Post
autor: Ruta » 26 lis 2020, 2:56
Nino, Paprotko, trochę doprecyzuję. Nie chodzi mi o to, żeby temat zdrady wogóle nigdy się między żoną i mężem nie pojawił. Ani tym bardziej, żeby nie został przepracowany w terapii.
Jednak część terapeutów mówi, że ten trudny temat trzeba koniecznie przedrążyć, a nawet zaleca, by mąż opowiedział "wszystko" żonie, odpowiedział na jej pytania i że żona "ma do tego prawo", bo inaczej ją wyobraźnia zamęczy. Do tego nie zaznaczają, kiedy takie rozmowy mogłyby się odbyć. I moim zdaniem to może spowodować wiele szkód.
Po pierwsze - każdy trudny temat warto przepracować, a w małżeństwie w którym jest kryzys, a temat jest wyjątkowo ciężki - na pewno warto wesprzeć się pomocą osoby przygotowanej do pomocy. Czyli terapeuty. Jednak, zanim się na tej kozetce wyląduje, to musi się wiele zdarzyć. I od tego co się będzie zdarzać zależy częsciowo to, czy na tej kozetce dane małżeństwo zyska szansę by się znaleźć, czy ta szansa zostanie przegapiona, zagadana.
Zdrada to ciężki kaliber. Zapewne Nino twój mąż całkiem z kamienia nie jest, zapewne ma sumienie - i bardzo prawdopodobne, że nie czuje się dobrze ze swoim postępowaniem. On sam wie, że źle robił. I gdy słyszy to też od ciebie, że jest nie w porządku - to może mu to wcale nie pomagać. Może nie czuć się gotowy do takiej rozmowy, może sądzić, że skoro wciąż do tego wracasz, to już zawsze będziesz go tym gnębić. Że skoro on sam nie bardzo sobie umie wybaczyć, to ty nie wybaczysz mu nigdy. Tak gdybam. Dlatego napisałam o tych kołkach na głowie. Rzadko mam empatię do mężczyzn, zwałaszcza tych krzywdzących żony, dzieci. Ale ostatnio mam coraz więcej przebyłsków, że no właśnie - sa ludźmi, jest im głupio, może chcieliby wrócić, ale nie wiedza jak, może boją się, że będą szykanowani za to co złego zrobili. Już zawsze. Ja bym sie bała.
Ja sobie mocno postanowiłam, że empatycznie nie będę naciskać, by rozmawiać o tym, o czym mój mąż nie będzie chciał rozmawiać. W zakresie przeszłości. Bo jej tak naprawdę nie ma. Za to jest teraz. I myślę, że na to najbardziej warto patrzeć. Czy mąż teraz krzywdzi, czy teraz się odcina, czy podejmuje jakieś próby wyjścia naprzeciw żonie - nawet nieudolne. Wiem, idelanie byłoby żeby mąz przybiegł skruszony, każdego dnia przepraszał, wygłaszał litanię swoich win, zadośćuczyniał i całował ziemię po której stąpa jego żona i najbliższy rok uprzedzał jej życzenia. No ale tak naprawdę to wcale nie byłoby to idealnie, ani dobrze, ani z sensem.
Myślę, że w kryzysie lepiej nie robić niż robić, lepiej nie mówić niż mówić, lepiej czekać, niż przyśpieszać. Jest dwoje poranionych ludzi. Każdy ruch może boleć. Trzeba niezwykłej delikatności. Warto też słuchać drugiej strony. Gdy daje sygnały, że o czymś nie chce rozmawiać, ale rozmawia na inne tematy - to może warto odpuścić ten temat, którego unika. Przecież to nie znaczy, że na zawsze.
Warto też pomysleć co by ci miała dac taka rozmowa o zdradzie i co byś chciała usłyszeć. Czy takie dowiedzenie się "wszystkiego" na pewno by ci pomogło. Wyobraźnię można zatrzymać, bo ty nad nią panujesz. Natomiast, pewnych rzeczy odsłyszeć się nie da, one zostają, wracają jako obrazy, bolą. Po co wbijać sobie w serce takie ciernie?
A terapeutę warto wybrać bardzo starannie. Mądry terapeuta nie będzie drążyć szczegółów zdrady, tak sądzę, rozgrywając jakiś ekshibicjonistyczno- sadystyczny spektakl między małżonkami. To takie omawianie szczegółów zdrady, co gdzie, z kim, kiedy - uważam za bezsensowne rozdrapywanie rany. Żona czuje się raniona, bo jak ma się czuć, dowiadując się takich rzeczy, a mąż zapewne - na ile mi empatia pozwala wczuć się - ...upokorzony (?). Myslę, że mądry terapeuta pomoże leczyć ranę, zamiast w niej grzebać - czyli np. raczej pomoże ustalić małżonkom, co się stało, że doszło do kryzysu, i co się stało, że jedno z nich w reakcji na kryzys uciekło w romans. Gdybym usłyszała od terapeuty, że wina jest po obu stronach, czy w ogóle operowałby pojęciem winy albo gdyby zaczął się domagać omówienia "szczegółów" - od razu bym uciekała. Szybko.