Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Bławatek pisze: 02 cze 2022, 14:05
Caliope pisze: 01 cze 2022, 14:39
Dużo się różnimy Bławatku, ja nie pomyslabym, że nauka syna zabiera mi czas wolny, ja uwielbiam go uczyć, pokazywać mu otaczający świat. W tej materii wzrastam i próbuje jednaj uzyskać w tym szacunek i tyle.
Caliope nauka w klasach 1-3 łatwa nie była, szczególnie w pandemii gdy nauczyciel zadawał temat a rodzic się edukował aby dziecko nauczyć. Dodatkowo mój syn ma problem z przetwarzaniem słuchowym więc trudno mu się uczyć gdy materiału jest dużo, ale dzięki temu, że z nim siedzę nad lekcjami i zadaniami ma 4 i 5. W kl 4 doszła historia, której nigdy nie lubiłam a z matematyki którą uwielbiam musiałam w jednym roku powtórzyć mnóstwo zagadnień - ułamki, potęgi, kolejność wykonywania zadań, skalę, pola, obwody itd. i choć większość pamiętam to jednak podręcznik przeczytać trzeba aby dziecku tak samo tłumaczyć a nie jak mnie uczono jakieś 30 lat temu. To wszystko zabiera czas, szczególnie gdy się z pracy wraca koło 16-17 i doba bywa za krótka. Uwielbiam z synem oglądać filmy przyrodnicze, o nowinkach technologicznych, a gdy gdzieś jesteśmy to fascynujemy się starymi wynalazkami, mechanizmami, często robimy doświadczenia różne (nie przeszkadza mi rozsypana mąka czy rozlane płyny) - taką naukę to ja lubię. A bywają też weekendy gdy zamiast iść na rower to się uczymy - tak, nauka zabiera czas wolny - synowi i mi.
Tak życie wygląda, że się uczymy, fajnie się wraca do wspomnień, przypomina różne rzeczy. Syn dzięki rehabilitacjom i mojej pracy uczy się dobrze i lubi chodzić do szkoły. Ma spokój, nikt nie krzyczy, potrafię go chwalić jak dobrze zrobi. Jest mądrym fajnym chłopcem, choć czasem jest nie za bardzo grzeczny jak to dziecko. To mój najpiękniejszych dar od Boga, bardzo długo na niego czekałam.
Firekeeper
Posty: 802
Rejestracja: 24 maja 2021, 19:46
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Firekeeper »

Dołączam do teamu uczących w domu dzieci. Ja na stanie troje do wyuczenia. Z czego całe szczęście jedno bez autyzmu i nie potrzebuje kształcenia specjalnego. Chciałam być nauczycielem to jestem domowym 😂 Już wakacje, czas luzu i odpoczynku chociaż na dwa miesiące. 🙏
Ja lubię uczyć jak Ty Caliope. Często zaczynam ,,mama w szkole też to miała..."
Caliope tak trzymaj. Miej swoje zdanie i go broń. Mi mąż zaczął bardzo imponować odkąd stara się mieć również swoje zdanie i próbuje kłócić. Czuję, że wtedy jest balans, jesteśmy jak partnerzy.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

No i ja w klubie uczących. Syn ma trudności rozwojowe, uczy się w nietypowy sposób, potrzebuje dużo wsparcia, pomocy, pracy wyrównawczej, terapeutycznej.
Lubię uczyć, lubię pracować z synem, ale czasem jestem zwyczajnie przemęczona i wtedy mam dość.
Myślę, że "nauka z dzieckiem" jest zwykle postrzegana jako wskazówki przy odrabianiu lekcji, przepytanie do klasówki, wyjaśnienie lekcji na których dziecko nie było obecne, lub których nie zrozumiało.
To takie zwykłe wsparcie ucznia przez rodzica. Czasochłonne, ale nieporównywalne z pracą rodzica z dzieckiem z trudnościami rozwojowymi, gdzie potrzebna jest stała codzienna systematyczna praca w wielu obszarach. Oraz stałe dokształcanie się rodzica w miarę ujawniania się kolejnych deficytów, trudności. A efekty przychodzą czasem bardzo powoli.
Problemem bywają też niektórzy nauczyciele, stawiający dzieciom z trudnościami takie same wymogi, jak dzieciom bez trudności, odmawiający przestrzegania zaleceń, bo tak. Trudno czasem się przebić z tym, że zalecenia nie są po to by uczeń miał łatwiej i by miał ulgi, tylko po to, by mógł osiągnąć to samo, co dzieciom zdrowym przychodzi bez trudności.

Więc dziewczyny: chcę wam wszystkim dać wyrazy najwyższego uznania, bardzo doceniam waszą pracę, bo wiem ile wymaga wysiłku i jak bardzo bywa niezauważona, niedoceniona lub wręcz marginalizowana. Robicie bardzo ważną rzecz, mimo zmęczenia, trudności. Jeśli coś jest bliskie ideałowi życia ukrytego, to sadzę, że jest tym niewidoczna praca mam z dziećmi z trudnościami. To jest wspaniałe. Jestem dumna z każdej z nas :) A przed nami czas wakacji i regeneracji. Warto się docenić, by dać sobie prawo do ZASŁUŻONEGO odpoczynku.

I jeszcze moja jedna obserwacja, syn parokrotnie robił bardzo duże postępy w czasie, gdy systematycznie mówiliśmy różaniec. Nie cały, dla większości dzieci to za dużo. Albo dziesiątkę co wieczór, albo jedne tajemnice na nabożeństwach w październiku. Z czasem zauważyłam, że czas modlitwy różańcowej, to równocześnie czas dużych postępów u syna, także w obszarach, gdzie nie mogliśmy ruszyć.
Zaciekawiło mnie to, poczytałam czy ktoś przede mną już coś takiego dostrzegł. Okazało się, że tak i jest już na to naukowe wyjaśnienie. Ustalono, że sama modlitwa ma kojący wpływ na mózg, jest to zjawisko przebadane, potwierdzone. Natomiast modlitwa powtarzalna, mająca swój rytm, przynosi z perspektywy neurorozwojowej największe efekty, ma zdolność przestrajania mózgu, pobudza mnóstwo różnych procesów, włącznie z procesami regeneracyjnymi.
Nie zachęcam do odmawiania jakiejkolwiek modlitwy nie jako modlitwy, tylko formy terapii. Mimo opisów naukowych, jestem pewna, że dzialanie modlitwy płynie z łaski, nie z samego powtarzania, i aby była skuteczna, także w obrębie terapeutycznym dla modlącego się dziecka lub dorosłego, modlitwa potrzebuje być modlitwą.

U nas ostatnio przy natłoku wszystkich zadań wspólnej modlitwy jest mniej, choć syn nadal przychodzi czasem, gdy mówię różaniec, na jedną dziesiątkę. Ale zamierzam stopniowo wrócić do praktyki dziesiątki różańca dziennie, bez przymusu, w wolności dla syna. Zacznę od modlitwy o łaskę rodzinnej modlitwy :)

Uściski, dzielne kobiety :) radosnego dnia :)
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Firekeeper pisze: 02 cze 2022, 19:44 Dołączam do teamu uczących w domu dzieci. Ja na stanie troje do wyuczenia. Z czego całe szczęście jedno bez autyzmu i nie potrzebuje kształcenia specjalnego. Chciałam być nauczycielem to jestem domowym 😂 Już wakacje, czas luzu i odpoczynku chociaż na dwa miesiące. 🙏
Ja lubię uczyć jak Ty Caliope. Często zaczynam ,,mama w szkole też to miała..."
Caliope tak trzymaj. Miej swoje zdanie i go broń. Mi mąż zaczął bardzo imponować odkąd stara się mieć również swoje zdanie i próbuje kłócić. Czuję, że wtedy jest balans, jesteśmy jak partnerzy.
Coś w tym jest Firekeeper, dzięki temu rośnie pewność siebie i dążenie do swoich przekonań. Też jest łatwiej od razu mówić i nie trzymać w sobie emocji. Jestem spokojniejsza i odżyłam somatycznie, nie choruję.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Ruta pisze: 03 cze 2022, 10:05 No i ja w klubie uczących. Syn ma trudności rozwojowe, uczy się w nietypowy sposób, potrzebuje dużo wsparcia, pomocy, pracy wyrównawczej, terapeutycznej.
Lubię uczyć, lubię pracować z synem, ale czasem jestem zwyczajnie przemęczona i wtedy mam dość.
Myślę, że "nauka z dzieckiem" jest zwykle postrzegana jako wskazówki przy odrabianiu lekcji, przepytanie do klasówki, wyjaśnienie lekcji na których dziecko nie było obecne, lub których nie zrozumiało.
To takie zwykłe wsparcie ucznia przez rodzica. Czasochłonne, ale nieporównywalne z pracą rodzica z dzieckiem z trudnościami rozwojowymi, gdzie potrzebna jest stała codzienna systematyczna praca w wielu obszarach. Oraz stałe dokształcanie się rodzica w miarę ujawniania się kolejnych deficytów, trudności. A efekty przychodzą czasem bardzo powoli.
Problemem bywają też niektórzy nauczyciele, stawiający dzieciom z trudnościami takie same wymogi, jak dzieciom bez trudności, odmawiający przestrzegania zaleceń, bo tak. Trudno czasem się przebić z tym, że zalecenia nie są po to by uczeń miał łatwiej i by miał ulgi, tylko po to, by mógł osiągnąć to samo, co dzieciom zdrowym przychodzi bez trudności.

Więc dziewczyny: chcę wam wszystkim dać wyrazy najwyższego uznania, bardzo doceniam waszą pracę, bo wiem ile wymaga wysiłku i jak bardzo bywa niezauważona, niedoceniona lub wręcz marginalizowana. Robicie bardzo ważną rzecz, mimo zmęczenia, trudności. Jeśli coś jest bliskie ideałowi życia ukrytego, to sadzę, że jest tym niewidoczna praca mam z dziećmi z trudnościami. To jest wspaniałe. Jestem dumna z każdej z nas :) A przed nami czas wakacji i regeneracji. Warto się docenić, by dać sobie prawo do ZASŁUŻONEGO odpoczynku.

I jeszcze moja jedna obserwacja, syn parokrotnie robił bardzo duże postępy w czasie, gdy systematycznie mówiliśmy różaniec. Nie cały, dla większości dzieci to za dużo. Albo dziesiątkę co wieczór, albo jedne tajemnice na nabożeństwach w październiku. Z czasem zauważyłam, że czas modlitwy różańcowej, to równocześnie czas dużych postępów u syna, także w obszarach, gdzie nie mogliśmy ruszyć.
Zaciekawiło mnie to, poczytałam czy ktoś przede mną już coś takiego dostrzegł. Okazało się, że tak i jest już na to naukowe wyjaśnienie. Ustalono, że sama modlitwa ma kojący wpływ na mózg, jest to zjawisko przebadane, potwierdzone. Natomiast modlitwa powtarzalna, mająca swój rytm, przynosi z perspektywy neurorozwojowej największe efekty, ma zdolność przestrajania mózgu, pobudza mnóstwo różnych procesów, włącznie z procesami regeneracyjnymi.
Nie zachęcam do odmawiania jakiejkolwiek modlitwy nie jako modlitwy, tylko formy terapii. Mimo opisów naukowych, jestem pewna, że dzialanie modlitwy płynie z łaski, nie z samego powtarzania, i aby była skuteczna, także w obrębie terapeutycznym dla modlącego się dziecka lub dorosłego, modlitwa potrzebuje być modlitwą.

U nas ostatnio przy natłoku wszystkich zadań wspólnej modlitwy jest mniej, choć syn nadal przychodzi czasem, gdy mówię różaniec, na jedną dziesiątkę. Ale zamierzam stopniowo wrócić do praktyki dziesiątki różańca dziennie, bez przymusu, w wolności dla syna. Zacznę od modlitwy o łaskę rodzinnej modlitwy :)

Uściski, dzielne kobiety :) radosnego dnia :)
Dziękuję Ruto :)
W wakacje i tak będę z synem dalej pracować, nie ma odpoczynku od rehabilitacji. Tylko na pewno będziemy dużo spacerować, nie mogę się doczekać lodów z synem :)
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Dzisiaj odważyłam się w końcu skonfrontować z mężem i od pojutrza szukam sobie pracy. Nareszcie odetnę się od tego myślenia, że coś było moją winą i nie będę czuć się jak służba i człowiek niegodny szacunku. Teraz widzę, że wyszłam za mężczyznę który nie ma potrzeb, woli wszędzie być sam i z ludźmi się męczy. Dostałam przez dwa lata przed ślubem demo normalnego związku, otworzyłam teraz oczy i widzę, że on był taki zawsze, ja dawałam z siebie wszystko oczekując miłości i współżycia i nie dostałam nic lub nędzne ochłapy. Teraz biorę to na klatę i idę z tym dalej, nic nie da się zrobić, naprawić, bo tak było zawsze. Ludzie się nie zmieniają chyba, że muszą i to na gorsze. Kryzys otworzył mi oczy na to kim jest mąż, napewno nie jest tym kim mi się wydawało i miałam wyobrażenia. Dlaczego zdecydował bym za niego wyszła ?, nie wiem, nie porywałabym się na jego miejscu z motyką na słońce, byłabym sama i dała bym drugiej osobie spotkać kogoś kto będzie inny, kto nie da pozorów, a prawdę, a ja czuję się dotkliwie oszukana.
Awatar użytkownika
ozeasz
Posty: 4368
Rejestracja: 29 sty 2017, 19:41
Jestem: w separacji
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: ozeasz »

Caliope pisze: 19 cze 2022, 10:19 Nareszcie odetnę się od tego myślenia, że coś było moją winą i nie będę czuć się jak służba i człowiek niegodny szacunku.
Caliope ..wiesz że jesteś odpowiedzialna za swoje uczucia i myśli, to Twoje życie, Twoje poczucie wartości i godności, nikt o nie nie zadba TYLKO TY, jak to było?: "Mamy to,na co się godzimy"?
Caliope pisze: 19 cze 2022, 10:19 Teraz widzę, że wyszłam za mężczyznę który nie ma potrzeb, woli wszędzie być sam i z ludźmi się męczy. Dostałam przez dwa lata przed ślubem demo normalnego związku, otworzyłam teraz oczy i widzę, że on był taki zawsze, ja dawałam z siebie wszystko oczekując miłości i współżycia i nie dostałam nic lub nędzne ochłapy. Teraz biorę to na klatę i idę z tym dalej, nic nie da się zrobić, naprawić, bo tak było zawsze. Ludzie się nie zmieniają chyba, że muszą i to na gorsze.
Co daje Ci takie "programowanie" rzeczywistości, przecież to Twoja percepcja, oczekiwania, przekonania. Myślisz że będzie Ci łatwiej kiedy "zaczarujesz" przez to co mówisz to z czym się zmagasz?

Widać że jest Ci teraz bardzo źle, następne oczekiwanie prysło, a Ty nie masz siły tego dźwigać i nie musisz, bo na zmianę siebie masz wpływ i tu jest droga do wolności z pomocą Boga.
Caliope pisze: 19 cze 2022, 10:19 Kryzys otworzył mi oczy na to kim jest mąż, napewno nie jest tym kim mi się wydawało i miałam wyobrażenia.

Z tym pełna zgoda..
Caliope pisze: 19 cze 2022, 10:19 Dlaczego zdecydował bym za niego wyszła ?
Chcesz powiedzieć że byłaś zniewolona i Ty nie podjęłaś wtedy wolnej i świadomej decyzji, nie mogłaś powiedzieć nie?
Caliope pisze: 19 cze 2022, 10:19 nie wiem, nie porywałabym się na jego miejscu z motyką na słońce, byłabym sama i dała bym drugiej osobie spotkać kogoś kto będzie inny, kto nie da pozorów, a prawdę, a ja czuję się dotkliwie oszukana.
Mam wrażenie że dużo tu ocen jaki jest mąż, siebie zaś pokazałaś w samych superlatywach, jedno, ostatnie zdanie widzę jako najbliższe tego co jest w Tobie, ale to że "jesteś oszukiwana" to nie emocja a myśl, a ta bierze początek właśnie w diametralnej większości z tego jaki jest Twój zbiór przekonań a te nie są równoznaczne z prawdą i faktami, to oczywiście tylko mój odbiór tego co napisałaś.
Pozdrawiam serdecznie.
Miłości bez Krzyża nie znajdziecie , a Krzyża bez Miłości nie uniesiecie . Jan Paweł II
Firekeeper
Posty: 802
Rejestracja: 24 maja 2021, 19:46
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Firekeeper »

Caliope cieszę się, że podjęłaś się konfrontacji i wprowadzasz zmiany. Życzę Ci znalezienia super pracy gdzie nie tylko zarobisz pieniądze ale będziesz mogła się rozwijać i spędzisz dobrze czas. 😊

A co do zmiany myślę, że każdy może się zmienić jeśli będzie tego chciał. Ja bardzo jestem toporna na zmiany, a jakoś powoli do przodu małymi krokami osiągam sukcesy na tym polu. I głęboko wierzę, że wszystko da się naprawiać i zmienić tylko trzeba na to czasu i wiary. Ja mam niezłomną nadzieję, że z mężem uda nam się osiągnąć taki poziom, gdzie oboje będziemy się w naszym małżeństwie czuć dobrze, wzajemnie wspierać i rozwijać. Dużo więcej zaczynam akceptować, a mniej się buntować i układać po swojemu. Mój mąż jest jaki jest ma też inne cudowne zalety i na nich się skupiam. Twój mąż również, tak samo jak i Ty macie w sobie dużo zalet tylko potrzeba czasu, a może małych zmian, żeby zobaczyć je w sobie na nowo.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

ozeasz pisze: 19 cze 2022, 13:07
Caliope pisze: 19 cze 2022, 10:19 Nareszcie odetnę się od tego myślenia, że coś było moją winą i nie będę czuć się jak służba i człowiek niegodny szacunku.
Caliope ..wiesz że jesteś odpowiedzialna za swoje uczucia i myśli, to Twoje życie, Twoje poczucie wartości i godności, nikt o nie nie zadba TYLKO TY, jak to było?: "Mamy to,na co się godzimy"?
Caliope pisze: 19 cze 2022, 10:19 Teraz widzę, że wyszłam za mężczyznę który nie ma potrzeb, woli wszędzie być sam i z ludźmi się męczy. Dostałam przez dwa lata przed ślubem demo normalnego związku, otworzyłam teraz oczy i widzę, że on był taki zawsze, ja dawałam z siebie wszystko oczekując miłości i współżycia i nie dostałam nic lub nędzne ochłapy. Teraz biorę to na klatę i idę z tym dalej, nic nie da się zrobić, naprawić, bo tak było zawsze. Ludzie się nie zmieniają chyba, że muszą i to na gorsze.
Co daje Ci takie "programowanie" rzeczywistości, przecież to Twoja percepcja, oczekiwania, przekonania. Myślisz że będzie Ci łatwiej kiedy "zaczarujesz" przez to co mówisz to z czym się zmagasz?

Widać że jest Ci teraz bardzo źle, następne oczekiwanie prysło, a Ty nie masz siły tego dźwigać i nie musisz, bo na zmianę siebie masz wpływ i tu jest droga do wolności z pomocą Boga.
Caliope pisze: 19 cze 2022, 10:19 Kryzys otworzył mi oczy na to kim jest mąż, napewno nie jest tym kim mi się wydawało i miałam wyobrażenia.

Z tym pełna zgoda..
Caliope pisze: 19 cze 2022, 10:19 Dlaczego zdecydował bym za niego wyszła ?
Chcesz powiedzieć że byłaś zniewolona i Ty nie podjęłaś wtedy wolnej i świadomej decyzji, nie mogłaś powiedzieć nie?
Caliope pisze: 19 cze 2022, 10:19 nie wiem, nie porywałabym się na jego miejscu z motyką na słońce, byłabym sama i dała bym drugiej osobie spotkać kogoś kto będzie inny, kto nie da pozorów, a prawdę, a ja czuję się dotkliwie oszukana.
Mam wrażenie że dużo tu ocen jaki jest mąż, siebie zaś pokazałaś w samych superlatywach, jedno, ostatnie zdanie widzę jako najbliższe tego co jest w Tobie, ale to że "jesteś oszukiwana" to nie emocja a myśl, a ta bierze początek właśnie w diametralnej większości z tego jaki jest Twój zbiór przekonań a te nie są równoznaczne z prawdą i faktami, to oczywiście tylko mój odbiór tego co napisałaś.
Pozdrawiam serdecznie.
Ozeaszu, co byś poczuł słysząc jak bliska ci osoba rozmawia z tobą jak z pracownikiem, pokazuje i karci? to jest szacunek? czy może ja sobie sama wymyślam, bo nie czuje się pewna siebie? Twoim tokiem myślenia powinnam wziąć swoje rzeczy i wyjść, bo nie godzę się na takie traktowanie i od razu się rozwieść, bo mam siłę i nie potrzebuje zachęty do działania. Miłość jaka była kiedyś, emocje dawno się skończyły i owszem wtedy miałam oczekiwania,bo przysięga małżeńska to stos oczekiwań :miłość, wierność i uczciwość.To nie jest programowanie rzeczywistości, a przeszłość, która nie wróci i chwała Bogu. Nie wróci moje oddanie, uległość i pokłady miłości jakimi darzyłam ludzi. Potrafię już kogoś nie lubić i się z nim nie spotykac. Potrafię zadbać o siebie samą i nie potrzebuję ludzi wokół. Mi nie jest źle, ja jestem po ludzku zła, że byłam okropnie ślepa i chciałam kogoś uszczęśliwić swoją osobą co nie wyszło.
Nie rozumiem o co chodzi z moim pytaniem dlaczego mąż chciał bym za niego wyszła, bo piszesz o mnie dlaczego się zgodziłam. Na logikę, ja go bardzo kochałam i zrobiłabym wtedy wszystko by był szczęśliwy, a teraz nie wiem co było prawdą, a ja z nim byłam, bardzo szczęśliwa dawno temu i tak czułam. Czuję się oszukana, bo słuchałam jednej osoby która zapewniała mnie o miłości męża, a to nie była taka oczywista prawda.
Mąż do mnie nic nie może mieć, nic mu nie zrobiłam, nie zdradziłam, nie zostawiłam, byłam zawsze uczciwa i będą z tego tytułu superlatywy. Jestem córką króla !!! Dopiero teraz nauczyłam się kłócić i mówić od razu co mi się nie podoba lub tez podoba, a to ogromnie ciężka praca po moim całym życiu gdzie nikt mnie nie słuchał i źle traktował. Zrobiłam ogrom pracy, odblokowałam zasoby i idę do przodu, sama i nic mnie już nie zatrzyma.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Firekeeper pisze: 19 cze 2022, 13:16 Caliope cieszę się, że podjęłaś się konfrontacji i wprowadzasz zmiany. Życzę Ci znalezienia super pracy gdzie nie tylko zarobisz pieniądze ale będziesz mogła się rozwijać i spędzisz dobrze czas. 😊

A co do zmiany myślę, że każdy może się zmienić jeśli będzie tego chciał. Ja bardzo jestem toporna na zmiany, a jakoś powoli do przodu małymi krokami osiągam sukcesy na tym polu. I głęboko wierzę, że wszystko da się naprawiać i zmienić tylko trzeba na to czasu i wiary. Ja mam niezłomną nadzieję, że z mężem uda nam się osiągnąć taki poziom, gdzie oboje będziemy się w naszym małżeństwie czuć dobrze, wzajemnie wspierać i rozwijać. Dużo więcej zaczynam akceptować, a mniej się buntować i układać po swojemu. Mój mąż jest jaki jest ma też inne cudowne zalety i na nich się skupiam. Twój mąż również, tak samo jak i Ty macie w sobie dużo zalet tylko potrzeba czasu, a może małych zmian, żeby zobaczyć je w sobie na nowo.
Dziękuję, mam nadzieję na dobrze płatną pracę, bo liczą się pieniądze, jak najwięcej, tak usłyszałam dzisiaj i że jak będę mówiła że czegoś nie zrobię, bo byłam w pracy, to będzie rozwód, aż się zaśmiałam jakie to proste tak powiedzieć. Ja lubię zmiany, odblokowując się odzyskałam zasoby które będą mi pomocne w dalszym życiu , a to moje życie i nikt za mnie go nie przeżyje. Teraz skupiam się na sobie i nie widzę żadnych zalet męża, nauczyłam się samotności i nie chcę wracać do przeszłości gdzie coś mi się wydawało I byłam w "relacji". Sakrament jest teraz tak nierealny, jest tylko wpisem do ksiąg parafialnych i nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Jak raz usłyszysz słowa sprawcze, " już cię nie kocham" to żyjesz w innym wymiarze.
Niesakramentalny3
Posty: 237
Rejestracja: 18 mar 2022, 23:38
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Niesakramentalny3 »

Caliope pisze: 19 cze 2022, 14:12 Ozeaszu, nie zgadzam się z tym, że mam to na co się godzę, bo przy takim myśleniu ...
Tak, mi trudno też było się zgodzić z tą dość oczywistą ale jak okazuje się - jakże ciężką w przyjęciu prawdą.

To przychodzi ciężko o tyle, że odpadają wszystkie "wymówki" i trzeba wziąć odpowiedzialność za siebie i swoje miejsce w jakim się obecnie znajdujemy.

Zgodziłaś się na obecne warunki, na tryb jak to nazwałaś "walki" i na "nie wystawianie walizek".
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Niesakramentalny3 pisze: 19 cze 2022, 17:57
Caliope pisze: 19 cze 2022, 14:12 Ozeaszu, nie zgadzam się z tym, że mam to na co się godzę, bo przy takim myśleniu ...
Tak, mi trudno też było się zgodzić z tą dość oczywistą ale jak okazuje się - jakże ciężką w przyjęciu prawdą.

To przychodzi ciężko o tyle, że odpadają wszystkie "wymówki" i trzeba wziąć odpowiedzialność za siebie i swoje miejsce w jakim się obecnie znajdujemy.

Zgodziłaś się na obecne warunki, na tryb jak to nazwałaś "walki" i na "nie wystawianie walizek".
Zgodziłam się na takie warunki z nadzieją, że mąż się opamięta, a ja po terapii na tyle stanę na nogi by udzwignąć odrzucenie, brak szacunku . Ale tak się nie stało, a to nie jest walka, a zadbanie o siebie. Najłatwiej jest coś zakończyć, bo po co naprawiać jak nie ma co naprawić, np. po zdradzie. Bo chodzi tylko o pieniądze, tylko kasa się liczy, nie jakaś tam relacja, a brak kasy to nie moja wina. Nie ja wtopiłam biznesowo, ja pragnęłam rodziny, ciepłego domu, przytulenia, seksu, wsparcia, to był główny mój cel w życiu. Na szczęście mi przeszło, idąc do pracy świadomie zrezygnowałam z wyjazdu z synem, świadomie rezygnuję z rodzinnego życia, bo mam go dosyć, potrzebuję na nowo odnaleźć siebie jako osobę, nie kobietę.
Ostatnio naprawdę myślę, po co mi był ślub kościelny, dla wielu osób to dalej tylko papier, nic nie znaczący świstek. Jestem mądrą po szkodzie, nigdy nie powinnam porywać się na takie poświęcenie siebie, uwikłanie, lepiej być niesakramentalnym lub wolnym człowiekiem, bo życie nie polega na byciu z kimś, a przeżyciu życia jak najlepiej. Jest prawdopodobne, że nadejdzie dzień kiedy wszystko się skończy I nie będę nic już zmieniać, myśleć, kombinować, a pożyję bez męża.
Monti
Posty: 1260
Rejestracja: 21 mar 2018, 18:14
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Monti »

Caliope pisze: 19 cze 2022, 19:01 Nie ja wtopiłam biznesowo, ja pragnęłam rodziny, ciepłego domu, przytulenia, seksu, wsparcia, to był główny mój cel w życiu. Na szczęście mi przeszło, idąc do pracy świadomie zrezygnowałam z wyjazdu z synem, świadomie rezygnuję z rodzinnego życia, bo mam go dosyć, potrzebuję na nowo odnaleźć siebie jako osobę, nie kobietę.
Ostatnio naprawdę myślę, po co mi był ślub kościelny, dla wielu osób to dalej tylko papier, nic nie znaczący świstek. Jestem mądrą po szkodzie, nigdy nie powinnam porywać się na takie poświęcenie siebie, uwikłanie, lepiej być niesakramentalnym lub wolnym człowiekiem, bo życie nie polega na byciu z kimś, a przeżyciu życia jak najlepiej. Jest prawdopodobne, że nadejdzie dzień kiedy wszystko się skończy I nie będę nic już zmieniać, myśleć, kombinować, a pożyję bez męża.
Może właśnie w tym problem, że Twoim głównym celem była rodzina i związek, a nie Bóg. Może brzmi to górnolotnie, ale chyba powołanie małżeńskie powinno być drogą do celu (świętości), a nie celem samym w sobie.
Może nie ma co się zastanawiać, czym jest sakrament małżeństwa dla kogoś innego, tylko dla Ciebie. Czy jest obietnicą obecności Boga w Waszej relacji, czy formą opresji ze strony Boga, który uparł się, by tak serio traktować złożoną przez Was przysięgę.
Zgodzę się, że "życie nie polega na byciu z kimś". Sam doszedłem do momentu, kiedy dla własnego zdrowia psychicznego i fizycznego postanowiłem się wyprowadzić od żony. Z tym, że nie przestałem być małżonkiem (nawet po późniejszym rozwodzie).
"Szukaj pokoju, idź za nim" (Ps 34, 15)
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Monti pisze: 19 cze 2022, 21:39
Caliope pisze: 19 cze 2022, 19:01 Nie ja wtopiłam biznesowo, ja pragnęłam rodziny, ciepłego domu, przytulenia, seksu, wsparcia, to był główny mój cel w życiu. Na szczęście mi przeszło, idąc do pracy świadomie zrezygnowałam z wyjazdu z synem, świadomie rezygnuję z rodzinnego życia, bo mam go dosyć, potrzebuję na nowo odnaleźć siebie jako osobę, nie kobietę.
Ostatnio naprawdę myślę, po co mi był ślub kościelny, dla wielu osób to dalej tylko papier, nic nie znaczący świstek. Jestem mądrą po szkodzie, nigdy nie powinnam porywać się na takie poświęcenie siebie, uwikłanie, lepiej być niesakramentalnym lub wolnym człowiekiem, bo życie nie polega na byciu z kimś, a przeżyciu życia jak najlepiej. Jest prawdopodobne, że nadejdzie dzień kiedy wszystko się skończy I nie będę nic już zmieniać, myśleć, kombinować, a pożyję bez męża.
Może właśnie w tym problem, że Twoim głównym celem była rodzina i związek, a nie Bóg. Może brzmi to górnolotnie, ale chyba powołanie małżeńskie powinno być drogą do celu (świętości), a nie celem samym w sobie.
Może nie ma co się zastanawiać, czym jest sakrament małżeństwa dla kogoś innego, tylko dla Ciebie. Czy jest obietnicą obecności Boga w Waszej relacji, czy formą opresji ze strony Boga, który uparł się, by tak serio traktować złożoną przez Was przysięgę.
Zgodzę się, że "życie nie polega na byciu z kimś". Sam doszedłem do momentu, kiedy dla własnego zdrowia psychicznego i fizycznego postanowiłem się wyprowadzić od żony. Z tym, że nie przestałem być małżonkiem (nawet po późniejszym rozwodzie).
Masz rację Monti, mój cel nie był taki jaki powinien być, bardzo chciałam stworzyć własną rodzinę bez krzyków, alkoholu i znecania się psychicznego i fizycznego. Oraz dlatego, żeby udowodnić matce, że sobie dam radę z dzieckiem, bo wmawiała mi latami, ze ja się nie nadaję na matkę. Droga do świętości jest wyboista, Bóg jest pierwszy, potem ja, jak pisałam na początku mojej drogi tutaj, ubożkowiłam rodzinę zapominając o sobie samej.
Chciałam czuć się potrzebna, kochana, dotykana, ale nie można mieć wszystkiego, a czasem nie można mieć nic jak ktoś za ciebie zdecyduję.
Sefie
Posty: 630
Rejestracja: 23 paź 2021, 23:01
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Sefie »

Caliope pisze: 19 cze 2022, 21:53 Masz rację Monti, mój cel nie był taki jaki powinien być, bardzo chciałam stworzyć własną rodzinę bez krzyków, alkoholu i znecania się psychicznego i fizycznego. Oraz dlatego, żeby udowodnić matce, że sobie dam radę z dzieckiem, bo wmawiała mi latami, ze ja się nie nadaję na matkę. Droga do świętości jest wyboista, Bóg jest pierwszy, potem ja, jak pisałam na początku mojej drogi tutaj, ubożkowiłam rodzinę zapominając o sobie samej.
Chciałam czuć się potrzebna, kochana, dotykana, ale nie można mieć wszystkiego, a czasem nie można mieć nic jak ktoś za ciebie zdecyduję.
Niestety "domy rodzinne" nas wcześniej czy później dopadną. Niestety często kiedy jest już często na pierwszy rzut oka pozamiatne.

Wejście w małżeństwo żeby coś udowodnić, że się da lepiej radę w życiu prowadzi to powielenia schematu.

Caliope,
już znasz dobra hierarchię Bóg, Ty, mąż. Buduj na tym.
Nowa praca, usamodzielnienie się finansowe może być dobrym startem żeby odbudować i uwierzyć w siebie.
Miłości bez krzyża nie znajdziecie, a krzyża bez miłości nie uniesiecie.
Jan Paweł II
ODPOWIEDZ