Kochana Firletko, jestem przekonana, że obie dotrzemy znacznie dalej, niż punkt w którym jestem obecnieFirletka pisze: ↑01 sie 2020, 14:47 Ruta: jestem daleko za Tobą, bardzo za punktem, w którym Ty jesteś, ale może i ja tam dotrę. Myślę, że kiedyś byłaś tu gdzie ja, prawda?
Ciężko jest stanąć oko w oko z prawdą i potwierdzić to co widać. Szuka się jednak wytumaczenia...
Ja się po prostu boję, sama nie wiem czego... samotności, że nie dam rady...
Moje przebudzenie zaczęło się w punkcie, gdy mój mąż zaczął być tak bardzo destrukcyjny dla siebie i dla nas, że nawet moje największe starania nie były już w stanie tego przykryć. W sumie nadal nie przyjmowałam rzeczywistości. Wiedziałam, że jest źle i nadal zastanawiałam się dlaczego, mając przed oczami prawdę. Od tej chwili do chwili, gdy zdałam sobie sprawę, że mój mąż jest uzależniony od pornografii i narkotyków i że problem sam nie zniknie, upłynęły prawie dwa lata. A to i tak był czubek góry lodowej sumy uzależnień mojego męża i wszystkiego co robił przeciwko sobie i małżeństwu. Bo był jeszcze alkohol, przemoc psychiczna, wybuchy agresji, nieuporządkowanie w sferze seksualnej, zwalnianie się z odpowiedzialności, prawdopodobnie zdrady.
Bałam się stanąć w prawdzie, ale bałam się też, że sobie nie poradzę, nie wyobrażałam sobie swojej rozbitej rodziny, samotności, martwiłam się o męża, którego bardzo kochałam i nadal kocham. Zaczęłam szukać pomocy dla męża i dla ocalenia rodziny. Nie uważałam wtedy jeszcze, że ja też jestem ważna, ani jako osoba która też potrzebuje pomocy, ani tym bardziej jako osoba której postawa przyczyniła się do kryzysu w relacji z mężem. Gdy trafiłam tu na forum, mąż już nie mieszkał z nami. Ewidentnie był to skutek nauki stawiania granic, tylko ja je stawiałam, żeby skłonić męża do leczenia. Gdybym wtedy sądziła, że efektem może być męża wyprowadzka, nigdy bym ich wtedy nie postawiła.
I wiesz co, okazało się, że daję radę i że bez uzależnionego męża na codzień moje życie jest prostsze. Lepsze. Minęło napięcie w jakim cały czas żyłam i którego nawet nie zauważałam. Tęskniłam mimo to jak szalona za mężem i wiedziałam równocześnie , że nie powinnam go przyjąć, dopóki naprawdę nie będzie chciał żyć w małżeństwie i bez nałogów.
Szukając, jak tą sytuację rozwiązać na sposób Boży, trafiłam tu na forum. Nadal bardzo zależy mi na uzdrowieniu mojego męża i naszego małżeństwa. Ale teraz zależy mi także na mnie samej. Wciąż wierzę, że moje małżeństwo ma szansę na odnowę, że mój mąż może podźwignąć się z kryzysu, wciąż bardzo go kocham. Dlatego wykonuję swoją część pracy, tą nad sobą. I uczę się czekać nie czekając. Oraz kochać męża mądrą miłością. A męża zawierzam Bogu. Siebie i całą moją rodzinę także. I z Jego pomocą krok za kroczkiem wychodzę z kryzysu. A gdy upadam, to wstaję
Nie martw się więc, stanięcie w prawdzie to proces, ale w końcu się udaje. I jest to droga ktora wiedzie do radości, choć na jej początku zwykle bardzo się boimy.