Re: 1,5 roku kryzysu
: 06 maja 2020, 22:20
Fannyprice, chwała Panu za Twoje dziecko.
Niech Pan Bóg błogosławi Twojej rodzinie
Niech Pan Bóg błogosławi Twojej rodzinie
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?
https://www.kryzys.org/
Napisałaś mu to? Dostał jakoś wyniki tych badań? Tak po prostu, beż żadnego komentarza. co powinien, samą informację, samo światło.
Fajnie, że Twój mąż coś robi. Ja natomiast uważam, że skierowanie problemu do rodziców nie jest wcale do końca złe, ponieważ czasem też trzeba gdzieś te emocje wyrzucić, a nie trzymać w sobie. Ja przez wiele lat dusiłem pewne rzeczy w sobie nikomu ani słowa i odbiło się to potem na mnie, a co gorsza na mojej żonie. Rozmowa z rodzicami moim zdaniem to nic złego. Gorsze na pewno jest podejmowanie decyzji razem z rodzicami, ale spytanie o zdanie, powiedzenie o swoich problemach to po prostu wyrzucanie emocji. Rodzice pewnie dlatego, że mieszka z nimi i są najbliżej. Gorzej jeśli rzeczywiście nie mają pozytywnego zdanie na Twój temat, a ich rolą powinno być "nakłanianie" do zgody i pojednaniafannyprice pisze: ↑11 maja 2020, 22:29 Udało mi się porozmawiać z mężem po tych badaniach. Czułam się tak ciężko z tym sama, modliłam się pół dnia i postanowiłam, że zaryzykuję i zadzwonię. Był spokojny i opanowany, niczego mi nie wyrzucał, rozmawialiśmy całkiem miło (aż trudno było mi uwierzyć). Podziękował, że zadzwoniłam, powiedział że chciał to zrobić, ale zeszło by mu trochę zanim by się do tego zabrał. Zaproponował spotkanie i zgodziłam się. Odwiedził mnie pierwszy raz od czasu wyprowadzki, nawet nie umiem wyrazić jak przerażała mnie ta rozmowa, a z drugiej strony jak się cieszyłam, że w końcu męża zobaczę. Rozmawialiśmy długo, zdałam sobie sprawę, że mąż jest pod bardzo dużym wpływem swoich rodziców. Przebywa u nich praktycznie na co dzień i co najgorsze zwierzył im się z wielu naszych problemów i wspólnie szukali rozwiązania - sam się do tego przyznał Z resztą, rzeczy o których mówił same na to wskazywały, bo więcej w nich było uwag, które już na przestrzeni małżeństwa słyszałam od teściów na temat swoich nawyków czy zachowania, niż uwag jakie miał do mnie mąż. Czuję się z tym ogólnie kiepsko... Zakomunikowałam mężowi, że nie jest to dla mnie miłe, że omawiał nasze problemy z rodzicami. Nie ciągnęliśmy dłużej tego tematu. Źle mi z tym, że skierował się akurat do rodziców, którzy mają do mnie niezbyt pozytywne nastawienie...
Stanęło na tym, że podejmiemy kolejną próbę terapii małżeńskiej. Początkowo mąż był przeciw, bo "to strata czasu i pieniędzy", ale wytłumaczyłam mu, że będę czuła się bezpieczniej jeśli pochylimy się nad naszą sytuacją w obecności kogoś niezwiązanego z nami i że zależy mi na tym. Widziałam jak walczył z tym, by odegrać twardego faceta, który nie przystaje na żadne warunki (podejrzewam tu wpływ rodziców), a tym, żeby mi powiedzieć o swoich uczuciach. Nie naciskałam. Ale w końcu sam powiedział - zależy mi, spróbujmy raz jeszcze. Przyznał, że korzystał z rozmów z psychologiem. I tutaj, chciałabym podzielić się, że odkąd mąż się wyprowadził codziennie proszę jego Anioła Stróża (czytałam o tym tu na forum by tak się modlić) o to, by kierował go w dobre miejsca, do dobrych ludzi, podsuwał mu dobre książki, wydarzenia, które zainspirują go do stanięcia w prawdzie i pracy nad sobą. Mąż opowiedział, że któregoś dnia "przypadkiem" spotkał kolegę z dawnych lat, którego nie widział już długi czas. Okazało się, że pracuje jako terapeuta, chwilę porozmawiali i polecił mu znajomego psychologa, do którego mąż się udał
Proszę Was o modlitwę za mnie, bym nie okazała się naiwna w tym, co teraz się dzieje. Do słów męża i jego zachowania podchodzę z dużą ostrożnością i nie przestaję się nadal gorąco modlić. Jest we mnie obawa, że może jest to jakieś ugłaskiwanie mnie i gdy na to pozwolę, to wrócimy na stare tory. Czytając posty tutaj na forum nastawiałam się na długi czas "czekania nie czekając" na jakikolwiek rozwój wydarzeń między nami. Minęło ledwie kilka tygodni. Nie jestem pewna, czy zdążyłam się nawet trochę od męża odwiesić, dlatego boję się, że zrobię coś głupio i pochopnie. Na pewno o siebie zadbałam i modlitwa niesamowicie mnie wyciszyła, mąż po spotkaniu powiedział mi, że już dawno tak dobrze mu się ze mną nie rozmawiało.
Mąż nie mieszka z rodzicami. W moim odczuciu opowiadanie o naszych problemach małżeńskich i ich analiza z rodzicami nie służy małżeństwu. Jestem o tym przekonana, zwłaszcza po tym jak mąż przedstawił mi wnioski do których razem doszli, czyli recepta na szczęśliwe małżeństwo = żyć tak jak oni, blisko nich, często ich odwiedzać i jak będziemy mieć problem to mamy się do nich zwrócić a nie chodzić po jakichś terapiach i "robić wstyd przed ludźmi". Ogólnie jeśli nie żyję tak jak oni, to i tak nic z tego nie będzie. Na początku małżeństwa raz odważyłam się otworzyć przed teściami i poprosić o radę, skończyło się to wspominaniem mi przy wielu różnych sytuacjach, że sobie nie radzę w małżeństwie, oprócz tego o tej sytuacji dowiedziała się też dalsza rodzina, ciocia, wujek, kuzynka... czułam się z tym fatalnie, choć przekonywali, że "wszystko zostaje w rodzinie"... Później gdy dopytywali o różne wydarzenia nie ciągnęłam tematu mówiąc tylko "posprzeczaliśmy się, ale poradzimy sobie". Mieli o to żal, że nie chcę opowiadać im o naszych problemach, wielokrotnie mówili, że zamknęłam się przed rodziną, że nie jestem otwarta. No nie jestem w taki sposób w jaki oni by sobie życzyli... Problemem był np. fakt, że w naszym mieszkaniu zamykałam drzwi na zamek i jak niespodziewanie przychodzili to musieli zadzwonić dzwonkiem a nie tylko pociągnąć za klamkę i wejść. U nich w domu to nie do pomyślenia. To też był objaw mojego "zamykania się na rodzinę".Mr.x pisze: ↑12 maja 2020, 10:43
Fajnie, że Twój mąż coś robi. Ja natomiast uważam, że skierowanie problemu do rodziców nie jest wcale do końca złe, ponieważ czasem też trzeba gdzieś te emocje wyrzucić, a nie trzymać w sobie. Ja przez wiele lat dusiłem pewne rzeczy w sobie nikomu ani słowa i odbiło się to potem na mnie, a co gorsza na mojej żonie. Rozmowa z rodzicami moim zdaniem to nic złego. Gorsze na pewno jest podejmowanie decyzji razem z rodzicami, ale spytanie o zdanie, powiedzenie o swoich problemach to po prostu wyrzucanie emocji. Rodzice pewnie dlatego, że mieszka z nimi i są najbliżej. Gorzej jeśli rzeczywiście nie mają pozytywnego zdanie na Twój temat, a ich rolą powinno być "nakłanianie" do zgody i pojednania