Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Awatar użytkownika
ozeasz
Posty: 4408
Rejestracja: 29 sty 2017, 19:41
Jestem: w separacji
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: ozeasz »

Nietaka pisze: 28 lut 2023, 19:54 Caliope, jest taka książka Victora Frankla ,, Człowiek w poszukiwaniu sensu". Nie wiem, czy jest tu polecana, pewnie ktoś o niej już wspominał. W każdym razie zainteresuj się może logoterapią i jej założeniami.
Czytam, jestem w połowie, zafascynowała mnie logoterapia (i sam autor), przedstawiona na pewnych rekolekcja w kilkanaście minut, to coś co jest wypełnienie elementów które mi brakowały, polecam.
Miłości bez Krzyża nie znajdziecie , a Krzyża bez Miłości nie uniesiecie . Jan Paweł II
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Firekeeper pisze: 28 lut 2023, 16:36 Zaczynam czytać książkę ,,O kobietach, które kochają za bardzo " Norwood Roobin. Co prawda dopiero wstęp i pierwszy rozdział ale coś czuję, że mi tematyka podpasuje. Do Ciebie też mi wstęp tej książki pasuje. Po za tym obie mamy problem z poczuciem własnej wartości. Są jeszcze dodatkowe dwie książki. Dołącz się do mnie do towarzystwa to wymienimy poglądy po przeczytaniu 😊
Czytałam artykuły o tym kochaniu za bardzo, już taka nie jestem, nie obsługuję, nie żyje życiem męża. A żyłam, zapomniałam całkiem o sobie, teraz za to nie mogę z tego się uwolnić. Poczucie mojej wartości zawsze zależało od ludzi. Musiałabym być całkiem sama, bo wiecznie się porównuję z braćmi, bratowymi i nigdzie nie pasuję. Przydałoby mi się jeszcze poczytać, bo kochać za bardzo można nie tylko męża, ale też toksyczną matkę. Gdzieś to można znaleźć w pdf?
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Niepoprawny83 pisze: 28 lut 2023, 16:16
Caliope pisze: 27 lut 2023, 11:54 [
Od początku mojego życia staram się nie być odrzucona, ale to się nie da, nie da się zasłużyć na miłość, brzydota odrzuca, charakter podobno mam paskudny według matki. Nie jestem chłopcem, urodziłam się za wcześnie i jestem głupsza od braci, bo mam zmiany w mózgu które nie pozwalały nigdy mi na dobrą naukę i nie miałam nigdy piątek w szkole. Nie znam pochwał, nie wiem czym jest więź matki z córką i muszę z tym wszystkim żyć. Byłam bita pięściami, kablem, wyzywana, znęcano sie nade mną, a matka jeszcze się do tego przyczyniała. Gdyby we mnie było odrzucenie nie zdecydowałabym się na małżeństwo, zmiany, nie dałabym rady zająć się dzieckiem niepełnosprawnym.Nie miałabym siły na to wszystko, nie miałabym siły wyjść z nałogu alkoholowego. A ty mi tu wrzucasz, że ja to mam w sobie, nie, o tym decydują ludzie. Jesteś brzydki, to nie zasługujesz na przyjaźń, za mało zarabiasz, jesteś nikim. Jesteś niewystarczająco mądrą, nie obchodzisz mnie i nie zaslugujesz na miłość. Słyszałaś to? na pewno nigdy, więc nie wiesz co ja czuję. Jedyne co trzyma nie jakoś cało jest moja wiara i ja sama, bo nikt za mnie nie będzie żyć.
Wiele koleżanek Cię już wirtualnie przytulało, ale jeśli siebie samą nie przytulisz Caliope to nikt cię nie utuli.
Nie jestem specem od terapii bynajmniej, ale wydaje mi się, ze rozminęłaś się ze swoimi emocjami, myślę że tak mocno zepchnęłaś wyrządzoną ci krzywdę w odległe rejony, że nie ukoiłaś samej siebie przyznając przed sobą samą, ze jesteś poraniona i że to cię boli. Mentalnie wykonałaś ogromną robotę, wiesz jaka masz być i starasz się taką być, jednak sama silna wola do tego moim zdaniem nie wystarczy, na podstawie własnego doświadczenia wiem, że trzeba skonfrontować się z tym co nas prześladuje.

Może ci być przykro, że wiele osób nie potrafi wejść w twoje buty i nie rozumie cię, ale tym bardziej powinnaś utulić samą siebie z całych sił, bo nikt nie ma na tyle wiedzy o twoim życiu co ty. Szczerze myślę, że twoje osiągnięcia o których piszesz są naprawdę wielkie i to, ze walczysz o siebie jest wielkim sukcesem, zważywszy na dzieciństwo, które miałaś i małżeństwo, które jest jakie jest. Myślę, że trudno ludziom zrozumieć jak trudno tkwić w takim związku z który z zewnątrz wydaje się w miarę ok, ale w istocie bardzo cię rani, wydaje mi się, że wiem o czym piszesz bo mam chyba podobne relacje z żoną.

Jeśli wierzysz w Boga to powinnaś wiedzieć, że nie jesteś beznadziejna bo On stworzył cię na swoje podobieństwo, więc postaraj się walczyć z takim myśleniem, naprawdę nic Ci nie brakuje poza poczuciem własnej wartości, którego nie ma, bo ani rodzina pierwotna ani małżeństwo nie sprzyjały jego zbudowaniu. Ale możesz je odbudować sama, a ukojenie swojego żalu moim zdaniem może być jednym z etapów ku temu. Co do wyprowadzki to zły pomysł, nie tędy droga moim zdaniem.

Sam myślałem, że już jestem odbudowany, ale gdy pisałem list do bliskiej mi osoby bo nadszedł czas aby poznała ona nieupudrowaną wersję mojego życia to zalała mnie taka fala żalu nad samym sobą, trudno to opisać. Oczywiście moje zewnętrzne ja szybko spacyfikowało "beksę", ale ten krótkotrwały kontakt z emocjami sporo mi o mnie samym powiedział i pozwolił trochę się nad sobą zdrowo poużalać, tak ja to przynajmniej widzę.
Ciężko jest tulić siebie mając do siebie żal, że schrzanilo się sobie życie złymi wyborami, nie takimi priorytetami. Jest nawet taki kawał "co mi się w tym misiu nie podobało".
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

Caliope pisze: 28 lut 2023, 18:21
Dziękuję Ruto za wsparcie i modlitwę, rozczarowanie jest większe kiedy męża nie obchodzi gdzie idę i z kim idę. Mogłoby mi się coś stać i nawet by nie zauważył, a to już mnie aż śmieszy w czym jestem. Bo to nie jest kwestia zaufania.
Nie wiem, czy dobrze odczytuję twoje posty. Planujesz wyprowadzkę i odseparowanie się od męża? Czy raczej masz potrzebę odcięcia się emocjonalnego i pozostania w domu?

Mam wrażenie, że zderzasz się z tym, że cokolwiek nie zrobisz z tego czego żąda mąż, nie spowoduje to powrotu jego zainteresowania tobą. Że jedną nogą jesteś jeszcze w trybie: a może zasłużę, a drugą: nie ma szans, by postawa męża się zmieniła.

Dla mnie to był trudny czas, gdy zderzałam się z tym, że nie jestem w stanie spowodować zainteresowania mojego męża mną. Nawet gdy będę wykonywać to, co mi zalecił. Szukałam potem źródeł i pocieszeń gdzie indziej. Także rozwiązań. Rozważałam nawet rozwód. Zanim znalazłam te dobre, karmiące rozwiązania i pocieszenia, trochę czasu błądziłam po bezdrożach. Szukamy rozwiązań także popełniając błędy i to jest w porządku.

Dobrze, że zrzucasz emocje. Zaraz wiosna. Pamiętam, że słońce dawało ci sporo takiej dobrej wewnętrznej radości. Czy jest jeszcze coś takiego? Takie małe dobre chwile niosły dla mnie sporo ulgi... i nadziei.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

renta11 pisze: 28 lut 2023, 19:45
Caliope pisze: 28 lut 2023, 18:15
renta11 pisze: 28 lut 2023, 13:27

Czyli postanowiłaś jednak konsekwentnie żalić się na poduszkę. Robisz to tutaj już 3 lata więc te kolejki po 3 możesz zaliczać. Masz w tym dużą korzyść i pewnie odrzucenie przez syna też tego nie zmieni.
Wszystkiego dobrego więc w tym żaleniu się. ;)

Problem odrzucenia także mnie dotyczy. I chociaż nadal jakoś tam występuje to jego natężenie jest rażąco mniejsze. Więc wiem, co i o czym piszę.
Ale w końcu nie każdy musi zmieniać siebie i swoje życie. Często lepiej jest babrać się w tym błotku i nie robić NIC. Więc skoro taki Twój wybór....
A po czym poznajesz, że syn mnie odrzuca? Nie wiesz jaką mam z nim relację. Ogólnie to co to za wyssany z palca absurd..
Żeby nie babrać się w błotku trzeba z niego wyjść, opuścić to miejsce, czyż nie?
Syn jeszcze Cię nie odrzuca, ale za kilka lat, jak będziesz nad tym pracowała (Tak Ty pracowała) to tak się stanie.
W końcu gdzie się obrócisz i z kim spotkasz to KAŻDY Cię odrzuca.

Jesteś tak zainfekowana odrzuceniem, że tylko w odrzuceniu potrafisz funkcjonować. Bo najbardziej lubimy te piosenki, które dobrze znamy. No i masz korzyści: poczucie bezpieczeństwa w odrzuceniu, znany temat, użalanie się nad sobą i usprawiedliwianie, że NIC nie musisz robić, aby to zmienić. Więc nawet jeśli znajdzie się ktoś, kto Ciebie nie odrzuci (czyli przynajmniej połowa ludzi) to Ty tak się zachowasz, tak zareagujesz, tak się wycofasz, tak sobie wmówisz, że ten ktoś Ciebie odrzuca, że sama do tego doprowadzisz.
Tak Ty sama doprowadzasz do tego, że tak się czujesz. Bo to znasz. Nawet na tą zabawę poszłaś, aby tam się tak zachowywać, wmówić sobie, że Cię odrzucono. Zastanów się czy w ostatnim czasie nie było za spokojnie? Nie miałaś akcji z odrzucaniem? Więc poszłaś na tańce niby, żeby się integrować, a tak na prawdę, aby Cię odrzucono. Bo nie jest możliwe, aby 100 % ludzi na tańcach Cię odrzuciło. Po prostu.
Nie wiesz, jak się zachować wśród ludzi, co zrobić, co powiedzieć, aby było inaczej. Bo to wymagałoby zmiany w Tobie, a Ty zmienić się nie chcesz. I nawet gdybyś zmieniła męża na innego to i tak w krótkim czasie wmówiłabyś sobie, że Cię odrzuca.
Bo to odrzucenie nie jest w innym człowieku, ale jest w Tobie.
To Ty się tak czujesz, bo to Ty siebie odrzucasz. I projektujesz na innych, że to oni odrzucają. Bo to jedynie znasz. I nie chcesz tego zmienić. Bo to wymaga wysiłku, bo to wymaga zrobienia czegoś, bo to wymaga odwagi.
Więc siedzisz na tym gwoździu, tyłek uwiera, ale się nie przesiądziesz, bo po co. Jest dobrze, a na zewnątrz wiatr, zimno, dzikie zwierzęta. A na tym gwoździu może i trochę niewygodnie, ale znajomo, znasz ten gwóźdź.
Głaskanie Cię po główce niczego nie zmieni, bo głaszczemy Cię 3 lata i NIC.
Mogłaś chodzić na terapie kilka lat, ale widać do gwoździa jeszcze nie doszłaś.
Wierzysz w Boga? Bo ja myślę, że nie. Bo gdybyś wierzyła to wiedziałabyś, czuła, jak Bóg Cię mocno kocha.
Ale Ty wolisz gwóźdź. Cóż.
A co ty byś zrobiła Rento? odeszłabym, czy może siedziałabym w kąciku patrząc jak ci życie przelatuje przez palce tak bez emocji, bez uczuć. Tacy znajomi współlokatorzy kupujący chleb na spółkę. No jestem ciekawa.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

ozeasz pisze: 28 lut 2023, 20:49
Caliope pisze: 28 lut 2023, 9:07 Ozeaszu, ja nie szłam na tańce podrywać, ani być podrywana. Jakie ja mam roszczenia? przecież nic nie chcę od męża i wolę odejść, by przypadkiem mi się nie zachciało czegokolwiek, czyż to nie jest takie dobre? Oceniłam zachowanie otoczenia, nie samo otoczenie. Jestem starsza pani i mogę już nie być w żadnym kontekście atrakcyjna nawet do rozmowy. Kiedyś tak nie było, ale lata mijają, a ja nie stanę się młodsza. To taki obuch w głowę kobieto jesteś stara, brzydka i musisz z tym żyć, bo czasu nie cofniesz, nie będziesz taka jak 10 lat temu.
Caliope ja nigdzie nie twierdziłem że szłaś kogoś podrywać, za to nie mogę sobie wyobrazić jak można iść tańczyć i po tym czuć się odrzuconym, dziewczyny kiedy ich chłopaki nie proszą bo chłopaki to towar deficytowy bawią się ze sobą lub solo.

Nie wiem co rozumiesz przez odrzucenie, jaka sytuacja była przyczyną że taka myśl, nie emocja, bo nie ma takiej emocji, może być poczucie odrzucenia, po-czucie mówi o tym że to jest stan po jakiś uczuciach, ale nie odrzucenia, bo to wg Rosenberga (z którym w tym przypadku się zgadzam w 100%)jest uczucie rzekome, przerzucające odpowiedzialność za moje emocje na kogoś kto potencjalnie "odrzucił" mnie.

Nikt nie podpisywał umowy że wchodząc na imprezę przysługuje mu po trzy tańce z 15stoma partnerami, jak się idzie samemu , bez pary, to warto mieć świadomość, że nie każdy umie nawiązać znajomość w sposób bezpośredni z kimś kogo zobaczył pierwszy raz, ja się tego uczę, bo to moja bajka od trzech lat, i na początku tak nie miałem, na dzień dzisiejszy tak już nie mam.

Co do roszczeniowości, piszesz że nic od męża nie chcesz ale większość Twoich postów przeze mnie czytanych w Twoim wątku dotyczy tego czego nie otrzymujesz od męża, to co to jest jak to nazwać, taką postawę, zachowanie?

I nie, nie przypominam sobie, by w tych postach była jakaś refleksja nad tym czy jako osoba będąca w tej relacji mogę mieć powód, by szukać źródła tych komplikacji w funkcjonowaniu siebie samej. Jakiekolwiek uwagi, przeze mnie kierowane do Ciebie też kiedyś kwitowałaś, że jesteś po terapii, jakby to było jakieś magiczne słowo które powoduje że jesteś zdrowa, że nie ma nad czym pracować.

Nie chcę ci "słodzić" bo takich osób tu jest trochę, na pewno potrzebujesz wsparcia, na pewno potrzebujesz usłyszeć, że jak tu niektórzy forumowicze napisali masz wszystko czego potrzebujesz do życia i szczęścia praktycznie w sobie, problem jest taki, że Ty mam wrażenie tak patrzeć na siebie nie potrafisz, a może nie chcesz?

W wielu postach powtarzasz jak mantrę... mąż to, tamto....tak mnie widzi, tak mnie traktuje, tak mnie nazywa...jakbyś nie istniała poza relacją z mężem....Nikt nie nadał Ci prawdziwego imienia poza Twoim Bogiem Stwórcą, nikt nie jest w stanie Cię zranić jeśli nie ma przyzwolenia w Tobie na coś takiego, to Twój system ostrzegania, obrony i wartości jest uszkodzony, wystarczy go naprawić i wtedy żadna zewnętrzna siła nie będzie miała na Ciebie takiego wpływu jakiego byś sobie nie życzyła.
Ozeaszu, po co jest mąż? kim jest i jaki ma mieć wkład w małżeństwo? Czy można chociaż pomyśleć, że ten mąż może być do czegoś potrzebny, np. do rozmowy, żeby mu ufać, utrzymywać więź emocjonalną. Czy też to jest mebel w pokoju którego należy nie dotykać, chodzić na palcach i nic nie chcieć?
Nietaka
Posty: 3128
Rejestracja: 21 kwie 2019, 18:10
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Nietaka »

Tak sobie myślę Caliope, że jednak chcesz po prostu się wyżalić. Ok. W sumie, zanim zaczęłam tu pisać, wiele razy miałam ochotę zacząć od wpisu u Ciebie. Bo mnie... wkurzały😉 Twoje wpisy. U innych tak dojrzałe piszesz. A u siebie to taka trochę... kokieteria(?) Wiadomo, że odruchowo chce się zapewniać Ciebie, że jesteś inna niż siebie przedstawiasz. Ale przecież nie o to chodzi, bo i tu ma być miejsce na potwierdzanie/zaprzeczanie o swojej wartości? Może jednak przeczytaj jeszcze raz posty szczególnie Renty i Ozeasza. Twarda babka z Ciebie - zmierz się z tym, o czym piszą.
Bławatek
Posty: 1684
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Bławatek »

Caliope pisze: 28 lut 2023, 21:49
ozeasz pisze: 28 lut 2023, 20:49
Caliope pisze: 28 lut 2023, 9:07 Ozeaszu, ja nie szłam na tańce podrywać, ani być podrywana. Jakie ja mam roszczenia? przecież nic nie chcę od męża i wolę odejść, by przypadkiem mi się nie zachciało czegokolwiek, czyż to nie jest takie dobre? Oceniłam zachowanie otoczenia, nie samo otoczenie. Jestem starsza pani i mogę już nie być w żadnym kontekście atrakcyjna nawet do rozmowy. Kiedyś tak nie było, ale lata mijają, a ja nie stanę się młodsza. To taki obuch w głowę kobieto jesteś stara, brzydka i musisz z tym żyć, bo czasu nie cofniesz, nie będziesz taka jak 10 lat temu.
Caliope ja nigdzie nie twierdziłem że szłaś kogoś podrywać, za to nie mogę sobie wyobrazić jak można iść tańczyć i po tym czuć się odrzuconym, dziewczyny kiedy ich chłopaki nie proszą bo chłopaki to towar deficytowy bawią się ze sobą lub solo.

Nie wiem co rozumiesz przez odrzucenie, jaka sytuacja była przyczyną że taka myśl, nie emocja, bo nie ma takiej emocji, może być poczucie odrzucenia, po-czucie mówi o tym że to jest stan po jakiś uczuciach, ale nie odrzucenia, bo to wg Rosenberga (z którym w tym przypadku się zgadzam w 100%)jest uczucie rzekome, przerzucające odpowiedzialność za moje emocje na kogoś kto potencjalnie "odrzucił" mnie.

Nikt nie podpisywał umowy że wchodząc na imprezę przysługuje mu po trzy tańce z 15stoma partnerami, jak się idzie samemu , bez pary, to warto mieć świadomość, że nie każdy umie nawiązać znajomość w sposób bezpośredni z kimś kogo zobaczył pierwszy raz, ja się tego uczę, bo to moja bajka od trzech lat, i na początku tak nie miałem, na dzień dzisiejszy tak już nie mam.

Co do roszczeniowości, piszesz że nic od męża nie chcesz ale większość Twoich postów przeze mnie czytanych w Twoim wątku dotyczy tego czego nie otrzymujesz od męża, to co to jest jak to nazwać, taką postawę, zachowanie?

I nie, nie przypominam sobie, by w tych postach była jakaś refleksja nad tym czy jako osoba będąca w tej relacji mogę mieć powód, by szukać źródła tych komplikacji w funkcjonowaniu siebie samej. Jakiekolwiek uwagi, przeze mnie kierowane do Ciebie też kiedyś kwitowałaś, że jesteś po terapii, jakby to było jakieś magiczne słowo które powoduje że jesteś zdrowa, że nie ma nad czym pracować.

Nie chcę ci "słodzić" bo takich osób tu jest trochę, na pewno potrzebujesz wsparcia, na pewno potrzebujesz usłyszeć, że jak tu niektórzy forumowicze napisali masz wszystko czego potrzebujesz do życia i szczęścia praktycznie w sobie, problem jest taki, że Ty mam wrażenie tak patrzeć na siebie nie potrafisz, a może nie chcesz?

W wielu postach powtarzasz jak mantrę... mąż to, tamto....tak mnie widzi, tak mnie traktuje, tak mnie nazywa...jakbyś nie istniała poza relacją z mężem....Nikt nie nadał Ci prawdziwego imienia poza Twoim Bogiem Stwórcą, nikt nie jest w stanie Cię zranić jeśli nie ma przyzwolenia w Tobie na coś takiego, to Twój system ostrzegania, obrony i wartości jest uszkodzony, wystarczy go naprawić i wtedy żadna zewnętrzna siła nie będzie miała na Ciebie takiego wpływu jakiego byś sobie nie życzyła.
Ozeaszu, po co jest mąż? kim jest i jaki ma mieć wkład w małżeństwo? Czy można chociaż pomyśleć, że ten mąż może być do czegoś potrzebny, np. do rozmowy, żeby mu ufać, utrzymywać więź emocjonalną. Czy też to jest mebel w pokoju którego należy nie dotykać, chodzić na palcach i nic nie chcieć?
Caliope ja nie wiem jak do Ciebie dotrzeć. Chyba masz wadliwe oprogramowanie i jak mantra powtarzasz ciągle "nikt mnie nie kocha, nie szanuje, uważa, że jestem brzydka, stara, nieinteresująca, nie godna szacunku" itp. Wszystko jest w Twojej głowie i dopóki nie zaczniesz myśleć inaczej to nic się nie zmieni. A zacząć warto od małych rzeczy, może na początek powtarzaj sobie 10 razy dziennie "jestem fajna", "jestem kimś" - takie gadki motywacyjne, bo od tego jak postrzegasz siebie zależy Twój los i samopoczucie.

Moim największym kompleksem były zawsze zęby (a kompleksów mam mnóstwo) - od dziecka leczone i to prywatnie, w większości mam plomby mimo, że dbam o zęby, po prostu taki urok. I zawsze wstydziłam się tych moich leczonych jak i trochę krzywo rosnących zębów - w latach mojego dzieciństwa mało kto nosił aparaty. I gdy byłam w ciąży to trafiłam do innego gabinetu - tam wymieniano mi stare plomby i zachwycali się moimi zębami, że ładny odcień mają, że są ładne - patrzyłam na nich jak na kosmitów bo przecież moje zęby nie są ładne. Musiało upłynąć 10 lat - koleżanki z pracy zaczęły nosić aparaty i jedna przed drugą opowiadała o leczeniu i "chwaliła się" zmianami więc chcąc nie chcąc uczestniczyłam w rozmowach i widziałam ich "postępy zębowe" - dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że owszem mam kilka krzywo rosnących zębów, ale generalnie to rzeczywiście są one ładniejsze niż tych moich koleżanek. 30 lat bałam się uśmiechać pokazując zęby bo się ich wstydziłam - niepotrzebnie. Zmarnowane 30 lat. A wystarczyło wcześniej uwierzyć 🙂. I tak z wieloma innymi kompleksami. Więc czasami stojąc przed lustrem mówię sobie "może nie jestem idealna, są ładniejsze kobiety ode mnie ale przecież ja też jestem fajna"🙂. Tak samo mam gdy mnie chwalą i dziękują, że coś zrobiłam - w domu mnie nigdy nie chwalono i mi raczej nie dziękowano więc jak mnie chwalą to zawsze szukam drugiego dna.

Może warto to co niemiłe wyrzucić z głowy i myśleć pozytywnie - o sobie, życiu, możliwościach. Lubię przyrodę, kocham góry, niestety praca, rodzina, dziecko mnie ograniczają więc planuję swój wolny czas na emeryturze - gdzie pojadę, co przeczytam, co pozwiedzam itp. Nudzić się nie zamierzam. I zdaję sobie sprawę, że mogę tego czasu nie dożyć, mogę być schorowana i nie mieć siły na moje ambitne plany, ale się tym teraz nie zamartwiam, bo gdybym tak myślała to już teraz byłabym rozgoryczona przyszłością i niezadowolona z życia, a tak staram się cieszyć tym co mam (nawet starą łazienką wymagającą remontu bo ją mam a niektórzy nie mają) i myśleć że w przyszłości spotka mnie dobro. Warto siebie motywować a nie dołować.

I mimo, że z mężem topór wojenny został zakopany to dalej nie jesteśmy razem, a przecież całe życie marzyłam o kochającym mężu, gromadce dzieci, przestronnym mieszkaniu lub domu (mąż przed ślubem też mi to obiecywał 🥴) - niczego z tego nie mam, ale i tak cieszę się z tego co mam bo mogłabym i tego nie mieć tylko mieć gorzej.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Nietaka pisze: 28 lut 2023, 22:58 Tak sobie myślę Caliope, że jednak chcesz po prostu się wyżalić. Ok. W sumie, zanim zaczęłam tu pisać, wiele razy miałam ochotę zacząć od wpisu u Ciebie. Bo mnie... wkurzały😉 Twoje wpisy. U innych tak dojrzałe piszesz. A u siebie to taka trochę... kokieteria(?) Wiadomo, że odruchowo chce się zapewniać Ciebie, że jesteś inna niż siebie przedstawiasz. Ale przecież nie o to chodzi, bo i tu ma być miejsce na potwierdzanie/zaprzeczanie o swojej wartości? Może jednak przeczytaj jeszcze raz posty szczególnie Renty i Ozeasza. Twarda babka z Ciebie - zmierz się z tym, o czym piszą.
Ja bym chciała poczytać co zrobić, a nie szukaj w sobie , tego i tamtego. Jest dla mnie droga, to musze nią pójść. Wyprowadzić się, odejść od męża ,bo nie potrzebuję czepiającego się pierdół i obniżającego samoocenę mebla, czy też podejść i powiedzieć czego chcę z konsekwencjami wzięcia manatkow przez męża i ulotnienie się z mieszkania. Mam dość szukania w sobie, bo już przeszukałam wszystko, zmieniłam co mogłam i nadal nie ma żadnych zmian, a ja sama ich potrzebuję. Coraz mniej przebywam w domu, coraz mniej wykonuję obowiązków, bo nie jestem w stanie przebywać z mężem w jednym pomieszczeniu, wiedząc , że mu przeszkadzam. Ile można myśleć, że coś się naprawi i mieć nadzieję, jestem masochistką.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Bławatek pisze: 01 mar 2023, 8:58 Caliope ja nie wiem jak do Ciebie dotrzeć. Chyba masz wadliwe oprogramowanie i jak mantra powtarzasz ciągle "nikt mnie nie kocha, nie szanuje, uważa, że jestem brzydka, stara, nieinteresująca, nie godna szacunku" itp. Wszystko jest w Twojej głowie i dopóki nie zaczniesz myśleć inaczej to nic się nie zmieni. A zacząć warto od małych rzeczy, może na początek powtarzaj sobie 10 razy dziennie "jestem fajna", "jestem kimś" - takie gadki motywacyjne, bo od tego jak postrzegasz siebie zależy Twój los i samopoczucie.
Ja nie mam jednak nic, nic nie jest moje i jeszcze nie mogę z tego po prostu wyjść i zacząć od nowa. Koleżanka z którą byłam na tańcach nie ma ślubu z tym z kim jest. Mówiła, że chce być kochana, pożądana, być z kimś normalnie, a on tylko zajmuje się sobą i wiecznie śpi, nie uczestniczy w jej życiu. Ona może odejść w każdej chwili, bo nie ma zobowiązań, ślubu, tylko dziecko. Jestem zamknięta w klatce przez ślub kościelny, sama się na niego zgodziłam i ponoszę srogie konsekwencje. Postrzegam siebie jak widzą mnie ludzie, jak widzi mnie matka, że sobie nie poradzę i jestem głupia, że mało zarabiam, tak widzi mnie mąż. Ja nie dojdę do ładu będąc w tym w czym jestem, doszłam do ściany i nie ruszę , a cudów nie ma. Pożalić się można jedynie. Wolałabym naprawdę żeby mąż miał kogoś, bo teraz to widzę, że może być chory na Aspergera, ma wiele cech w tym trudności z relacjami. On nie ma żadnych potrzeb, jest skupiony na zarabianiu pieniędzy i na niczym innym, dopóki nie jest przyciśnięty do ściany i musi coś zrobić. Odejdę nic to nie zmieni, zostanę też nic..
Uleńka
Posty: 4
Rejestracja: 31 sie 2021, 9:35
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Uleńka »

Caliope polecam do przeczytania "Kochaj siebie a nieważne z kim się zwiążesz" Eva Maria Zurhorst.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Nie jestem dumna z pracy którą wykonałam, nie jestem dumna ze swoich osiągnięć w życiu, bo tak naprawdę nic nie osiągnęłam. Odkąd pracuję jest tylko coraz gorzej, bo już nie można mi wejść na głowę i nie wiem czego mam się spodziewać jak wracam do mieszkania. Tak chciałam się tylko pożalić, bo nic innego zrobić nie mogę, nie wierzę w siebie, jestem zmęczona, rozwalona emocjonalnie. Kiedyś może odpocznę.
Sarah
Posty: 372
Rejestracja: 01 maja 2020, 13:46
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Sarah »

Caliope pisze: 01 mar 2023, 9:04 Ja bym chciała poczytać co zrobić, a nie szukaj w sobie , tego i tamtego. Jest dla mnie droga, to musze nią pójść. Wyprowadzić się, odejść od męża ,bo nie potrzebuję czepiającego się pierdół i obniżającego samoocenę mebla, czy też podejść i powiedzieć czego chcę z konsekwencjami wzięcia manatkow przez męża i ulotnienie się z mieszkania
Myślę, że jak najbardziej sensowną opcją dla twojego dobra jest fizyczna separacja z mężem. Sama widzisz, że mieszkanie z nim cię wykańcza i zabiera bardzo dużo energii. Pamiętam to zresztą ze swojego życia, było bardzo ciężko, a u ciebie to trwa już tak długo. Nie dalej jak przedwczoraj czytałam o konsekwencjach złego, toksycznego związku na zdrowie fizyczne. Psychiczne też oczywiście bardzo ważne, ale że go nie widać na pierwszy rzut oka, to niektórzy lekceważą, udzielają "światłych" rad w stylu weź się w garść itd. A zawał czy wylew to to już co innego, nikt nie zaprzeczy, że to bardzo poważna sprawa...
"Zamiast ciągle na coś czekać, zacznij żyć, właśnie dziś. Jest o wiele później niż ci się wydaje". Ks. Jan Kaczkowski
Firekeeper
Posty: 807
Rejestracja: 24 maja 2021, 19:46
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Firekeeper »

Mała poprawka może mieć zaburzenie z spektrum autyzmu. Nie nazywamy autyzmu czy aspergera chorobą. I da się z takimi osobami kontaktować i z nimi funkcjonować. Jest inaczej, ale się da. Potrzeba dużej dawki empatii, zrozumienia ale czasami też konsekwencji. Dlatego cieszę się, że ruszyłam z studiami. Bardzo dużo uczę się jak rozmawiać, jak podchodzić do osób z autyzmem. Jak kontrolować agresję. Wiedza i praktyka u mnie przekłada się na dużo lepsze relacje z mężem.

Caliope dlaczego postrzegasz ślub kościelny jako klatkę? Przecież to nie oznacza, że masz być do męża przywiązana na amen. To nie o to w tym chodzi. Ja rozumiem, że swój stan uzależniasz od tego jak inni Cię postrzegają, mówią na Twój temat czy jak się zachowują. Od sytuacji patowej z mężem. Bo jeszcze nie dawno też myślałam, że tylko ściana płaczu mi została. Ale da się inaczej zapewniam. Ja mam nadzieję dalej jestem na dobrej drodze. I tak jak powyżej lepiej motywować się pozytywnie.
renta11
Posty: 846
Rejestracja: 05 lut 2017, 19:20
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: renta11 »

Caliope pisze: 28 lut 2023, 21:37
renta11 pisze: 28 lut 2023, 19:45
Caliope pisze: 28 lut 2023, 18:15
A po czym poznajesz, że syn mnie odrzuca? Nie wiesz jaką mam z nim relację. Ogólnie to co to za wyssany z palca absurd..
Żeby nie babrać się w błotku trzeba z niego wyjść, opuścić to miejsce, czyż nie?
Syn jeszcze Cię nie odrzuca, ale za kilka lat, jak będziesz nad tym pracowała (Tak Ty pracowała) to tak się stanie.
W końcu gdzie się obrócisz i z kim spotkasz to KAŻDY Cię odrzuca.

Jesteś tak zainfekowana odrzuceniem, że tylko w odrzuceniu potrafisz funkcjonować. Bo najbardziej lubimy te piosenki, które dobrze znamy. No i masz korzyści: poczucie bezpieczeństwa w odrzuceniu, znany temat, użalanie się nad sobą i usprawiedliwianie, że NIC nie musisz robić, aby to zmienić. Więc nawet jeśli znajdzie się ktoś, kto Ciebie nie odrzuci (czyli przynajmniej połowa ludzi) to Ty tak się zachowasz, tak zareagujesz, tak się wycofasz, tak sobie wmówisz, że ten ktoś Ciebie odrzuca, że sama do tego doprowadzisz.
Tak Ty sama doprowadzasz do tego, że tak się czujesz. Bo to znasz. Nawet na tą zabawę poszłaś, aby tam się tak zachowywać, wmówić sobie, że Cię odrzucono. Zastanów się czy w ostatnim czasie nie było za spokojnie? Nie miałaś akcji z odrzucaniem? Więc poszłaś na tańce niby, żeby się integrować, a tak na prawdę, aby Cię odrzucono. Bo nie jest możliwe, aby 100 % ludzi na tańcach Cię odrzuciło. Po prostu.
Nie wiesz, jak się zachować wśród ludzi, co zrobić, co powiedzieć, aby było inaczej. Bo to wymagałoby zmiany w Tobie, a Ty zmienić się nie chcesz. I nawet gdybyś zmieniła męża na innego to i tak w krótkim czasie wmówiłabyś sobie, że Cię odrzuca.
Bo to odrzucenie nie jest w innym człowieku, ale jest w Tobie.
To Ty się tak czujesz, bo to Ty siebie odrzucasz. I projektujesz na innych, że to oni odrzucają. Bo to jedynie znasz. I nie chcesz tego zmienić. Bo to wymaga wysiłku, bo to wymaga zrobienia czegoś, bo to wymaga odwagi.
Więc siedzisz na tym gwoździu, tyłek uwiera, ale się nie przesiądziesz, bo po co. Jest dobrze, a na zewnątrz wiatr, zimno, dzikie zwierzęta. A na tym gwoździu może i trochę niewygodnie, ale znajomo, znasz ten gwóźdź.
Głaskanie Cię po główce niczego nie zmieni, bo głaszczemy Cię 3 lata i NIC.
Mogłaś chodzić na terapie kilka lat, ale widać do gwoździa jeszcze nie doszłaś.
Wierzysz w Boga? Bo ja myślę, że nie. Bo gdybyś wierzyła to wiedziałabyś, czuła, jak Bóg Cię mocno kocha.
Ale Ty wolisz gwóźdź. Cóż.
A co ty byś zrobiła Rento? odeszłabym, czy może siedziałabym w kąciku patrząc jak ci życie przelatuje przez palce tak bez emocji, bez uczuć. Tacy znajomi współlokatorzy kupujący chleb na spółkę. No jestem ciekawa.

No to Ci napiszę.
Żadne zmiany zewnętrzne nic nie dadzą, żadne wyprowadzki, nic. Bo Ty nie uciekniesz przed SOBĄ. Nie ma takiego miejsca, nigdzie, abyś nie była sama ze sobą. Jak zamieszkasz sama w mieszkaniu to też będziesz tak reagować.
Bo będzie:
Pan w sklepie mnie odrzucił, bo nie patrzył na mnie, kiedy mówił proszę. Pani na przystanku mnie potrąciła, bo mnie nienawidzi. W szkole u syna nauczycielka krzywo spojrzała, nienawidzi mnie. I olaboga” – „ jestem nikim, jestem zerem, NIKT mnie nie kocha, KAŻDY mnie nienawidzi, jestem SAMA itd. Itd. Itd.”
A Pan w sklepie akurat patrzył w podłogę i NIC nie myślał o Tobie. Pani Cię potrąciła, bo tylko Cię nie zauważyła. A nauczycielka miała zły dzień. Albo były inne powody. Ale żaden powód nie był związany z Tobą, albo może był jeden,, ale raczej nie. Bo Ty nie jesteś pępkiem świata, aby inni o Tobie mieli myśleć. Może gdybyś się uśmiechnęła, mogłoby być inaczej. Ktoś do Ciebie by się uśmiechnął. Ale wtedy Ty w strachu, że zaraz Cię odrzuci, sama byś się odwróciła, bo po co on ma Cię odrzucać, lepiej zrobić to samej.
Bo to w Tobie jest wada oprogramowania, które wgrano Tobie we wczesnym dzieciństwie, może jeszcze w życiu płodowym. Wada polegająca na poczuciu odrzucenia w każdej sytuacji kontaktu z drugim człowiekiem
Jedyne co może zacząć zmianę w Tobie to zdanie sobie sprawy, powiedzenie SOBIE na głos, że wada jest u Ciebie.
Bo to Ty uważasz, że WSZYSCY, KAŻDY Cię odrzucają, Cię odrzuca. I zaraz po tej myśli, a pojawia się przy każdym kontakcie, z każdą osobą (z wyjątkiem syna na razie) wchodzisz w myślenie, mówienie "o ja biedna, o ja olaboga, nikt mnie nie kocha, nikt mnie nie rozumie, każdy mnie mnie odrzuca, jestem taką straszną osobą, że.... itd itd itd.
Tak jest, tak masz, to nie Twoja wina. W sumie nieważne, czyja to wina. Tak się podziało, tak jest i tyle.
No i teraz co z tym można zrobić?
Można zrobić tylko jedną rzecz.
Przy każdym kontakcie z drugim człowiekiem musisz być czujna. Na siebie i na swoje odczucia. Bo ZAWSZE pojawi się w Tobie to poczucie odrzucenia. ZAWSZE. Przynajmniej do czasu zmiany w Tobie. Może to potrwać kilka miesięcy, ale raczej kilka lat to będzie.
A więc idziesz do sklepu. Wchodzisz, przychodzi Twoja kolejka, uśmiechasz się, Pan podaje Ci towar, pieniądze, nie patrzy na Ciebie. U Ciebie pojawia się natychmiast poczucie odrzucenia. I w tym momencie, zanim wejdziesz w stan OLABOGA mówisz do siebie w duchu: Acha, witam Cię poczuciu odrzucenia, to tylko Ty, znamy się, to tylko moja projekcja, tylko moja projekcja. I myślisz do siebie: a przecież fajnie dzisiaj wyglądam, świeci słońce, Pan mnie po prostu nie widzi, może ma zły dzień. A uśmiechnę się do niego, powiem, że ładnie mu w niebieskim, nie będzie miał poczucia odrzucenia przeze mnie. Bo on też może mieć poczucie odrzucenia. Robisz coś miłego i wychodzisz. Może on następnym razem zrobi coś miłego dla Ciebie. A może nie.
I tak robisz nieskończoną ilość razy, za każdym razem, z każdym.
Jeżeli na początku nie jesteś w stanie zrobić coś miłego, to sama świadomość, że to Ty siebie odrzuciłaś, a nie ten Pan, już jest uwalniająca. Przykro może Ci być, bo być może Ty nieświadomie wywołałaś poczucie odrzucenia u tego Pana. Więc następnym razem spróbuj coś zrobić.
Bo to wszystko jest w Twojej głowie, a nie na zewnątrz.
Oczywiście, czasami może się zdarzyć, że ktoś Cię rzeczywiście odrzuci np. Twoja mama, mąż. Ale Twoja mama prawdopodobnie ma także poczucie odrzucenia i nie umie inaczej. Ona nie umie. Ale Ty możesz się tego nauczyć.
Aby każdą potencjalną sytuację traktować jako Twój głos w Tobie, pod wpływem którego Ty nie musisz postępować w stylu OLABOGA jak Twoja mama. Ty możesz inaczej. Bo Ty już wiesz, że to tylko złe oprogramowanie w Tobie. Ale złe oprogramowanie nie jest Tobą. I to złe oprogramowanie możesz zmienić. Tylko Ty możesz je zmienić. Poprzez codzienną, ciężką pracę nad sobą.
Radzę Ci, spróbuj zejść z gwoździa.
św. Augustyn
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".
ODPOWIEDZ