Caliope pisze: ↑04 wrz 2021, 11:09
Ja tak nie potrafię jak ty Ruto, czując codziennie odtrącenie. Ja nie byłam nigdy szczęśliwa, zawsze cierpiałam i nie zmienię tego, bo taką mam drogę od ponad 40 lat. Jak się zakochałam w mężu miał wszystkie dobre cechy, miał je jeszcze w 2019 roku choć wtedy był już okropny, kontrolujący i wymuszając pod groźbą. Teraz nie potrafię nawet wybrać którego męża wolałam, tego starego, czy tego co teraz, chyba żadnego. Jestem za bardzo zmęczona, tylko myślę o tym, że wszystko muszę sama, wszystkie obowiązki które i tak nic nie są warte. Syn poszedł do szkoły i nie mam już czasu dla siebie, o pracy to mogę pomarzyć , bo mnie nie stać na opiekunkę, a do emerytury to ja nawet nie chcę dożyć. Najgorsze są sprawcze słowa które przypominam sobie codziennie- już Cię nie kocham, byłem z Tobą z litości. Muszę je codziennie uszanować i myśleć, że nic z tym nie zrobię. Mam dalej często poczucie winy, że nie mogłam nic zrobić w szpitalu by syn urodził się zdrowy. Tak już będzie zawsze, żadna terapia tego nie zmieni.
Caliope,
znów masz dołek i czarnowidzenie. Czy jesteś w kontakcie z lekarzem, by w porę wykryć nawrót depresji? Raz na jakiś czas w twoich wpisach pojawiają się fragmenty, które mnie bardzo niepokoją, o depresji, o braku nadziei, o tym, że nie chcesz żyć, czy jak teraz, że nie chcesz żyć długo. Rozmawiasz o tym z terapeutką?
Zastanawiam się też od jakiegoś czasu, czy nie jesteś w innym nawrocie. Nie potraktuj tego jako oskarżenia, podejrzenia, ale jako wyraz troski. Nawrót, o ile już wiem nie zawsze przejawia się od razu w powrocie do używania substancji. Ale czasem przejawia się w zrobieniu sobie emocjonalnego "minus dziesięć". Albo "minus sto". Przychodzi wtedy taki dzień, gdy jest tak źle, że zostaje już tylko opuścić stan trzeźwości. Masz kontakt z AA, z jakąś grupą wsparcia? Prowadzisz dzienniczek uczuć? Masz jakiś sposób zapobiegania nawrotom, system wczesnego ostrzegania? Wiesz, ja tez jestem zagrożona nawrotem - współuzaleznienia. Potrzebuję czujności. To się dzieje czasem bardzo szybko. I do tego zaliczam póki co nawroty nikotynizmu. Bardzo to upokarzające. Ale się nie poddaję. Taki nasz los, by stale mieć w sobie pokorę i wiedzę o tym, jak łatwo możemy upaść.
Czuję, że cierpisz, to jest bardzo widoczne w tym co piszesz. I wiem, że twoje cierpienie jest realne. Właśnie dlatego warto byś poszukała w tym pomocy. Może terapeutka nie spełnia już swojego zadania i czas na zmiany?
Jeśli masz siły, postaraj się popatrzeć na to, że szklanka jednak jest do połowy pełna.
Syn poszedł do szkoły, więc czas, kiedy syn jest w szkole masz dla siebie. Zawsze to parę godzin z dnia. Możesz iść na spacer, możesz iść na Adorację, możesz się umówić na spotkanie z kimś. Posiedzieć w kawiarni i wypić kawę. Buzię na słonko wystawić. Nie musisz iść do pracy. Skoro do tej pory mąż was utrzymuje i daje z tym radę, to da radę jeszcze przez jakiś czas. Nie wiem skąd powszechny pomysł, że etatowa praca ma uszczęśliwić i doprowadzić do porządku kobietę, która jest w trudnej sytuacji małżeńskiej i macierzyńskiej. Skoro bieżące obowiązki są problemem, to większa ich ilość raczej nie pomoże.
Skąd w tobie poczucie winy za wcześniactwo twojego synka? Mój maleńki urodził się zupełnie maleńki, wcześniaczek, bez bródki, bez rzęs, bez brwi. Chudziutki malutki kurczaczek. Trzeba było zawijać na nim ubranka dla wcześniaczków, bo były za duże. Wszystko szło w ciąży dobrze, ja miałam problemy zdrowotne, ale takie, które nie szkodzą dziecku, aż przyplątał się jakiś wirus, który u kobiet we wczesnej ciąży powoduje poronienia, a na późniejszych etapach ciąży przedwczesny poród. Byłam zupełnie bezsilna. Gdy już bylam w stanie wstać sama, po bardzo źle i na szybko przeprowadzonej cesarce, dzieliłam czas między synka, ściąganie pokarmu, a odwiedziny w szpitalnej kaplicy. Pierwsze doby nie mieliśmy żadnej pewności czy synek przeżyje. Potem były wylewy okołoporodowe. Na szczęście nie totalne. Ten mały kurczaczek bardzo chciał żyć. Twój synek też. Niesamowita jest ta siła życia. Teraz te kurczaczki są w szkole. Pokonały przy naszym wsparciu tyle trudności, to przecież piękne widzieć, jak się rozwija życie, ile jest w tym życiu wytrwałości, jak wszystko w dziecku dąży do zdrowienia, do życia w pełni. Jasne, wiele ograniczeń zostaje, ale one niczego nie wykluczają. O co tu mieć wyrzuty sumienia? Że przyjęłyśmy i przekazałyśmy życie? Caliope, przecież to napiękniejsza rzecz, jaką w życiu zrobiłaś. Powód do radości, dumy. Żadne sukcesy zawodowe, doktoraty, nic, zupełnie nic się nie może z tym mierzyć.
Mąż powiedział, już cię nie kocham. Byłem z litości. Rozumiem jak bardzo to rani. Mój mąż także mi powiedział, że już mnie nie kocha i że odchodzi. Czułam się wtedy jakby mnie bił tymi słowami jakby pięściami po brzuchu. A potem zachowywał się wobec mnie przez długi czas z nienawiścią. I ja myślę, że mąż był w tych emocjach szczery. Mąż mnie na poziuomie emocji wcale nie kochał, i był czas gdy mocno i głęboko mnie nienawidził. To są emocje. Są zmienne. Nie mam pojęcia jaki jest obecnie stan uczuć mojego męża do mnie. Nie pytam, mąz nie mówi. Czasem są jakieś sentymenty, to wiem. Ale jeszcze bardziej ranią, bo po takich przebłyskach ja zostaję ponownie zraniona w chwili, gdy jestem otwarta i bezbronna. Ale i tak przecież wszystkie te emocje i kocham i nienawidzę nie mają za wiele wspólnego z miłością.
Po co wciąz rozpamiętywać słowa, które ranią. Wybaczyłam. Nauczyłam się ofiarowywać to cierpienie które ktoś mi zadał, na rzecz tej osoby, która mnie zraniła. I teraz tak robię. Czasem to cierpienie jest wtedy zabierane, a czasem trwa - ale nauczyłam się je w sobie mieścić i przyjmować. Najdziwniejszym moim odkryciem było, że cierpienie nie wyklucza radości. Kiedyś sądziłam, że na jednym biegunie jest cierpienie, na drugim radość. A one mogą doskonale współistnieć w tym samym człowieku, w tym samym czasie.
Czasem też w małżeństwie warto nie patrzeć na słowa, ani na emocje. Lepiej popatrzeć na czyny. Przecież mąż nadal z wami jest, pracuje dla rodziny, na wasze utrzymanie. Spędza czas z synem. Okej macie kryzys małżeński, nie jest więc najmilszym mężem. Ale pewnie on mógłby to samo powiedzieć o tobie, nie jesteś w kryzysie najmilszą żoną. Nikt w kryzysie nie jest dobrą żoną, czy dobrym mężem. Zwykle jestesmy dla siebie okropni i koszmarni. Gdyby tak nie było, nie byłoby kryzysów. Kryzysy mijają.
Wiem, że w twoim życiu podobnie jak w moim było mnóstwo cierpienia i to niezawinionego. Żadne dziecko nie odpowiada za przemoc której doświadcza. Za to latami każde takie dziecko ponosi skutki tej przemocy, także w swoich relacjach. Moje zdrowienie w dużej mierze następuje dzięki przyjęciu tego cierpienia. Bardzo pomaga mi praca z wybaczaniem. Ofiarowaniem siebie za tych, co krzywdzili.
Caliope, może póki jest żle, wróć do ABC. Jak ty śpisz, odżywiasz się, ile spędzasz na słońcu? Jak twoja waga, sprawność? Czy możesz mieć jakieś niedobory? Moja pani doktor, psychiatra, gdy byłam w głębokim dole, nauczyła mnie, że to pierwsze o co nalezy zdabać. Regulacja snu, uzupełenienie niedoborów, słońce i ruch. Fizyczna odbudowa pomaga znaleźć siły na odbudowę psychiczną. Zmiany w życiu, podjęcie pracy, jakieś kroki w relacjach to dopiero jak my jesteśmy już stabilni. Najpierw ratownik, potem reszta.