Strona 21 z 43

Re: Mąż mnie nie kocha... Moje małżeństwo to gruzy...

: 02 sie 2020, 0:48
autor: Ruta
Firletka pisze: 01 sie 2020, 14:47 Ruta: jestem daleko za Tobą, bardzo za punktem, w którym Ty jesteś, ale może i ja tam dotrę. Myślę, że kiedyś byłaś tu gdzie ja, prawda?
Ciężko jest stanąć oko w oko z prawdą i potwierdzić to co widać. Szuka się jednak wytumaczenia...
Ja się po prostu boję, sama nie wiem czego... samotności, że nie dam rady...
Kochana Firletko, jestem przekonana, że obie dotrzemy znacznie dalej, niż punkt w którym jestem obecnie :)
Moje przebudzenie zaczęło się w punkcie, gdy mój mąż zaczął być tak bardzo destrukcyjny dla siebie i dla nas, że nawet moje największe starania nie były już w stanie tego przykryć. W sumie nadal nie przyjmowałam rzeczywistości. Wiedziałam, że jest źle i nadal zastanawiałam się dlaczego, mając przed oczami prawdę. Od tej chwili do chwili, gdy zdałam sobie sprawę, że mój mąż jest uzależniony od pornografii i narkotyków i że problem sam nie zniknie, upłynęły prawie dwa lata. A to i tak był czubek góry lodowej sumy uzależnień mojego męża i wszystkiego co robił przeciwko sobie i małżeństwu. Bo był jeszcze alkohol, przemoc psychiczna, wybuchy agresji, nieuporządkowanie w sferze seksualnej, zwalnianie się z odpowiedzialności, prawdopodobnie zdrady.
Bałam się stanąć w prawdzie, ale bałam się też, że sobie nie poradzę, nie wyobrażałam sobie swojej rozbitej rodziny, samotności, martwiłam się o męża, którego bardzo kochałam i nadal kocham. Zaczęłam szukać pomocy dla męża i dla ocalenia rodziny. Nie uważałam wtedy jeszcze, że ja też jestem ważna, ani jako osoba która też potrzebuje pomocy, ani tym bardziej jako osoba której postawa przyczyniła się do kryzysu w relacji z mężem. Gdy trafiłam tu na forum, mąż już nie mieszkał z nami. Ewidentnie był to skutek nauki stawiania granic, tylko ja je stawiałam, żeby skłonić męża do leczenia. Gdybym wtedy sądziła, że efektem może być męża wyprowadzka, nigdy bym ich wtedy nie postawiła.
I wiesz co, okazało się, że daję radę i że bez uzależnionego męża na codzień moje życie jest prostsze. Lepsze. Minęło napięcie w jakim cały czas żyłam i którego nawet nie zauważałam. Tęskniłam mimo to jak szalona za mężem i wiedziałam równocześnie , że nie powinnam go przyjąć, dopóki naprawdę nie będzie chciał żyć w małżeństwie i bez nałogów.
Szukając, jak tą sytuację rozwiązać na sposób Boży, trafiłam tu na forum. Nadal bardzo zależy mi na uzdrowieniu mojego męża i naszego małżeństwa. Ale teraz zależy mi także na mnie samej. Wciąż wierzę, że moje małżeństwo ma szansę na odnowę, że mój mąż może podźwignąć się z kryzysu, wciąż bardzo go kocham. Dlatego wykonuję swoją część pracy, tą nad sobą. I uczę się czekać nie czekając. Oraz kochać męża mądrą miłością. A męża zawierzam Bogu. Siebie i całą moją rodzinę także. I z Jego pomocą krok za kroczkiem wychodzę z kryzysu. A gdy upadam, to wstaję :)
Nie martw się więc, stanięcie w prawdzie to proces, ale w końcu się udaje. I jest to droga ktora wiedzie do radości, choć na jej początku zwykle bardzo się boimy.

Re: Mąż mnie nie kocha... Moje małżeństwo to gruzy...

: 02 sie 2020, 11:56
autor: Ruta
Firletko, jest takie wystąpienie Księdza Drzewieckiego, na czym polega twarda miłość wobec osoby uzależnionej. Myślę, że warto je zobaczyć, na etapie, gdy nie do końca jeszcze uświadamiamy sobie problem nałogu, to odbiór może być taki, że rady księdza to są dla patologii, a u nas nie jest tak źle. Jednak raczej nie ma co czekać, aż przemoc stanie się codziennością, a mąż bedzie pił coraz więcej i rzeczywiście zacznie się totalnie patologiczna relacja. I warto obejrzeć do końca, bo jest to jedno z nielicznych wystąpień gdy ksiądz mówi jak ważna w twardej miłości jest radość okazywana bliskim, wobec których ją stosujemy. I bardzo dobrze tłumaczy jak ją osiągać, nawet gdy czujemy, że serce kroi się nam na kawałki.

Re: Mąż mnie nie kocha... Moje małżeństwo to gruzy...

: 02 sie 2020, 14:36
autor: Firletka
Słuchałam...i chyba nie zrozumiałam... Poszukam i wysłucham jeszcze raz.
Nie wiem czy wymyslam, ale mój mąż postanowił w sierpniu nie pić... dziś oberwał mi się, że jest za gorąco, a on na czarno się ubrał... Potem. Się dowiedziałam, że jestem wredna i zimna (pojęcia nie mam dlaczego, siedziałam i po obiedzie z dziecmi - jemu nie gotuje, zresztą wg niego nigdy nie gotowałam - kompletna bzdura - przestałam po odkryciu pani kowalskiej - książką czytałam).
I jak się do mnie przyczepił, że gorąco... poczułam, że... Ja od lat słyszałam pretensje, o wszystko... On do mnie od lat warczał, bo... gorąco, późno, wcześnie, jasno, ciemno, miejsca parkingowego nie ma, sklep zamknięty, otwarty... Szkoda, że nie potrafię odnieść tego do braku lub nie alkoholu... Ale chyva faktycznie... Większe pretensje, jak nie było alkoholu we krwi...
Ciekawe czy się mylę czy nie? Raczej nie... Bo on był wiecznie zły, humirzasty do wieczora... zanim nie wlał w siebie piwka... Później był... Dowcipny...

Re: Mąż mnie nie kocha... Moje małżeństwo to gruzy...

: 02 sie 2020, 17:09
autor: Ruta
Firletka pisze: 02 sie 2020, 14:36 Nie wiem czy wymyslam, ale mój mąż postanowił w sierpniu nie pić...
(...)Ciekawe czy się mylę czy nie? Raczej nie... Bo on był wiecznie zły, humirzasty do wieczora... zanim nie wlał w siebie piwka... Później był... Dowcipny...
Decyzja o niepiciu alkoholu to zawsze dobra decyzja. Natomiast nie świadczy o braku uzależnienia ani o uzależnieniu. Osoby uzależnione potrafią nie pić... do czasu aż się nie napiją. U jedynych woli starcza na tydzień, u innych na miesiąc, u innych nawet na dłużej.

W abstynencji warto męża wesprzeć własną abstynencją i nie tworzeniem okazji w których mąż bedzie się musiał mierzyć z pokusą wypicia alkoholu. Np. jeśli kupuje piwo przy okazji zakupów wieczornych, warto go na nie nie posyłac. Ale nie chodzi o wpadniecie w drugą skrajność, gdzie zona organizuje mężowi czas, żeby nie pił czy pokornie znosi jego humory i ucisza dzieci, nie chodzi o to by aktywnie zapobiegać, ale by wykluczać te sytuacje które tworzą pokusę do kupienia lub wypicia alkoholu. Różnica jest, choć subtelna.

Myślę, że jesli masz duże wątpliwości co do tego, czy alkohol w waszym życiu jest problemem, warto umówić się z terapeutą uzależnień i szczerze porozmawiać. Dostępność bezpłatnych terapii i konsultacji jest bardzo duża.

Mój mąż gdy dostrzegłam problem w pornografii narkotykach czy alkoholu, czasem aby mnie uspokoić, decydował się na abstynencję. Inna sprawa czy jej dochowywał, częściej po prostu lepiej się ukrywał i taka "abstynencja" była tylko formą manipulacji. Jednak twój mąż może mieć szczere intencje, sam dostrzegł że alkohol mu nie służy, poruszyło go jakieś kazanie. Nie ma co z góry zakładać złej woli. Ani robić jakichkolwiek założeń.

Warto także uważać, aby nie stać się strazniczką i kontrolerką męża. Jesli zacznie pić, prędzej czy później zauważysz to, nawet jesli nie bedziesz nic kontrolować. Wchodzenie w rolę osoby pilnującej trzeźwości jest jednym z częstych błędów bliskich osób uzależnionych. To był mój błąd. Za który zapłaciłam ja i moja rodzina, mój mąż także. Trzeba także uważać, aby system nie działał tak, że nagle cala rodzina musi chodzić na palcach, bo mąż w abstynencji staje się nie do zniesienia i wszyscy marzą już tylko o tym, żeby to piwo wypił. Natomiast warto się liczyć z tym, ze osoba odstawiajaca alkohol jest chwiejna, bywa agresywna, oskarżająca, czepliwa. Także dlatego warto zainteresować się tym czym jest twarda miłość, aby umieć się w takich sytuacjach bronic.

Warto też przygotować się na sytuację w której mąż mimo nawet najlepszych chęci złamie abstynencję. Wtedy po pierwsze mozesz zetknąć się z zarzutami, że to przez ciebie (to nieprawda, sięgnięcie po alkohol jest wyrazem woli lub bezsilności tego kto po niego sięga). Na takie zarzuty najlepiej nie odpowiadać. Chrystus kilka razy po prostu odwrócił się od rozmówcy, gdy było wiadomo, że nie chodzi mu o dialog i porozumienie.
Po drugie warto przemyśleć i zaplanować swoje reakcje. Emocji nie zaplanujesz, ale to co ewentualnie zrobisz, mozesz. Plan może obejmować nawet jakikolwiek brak reakcji, jesli nie czujesz się gotowa na rozmowę, czy konfrontację. Natomiast miotanie się w emocjach nigdy nie pomaga. Wiem, bo się w nich miotałam.

Re: Mąż mnie nie kocha... Moje małżeństwo to gruzy...

: 02 sie 2020, 19:41
autor: Caliope
Ruto, ale dlaczego trzeba nie pić przy mężu, można, bo to on ma problem z alkoholem, i tak pójdzie do sklepu i kupi alkohol jak zechce. To dalej ustawianie życia pod czynnie pijącego, straszna destrukcja. Tylko stawianie granic pomoże, bo on i tak wyszuka cokolwiek żeby się napić. Najlepszy, że wszystko to twoja wina, i musi się wypić.

Re: Mąż mnie nie kocha... Moje małżeństwo to gruzy...

: 02 sie 2020, 22:14
autor: Ruta
Caliope pisze: 02 sie 2020, 19:41 Ruto, ale dlaczego trzeba nie pić przy mężu, można, bo to on ma problem z alkoholem, i tak pójdzie do sklepu i kupi alkohol jak zechce. To dalej ustawianie życia pod czynnie pijącego, straszna destrukcja. Tylko stawianie granic pomoże, bo on i tak wyszuka cokolwiek żeby się napić. Najlepszy, że wszystko to twoja wina, i musi się wypić.
Dobrze cię rozumiem. Sama po dłuższej abstynencji poczułam mniej więcej tak jak piszesz,wycofalam się z tej decyzji im jakiś czas potem parę razy wypilam niewielkie ilości alkoholu przy okazji spotkań. Większe korzyści widziałam chyba z pełnej abstynencji.
Nie twierdzę, że trzeba nie pić, ale że warto swoją abstynencją męża wesprzeć. Powodów jest kilka. Pierwszy jest taki, że w początkowym okresie abstynencji jest po prostu trudno. Dużo jest myśli nawrotowych. Widok małżonka np. z kieliszkiem wina w ręku na pewno nie jest wtedy pomocny.
Drugi jest taki, że swoją postawą pokazujemy wtedy że życie bez alkoholu jest możliwe i nie oznacza jakiejś dużej straty.
Trzeci jest taki, że unikamy dyskusji typu ja tak robię, bo ty tak robisz. To manipulacja, ale wiele małżeństw się w tym zapętla. Potem zaczynają się dyskusje o tym, kto jest uzależniony. Mniej okazji do głupich dyskusji to większy spokój. Szczególnie, na początku abstynencji osoby mającej problem, gdy jest naminowana i nie ma jeszcze żadnych strategii radzenia sobie z tzw. wyzwalaczami. To na początku duży problem.
Czwarty jest taki, że po prostu warto wspierać męża czy żonę. A akurat abstynencja tam gdzie jest problem z uzywkami jest konstruktywna i nikomu jeszcze nie zaszkodziła.
Piąty jest taki, że picie alkoholu w kryzysie i stanie napięcia emocjonalnego nie jest konstruktywne i warto tego nie robić dla własnego dobra. Zbyt łatwo wtedy przywiązać się do ulgi jaką daje spożycie alkoholu, i samemu wpaść w problemy. Pomijam, że alkohol u każdego nawet w niewielkich ilościach potrafi nasilac emocje i zwalniać próg, gdy nimi wybuchamy. Wtedy łatwiej o awantury. O tym wiem z własnego doświadczenia. Był w moim małżeństwie taki okres, gdy łagodzilam swoje napięcie emocjonalne alkoholem. Mialam szczęście połapać się, że to nie najlepsza droga i się z tego wycofać. Nie polecam.

Natomiast doskonale rozumiem uczucie niepokoju, że życie może nadal kręcić się wokół męża. Niedobrze, żeby się kręciło. Warto może przemyśleć co jestem w stanie zrobić dla wsparcia, a czego nie. Jesli nie chcę abstynencji, to warto jasno to zakomunikować. I ewentualnie ustalić zasady. Natomiast życie z trzeźwiejacym mężem to nie sielanka. Niestety. Chwiejność nastrojów, dużo czasu poświęconego na terapie, działania zastępcze typu sport, ustawianie rodziny pod siebie, robienie z siebie to bohatera to cierpiętnika. Dlatego na pewno warto równolegle rozpocząć swoją terapię dla członków rodziny uzależnionych i nawiązać kontakt z grupą Al Anon. Wtedy łatwiej stawiać zdrowe granice, nie dać sobie wejść na głowę i wspierać mądrze.
Wiele osób myśli, że jak uzależniona osoba wejdzie w abstynencje i terapię wszystko szybko wróci do normy. Niestety to raczej rozpoczęcie rewolucji, zwykle z tych bardziej krwawych.Wiele małżeństw które trwały w okresie czynnego uzależnienia z chwilą rozpoczęcia abstynencji i terapii wchodzi w głęboki kryzys. Także dlatego, że powstaje przestrzeń na wypowiedzenie i ujawnienie tego co dotąd było stabuizowane.

Ja sama niedawno poczułam bunt, że dlaczego w zasadzie mam się w ten sposób samoograniczac. Parę razy wypiłam niewielkie ilości alkoholu, było miło spotkać się z koleżanką, ale w zasadzie nie widzę jakiś wielkich korzyści z tego. Bez alkoholu też miło jest się spotkać. Raczej wrócę do pełnej abstynencji. Główną motywacją jest to, że nie chcę słuchać oskarżeń męża i być dla niego wymówką. Ale też chęć wsparcia dla męża. To co odczuwam jako ograniczenie, bo czasem tak to jednak odczuwam, zawsze mogę potraktować jako rodzaj wyrzeczenia w intencji męża. Czy jest sens podejmować abstynencję nawet gdy męża nie ma przy mnie a on sam ma to zupełnie gdzieś? Raz czuję, że tak, raz czuję że nie. Wydaje mi się, że moja ostatnia rezygnacja z abstynencji wynikała z takiej ogólnej rezygnacji, że ja już okrzepłam w tym nowym życiu, nie jest źle i że może warto je ułożyć całkowicie pod siebie. A moja decyzja o abstynencji miała jako najbardziej podstawowy filar powrót męża. Nie jest to dobra motywacja do jakichkolwiek zmian i decyzji, wiec jeśli znów zdecyduję o pełnej abstynencji to z inną motywacją. Zresztą to i tak ma niewielkie znaczenie. Nie piję mając pod opieką dziecko, ani gdy dziecko jest pod opieką męża. Co oznacza, że dni w roku kiedy ogóle mogę rozważać wypicie alkoholu uzbiera się pewnie koło 10 w roku.
Nie wiem jeszcze za wiele, rozglądam się po tym swoim nowym etapie dopiero...

Re: Mąż mnie nie kocha... Moje małżeństwo to gruzy...

: 02 sie 2020, 22:31
autor: Firletka
Niepicie już nieaktualne. Około 17 mąż wyszedł z domu piod byle pretekstem (zauważyłam, że razem, z nim ubyly 2 puste butelki po porterze). Jak wrócił to kupił niby dla mnie jakieś piwo ( dobrze wiedząc, że nie przepadam to nie wypije i... jakieś 0%). Chwalił się, że on w sierpniu to żadnego piwa nie pije... Ale coś często chodził do garażu... A tam portetek... Nie mówiłam nic, że wiem. Spytałam tylko czy faktycznie nie pil... A gdzież tam... Dziś tylko te 0%...wczoraj wypil ale myślał, że wczoraj był jeszcze lipiec.. (wydaje mi się, że wczoraj nie pil)
Co jak, co... Kłamać to on umie...

Re: Mąż mnie nie kocha... Moje małżeństwo to gruzy...

: 03 sie 2020, 4:54
autor: renegate
Caliope pisze: 02 sie 2020, 19:41 Ruto, ale dlaczego trzeba nie pić przy mężu, można, bo to on ma problem z alkoholem, i tak pójdzie do sklepu i kupi alkohol jak zechce. To dalej ustawianie życia pod czynnie pijącego, straszna destrukcja. Tylko stawianie granic pomoże, bo on i tak wyszuka cokolwiek żeby się napić. Najlepszy, że wszystko to twoja wina, i musi się wypić.
To prawda, co pisze Calipoe... Też wcześniej zwróciłam uwagę na to, co pisałaś o abstynencji współmałżonka osoby uzależnionej.
Generalnie, w początkach wychodzenia z czynnego uzależnienia, wskazane jest jak najbardziej odcięcie się do osób, środowiska pijącego. Jednak zdrowienie polega na tym, że osoba uzależniona jest w stanie mieć w otoczeniu osoby, które spożywają alkohol.
Stała abstynencja współmałżonka osoby alkoholika może wskazywać na pozostanie we współuzależnieniu....

Re: Mąż mnie nie kocha... Moje małżeństwo to gruzy...

: 03 sie 2020, 4:58
autor: renegate
Firletka pisze: 02 sie 2020, 14:36 Słuchałam...i chyba nie zrozumiałam... Poszukam i wysłucham jeszcze raz.
Nie wiem czy wymyslam, ale mój mąż postanowił w sierpniu nie pić... dziś oberwał mi się, że jest za gorąco, a on na czarno się ubrał... Potem. Się dowiedziałam, że jestem wredna i zimna (pojęcia nie mam dlaczego, siedziałam i po obiedzie z dziecmi - jemu nie gotuje, zresztą wg niego nigdy nie gotowałam - kompletna bzdura - przestałam po odkryciu pani kowalskiej - książką czytałam).
I jak się do mnie przyczepił, że gorąco... poczułam, że... Ja od lat słyszałam pretensje, o wszystko... On do mnie od lat warczał, bo... gorąco, późno, wcześnie, jasno, ciemno, miejsca parkingowego nie ma, sklep zamknięty, otwarty... Szkoda, że nie potrafię odnieść tego do braku lub nie alkoholu... Ale chyva faktycznie... Większe pretensje, jak nie było alkoholu we krwi...
Ciekawe czy się mylę czy nie? Raczej nie... Bo on był wiecznie zły, humirzasty do wieczora... zanim nie wlał w siebie piwka... Później był... Dowcipny...
Firletko, o to mniej więcej chodzi... Zauważasz, że nie tylko teraz coś się nagle zadziało w Waszym małżeństwie. Twój mąż ma problem nie od dziś. Z alkoholem. Ale i zdaje się z toksycznością...
Niestety, wszystko nieprzepracowane, niezahamowane się pogłębia.
Najważniejsze to zdać sobie z tego sprawę i wtedy można zacząć cokolwiek naprawiać.

Re: Mąż mnie nie kocha... Moje małżeństwo to gruzy...

: 03 sie 2020, 7:03
autor: Nirwanna
renegate pisze: 03 sie 2020, 4:54
Caliope pisze: 02 sie 2020, 19:41 Ruto, ale dlaczego trzeba nie pić przy mężu, można, bo to on ma problem z alkoholem, i tak pójdzie do sklepu i kupi alkohol jak zechce. To dalej ustawianie życia pod czynnie pijącego, straszna destrukcja. Tylko stawianie granic pomoże, bo on i tak wyszuka cokolwiek żeby się napić. Najlepszy, że wszystko to twoja wina, i musi się wypić.
To prawda, co pisze Calipoe... Też wcześniej zwróciłam uwagę na to, co pisałaś o abstynencji współmałżonka osoby uzależnionej.
Generalnie, w początkach wychodzenia z czynnego uzależnienia, wskazane jest jak najbardziej odcięcie się do osób, środowiska pijącego. Jednak zdrowienie polega na tym, że osoba uzależniona jest w stanie mieć w otoczeniu osoby, które spożywają alkohol.
Stała abstynencja współmałżonka osoby alkoholika może wskazywać na pozostanie we współuzależnieniu....
Może, ale nie musi. Warto na bieżąco się sobie przyglądać, swoim intencjom, też tym najgłębszym, i szukać tzw. zdrowego, złotego środka, czyli po prostu Miłości. Bo od Miłości mogą być różnorakie odchyły, zawsze jednak krzywdzące.
To, co wyboldowałam - tak, przy założeniu, że jesteśmy tylko na gruncie psyche; nie, jeśli rozpatrujemy kwestię też od strony duchowości.
Ruta pisze: 02 sie 2020, 22:14 Nie twierdzę, że trzeba nie pić, ale że warto swoją abstynencją męża wesprzeć. Powodów jest kilka. Pierwszy jest taki, że w początkowym okresie abstynencji jest po prostu trudno. Dużo jest myśli nawrotowych. Widok małżonka np. z kieliszkiem wina w ręku na pewno nie jest wtedy pomocny.
Drugi jest taki, że swoją postawą pokazujemy wtedy że życie bez alkoholu jest możliwe i nie oznacza jakiejś dużej straty.
Trzeci jest taki, że unikamy dyskusji typu ja tak robię, bo ty tak robisz. To manipulacja, ale wiele małżeństw się w tym zapętla. Potem zaczynają się dyskusje o tym, kto jest uzależniony. Mniej okazji do głupich dyskusji to większy spokój. Szczególnie, na początku abstynencji osoby mającej problem, gdy jest naminowana i nie ma jeszcze żadnych strategii radzenia sobie z tzw. wyzwalaczami. To na początku duży problem.
Czwarty jest taki, że po prostu warto wspierać męża czy żonę. A akurat abstynencja tam gdzie jest problem z uzywkami jest konstruktywna i nikomu jeszcze nie zaszkodziła.
Piąty jest taki, że picie alkoholu w kryzysie i stanie napięcia emocjonalnego nie jest konstruktywne i warto tego nie robić dla własnego dobra. Zbyt łatwo wtedy przywiązać się do ulgi jaką daje spożycie alkoholu, i samemu wpaść w problemy. Pomijam, że alkohol u każdego nawet w niewielkich ilościach potrafi nasilac emocje i zwalniać próg, gdy nimi wybuchamy. Wtedy łatwiej o awantury. O tym wiem z własnego doświadczenia. Był w moim małżeństwie taki okres, gdy łagodzilam swoje napięcie emocjonalne alkoholem. Mialam szczęście połapać się, że to nie najlepsza droga i się z tego wycofać. Nie polecam.
Do powyższych pięciu punktów dołożyłabym szósty - abstynencja jako wolny dar z samego siebie, rodzaj postu równoważny z walką duchową. Każde małżeństwo sakramentalne (i małżonkowie oczywiście też) jest polem wpływów dobrego i złego ducha, czy tego chce, czy nie, i czy sobie z tego zdaje sprawę czy nie. Wejście w duchowość, w życie sakramentalne, w modlitwę, post i jałmużnę oznacza opowiedzenie się po stronie dobrego ducha, czyli Boga, i wiarę że On będzie działał więc ja nie muszę się pchać w to co nie należy do mnie, oraz że On będzie działał zgodnie ze Swoją wolą, a nie moją. Zły jednak lubi podszywać się pod światłość, więc trzeba zawsze starannie badać swoje intencje swoich decyzji.
Jeśli więc abstynencja jest wolnym darem z samego siebie - bardzo ok. Jeśli jednak gdzieś ta decyzja jest zniewolona (choćby taką myślą, intencją, że teraz to Pan Bóg musi zadziałać na męża i sprowokować go do np. terapii; czy innymi podobnymi myślami) - to już bardzo nie ok i zły ma ubaw po pachy. A osoba w abstynencji wciąż tkwi we współuzależnieniu.
Warto więc się tu przyglądać na ile moja duchowość jest zdrowa, a na ile w niej patologii (przeczytać/przesłuchać ks. Krzysztof Grzywocz "Patologia duchowości") oraz na ile wciąż tkwię we współuzależnieniu, a na ile z niego wychodzę. Czyli - na ile jestem wewnętrznie, w każdym obszarze siebie - wolna, czyli zdolna do miłości i otworzenia się na Miłość.

Re: Mąż mnie nie kocha... Moje małżeństwo to gruzy...

: 03 sie 2020, 8:27
autor: renegate
Nirwanna pisze: 03 sie 2020, 7:03
renegate pisze: 03 sie 2020, 4:54
Caliope pisze: 02 sie 2020, 19:41 Ruto, ale dlaczego trzeba nie pić przy mężu, można, bo to on ma problem z alkoholem, i tak pójdzie do sklepu i kupi alkohol jak zechce. To dalej ustawianie życia pod czynnie pijącego, straszna destrukcja. Tylko stawianie granic pomoże, bo on i tak wyszuka cokolwiek żeby się napić. Najlepszy, że wszystko to twoja wina, i musi się wypić.
To prawda, co pisze Calipoe... Też wcześniej zwróciłam uwagę na to, co pisałaś o abstynencji współmałżonka osoby uzależnionej.
Generalnie, w początkach wychodzenia z czynnego uzależnienia, wskazane jest jak najbardziej odcięcie się do osób, środowiska pijącego. Jednak zdrowienie polega na tym, że osoba uzależniona jest w stanie mieć w otoczeniu osoby, które spożywają alkohol.
Stała abstynencja współmałżonka osoby alkoholika może wskazywać na pozostanie we współuzależnieniu....
Może, ale nie musi. Warto na bieżąco się sobie przyglądać, swoim intencjom, też tym najgłębszym, i szukać tzw. zdrowego, złotego środka, czyli po prostu Miłości. Bo od Miłości mogą być różnorakie odchyły, zawsze jednak krzywdzące.
To, co wyboldowałam - tak, przy założeniu, że jesteśmy tylko na gruncie psyche; nie, jeśli rozpatrujemy kwestię też od strony duchowości.
Ruta pisze: 02 sie 2020, 22:14 Nie twierdzę, że trzeba nie pić, ale że warto swoją abstynencją męża wesprzeć. Powodów jest kilka. Pierwszy jest taki, że w początkowym okresie abstynencji jest po prostu trudno. Dużo jest myśli nawrotowych. Widok małżonka np. z kieliszkiem wina w ręku na pewno nie jest wtedy pomocny.
Drugi jest taki, że swoją postawą pokazujemy wtedy że życie bez alkoholu jest możliwe i nie oznacza jakiejś dużej straty.
Trzeci jest taki, że unikamy dyskusji typu ja tak robię, bo ty tak robisz. To manipulacja, ale wiele małżeństw się w tym zapętla. Potem zaczynają się dyskusje o tym, kto jest uzależniony. Mniej okazji do głupich dyskusji to większy spokój. Szczególnie, na początku abstynencji osoby mającej problem, gdy jest naminowana i nie ma jeszcze żadnych strategii radzenia sobie z tzw. wyzwalaczami. To na początku duży problem.
Czwarty jest taki, że po prostu warto wspierać męża czy żonę. A akurat abstynencja tam gdzie jest problem z uzywkami jest konstruktywna i nikomu jeszcze nie zaszkodziła.
Piąty jest taki, że picie alkoholu w kryzysie i stanie napięcia emocjonalnego nie jest konstruktywne i warto tego nie robić dla własnego dobra. Zbyt łatwo wtedy przywiązać się do ulgi jaką daje spożycie alkoholu, i samemu wpaść w problemy. Pomijam, że alkohol u każdego nawet w niewielkich ilościach potrafi nasilac emocje i zwalniać próg, gdy nimi wybuchamy. Wtedy łatwiej o awantury. O tym wiem z własnego doświadczenia. Był w moim małżeństwie taki okres, gdy łagodzilam swoje napięcie emocjonalne alkoholem. Mialam szczęście połapać się, że to nie najlepsza droga i się z tego wycofać. Nie polecam.
Do powyższych pięciu punktów dołożyłabym szósty - abstynencja jako wolny dar z samego siebie, rodzaj postu równoważny z walką duchową. Każde małżeństwo sakramentalne (i małżonkowie oczywiście też) jest polem wpływów dobrego i złego ducha, czy tego chce, czy nie, i czy sobie z tego zdaje sprawę czy nie. Wejście w duchowość, w życie sakramentalne, w modlitwę, post i jałmużnę oznacza opowiedzenie się po stronie dobrego ducha, czyli Boga, i wiarę że On będzie działał więc ja nie muszę się pchać w to co nie należy do mnie, oraz że On będzie działał zgodnie ze Swoją wolą, a nie moją. Zły jednak lubi podszywać się pod światłość, więc trzeba zawsze starannie badać swoje intencje swoich decyzji.
Jeśli więc abstynencja jest wolnym darem z samego siebie - bardzo ok. Jeśli jednak gdzieś ta decyzja jest zniewolona (choćby taką myślą, intencją, że teraz to Pan Bóg musi zadziałać na męża i sprowokować go do np. terapii; czy innymi podobnymi myślami) - to już bardzo nie ok i zły ma ubaw po pachy. A osoba w abstynencji wciąż tkwi we współuzależnieniu.
Warto więc się tu przyglądać na ile moja duchowość jest zdrowa, a na ile w niej patologii (przeczytać/przesłuchać ks. Krzysztof Grzywocz "Patologia duchowości") oraz na ile wciąż tkwię we współuzależnieniu, a na ile z niego wychodzę. Czyli - na ile jestem wewnętrznie, w każdym obszarze siebie - wolna, czyli zdolna do miłości i otworzenia się na Miłość.
Nirwanno, oczywiście, że tak. Dokładnie to miałam na myśli, może, a nie, że zawsze abstynencja wynika ze współuzależnienia.
Po prostu, od strony terapeutycznej, jest to obserwowane.
Zresztą, długo by można o tym pisać...
Bardzo często, np. osoby niepijące lub sporadycznie spożywające go, szybko wyłapują problem z alkoholem u osób w swoim otoczeniu. Co z reguły trwa dłużej, tam, gdzie alkohol jest jakiegoś rodzaju normą. Wtedy dopiero znaczne przekroczenia spożywanej ilości, skutki dają do myślenia otoczeniu. A i to nie zawsze... A to dlatego chociażby, bo "współbiesiadnicy" obawiają się konfrontacji z rzeczywistością, że być może i oni mają już ten sam problem.
Inną kwestią jest jeszcze to w rodzinach, związkach, gdzie jest problem alkoholowy, że współmałżonek, inne osoby z rodziny oficjalnie zachowują abstynencję, a pokątnie, w ukryciu przed osobą uzależnioną jednak alkohol spożywają.
Każda z takich sytuacji jest niekorzystna i dla osoby uzależnionej, i otoczenia.
Natomiast, oczywiście, że ideałem byłoby, gdyby ludzie sami z siebie, bez konieczności przymusowego odstawienia alkoholu lub w wyniku współuzależnienia lub swego rodzaju wstrętu do alkoholu spowodowanego sytuacją, np. w rodzinie, trzymali się od niego, jak najdalej.

Re: Mąż mnie nie kocha... Moje małżeństwo to gruzy...

: 03 sie 2020, 9:56
autor: Caliope
Z tym że osoby niepijące lub pijąc sporadycznie wyłapują problem u innych to jest bardzo rzadko. Oni nie czytają o tym i nie muszą się edukować, chyba, że w rodzinie ktoś ma problem to wiedzą o co chodzi. Abstynencja jest wolnym darem, ale trzeba liczyć się z konsekwencjami. Nie każdy jest gotowy stracić swoich znajomych z którymi wychodziło się na wino, na poczet niepicia z własnej woli i zostanie samemu. A w naszym kraju jest kult picia, to jest wszędzie, i przeraża. Stąd ludzie zapijają wiele razy po terapiach, boją się samotności.

Re: Mąż mnie nie kocha... Moje małżeństwo to gruzy...

: 03 sie 2020, 14:37
autor: marylka
Caliope pisze: 03 sie 2020, 9:56 . Nie każdy jest gotowy stracić swoich znajomych z którymi wychodziło się na wino, na poczet niepicia z własnej woli i zostanie samemu. A w naszym kraju jest kult picia, to jest wszędzie, i przeraża. Stąd ludzie zapijają wiele razy po terapiach, boją się samotności.
Mi nie bylo żal ytraty znajomych od kieliszka.
Od kilku lat znajomi wiedza że u nas na stole nie ma alkoholu.
Sami zdecydowali kto chce przyjsć pogadac a kto chce sie napic - to musi zmienic dom bo u nas tego nie znajdzie.
Generalizowanie że wszedzie jest tak a siak jest nudne no i nieprawdziwe
A po co Ci to wiedziec czy tak jest wszedzie?
Chcesz zmieniac kulture w swoim domu? To ja zmieniaj sama
Nie ma co ogladac sie na innych
Pozdrawiam

Re: Mąż mnie nie kocha... Moje małżeństwo to gruzy...

: 03 sie 2020, 15:42
autor: Caliope
marylka pisze: 03 sie 2020, 14:37
Caliope pisze: 03 sie 2020, 9:56 . Nie każdy jest gotowy stracić swoich znajomych z którymi wychodziło się na wino, na poczet niepicia z własnej woli i zostanie samemu. A w naszym kraju jest kult picia, to jest wszędzie, i przeraża. Stąd ludzie zapijają wiele razy po terapiach, boją się samotności.
Mi nie bylo żal ytraty znajomych od kieliszka.
Od kilku lat znajomi wiedza że u nas na stole nie ma alkoholu.
Sami zdecydowali kto chce przyjsć pogadac a kto chce sie napic - to musi zmienic dom bo u nas tego nie znajdzie.
Generalizowanie że wszedzie jest tak a siak jest nudne no i nieprawdziwe
A po co Ci to wiedziec czy tak jest wszedzie?
Chcesz zmieniac kulture w swoim domu? To ja zmieniaj sama
Nie ma co ogladac sie na innych
Pozdrawiam
Marylko ja nie piję 12 lat, nie mam przyjaciół, zostały mi dwie koleżanki które szanują moją abstynencję, reszta woli inne życie, a miałam znajomych z pracy, z imprez, spotkanych na ulicy, w internecie.. Mam rodzinę która mnie wspiera i nie pijemy od wielu, wielu lat alkoholu na rodzinnych spotkaniach. Mi takie życie wystarcza, mój mąż jak ma ochotę pije piwo i mi to nie przeszkadza, bo alkohol jest dla ludzi, on też szanuje moją abstynencję.
Ja widzę więcej niż pijący od czasu do czasu, po twarzy na ulicy widać ko ma problem, mam oczy i widzę. Po co mi to wiedzieć? bo tak funkcjonuję, zawsze chciałam pomagać takim ludziom, mam prawo. Bardzo chciałam być terapeutą, moze zrealizuję to marzenie.Pozdrawiam.

Re: Mąż mnie nie kocha... Moje małżeństwo to gruzy...

: 03 sie 2020, 17:13
autor: Ruta
Firletko, to co napisałaś, że mąż kupił piwo dla Ciebie, jest jednym z zachowań, które znam bardzo dobrze z własnej historii. Długo poczytywalam takie gesty jako rodzaj uprzejmości. Gdy zaczęłam odmawiać alkohol dla mnie zyskał oprawę, taką jak miły wieczór, który nie okazywał się miły, bo mąż pił, albo wyjście ze znajomymi, które także nie było miłe...bo mąż pił. Bardzo późno zdałam sobie sprawę, że to sposób na samousprawiedliwienie się, skoro ja tak robiłam, to mąż nie robił nic złego. Nie miało przy tym znaczenia, że ja wypilam trochę i po powrocie do domu byłam w stanie normalnie funkcjonować, a mąż w najlepszym razie nie był w stanie wstać z łóżka, w najgorszym pił dalej, już beze mnie. Pomijam incydenty jakie się zdarzały przy utracie kontroli męża nad sobą. To dlatego warto na jakiś czas zdecydować się na abstynencję lub przynajmniej na nie picie alkoholu z mężem. Na początek taka motywacja nie jest wcale zła i pozwala na wprowadzenie małej zmiany. Za nią mogą pójść kolejne.

Dziewczyny, bardzo Wam dziękuję. Czytając Was i widząc różne spojrzenia na kwestię abstynencji w przypadku bliskiej osoby uzależnionej widzę różne możliwe wybory, ale też różne motywacje jakie mogą za nimi stać. Moja pierwsza decyzja o abstynencji płynęła w głównej mierze z chęci stworzenia warunków do których mąż mógłby bezpiecznie wrócić, była też kwestia synka, który niepokoi się na jakiekolwiek wzmianki o alkoholu, chęci pokazania mężowi, że życie bez alkoholu nie musi polegać na nudzie i siedzeniu w domu i nie jest cierpieniem, i chęć uniknięcia oskarżeń, że skoro ja tak robię, to mąż też może. Sporo więc, co wiedze teraz było w tym motywacji z zakresu wpłynę na męża.

Rezygnacja z tej decyzji płynęła z tego, że poczułam słuszny w sumie bunt na samą siebie, że ustawiam wciąż swoje życie i decyzje pod męża. Rozmowa na forum pozwala mi dostrzec jeszcze jeden lewel niewłaściwości i motywacji słabej jakości - w celu wpłynięcia na męża. Doświadczenie z kilkoma okazjami do wypicia alkoholu pozwoliło mi zobaczyć z kolei, że nie bardzo to ma jakieś znaczenie i że nie czuję się specjalnie wzbogacona rozmową przy piwie, czy lampce wina. Ale też, że miło być uczestniczką tej części życia społecznego, ktora obejmuje picie alkoholu. Czas w którym utrzymywałam ścisłą abstynencję, to czas w którym zakończyło się wiele moich znajomości.

Zatoczyłam więc koło i ponownie stoję przed dylematem, czy podjąć abstynencję, jaki jest mój własny stosunek do akoholu, na ile ja sama czuję, że alkohol jest częścią mojego zycia i jakie mam z tego korzyści i jakie straty, jak czuję się z utratą części relacji, jakie motywacje mną kierują i czy jest we mnie gotowość do daru abstynencji na rzecz męża danego w wolności, bez oczekiwań z mojej strony. Na pewno obejrzę materiał polecony przez Ciebie Nirwanno i na pewno najbliższe modlitwy poświęcę na to, aby rozpoznać sprawę na gruncie duchowym.