest nasza powinnosc, zrozumieć co sie dzieje i dlaczego, i czy przypadkiem my sami nie jestesmy tego w czesci, powodem? I ze to nie wlasnie ja powinnieniem w sobie cos zmienic...zeby pomóc współmałżonkowi?
Myślę, ze mylisz zrozumienie z usprawiedliwianiem.
Swoją drogą, to tu nagminne.
Lustro, a to już jest podłe, wiesz? Jeśli jakiś człowiek może być przyczyną Twojego upadku, to jest to Twój problem. A nie tego człowieka. Każdy sam odpowiada za swój upadek, chyba że jest upośledzony umysłowo.
To Ty wybrałaś kiedyś: zdradzam. Mogłaś wybrać: odchodzę, separacja, rozwód. Ale wybrałaś zdradzam. To była TWOJA decyzja i jeśli po latach nadal uważasz, że to Twój mąż był przyczyną Twojego upadku - to wydaje mi się, że jesteś na początku tej drogi do zbawienia.
Wyobraź sobie, że ja też byłam zaniedbywaną żoną. Niekochaną, lekceważoną, moje potrzeby nie istniały. Komunikacja ani próby naprawy też nie. A więc też miałam powód. I był ktoś, kto z łatwością mi te potrzeby by zrekompensował. Oj był. Ale wiesz? Nie weszłam w to. I na tym możemy skończyć w zasadzie tę dyskusję. I akurat ja bardzo dobrze rozumiem żonę Wigtona. Wyśmienicie. Ale wybacz, nigdy nie zrozumiem i nie chcę rozumieć osoby zdradzającej, oszukującej małżonka, prowadzącą podwójne życie, raniącej jawnie lub w ukryciu. Po prostu nie rozumiem. Jeśli ktoś nie chce być z żoną/mężem, kwestie moralne, chrześcijańskie czy sakramentalne ma gdzieś, a małżonek-przyczyna naszego upadku w dodatku jest głuchy na argumenty i nie reaguje na nasze prośby, żale, bóle - to jest wiele sposobów na honorowe wyjście z sytuacji, zdrada nawet koło tych sposobów nie leżała. Bo zdrada nigdy nie jest sposobem na nic. Jest zdradą po prostu, egoistyczną realizacją własnych potrzeb, zresztą dość prymitywnych. I tyle.
Ruta, czy w Twoim rozumieniu zdrada polega tylko zdradzie fizycznej?
Zdradzić można nawet myślami. Ale już nie wchodżmy tak głęboko. Jeśli żona Wigtona tworzy, pielęgnuje i podtrzymuje takie sytuacje z innymi mężczyznami, że oni czują się na tyle pewni i ośmieleni do tego, by wyznawać jej miłość - to czym to jest, jeśli nie zdradą?
Jak wyobrażasz sobie niewinną rozmowę, w której kolejni panowie wchodzą w taką emocję, by wyznać obcej, niewidzianej przez siebie kobiecie z internetu, że ją kochają?
Ruto, czyli np. cyberseks, rozmowy o seksie mężatki z innymi mężczyznami nie są Twoim zdaniem zdradą? A wysyłanie zdjęć? Ci panowie mają mniej lub bardziej zawoalowaną obietnicę seksu, spotkania. Jaki mężczyzna by tygodniami adorował kobietę, jeśli nie miałby nadziei na konsumpcję? Jaki uczciwy mężczyzna nie śpi o 3-4 w nocy i rozmawia (o czym) z czyjąś żoną? O czym? Bądźmy poważni.
Ani słowem nie wspomniałam o przymusie. Ja tylko pisałam, że jeśli żona chce zachować małżeństwo, bo już wisi na włosku - winna zakończyć wszelkie relacje. To chyba oczywiste? Bez tego nawet nie zacznie się żadna terapia małżeńska. Bo rozumiem, że mogła czuć przeróżne frustracje, a Wigton nie jest idealnym mężem. Ale od tego są terapie, komunikacja,mediacje. Jeśli to nie pomoże - to rozstanie. Nie każde małżeństwo da się po ludzku uratować. Ale ona nie chce takich rozwiązań. Robi sobie, co chce, woli te kontakty od małżeństwa. No to niech ponosi konsekwencje samotnego życia, np. w separacji, skoro taki wybór na "naprawę" sytuacji wybrała. Przecież i tak emocjonalnie już opuściła męża. Czy tak się nie mówi tutaj wszystkim zdradzanym żonom? Czy to nie dziwne, że kiedy zdradza żona, to nagle jest milion "ale" do małżonka i pudrowanie rzeczywistości: "Nie wiemy, czy zdradza". No nie wiemy. Od dwóch lat mąż żyje w wielokącie z innymi mężczyznami, którzy zabierają na wiele godzin dziennie uwagę, emocje jego żony, ale wszystko jest ok. Pewnie nie robi jej kolacji przy świecach i mówi za mało komplementów. I nie takie te komplementy. I za dużo krytykuje.
Żona korzysta finansowo i społecznie z męża, lekceważy jego uczucia, a jednocześnie usypia czujność wyznaniami miłości i bogatym życiem intymnym, ale zdradza go (na razie być może tylko emocjonalnie) z całą grupą mężczyzn, które prędzej czy później przeniosą się do reala lub zakończą się jakimś innym nieszczęściem, stalkingiem np. czy czymś innym.