Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Bławatek
Posty: 1681
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Bławatek »

Caliope przykro mi z powodu fryzury. Ja też parę razy zostałam źle zrozumiana przez fryzjerkę, a potem przez miesiąc nie wiedziałam gdzie się ukryć, szczególnie jeśli chodzi o grzywkę - nie lubię krótkiej i choć zawszę głośno o tym mówię to i tak zawsze za mocno ścinają i ja potem 'naciągam' włosy tak jakby od ciągnięcia mógłby urosnąć.

A może byś zaszalala z materiałową opaską do włosów - u mnie w biurze dziewczyny takie noszą, sama nawet się zastanawiam nad zakupem takiej ozdoby. Tym bardziej, że zbliża się lato i można mieć włosy mniej formalnie uczesane.

Czasami trzeba poszukać nowych możliwości.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Dziś mam kiepski dzień, na terapii dotknęłam czegoś bardzo bolesnego. Ostatnio moja matka, mi dorosłej osobie nakrzyczała że jestem gruba, znów zaczęłam się porównywać z jej ukochanymi synowymi. Czuję swoją gorszość jakbym nie była na terapii DDA i nie mogła sobie poradzić, stąd też to, że moje włosy są brzydkie, a sytuacja braku bliskości z mężem tylko pogłębia ten stan. Mogłabym zapytać męża co z nami, ale nie czuję się bezpieczna, czuję tylko, że zaraz coś się stanie i będę musiała szybko coś wymyśleć jak dalej przeżyć. Jeśli matka robi ze mną co chce, choć stawiam granice, to wiem, że nie mam żadnego poczucia bezpieczeństwa w moim domu. Nie umiem sama go sobie dać, bo co z tego że połowa wszystkiego jest moja, ale nic tak naprawdę tylko mojego nie mam. Nie mogę nikomu ufać, matce, rodzeństwu, bo już nie raz mnie zostawili na lodzie, jestem całkiem sama, mężowi tym bardziej nie mogę..
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Nie mogę zasnąć za bardzo, ale zrozumiałam co robię. Daję matce przekraczać granice, bo jeśli się z nią pokłócę jeden z braci mi nie pomoże, a drugi to by nawet nie pomógł i bez tego. Przeraziłam się, że jak bym odpuściła sobie małżeństwo nie uzyskałabym żadnego wsparcia jak mi się wcześniej wydawało. No właśnie i teraz wchodzi myśl, gdyby nie syn mogłabym odciąć się od wszystkich i zacząć gdzie od nowa.
Al la
Posty: 2744
Rejestracja: 07 lut 2017, 23:36
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Al la »

Caliope, lubię czytać Twoje posty, są bardzo wartościowe i wskazują na dużą pracę, którą przeszłaś i masz świadomość, że na tym nie koniec.
Poznawanie siebie, swojej historii, przekraczania samej siebie, to wyzwanie na całe życie.
Czy chodzisz w jakimś mieście na ognisko Sycharu?
Twoje świadectwo pracy nad sobą przydałoby się innym sycharowiczom w realu.
To wszystko o czym piszesz, o granicach, o relacjach przerabiamy na bieżąco z osobami, które są na takim samym etapie w życiu.
Czyli rozumieją, że praca nad poznawaniem siebie nigdy się nie kończy.
Ty umiesz to, czego ja nie umiem. Ja mogę zrobić to, czego ty nie potrafisz - Razem możemy uczynić coś pięknego dla Boga.
Matka Teresa
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

Caliope, kochana. Także mam bardzo trudne relacje z rodziną pochodzenia. Pracuję nad tym, by jakoś je uporządkować. Postępy są, ale niewielkie. Moja mama jest trudną i toksyczną osobą. Także ma obsesję na punkcie wagi. Zawsze jestem według niej za gruba, i w ogóle wszystko jest ze mną nie tak...

Rozumiem też jak działa mechanizm o którym piszesz, gdy z jednej strony potrzebna jest pomoc i wsparcie (to naturalne, że chcemy by bliscy nas wspierali), z drugiej strony kosztem w danej rodzinie jest zgoda na przekraczanie granic, dostosowywanie się w sposób destrukcyjny dla siebie samej. U mnie jest też lęk przed utratą relacji. Oraz wciąż obecny mechanizm zależności od opinii - jest we mnie potrzeba bycia docenioną, zauważoną przez osoby z mojej rodziny. I raczej tego nie dostaję, niż dostaję. Staram się po porstu realnie spojrzeć na to jak jest - i to zaakceptować i szukać swojego poczucia wartości na inny sposób, niż takie uznanie.
To przykre, bo to jest ogromny kapitał, widzę jak to działą u osób, które były i nadal są przez swoich rodziców wspierane, także jako dorośli ludzie. Ale tak to działa, że nie wszyscy możemy taki kapitał na życie dostać. Boli, ale uczę się ten ból oddawać w modlitwie. Ofiarowuję go razem z poczuciem krzywdy w intencji rodziców, rodzeństwa. To trochę łagodzi i mnie wycisza.

Wychodząc poza te schematy rodziny łamię wewnętrzne zasady, niepisane, ale obowiązujące. Co prowadzi do napięć. I budzi lęk w innych osobach. Staram się to rozumieć i być w tym wszystkim delikatna, choć stanowcza. I buduję różne granice małymi krokami. Staram się by były elastyczne. Czasem się cofam świadomie, a czasem pod presją - wtedy jestem z siebie niezadowlona. Szukam też wtedy w sobie tych rzeczy, które powodują, że ta presja na mnie działa.

Pisałam już kilka razy o tym, że do dziś obawiam się reakcji mamy na to, że "nadal" noszę obrączkę. Tak naprawdę problem nie jest w mojej mamie - ona w jakimś sensie ma prawo wyrazić swoją opinię, choć zrobi to zapewne w okropny i przykry sposób. Problem jest we mnie, że tak bardzo jestem gotowa się tym przejąć. Jest lato, nie noszę już rękawiczek, swetrów, w końcu zauważy. Z początku zapewne nic nie powie. Naszykuje się, zbierze w sobie, i potem wszystko na mnie wyleje. W jakimś sensie ta sytuacja, która zbliża się wielkimi krokami, będzie probierzem tego ile pracy rzeczywiście udało mi się wykonać, a ile jeszcze nie. Trochę też gdy patrzę z boku ta sytuacja mnie śmieszy. Bo jest nieco absurdlana. Ale też tylko trochę, bo to ja w tej sytuacji jestem i to ja obawiam się zostać zraniona, tam, gdzie wciąż jestem wrażliwa, gdzie wiele rzeczy mnie boli. W jednym ze świadectw jedna z kobiet napisała o wsparciu rodziców, o tym, że zaakceptowali jej decyzję, że powiedzeli, że są z córki dumni. bardzo mnie to ucieszyło, z drugiej strony się popłakałam, myśląc o tym, jak bardzo chciałabym ja otrzymac takie wsparcie od swoich rodziców.

Im bardziej uwalniam się od lęku w relacjach z moją rodziną pochodzenie i innych lęków, im bardziej uczę sie polegać nie na sobie i innych ludziach, tylko buduję swoje poczucie bezpieczeństwa na zufaniu w Bogu, tym trochę mi z tym wszystkim łatwiej. Szukam tez pozytywów. Na negatywach trudno jest budować. Nawet takich okruszków. Nie ma ich za wiele, ale w każdej relacji, w każdej osobie da się odkopać coś takiego. No to szukam.

Ale i tak bywa, że ląduję z rozdartym sercem, w dołku i załamana. Daję sobie wtedy czas i przestrzeń by przeboleć, modlę się i zaczynam od nowa. Relacje jak to relacje, budują się i zmieniają powoli. Pewnie nie osiągniemy stanu idealnego, ale nawet niewielka poprawa będzie mnie cieszyć. Przy tak zawikłanej historii jak historia mojej rodziny to będzie bardzo dużo.

Przytulam cię mocno. Całą majówkę poświęcam modlitwie za kobiety, głowni żony w kryzysach małżeńskich, ale włączę dziś do intencji także nasze kobiece relacje z matkami i nasze mamy - twoją relację z mamą i moją relację z moją mamą także. To dobry pomysł myślę, oddać to co trudne i boli Maryi, zdać się na Nią i Jej mądre wsparcie i pomoc :)
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Al la pisze: 21 maja 2021, 10:02 Caliope, lubię czytać Twoje posty, są bardzo wartościowe i wskazują na dużą pracę, którą przeszłaś i masz świadomość, że na tym nie koniec.
Poznawanie siebie, swojej historii, przekraczania samej siebie, to wyzwanie na całe życie.
Czy chodzisz w jakimś mieście na ognisko Sycharu?
Twoje świadectwo pracy nad sobą przydałoby się innym sycharowiczom w realu.
To wszystko o czym piszesz, o granicach, o relacjach przerabiamy na bieżąco z osobami, które są na takim samym etapie w życiu.
Czyli rozumieją, że praca nad poznawaniem siebie nigdy się nie kończy.
Allo chcę, ale u mnie z tego co czytam na stronie są wpisy z grudnia zeszłego roku na mitingi on-line. W tym roku nic, a najlepiej byloby dla mnie spotykać się na żywo, nie w domu.
Bławatek
Posty: 1681
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Bławatek »

Caliope pisze: 21 maja 2021, 0:49 Nie mogę zasnąć za bardzo, ale zrozumiałam co robię. Daję matce przekraczać granice, bo jeśli się z nią pokłócę jeden z braci mi nie pomoże, a drugi to by nawet nie pomógł i bez tego. Przeraziłam się, że jak bym odpuściła sobie małżeństwo nie uzyskałabym żadnego wsparcia jak mi się wcześniej wydawało. No właśnie i teraz wchodzi myśl, gdyby nie syn mogłabym odciąć się od wszystkich i zacząć gdzie od nowa.
Caliope i ja często mam taki stan - pozwalam innym na takie lub inne zachowania bo jestem uzależniona od ich pomocy przy synu, a jak się ktoś obrazi to tej pomocy nie będzie. I pewnie łatwiej by mi się żyło gdybym ciągle nie musiała wszystkich rzeczy planować pod syna tj. opiekę moją lub kogoś nad nim. A mój mąż żyje sobie jak wolny ptak a w jego oczach jestem wyrodną matką bo on ojciec poświęca swój czas na spotkanie z synem bo mi się marzą spokojne zakupy. Najważniejsze to we wszystkim znajdować pozytywny - OK dziecko jest "jakąś przeszkodą" w swobodnym życiu, planowaniu, działaniu, ale bez tego dziecka to już byśmy pustkę w życiu miały.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Bławatek pisze: 21 maja 2021, 13:57
Caliope pisze: 21 maja 2021, 0:49 Nie mogę zasnąć za bardzo, ale zrozumiałam co robię. Daję matce przekraczać granice, bo jeśli się z nią pokłócę jeden z braci mi nie pomoże, a drugi to by nawet nie pomógł i bez tego. Przeraziłam się, że jak bym odpuściła sobie małżeństwo nie uzyskałabym żadnego wsparcia jak mi się wcześniej wydawało. No właśnie i teraz wchodzi myśl, gdyby nie syn mogłabym odciąć się od wszystkich i zacząć gdzie od nowa.
Caliope i ja często mam taki stan - pozwalam innym na takie lub inne zachowania bo jestem uzależniona od ich pomocy przy synu, a jak się ktoś obrazi to tej pomocy nie będzie. I pewnie łatwiej by mi się żyło gdybym ciągle nie musiała wszystkich rzeczy planować pod syna tj. opiekę moją lub kogoś nad nim. A mój mąż żyje sobie jak wolny ptak a w jego oczach jestem wyrodną matką bo on ojciec poświęca swój czas na spotkanie z synem bo mi się marzą spokojne zakupy. Najważniejsze to we wszystkim znajdować pozytywny - OK dziecko jest "jakąś przeszkodą" w swobodnym życiu, planowaniu, działaniu, ale bez tego dziecka to już byśmy pustkę w życiu miały.
Tylko ja nie mam żadnej możliwości opieki nad synem. Jak mąż by odszedł, zostaję całkowicie sama bez możliwości pracy, wyjścia samej, bez niczego. Od zawsze jest podobnie, bo on jeszcze jest i są pieniądze, ale jestem w czarnej rozpaczy jak pomyślę, że nawet nie stać mnie na opiekunkę w razie choroby. Czytam często o kobietach które wychowują dzieci samotnie, ale to nie prawda, że są całkiem same, bo jak dzieci chorują ktoś się nimi opiekuję, babcia, ciocia.I nie jest to sprawa przeorganizowania sobie życia, nie ma nikogo to nie ma i tyle.
Nowiutka

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Nowiutka »

Caliope pisze: 21 maja 2021, 0:49 No właśnie i teraz wchodzi myśl, gdyby nie syn mogłabym odciąć się od wszystkich i zacząć gdzie od nowa.
Dlatego właśnie ci co odchodzą nie wracają bo widzą jakie to wygodne. Mój mąż sam się waha zrezygnowany mówił że nie wie czy kiedykolwiek jeszcze na dziecko się zdecyduje. Żyjemy w czasach hedonistycznej wygody ale w imię czego mamy się poświęcać?
Bławatek pisze: 21 maja 2021, 13:57 Najważniejsze to we wszystkim znajdować pozytywny - OK dziecko jest "jakąś przeszkodą" w swobodnym życiu, planowaniu, działaniu, ale bez tego dziecka to już byśmy pustkę w życiu miały.
A co z syndromem pustego gniazda? Wychowujemy dziecko do odejścia. Nie uważam by to było dobre spojrzenie. Dziecko nie powinno wypełniać pustki ani przeszkadzać w życiu.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Nowiutka pisze: 21 maja 2021, 16:22
Caliope pisze: 21 maja 2021, 0:49 No właśnie i teraz wchodzi myśl, gdyby nie syn mogłabym odciąć się od wszystkich i zacząć gdzie od nowa.
Dlatego właśnie ci co odchodzą nie wracają bo widzą jakie to wygodne. Mój mąż sam się waha zrezygnowany mówił że nie wie czy kiedykolwiek jeszcze na dziecko się zdecyduje. Żyjemy w czasach hedonistycznej wygody ale w imię czego mamy się poświęcać?
Bławatek pisze: 21 maja 2021, 13:57 Najważniejsze to we wszystkim znajdować pozytywny - OK dziecko jest "jakąś przeszkodą" w swobodnym życiu, planowaniu, działaniu, ale bez tego dziecka to już byśmy pustkę w życiu miały.
A co z syndromem pustego gniazda? Wychowujemy dziecko do odejścia. Nie uważam by to było dobre spojrzenie. Dziecko nie powinno wypełniać pustki ani przeszkadzać w życiu.
Ja bym się nie zdecydowała na drugie dziecko z braku pomocy. Nie widzę siebie z oczami na zapałkach po kilka tygodni, bo jedno dziecko chore, potem zaraz drugie.
Dziecko nie jest przeszkodą, dziecko to dar, ale będąc samemu ma się czasem tego po dziurki w nosie. Ja nie jestem uzależniona od syna, dorośnie to odejdzie, taka kolej rzeczy.
Astro
Posty: 1208
Rejestracja: 17 mar 2018, 15:41
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Astro »

Caliope pisze: 21 maja 2021, 18:08
Nowiutka pisze: 21 maja 2021, 16:22
Caliope pisze: 21 maja 2021, 0:49 No właśnie i teraz wchodzi myśl, gdyby nie syn mogłabym odciąć się od wszystkich i zacząć gdzie od nowa.
Dlatego właśnie ci co odchodzą nie wracają bo widzą jakie to wygodne. Mój mąż sam się waha zrezygnowany mówił że nie wie czy kiedykolwiek jeszcze na dziecko się zdecyduje. Żyjemy w czasach hedonistycznej wygody ale w imię czego mamy się poświęcać?
Bławatek pisze: 21 maja 2021, 13:57 Najważniejsze to we wszystkim znajdować pozytywny - OK dziecko jest "jakąś przeszkodą" w swobodnym życiu, planowaniu, działaniu, ale bez tego dziecka to już byśmy pustkę w życiu miały.
A co z syndromem pustego gniazda? Wychowujemy dziecko do odejścia. Nie uważam by to było dobre spojrzenie. Dziecko nie powinno wypełniać pustki ani przeszkadzać w życiu.
Ja bym się nie zdecydowała na drugie dziecko z braku pomocy. Nie widzę siebie z oczami na zapałkach po kilka tygodni, bo jedno dziecko chore, potem zaraz drugie.
Dziecko nie jest przeszkodą, dziecko to dar, ale będąc samemu ma się czasem tego po dziurki w nosie. Ja nie jestem uzależniona od syna, dorośnie to odejdzie, taka kolej rzeczy.
Dziewczyny i tu was rozumiem. Każda z was ma inną sytuację chociaż defakto jakbyście były same bo niby mężowie są ,albo orbitują. Ciężko w takich sytuacjach myśleć o drugim dziecku , bez pomocy mężów . Przychodzą też inne mysli . O swobodzie nowym , życiu, bez poświęceń właśnie, no różne.
Mam tak samo , może nie zeby zaczynać nowe zycie , jednak gdzieś czuję się pustkę . Opuszczone gniazdo , ten efekt już trochę miałem , czy mam , tym bardziej ,że mi się te dzieci wyrwało . Wiem że to będzie nie uchronne tym bardziej że moje dzieci są już starsze i tak na prawdę zanim dobrze o tym pomyśle oni zaczną po swojemu układać swoje zycie . I tak trzeba być na to gotowym , bo taka jest kolej rzeczy .
" Każdy z was , młodzi przyjaciele , znajduje też w życiu jakieś swoje Westerplatte.Jakis wymiar zadań , które musi podjąć i wypełnić ... Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można zdezerterować. " Ojciec Święty Jan Paweł II
Bławatek
Posty: 1681
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Bławatek »

Ja zawsze się angażowałam w wiele spraw więc nie boję się, że syn się kiedyś wyprowadzi a ja zostanę sama, bo jest wiele spraw, działalności w które można się zaangażować i dobrze spożytkować wolny czas, np. wolontariat, grupy religijne. Na tą chwilę to mi trudno w coś się angażować bo się muszę prosić innych żeby doglądali syna. Mam fajnych sąsiadów i raz ich syn u nas przebywa, raz mój u nich i zawsze któraś rodzina ma "chwilę oddechu". Ale wiadomo - często ciężko zgrać nam terminy. A z rodziną w dobie pandemii też najlepiej nie ma. Np. ciężko mi wybrać się do ogniska Sychar, bo trudno mi znaleźć kogoś do opieki w środku tygodnia na godziny poznopopoludniowo-wieczorne, bo dopóki nie mam auta to wydłuża mi się czas dojazdu komunikacją. Ja bym bardzo chciała, żeby mój syn nie poszedł w ślady ojca tylko był samodzielny i najpóźniej w wieku 25 lat mieszkał sam i uczył się życia, odpowiedzialności, konsekwencji. Bo mój mąż do 40ki mieszkał z rodzicami i wogole nie był nauczony odpowiedzialności i życia domowego i troski o innych.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Doszłam znów do ściany, pora skrócić toksyczną relację z matką, bo czuję jakbym nigdy nie była na żadnej terapii. Nie wiem po co zawsze miałam nadzieję, że kiedyś będę córką jeśli ona mnie nie chce. W końcu to zrozumiałam, ale zrozumiałam też, że nie nadaję się do żadnej relacji, wszędzie widzę tylko atak na mnie, jestem zmęczona obroną siebie i stawianiem granic. Nie rozumiem czemu matka nie może odpuścić i przestać mi je przekraczać. Przez to nigdy nie dojdę do ładu w małżeństwie jeśli czuję się gorsza i beznadziejna, jestem złym grubym człowiekiem który czycha na pieniądze. Moje poczucie wartości znów spadło do zera, poważnie myślę by odejść od męża, niech znajdzie kogoś lepszego.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

Caliope, także mam trudną relację z mamą i także zataczam koła. Podobnie jak ty, czuję, że mimo tych wszystkich trudności i toksyczności mojej relacji z mamą, jest ona dla mnie ważna i ma wpływ na mnie, na moje małżeństwo także.

Wiele razy doszłam już do ściany. I są okresy, gdy odbijając się od ściany odpuszczam, mam wręcz poczucie, że już nigdy się nic nie zmieni i tylko dystans jest rozwiązaniem. Dożywotni dystans. Najchętniej przeniosłabym się na inny kontynent wtedy i w miejsce gdzie nie ma telefonów i internetu, nie działą poczta i nie da się mnie odnaleźć. W sensie - gdzie nie znajdzie mnie moja mama. Bo to o onią chodzi.

Po kolejnym takim cyklu z moja mamą zauważyłam dwie rzeczy. Pierwsza rzecz: choć wydaje się, że nie ma żadnych postępów, to w każdym takim cyklu coś się zmienia, nawet jeśli jest to jednak mała drobna rzecz. Żaden nie biegnie na darmo, choć czasem tą niewielką zmianę widzę dopiero po dłuższym czasie. Rzadko w relacji, częściej w sobie. To czasem tylko jedna mała myśl czy refleksja, która jest trochę inna niż dostąd. Druga rzecz: zaczęłam zwracać uwagę na to co we mnie krzyczy - i tego słucham z uwagą. Był czas, że wszystko we mnie krzyczało: nie chcę już zabiegać o uwagę i uznanie mojej mamy, bo ona i tak nigdy tego nie zrobi. Pomyślałam sobie - okej, mogę przecież już nie zabiegać o uwagę mojej mamy, ale rzecz w tym, że nadal to robię, bo bardzo jej chcę, uwagi, uznania. Siedzę w błędnym kole.

Pomogło mi trochę urealnienie sobie obrazu mojej mamy. Jest trudną osobą, jest DDA, ale nie widzi ani potrzeby terapii, ani pracy nad sobą. W bardzo przykry sposób radzi sobie z własnym lękiem, obciążając innych, sprawiając, że czują się winni, ustawiając się zawsze w pozycji ofiary i osoby skrzywdzonej. Potrafi wyrządzać realne szkody. Manipuluje. Rani słowami. Krytykuje. Taka jest. Nie jest to cała prawda o mojej mamie, ale nie przyjmując tej części prawdy narażam się cały czas na kolejne zranienia, manipulacje, na krzywdy.

Zobaczyłam też siebie - biegającą za tym uznaniem ze strony mojej mamy. Nie potrafię sprawić, żebym przestała potrzebować uznania mojej mamy. Na dziś uważam, że uznanie ze strony rodziców jest ważne i potrzebne. Zaczynam się powoli godzić z tym, że może się okazać, że jest to moja ważna, a nawet bardzo ważna potrzeba, która nie będzie zaspokojona. Boli. Ale mniej, niż kiedy za tym biegam i tego nie dostaję. Zostaje w tym miejscu dziura. I to z tą dziurą dziś sobie myślę coś chcę zrobić, nie z mamą. Na dziurę mam wpływ, na mamę żadnego. Ja jeszcze nie do końca wiem co zrobić.

Dziś rano też zrobiłam jakiś postęp, choć sama jeszcze nie wiem jaki. Zadzwoniła moja mama. Jak to ona - mając pretekst, niby rozmawiając o czymś neutralnym. Tak naprawdę chciała się dowiedzieć, czy mój syn wrócił z weekendu z tatą. Ale wprost nie zapytała. Sądziła, że jeszcze nie wrócił, niepokoiła się - i zaczęła wzbudzać niepokój we mnie i poczucie winy. Ponieważ było to dla mnie emocjonalnie bezpieczne, bo syn jest ze mną, więc uznałam, że nie wkręcę się w lęk, to zanim wyprowadziłam ją z błędu, pozwoliłam się toczyć rozmowie, tak jakbym jeszcze nie wiedziała do czego moja mama zmierza. I mimo, że syn jest ze mną i ja o tym wiem, zaczęłam odczuwać lęk. I poczucie winy też. Absurdalne, ale tak było. Uspokoiłam ją, skierowałam rozmowę na jakiś neutralny dla mnie tor, siebie też uspokoiłam. Nie wiem jeszcze co to było, oprócz tego, że było absurdalne - ale wrzucenie sobie siebie jako obserwatora relacji i moich reakcji na mamę, to co mówi, robi, pozwala mi widzieć różne rzeczy. Z którymi na razie nawet nie wiem co zrobić, ani nawet zwykle nie wiem czym są, jakie mechanizmy tu działają. Ale je widzę. A to już więcej, niż gdy ich nie widziałam.

Przytulam cię mocno. Czytam, i czuję czytając, że przechodzisz trudny czas. Mam do ciebie pytanie - i prośbę zarazem. Już wyjaśniam. Czy możesz zrobić coś miłego dla siebie? Nawet niewielkiego? Czasem trudno zrobić "coś dla siebie" dla siebie. Mój przyjaciel, zapytany kiedyś, co chciałby ode mnie otrzymać na urodziny, powiedział mi, że chce, żebym do jego urodzin rozwiązała swój problem zdrowotny, z którym się wtedy borykałam i nie mogłam się za niego zabrać. I "dla niego" się za to zabrałam. Skutecznie. Jestem mu za to bardzo wdzięczna. A on mi też :)

Lubię cię Caliope, bardzo cenię twoje uwagi i przemyślenia. Do tego potrafisz mnie urealnić - i ściągnąć z jakiś dziwnych abstrakcyjnych wyżyn, na które raz po raz się pakuję. Tego nie umie nawet moja terapeutka, ona się czasem na mnie nabiera. Ale też - o czym już ci pisałam, czuję w tobie dużo ciepła i mnóstwo innych wspaniałych rzeczy, i to jest taki zestaw, który jest według mnie fantastyczny. Ja jestem trochę taką twoją fanką, sympatyczką, czy jak tam to nazwać - no lubię cię i już. Dlatego choć nie mam urodzin dzisiaj, ani w najbliższym czasie, ani nawet imienin - to i tak występuję z tą nieśmiałą prośbą - zrobisz dla mnie "coś dla siebie"? Właśnie dlatego, że cię lubię. A ja się dziś za ciebie pomodlę, właśnie w intencji tego czegoś miłego dla ciebie.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Dziękuję Ruto za te słowa. Kupiłam sobie coś o czym marzyłam od zawsze i teraz mnie było w końcu stać. Czuję się przez to trochę bardziej kobieco i te włosy mi aż tak nie przeszkadzają. Czytałam wczoraj dużo na temat miłości i doszłam do wniosku, że na nią nie da się zasłużyć, ona albo jest, albo jej nie ma. Moja matka nigdy mnie nie pokochała jak bym chciała, choćbym stała na rzęsach nie pokocha. Więc nie warto się więcej przed nią otwierać i traktować jak przyjaciółkę. To samo jest z mężem, dobry obiad, posprzątane mieszkanie nic nie da jeśli on nie kocha. Ja się zmieniam, ale to nie znaczy, że cokolwiek się zmieni, że mu się pozmienia. Zawsze próbowałam na coś zasłużyć, zasłużyć na miłość, usilnie. Wiele razy płakałam czemu jestem gorsza, a to nie prawda. To ludzie wybrali, że mnie nie chcą i ja tego nie zmienię. Pora pogodzić się z wyborami innych i przestać głupio postępować żeby chociaż ktoś mnie polubił.
ODPOWIEDZ