mare1966 pisze: ↑22 sty 2020, 18:24
Ruto , pomiędzy
Tyle , że znaczna większość mężczyzn tak nie ma.
a
Tyle , że znaczna większość UZALEŻNIENIONYCH od pornografii mężczyzn tak nie ma.
jest ZASADNICZA różnica , chyba się zgodzisz .
------------------------------------------
Ruta pisze :
"Naprawdę dużo czasu poświęciłam na to, aby zrozumieć co dzieje się z moim mężem. I że mną. I nadal go poświęcam."
Nie podważam cudzych doświadczeń , starań itd.
Tyle , że
ty to nie Chryzantema
twój mąż to nie mąż Chryzantemy
a wasza sytuacja
to nie sytuacja ich .
Skoro już o lekarzach ,
to nie leczy się następnego pacjenta
na podstawie wywiadu i chorób dziewięciu poprzednich .
Najpierw lekarz pyta ( przynajmniej powinien ) :
co PANI ( Panu ) dolega .
I nie zaczyna od recepty i skierowania do specjalisty .
A tu kilka postów Chryzantemy
i stos recept i skierować .
Ktoś za to bierze odpowiedzialność ?
Mare, nie rozumiem twojego wzburzenia tym, co napisałam. Napisałam tylko o swoim doświadczeniu i problemach jakie pornografia spowodowała w moim małżeństwie. Nie stawiam diagnoz, nie daję recept.
Mój mąż twierdził, że jeśli współżyje, to nie potrzebuje ani pornografii ani masturbacji. A pornografia to nieszkodliwe hobby i rodzaj rozrywki dla mężczyzn. Do czasu, aż zaczął preferować pornografię zamiast relacji i bliskości.
Wielu uzależnionych mężczyzn na tym etapie wchodzi w nowe relacje, w których stają się "uzdrowieni" i nagle znów są zdolni do seksu - co utwierdza ich w tym, że problem był w żonie, nie w pornografii. Do czasu, aż problem nie wróci także w tej nowej relacji.
Nie wierzę w nieszkodliwe oglądanie pornografii, operuje ona na zbyt wrażliwych obszarach i dla mózgu jest jak ciężki narkotyk. Do tego zmienia człowieka i jego reakcje oraz preferencje w jednym z najważniejszych obszarów w życiu - w obrębie seksualności i relacji. Tak jak nie ma nieszkodliwego palenia papierosów i jak nie ma nieszkodliwego używania narkotyków, tak nie ma bezpiecznych dawek pornografii.
Sądzę, że tak jak przyjmujesz nauczanie Kościoła w zakresie czystości przedmałżeńskiej, tak przyjmujesz nauczanie odnośnie pornografii - jej oglądanie jest grzechem. Zawsze. W każdej dawce. Zatruwa człowieka i godzi w jego godność. Oglądającego i tego kto na filmie jest utrwalony. Więc tym bardziej nie rozumiem o co w zasadzie się tu spierać? Nikt rozsądny nie stwierdzi, że pornografia nie szkodzi i jest obojętna moralnie.
Jeśli jednak się mylę i masz problem z przyjęciem nauczania Kościoła w zakresie pornografii, jest także nauka. Przeprowadzono wiele badań, które mechanizmy działania pornografii tłumaczą - wiemy coraz więcej dlaczego destrukcja następuje, jak zmienia się chemia mózgu, jak zmieniają się preferencje i jak dochodzi do destrukcyjnych uwarunkowań u osoby uzależnionej od pornografii. Wiemy też sporo o tym jak działa mechanizm nałogu, wyparcia problemu, jak niszczy relację. Jak każdy nałóg, także uzależnienie od pornografii ma swoje określone scenariusze, które realizują się w życiu osób uzależnionych i ich bliskich. Jest też określony zestaw iluzji, zaprzeczania uzależnieniu, przenoszenia odpowiedzialności na innych.
Jeśli nauka też budzi wątpliwości, np. że względu na jakość i wiarygodność badań na których się opiera, są jeszcze relacje osób dotkniętych problemem: uzależnionych, ich bliskich, ich ofiar, osób wykorzystanych przez przemysł pornograficzny oraz osób które z pornografii się wyrwały i świadczą teraz, czym ona jest i jak zaważyła na ich życiu.
Wracając do problemu Chryzantemy - nie potrafię się odnieść do wszystkich podniesionych przez Chryzantemę kwestii. Wiem tylko, że jeśli w związku pojawia się pornografia, zawsze jest ona problemem i zawsze relację niszczy. To nie jest pistolet maszynowy, tylko atomówka. I że zawsze warto ustalić, na jakim etapie jest osoba która pornografię ogląda - czy jest to etap, w którym może się jeszcze wycofać, czy jest to już uzależnienie. Jeśli problemem jest uzależnienie, sprawa jest poważna i nie da się jej pominąć, naprawiać innych sfer relacji i zamykać oczu.
Natomiast nie twierdzę, że mąż Chryzantemy jest uzależniony od pornografii. Wiemy, że jej używa i że używał jej jeszcze przed wejściem w małżeństwo. Nie widzę powodu by nie ufać w tym względzie autorce wątku.
Nie rozumiem w tym kontekście Twoich kategorycznych twierdzeń Mare. Twierdzisz kategorycznie, że mąż autorki wątku na pewno nie jest uzależniony od pornografii, skoro jest zdolny do współżycia z kobietą. Przykro mi, ale to nie jest żaden dowód na brak uzależnienia - a romans przy niezdolności do nawiązania relacji z żoną jest często jednym z przejawów uzależnienia od pornografii. Kobiety, które żyły lub wciąż żyją z problemem uzależnienia męża, w relacji Chryzantemy widzą trochę takich niepokojących sygnałów. Jednak Mare zauważ, że każda z nas odwołuje się do swoich doświadczeń i nie stawia diagnozy, ale np. proponuje kontakt z Al-Anon. Udział żony w takim spotkaniu może pomóc rozwiać wątpliwości i na pewno nawet gdy okaże się, że problemu uzależnienia w małżeństwie autorki wątku nie ma, nie wpłynie na nikogo destrukcyjnie - ani na żonę, ani na męża.
Mam i ja Mare do ciebie jedno pytanie. Dlaczego sądzisz, że pornografia nie ma znaczenia, że należy się nią nie zajmować, gdy w relacji jest kryzys i wiemy, że jest w życiu małżonków obecna? Czy wynika to z twoich doświadczeń, że np. pominięcie tej kwestii komuś pomogło? Czy są jacyś terapeuci, naukowcy, duchowni - którym ufasz i którzy taką drogę proponują? Moje pytanie nie jest złośliwe. Naprawdę interesuje mnie twój punkt widzenia oraz to, na czym jest oparty. Mój obraz wynika z moich bardzo osobistych doświadczeń i możliwe, że czegoś nie dostrzegam lub, że dostrzegam zbyt wiele.
Mam nadzieję, że udało mi się przybliżyć Tobie mój punkt widzenia na pornografię. I naprawdę jestem otwarta na to, aby zapoznać się z twoim.