wrinice pisze: ↑16 lip 2020, 10:10
Proszę napiszcie, może ktoś miał podobnie i udało mu się zawalczyć i wygrać.
Miałam podobnie, zawalczyłam, ale ostatecznie przegrałam, bo mąż odszedł. Pamiętaj, że druga strona też ma swoje granice wytrzymałości. I druga strona wcale nie musi chcieć walczyć.
Kiedy dopadł nas pierwszy kryzys, moje emocje wobec męża były mniej więcej na Twoim poziomie. Może nawet gorzej, na minusie. Nie tylko nie czułam miłości, ale wręcz nie lubiłam, denerwował mnie, nie lubiłam, jak wracał z pracy. Nie muszę mówić, że jeśli druga strona nie jest z kamienia, to to odczuwa i kawałek po kawałku coś w niej umiera. Wtedy nastąpiły pierwsze rozmowy o rozstaniu.
Byłam daleko od Boga w tamtym momencie, więc rozważałam nawet w myślach nowy związek, skoro mąż nie chce ze mną być.
Ale trafiłam wtedy na Sychar, między innymi Katarzynę, której słowa są do dzisiaj powielane, gdzie poczytałam historie ludzi, którzy zachłyśnięci nowymi związkami (lub świadkowie takich związków: opuszczeni małżonkowie) często piszą o tym, że taki nowy związek często po dwóch latach, może wcześniej, może później - staje się tym samym, co małżeństwo - nieudanym, nudnym tworem z tymi samymi problemami + dodatkowymi, związanymi z gorszą sytuacją finansową, dziećmi itd.
Zaczęłam wgłębiać się w temat, poczytałam książki napisane przez mądrych ludzi, terapeutów i zrozumiałam parę rzeczy:
- miłość to NIE EMOCJE. Nie masz emocji? Możliwe - ale to nie ma nic wspólnego z tym, czy kochasz, czy nie. Po prostu nie masz emocji i tyle
- emocje w małżeństwie są ważne, bo są sygnałem zmian i przekształceń związku (co jest NORMALNE), bez sensu jest na nich opierać swoje decyzje, emocje przychodzą, odchodzą, zmieniają się
- jeśli dzieje się coś złego w związku, przychodzi chłód, obojętność, niechęć - to jeśli druga strona nie przejawia zachowań toksycznych, patologicznych, przemocowych, a kiedyś czuliśmy gorące uczucie - to na 99,99% problem jest w nas samych, a nie w partnerze
- znany amerykański terapeuta par, pracujący z tysiącami małżeństw stwierdzał jednoznacznie, że nowy związek jest tylko dlatego atrakcyjny, że jest nowy, nowa osoba tak samo. Po jakimś czasie - większość jego pacjentów, którzy nie zdecydowali się na naprawę związku i weszli w nowe - odczuwali dokładnie to samo. Tylko szkody były większe, bo cierpiały dzieci, przepadły majątki, szacunek, wizerunek, zdrowie itd
- problem nie jest w osobie partnera, ale w naszych motywacjach co do związku, w naszym nastawieniu i oczekiwaniach
Jeśli Twoją motywacją do bycia w związku jest: niech ona mnie uszczęśliwia/niech ona mnie zabawia/niech ona uczyni mnie nie-samotnym - to są to z założenia błędne motywacje i było kwestią czasu, kiedy się to sypnie.
Podejdź do moich słów poważnie, proszę. Piszę o swoim doświadczeniu.
Kiedy zrozumiałam przekaz z tych lektur, najpierw pokonałam wewnętrzny bunt: czemu to ja mam się starać to odbudowywać, czemu mąż nie czyta tych książek, nie chce naprawiać, nic robić. A potem wzięłam do serca powtarzające się wskazówki + dodałam swoje, które mi pomagały:
- codziennie rano przypominać sobie przysięgę małżeńską i mówić do siebie: DZISIAJ będę kochać mojego męża, będę mu wierna, będę miła i wyrozumiała, dzisiaj nie będę od niego oczekiwać niczego. Dzisiaj. Zadanie na dzisiaj, jutro nie wiem, mogę nie wytrzymać, ale dzisiaj tak będzie.
- w ciągu dnia - jeśli przychodziły negatywne myśli na temat męża, krytyka itd. - natychmiast na każdą krytyczną uwagę znaleźć 2 pozytywy, dwa ciepłe wspomnienia, przypomnieć dwie zalety męża, cechy wyglądu - cokolwiek. Zasada prosta - 1 krytyka = 2 pochwały
(oczywiście w głowie, bo na zewnątrz żadnych krytyk tego dnia nie przewidywałam, patrz punkt 1 i kolejny)
- skupiać się na dawaniu - bez oczekiwania na rewanż. Jeśli więc nie mogłam tego dnia nic ofiarować - cierpliwości, uśmiechu, rozmowy, wsparcia, dobrego jedzenia, czasu, to moim "dawaniem" było UNIKANIE robienia złych rzeczy. Czyli powstrzymywanie się od krytyki, negatywnych emocji, podejrzeń, złośliwości. To też dar! Bo wymagał wysiłku ode mnie, a w efekcie działo się coś dobrego
- codziennie znaleźć coś, za co mężowi dziękuję i coś za co męża przepraszam. Często mówiłam mu te słowa.
Pod koniec dnia byłam często wykończona psychicznie z tego "starania się". Oschły mąż nie ułatwiał sytuacji, kilka razy nie było tak różowo. Ale zasypiałam, a następnego dnia budziłam się z tym samym postanowieniem: przysięga i postawa miłości do męża do końca dnia.
Nie wiem, ile to trwało, ale pewnego dnia nie musiałam już mówić sobie rano tej formułki. Po prostu zrozumiałam, że ja naprawdę męża kocham. Że widzę jego wady, ale też i zalety. Że zaczynam za nim tęsknić, lubić z nim być. Że zauważam różne nowości w nim, że moje pozytywne nastawienie sprawiło, że stałam się łagodniejsza, wyrozumialsza, wkradło się dużo humoru w relację, mąż zaczął reagować.
Pokonaliśmy wtedy kryzys i było kilka lat względnie dobrze.
Gdyby mąż chciał przejść tę samą drogę, jak ja - dzisiaj bylibyśmy szczęśliwym małżeństwem. Ale nie przeszedł i nie był tym zainteresowany. Jemu było dobrze - pojawiła się "nowa" ja i jakieś obszary jego serca zostały na nowo zapełnione. Ale nie na stałe. Bo te chore, niepoleczone miejsca w jego sercu, odezwały się do niego i zażądały tego co zwykle: JA, MNIE, O MNIE, MOJE itd.
Więc kiedy pytasz, czy da się na nowo pokochać małżonka - odpowiem TAK. Przeżyłam to, sprawdziłam na sobie. Fachowcy mówią prawdę. Dzisiaj nigdy bym się nie nabrała na szalony romans - z jak to mówisz: 'wyjątkową" osobą. Dzisiaj wiem, że żadna wyjątkowa osoba nie zainteresuje się osobą w związku małżeńskim, każda porządna, mądra kobieta - pogoniłaby Cię do żony i do dzieci, nie zainteresuje się kimś takim. Żonatymi lub dzieciatymi rozwodnikami interesują się tzw. "chore" łanie, najsłabsze ze stada. Mogą Ci nawijać makaron na uszy, żebyś czuł się wyjątkowy, a tak naprawdę proponują toksyczny układ ze sobą, osobami w jakimś stopniu zaburzonymi. Jest mnóstwo wolnych ludzi - jeśli ktoś zagina parol na rozwodnika czy żonatego - musi mieć jakiś odchył - więc chyba na tym polega jego "wyjątkowość". Nie wiem, kogo może ta wyjątkowość pociągać.
A powiew nowości skończy się szybko - wrócą stare problemy, z którymi wyszliśmy ze starego związku. To czysta - wybacz- głupota.
Jeśli Twoja żona Cię kocha - wszystko w Twoich rękach. Bądź mądry. Skorzystaj z wiedzy specjalistów, poczytaj o tym, jak wygląda każdy, normalny związek, będziesz czytał w tych książkach o sobie, o Was.
Łap wszystko Gottmana, Pulikowskiego, Dobsona, Chapmana. I zawalcz - wbrew pozorom - także o swoje szczęście, bo nigdzie indziej go nie zaznasz, jeśli nie zrozumiesz, że szczęście Twoje osobiste - to Ty sam, Bóg. Nikt nie urodził się po to, by Cię uszczęśliwiać. Musiałbyś zobaczyć mojego męża dwa lata po rozwodzie. Uwierz mi - nigdy nie wyglądał gorzej, nigdy nie widziałam takiej pustki w jego oczach, twarzy bez cienia uśmiechu. I gdzie to jego szczęście, dla którego poświęcił małżeństwo i swoje życie?
My nie mamy dzieci, więc nawet miał o wiele prostszą sytuację. A jednak jakoś ta wielka miłość, która go miała uszczęśliwić - nie przychodzi. A gdyby nawet był w związku - czego nie wykluczam, bo nie wiem - to jakoś nie widzę błysku w oczach, radości na twarzy, zadowolenia. Jeśli zaś widzisz "szczęśliwe" drugie małżeństwa - wiedz, że dopóki nie zamieszkasz z nimi 24 na dobę, nie będziesz znał ich myśli - nie dawaj się nabierać na pozory. Nie twierdzę, że każde jest skazane na porażkę, ale to co za nimi idzie - jest takim cieniem, który zawsze będzie się kładł na relacji i zawsze może położyć całą relację. Wg Gotmana - wielu mężczyzn (akurat pisał o mężczyznach) ma taką naturę, że chociaż dostrzegają, że popełnili błąd, niszcząc małżeństwo i wchodząc w nową relację, nigdy się do tego publicznie nie przyznają. Będą tkwić w nowej relacji, topiąc najczęściej frustracje w nałogach, gorzkniejąc.
Warto naprawiać małżeństwo. Ratuj, masz duże szanse - jesteś tutaj, więc jesteś wartościowym mężczyzną, który szuka rozwiązań. Jesteś wyjątkowy i wiele pań tutaj obecnych na forum, chciałoby, by ich mężowie - zanim wejdą w nowe związki - zapragną poszukać pomocy i rozwiązań.
Trzymaj się i powodzenia!