SkonczonyNiepokorny pisze: ↑21 maja 2020, 11:01
Trzeba tylko swoim zachowaniem i postawą zadbać aby tej drugiej osobie się zachciało. Trzeba stać się człowiekiem którego kochała kiedyś, bez wad które rozwaliły związek.
Tu akurat mam odmienne zdanie. Trzeba mi teraz ( może wreszcie! ), kiedy mąż zdecydował się po raz kolejny porzucić, zdradzić i żyć swoim życiem: trzeba mi ZADBAĆ O SIEBIE.
Aby chciało mi się żyć, wstawać rano, pracować, cieszyć się na nowy dzień, dostrzegać w nim piękno, cieszyć się nim, robić, co mam do zrobienia, dzielić się miłością z ludźmi, którzy chcą się tą miłością ze mną dzielić. Kochać męża, ale nie myśleć o nim, nie rozkładać go na czynniki pierwsze. Nie budować platformy porozumienia, bo tej relacji, która nas łączyła: już nie ma. Została pogrzebana, jest wciąż opłakiwana ( zwłaszcza wieczorami, gdy jestem sama ), ale jej już NIE MA.
Na szczęście mój mąż żyję, więc jest i ta Boża nadzieja, że być może zejdziemy się kiedyś i zbudujemy nowy dom pełen światła.
Przepraszam, że z taką egzaltacją, ale "stary dom" nie tylko się rozpadł, ale wręcz został starty na proch...
Po co mi grzebać na tym pogorzelisku? Wyciągać jakieś pokruszone cegły ( bo mąż był miły przez telefon, bo zaproponował kawę ), czy odłamki szkła z potłuczonych okien ( bo jednak coś zrobił, nie szkodzi, że zranił przy okazji, ale przecież mogło być gorzej....).
To nie jest moja sprawa, aby mu się zachciało chcieć. Mogę mieć nadzieję, że moja przemiana pociągnie za sobą jakieś dobre owoce, a jednym z nich będzie to, że mąż zechce wrócić i też podjąć pracę nad sobą i naszym związkiem.
Ale te owoce mogą być zupełnie inne. Panu Bogu oddałam batutę. Mam być sama, Panie Boże? Ok. W takim razie z drżeniem serca czekam, co mi tam przygotowałeś, bo choć sobie NIE WYOBRAŻAM, że miałabym być sama przez resztę życia, to wierzę, że jesteś Dobrym Ojcem, i że dasz mi takie życie, zgodne z Twoją Wolą, abym odczuwała w nim radość i szczęście.
Radość, którą odczuwam, gdy "wracam do siebie", gdy - pod wpływem pracy nad sobą - odkrywam w swoim sercu, jest jak stały, ciepły płomień. Chyba zaczynam siebie kochać.
Ja nie chcę stać się człowiekiem, w którym kiedyś zakochał się mój wtedy 19-letni mąż!
Wtedy byłam równie młodą, pogubioną, poranioną dziewczyną, z opustoszałymi do cna zbiornikami miłości, które miał mi zapełnić mój wspaniały chłopak!
Pewnie, że miałam fajne cechy, które mąż dostrzegł i które są do dziś. Niektóre mocno zakurzone....
Dlatego, z pomocą Pana Boga, pragnę rozwinąć w sobie ten potencjał, którego z różnych powodów nie udało mi się rozwinąć w całym dorosłym życiu, a który przeczuwał we mnie ów 19-letni żółtodziób, zakochując się we mnie.
Na to jest zawsze dobry czas. Najlepszy z możliwych to: TERAZ.
Pewnie, że nie tak to wszystko sobie wyobrażałam: swoje małżeństwo, rodzinę... To tylko pokazuje, jak złudne są nasze wyobrażenia i jak w sumie błędnie postępujemy trzymając się ich kurczowo.
I tego rozwinięcia potencjału życzę również z całego serca mojemu małżonkowi. I jest mi przykro, gdy uwiadomię sobie sytuacje i słowa, moje słowa, które działały na niego jak hamulec wsteczny...
Co do wad: trzeba nad nimi pracować, ale myślenie, że się ich pozbędziemy, a gdy pozbędziemy: stworzymy dobry związek, jest nieco naiwne.
Wady będą towarzyszyć nam do końca życia. Chyba trzeba nauczyć się z nimi żyć. Inna sprawa, jak wpływają one na nasze wybory i postawę. To w naszych wyborach i postawie tkwi moc, która podtrzyma relację. To, czy pomimo wad tej drugiej strony, ja chcę pozostać jej wierny. To, czy pomimo potężnego kryzysu uczuć wobec niej, podejmuję decyzję, aby trwać w małżeństwie. A gdy jest bardzo trudno, nie szukać lekarstwa w zdradzie, rozwodzie, czy różnych "izmach", a odwołać się do mocy sakramentu. Pana Boga poprosić o pomoc....
Nie chcę mojemu mężowi NIC udowadniać. Pragnę zachować w sercu miłość do niego, jednak liczę się z tym, że możemy już nie być razem.
Oczywiście, tak jak mówisz, łatwo pisać, a potem jest jak jest ( te emocje!!! ). Mimo to czuję ( tak, właśnie czuję ), że po każdym upadku powstaję silniejsza. To dodaje mi otuchy.