tata999 pisze: ↑12 maja 2020, 13:05
lustro pisze: ↑12 maja 2020, 12:01
Odpowiedź masz w moim kolejnym poście
Nie znalazłem odpowiedzi na pytanie, które mam w głowie. Próbuję wyjaśnić, co miałem na myśli. Czy proces przebaczania "zachowania mięczaka i beksy" był długi, czy natychmiastowy? Czy przyszedł Ci z trudem? Czy omówiliście go z mężem, czy bez rozmowy zrozumiał? Czy coś szczególnego skłoniło Ciebie do tego, żeby przebaczyć? Czy sama sobie poradziłaś z wybaczeniem, czy konieczne było, żeby ktoś Ci w tym pomógł? Czy powiedziałaś mu wprost, że to zachowanie mu przebaczyłaś, czy wyraziłaś to w jakiś inny sposób? Chodzi mi o Twoje doświadczenie przebaczenia w stosunku do tego konkretnego "zachowania mięczaka i beksy" (bez wdawania się w inne przewinienia męża). Czy uważasz, że mogło dojść do przebaczenia szybciej, lepiej, czy wyszło w miarę optymalnie i udało się szybko pójść do przodu?
tata999
od razu przyjmij, że to jest moje widzenie i moje doświadczenia - nie trzeba się z tym zgadzać.
Ja po prostu tak miałam.
Miałam do męża ogromna urazę o ten "brak własnych jaj" ( prosze moderację o puszczenie tego lekkiego wulgaryzmu)
Bo wyręczanie się starszą kobietą, która moze bedzie mogła coś zrobić ( za niego), ukarac kowalskiego, doprowadzic "do porzadku"...a do tego wtajemniczanie w ta sytaucję postronnych osob..no NIE
Powiedziałam mu o tym od razu, jak tą wiedze nabyłam. I byłam wtedy wściekła i brało mnie obrzydzenie. I pewnie powiedziałam mu to dośc ostro - szczerze, nie pamietam juz.
Ostry kryzys trwał u nas blisko 4 lata. Powiedzmy, że ta sytuacja miała miejsce półtora roku od poczatku...a ja wybaczyłam po powrocie...wiec trwało to około 2 lata.
On powiedział -przepraszam.
Ja powiedziałam - przepraszam.
To było w momencie powrotu i od tego miejsca zaczynaliśmy na nowo.
Czy to było długo, czy krótko...chyba było najlepiej, jak na tamten moment mogło.
Wszyscy dorastamy do pewnych rzeczy i wszystko ma swój czas i miejsce.
Przebaczenie jest własnym aktem woli.
Zrobiłam to sama, zapewne z Bożą Pomocą. Ale bez terapeutow itp.
Pewną formą pracy nad soba były kontakty z ludzmi stąd.
Czy przebaczenie przyszło mi z trudem? Z pewnym - tak.
Zeby komuś wybaczyć (moim zdaniem) trzeba zobaczyć w nim człowieka takiego samego jak ja.
Z czasem, widząc zmiany zachodzące w moim męzu, mając tez coraz wiekszy wgląd w siebie, przyjmując, że wszyscy jesteśmy ludzmi i popelniamy błedy i kazdy z nas chciałby, by mu dano szansę i wybaczono...przyjełam, że na tamten czas nie potrafił inaczej. Zrobił jak zrobił, moze ja nie była bym lepsza na jego miejscu...? Ale na pewno pragneła bym, żeby dano mi szansę. Moze nawet nie jedną szansę, a kilka...?
Kiedy to sie zrozumie i przyjmie, jest duzo łatwiej.
Wybaczyłam.
Nie zapomniałam (jak widać), ale wybaczyłam. Nie wracam do tego nawet w myslach. Naprawdę.
Jestem z tych, co nie chowaja w sobie urazy do innych.
Zapewne takim osobom jest łatwiej.
Chciała bym, żeby inni potrafili mi wybaczyć, jeżeli zawiniłam, chocby tylko w ich oczach. Więc i ja staram sie zrozumieć i wybaczyć.
Straszną rzeczą jest, kiedy stanąć przed zamknietymi drzwiami niewybaczenia w głuchej ciszy milczenia. I w sumie wszystko jedno, z której ich strony.