Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Nino pisze: 28 wrz 2021, 11:48 A ja miewam motylki co do męża, i co? Jestem tak wkurzona, że trudno mi się przełamać. A tu czas leeeciii!
Mąż, że tak powiem, byłby na tak z miejsca, gdy jednak próbuję mu wytłumaczyć, czego potrzebuję, aby nabrać chęci, jemu nie chce się postarać. I tak koło się zamyka.
Też miewałam na początku kryzysu, byłam też zła, obolała z odebrania mi miłości i kobiecości. Trzeba było odpuścić, nauczyć się żyć z pustym zbiornikiem.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

Początkowo w kryzysie bardzo zależałam od męża, od tego jak mnie traktuje, co do mnie mówi i co na mój temat wobec mnie i innych mówi. I wszystko to miało ogromny wpływ na to, jak się sama ze sobą czułam. Gdy mąż zaczął traktować mnie w sposób okrutny, gdy mówił do mnie i o mnie trudne i bolesne rzeczy, moja samoocena, moje samopoczucie spadały i spadały. Czułam się jakbym była kopana. Mąz bardzo ranił także moją kobiecość. Wcześniej sądziłam, że celowo, ale teraz tak nie myślę. To znaczy bywało, że w złości chciał mi dołożyć i wiedział gdzie mnie zaboli, ale nie wierzę, że jakikolwiek człowiek może chcieć zadać takie rany, jakie czasem zadaje. Przyszło mi to na mysl, gdy uświadomiłam sobie, że ja także wielokrotnie zraniłam mojego męża i niektóre z tych ran są bardzo głębokie. Choć wcale tego przecież nie chciałam. I zapewne o niektórych ranach, tych które być może bolą mojego męża do dziś nawet nie wiem.

Wiem, że łatwiej skoncentrować się na tym, jak zranił mnie mąż. To się czuje, to boli. Widać na pierwszy rzut oka. Ale czasem warto spojrzeć też na to, jak ja raniłam. Pomaga to wyjść poza swój ból, ale też z większym współczuciem spojrzeć na męża i na inne osoby, które jakoś nas poraniły, stały się przyczyną bólu.

Powolne odwieszanie sie od męża uświadomiło mi jeszcze jedną rzecz. Oczekiwania. Często czułam się skrzywdzona i rozczarowana swoimi oczekiwaniami, tym, że mąż ich nie wypełnia, a nie krzywdzącym postępowaniem męża. Gdy mój mąż przyszedł pijany, wyzywał mnie przy synu, i groził mi i synowi i robił to jak najłgłośniej, nie bacząc, że się zwyczajnie i po ludzku wstydzimy i będziemy wstydzić jeszcze i parę tygodni, to było krzywdzące. Natomiast gdy oczekuję, że mój mąż odkurzy i tego nie zrobi, to nie jest krzywdzące. Po prostu nie spełni mojego oczekiwania.

Za to gdy wywaliłam z głowy jak najwięcej oczekiwań w stosunku do męża, których przez lata narosło mi całkiem sporo, i wyrastały one we mnie jak grzyby po deszczu, to nie tylko rzadziej czuję się rozczarowana. Ale częściej mogę dostrzec te rzeczy, które mąz robi, a które gdzieć tam były poukrywane za ogromnym murem moich oczekiwań. Zza tego muru w zasadzie nie było już widać męża. I z całą odpowiedzialnością jestem w stanie stwierdzić, że źródłem, które zasilało te moje nadmierne oczekiwania były między innymi wspaniałe konferencje Pana Jacka Pulikowskiego i wielu innych mądrych osób. Bardzo pomógł mi księdz Chmielewski, który opowiadał rozbawiony o swojej rozmowie z narzeczonymi. Zaczął od rozmowy z kobietą. I ona tak ładnie mówiła czego ona oczekuje w małżeństwie. W sumie tego samo co i ja i pewnie wiele innych kobiet. A ksiądz szczerze się tym ubawił. I powiedział coś w stylu: Hej, kobieto. Spójrz ty, na tego tam w kącie, swojego narzeczonego. Naprawdę sądzisz, że on jest do tego wszystkiego zdolny??? :lol:

No i się wyleczyłam z oczekiwań. Za to powoli się uczę doceniać, to co naprawdę w moim męzu jest, a nie narzekac na to, czego w nim nie ma i że nie zachowuje się tak jak bym chciała i nie robi tego co bym chciała. Fajny jest ten mój mąż, jak popatrzeć na niego w ten sposób. I jak się uczę kochać go w całości, nie tylko to co dla mnie miłe, to tez przynosi całkiem dobre efekty. Mój mąż bywa nerwowy. Kiedyś w reakcji na jego "nerwy" sama natychmiast się uruchamiałam. Gdy nauczyłam się schylić głowę i pokornie wysłuchać, przyjąć te "nerwy" męża, to coraz częściej słyszę wyjaśnienie, a nawet słowo przepraszam. Dziś przez telefon ustalalismy najbliższe terminy kontaktów i mój mąz ni z tego ni z owego zaczął podnosić głos i gadać trochę od rzeczy, jakieś głupoty, dałam mu się po prostu wygadać. Tak naprawdę nic mi nie grozi od tego, że mój mąż krzyczy i gada głupoty. Spokojnie potem powiedziałam, że słyszę, że jest zdenerwowany i powtórzyłam krótko o co mi chodzi. I usłyszałam: przepraszam, mam dziś trudny dzień. Powiedziałam, okej, przykro mi. I potem w pół minuty się dogadaliśmy.

Uczę się takiego patrzenia od Rosenberga - Porozumienie bez przemocy. I podczas modlitwy. Oraz w relacjach ze Świętymi. Są bardzo cierpliwi i wyrozumiali. I bardzo miło się z nimi rozmawia.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Ja jestem rozczarowana tylko tym, że moje starania i wykonywane obowiązki nie zostały nigdy docenione i nie dostałam nagrody, czyli przytulania czy zbliżeń. Zawsze myślałam, że na dobre rzeczy trzeba zasłużyć i można dostać właśnie coś w nagrodę, ale to bzdury. Nie można oczekiwać, bo trzeba coś dać w zamian, a często nie ma co dać. Być może u mnie tak jest, bo mąż jakoś mi nic nie dawał, a wiele oczekiwał. Ja nie raniłam, nie robię takich rzeczy po moich doświadczeniach, ale dawałam ranić siebie wiele lat.
3letniaMężatka
Posty: 150
Rejestracja: 23 lut 2020, 22:16
Jestem: już po kryzysie
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: 3letniaMężatka »

Ruta pisze: 28 wrz 2021, 2:10 A ja lubię motylki... Te trzy lata to jest mit. Myślę, że tam gdzie małżonkowie się kochają, szanują, wspierają i robią wszystkie te rzeczy, które dyktuje miłość, to są też równocześnie szaleńczo w sobie zakochani. Myślę więc, że tęksnota za motylkami nie jest zła. Problemem jest szukanie tych motylków poza małżeństwem. Ale myślę też, że i drugi biegun: ty tu nie oczekuj żadnych motylków, nie jest zbyt okej.
W 100% się zgadzam. Też je lubiłam. I w czasie małżeństwa miałam je codziennie. Dzięki nim, potrafiłam kupić fajna bieliznę, moczyć się w wannie z bąbelkami przez godzinę, wstawać i wracać z pracy z uśmiechem na twarzy itd. Teraz gdzieś odleciały. Czekam, aż powrócą do mnie. Jak te które migrują na całe lato i na zimę wracają w tę samo miejsce.
3letniaMężatka
Posty: 150
Rejestracja: 23 lut 2020, 22:16
Jestem: już po kryzysie
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: 3letniaMężatka »

A do tych motylków nawiązałam do wypowiedzi mojego męża cyt. "Nie kocham Cię, bo nie czuje do Ciebie już tych motylków w brzuchu co kiedyś" :?
Zwyklaosoba
Posty: 477
Rejestracja: 22 gru 2020, 11:47
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Zwyklaosoba »

3letniaMężatka pisze: 28 wrz 2021, 19:45 A do tych motylków nawiązałam do wypowiedzi mojego męża cyt. "Nie kocham Cię, bo nie czuje do Ciebie już tych motylków w brzuchu co kiedyś" :?
Też usłyszałam ,że nie ma motylków i chemii, hahha chemia w kryzysie i jak jest Kowalska,no błagam co on miał w głowie :lol: :lol: :lol: chyba świeżo po sianokosach byli ci małżonkowie
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

Myślę, że milosc umie obyć sie także bez motylków. A nawet wtedy, gdy jest źle i zamiast motylków są kolejne ciosy, zranienia. Samą mnie to fascynuje, czym ta miłość jest i jak potężna jest skoro potrafi przetrwać takie sytuacje.

Caliope, ja byłam pewna przez długi czas, że nie raniłam męża. Bo patrzyłam swoimi kategoriami. Mnie moje słowa i postępowanie by nie zraniły, poza tym miałam rację, dobre chęci i takie tam. Powoli w modlitwie różne rzeczy zaczęły się przede mną odsłaniać. I bardzo wtedy płakałam gdy zdałam sobie z niektórych rzeczy sprawę, z tego ile razy mój mąż poczuł się przeze mnie zraniony, ile razy po moich słowach czuł że zawodzi, ile razy poczuł się osamotniony, dotknięty. Ile razy byłam egoistką. To był dla mnie wstrząs. Bo ja bardzo męża kochałam i bardzo się starałam. Bardzo mi na mężu zależało, był i jest dla mnie ważną osobą. Nie miałam zamiaru go zranić.

Myślę też, że mój mąż mając wgląd w moje potrzeby, braki, także by mnie nie ranił. Nie sądzę nawet że to była nieuwaga. Mężowi takze na mnie zależało. Ale oboje mieliśmy swoje wizje co jest normą w relacji. I swoje deficyty, trudnosci. Balismy sie tez tak calkiem z naszymi potrzebami odslaniac, i nie potrafilismy ich wyrazac. Nasze doswiadczenia mowily ze to kończy sie zle. Z drugiej strony oczekiwaliśmy ze to drugie sama swoja obecnością wiele uleczy, zapełni... I się nawzajem poraniliśmy.Teraz to się powoli w nas leczy. Niczego nie jestem pewna, nasza relacja jest dla mnie zagadką, ale tego akurat pewna jestem, że te rany Jezus nam leczy. Teraz, każdego dnia.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

3letniaMężatka pisze: 28 wrz 2021, 19:42
Ruta pisze: 28 wrz 2021, 2:10 A ja lubię motylki... Te trzy lata to jest mit. Myślę, że tam gdzie małżonkowie się kochają, szanują, wspierają i robią wszystkie te rzeczy, które dyktuje miłość, to są też równocześnie szaleńczo w sobie zakochani. Myślę więc, że tęksnota za motylkami nie jest zła. Problemem jest szukanie tych motylków poza małżeństwem. Ale myślę też, że i drugi biegun: ty tu nie oczekuj żadnych motylków, nie jest zbyt okej.
W 100% się zgadzam. Też je lubiłam. I w czasie małżeństwa miałam je codziennie. Dzięki nim, potrafiłam kupić fajna bieliznę, moczyć się w wannie z bąbelkami przez godzinę, wstawać i wracać z pracy z uśmiechem na twarzy itd. Teraz gdzieś odleciały. Czekam, aż powrócą do mnie. Jak te które migrują na całe lato i na zimę wracają w tę samo miejsce.
Po twoim nicku właśnie widać, że mor6lko są do trzech lat i to się jednak sprawdza jak czytam forum i inne publikacje w Internecie. To miłe, ale boli jak się spadnie na tyłek zaraz po.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Ruta pisze: 28 wrz 2021, 21:02 Myślę, że milosc umie obyć sie także bez motylków. A nawet wtedy, gdy jest źle i zamiast motylków są kolejne ciosy, zranienia. Samą mnie to fascynuje, czym ta miłość jest i jak potężna jest skoro potrafi przetrwać takie sytuacje.

Caliope, ja byłam pewna przez długi czas, że nie raniłam męża. Bo patrzyłam swoimi kategoriami. Mnie moje słowa i postępowanie by nie zraniły, poza tym miałam rację, dobre chęci i takie tam. Powoli w modlitwie różne rzeczy zaczęły się przede mną odsłaniać. I bardzo wtedy płakałam gdy zdałam sobie z niektórych rzeczy sprawę, z tego ile razy mój mąż poczuł się przeze mnie zraniony, ile razy po moich słowach czuł że zawodzi, ile razy poczuł się osamotniony, dotknięty. Ile razy byłam egoistką. To był dla mnie wstrząs. Bo ja bardzo męża kochałam i bardzo się starałam. Bardzo mi na mężu zależało, był i jest dla mnie ważną osobą. Nie miałam zamiaru go zranić.

Myślę też, że mój mąż mając wgląd w moje potrzeby, braki, także by mnie nie ranił. Nie sądzę nawet że to była nieuwaga. Mężowi takze na mnie zależało. Ale oboje mieliśmy swoje wizje co jest normą w relacji. I swoje deficyty, trudnosci. Balismy sie tez tak calkiem z naszymi potrzebami odslaniac, i nie potrafilismy ich wyrazac. Nasze doswiadczenia mowily ze to kończy sie zle. Z drugiej strony oczekiwaliśmy ze to drugie sama swoja obecnością wiele uleczy, zapełni... I się nawzajem poraniliśmy.Teraz to się powoli w nas leczy. Niczego nie jestem pewna, nasza relacja jest dla mnie zagadką, ale tego akurat pewna jestem, że te rany Jezus nam leczy. Teraz, każdego dnia.
Nie da ranić się ludzi nie spędzając z nimi czasu jeśli ta druga strona go odmawia, to ona rani i to jej problem. Nie da się też, ranić jeśli się nie rozmawia i nie wchodzi w drogę wiele lat. A jednak mój mąż uważa że zraniłam go tym, że sama nie dałam rady zająć się całym domem, dzieckiem, pracą, bo powinnam dać z siebie jeszcze więcej, być jak robot. Mój organizm nie wytrzymał depresji i spania po 3 godziny, ten kryzys musiał nastąpić bym pomyślała o sobie i zweryfikowała czym są prawdziwe rany.
Co do ranienia osoby uzależnionej Ruto, ty myślisz, że skrzywdzilaś, ale tak nie jest, bo u męża byle jaki problem rośnie do wielkości słonia i ma on usprawiedliwić picie i branie. Pora to przepracować na terapii, te poczucie winy. Ja też je cały czas miałam, myślałam, że gdybym lepiej posprzątała nie byłoby monologu i straszenia rozwodem. Ja byłam tylko zmęczona ale nie zaslugiwałam na pomoc i wsparcie i to jeszcze bardziej potęgowało winę, bo nie mam siły.
Nino
Posty: 611
Rejestracja: 14 gru 2019, 18:26
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Nino »

Caliope, ja byłam pewna przez długi czas, że nie raniłam męża. Bo patrzyłam swoimi kategoriami. Mnie moje słowa i postępowanie by nie zraniły, poza tym miałam rację, dobre chęci i takie tam. Powoli w modlitwie różne rzeczy zaczęły się przede mną odsłaniać. I bardzo wtedy płakałam gdy zdałam sobie z niektórych rzeczy sprawę, z tego ile razy mój mąż poczuł się przeze mnie zraniony, ile razy po moich słowach czuł że zawodzi, ile razy poczuł się osamotniony, dotknięty. Ile razy byłam egoistką. To był dla mnie wstrząs. Bo ja bardzo męża kochałam i bardzo się starałam. Bardzo mi na mężu zależało, był i jest dla mnie ważną osobą. Nie miałam zamiaru go zranić.

Myślę też, że mój mąż mając wgląd w moje potrzeby, braki, także by mnie nie ranił. Nie sądzę nawet że to była nieuwaga. Mężowi takze na mnie zależało. Ale oboje mieliśmy swoje wizje co jest normą w relacji. I swoje deficyty, trudnosci. Balismy sie tez tak calkiem z naszymi potrzebami odslaniac, i nie potrafilismy ich wyrazac. Nasze doswiadczenia mowily ze to kończy sie zle. Z drugiej strony oczekiwaliśmy ze to drugie sama swoja obecnością wiele uleczy, zapełni... I się nawzajem poraniliśmy.Teraz to się powoli w nas leczy. Niczego nie jestem pewna, nasza relacja jest dla mnie zagadką, ale tego akurat pewna jestem, że te rany Jezus nam leczy. Teraz, każdego dnia.
Lepiej bym tego nie ujęła :)
Tu nie chodzi u umacnianie się w poczuciu winy, tylko stanięcie w prawdzie o sobie. Że również miało się swój wkład w kryzys i że ta druga strona miała/ma prawo do swoich odczuć. Mogła poczuć się przez nas zraniona.
Mnie poczucie zranienia i krzywdy też zamknęło na widzenie tej krzywdy, którą sama zadałam mężowi. Z własnej i nieprzymuszonej woli, a przecież nie miałam takich intencji!
Zawsze chciałam jak najlepiej dla nas.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Nino pisze: 01 paź 2021, 8:23
Caliope, ja byłam pewna przez długi czas, że nie raniłam męża. Bo patrzyłam swoimi kategoriami. Mnie moje słowa i postępowanie by nie zraniły, poza tym miałam rację, dobre chęci i takie tam. Powoli w modlitwie różne rzeczy zaczęły się przede mną odsłaniać. I bardzo wtedy płakałam gdy zdałam sobie z niektórych rzeczy sprawę, z tego ile razy mój mąż poczuł się przeze mnie zraniony, ile razy po moich słowach czuł że zawodzi, ile razy poczuł się osamotniony, dotknięty. Ile razy byłam egoistką. To był dla mnie wstrząs. Bo ja bardzo męża kochałam i bardzo się starałam. Bardzo mi na mężu zależało, był i jest dla mnie ważną osobą. Nie miałam zamiaru go zranić.

Myślę też, że mój mąż mając wgląd w moje potrzeby, braki, także by mnie nie ranił. Nie sądzę nawet że to była nieuwaga. Mężowi takze na mnie zależało. Ale oboje mieliśmy swoje wizje co jest normą w relacji. I swoje deficyty, trudnosci. Balismy sie tez tak calkiem z naszymi potrzebami odslaniac, i nie potrafilismy ich wyrazac. Nasze doswiadczenia mowily ze to kończy sie zle. Z drugiej strony oczekiwaliśmy ze to drugie sama swoja obecnością wiele uleczy, zapełni... I się nawzajem poraniliśmy.Teraz to się powoli w nas leczy. Niczego nie jestem pewna, nasza relacja jest dla mnie zagadką, ale tego akurat pewna jestem, że te rany Jezus nam leczy. Teraz, każdego dnia.
Lepiej bym tego nie ujęła :)
Tu nie chodzi u umacnianie się w poczuciu winy, tylko stanięcie w prawdzie o sobie. Że również miało się swój wkład w kryzys i że ta druga strona miała/ma prawo do swoich odczuć. Mogła poczuć się przez nas zraniona.
Mnie poczucie zranienia i krzywdy też zamknęło na widzenie tej krzywdy, którą sama zadałam mężowi. Z własnej i nieprzymuszonej woli, a przecież nie miałam takich intencji!
Zawsze chciałam jak najlepiej dla nas.
Czym raniłaś męża Nino? czym straszniejszym można poranić drugiego człowieka oprócz zdrad, braku miłości, wsparcia,? może ja czegoś nie rozumiem i mam jeszcze dużo pracy.
Nino
Posty: 611
Rejestracja: 14 gru 2019, 18:26
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Nino »

Caliope, ja zacytowałam Rutę. Mój wpis to ta krócizna pod spodem. A zacytowałam Rutę, ponieważ podobnie to wszystko widzę.
Mój mąż poranił mnie zdradami, brakiem miłości i wsparcia ( tak to odczuwałam ). I, niestety, dokładnie tym samym poraniłam męża ( w jego odczuciu ).
Poczucie krzywdy i zranienia sprawialo, ze nie umialam/ nie chcialam przyjrzec sie swemu zachowaniu na chłodno. Nie miescilo mi się w glowie, ze.... No jak tak mozna, aby......Ja bym nigdy sobie nie pozwolila, zeby......
No wiec:
wszystko mozna. Co pokazują ludzkie historie.
"Weź się za siebie" rozumiem rowniez jako szczere rozliczenie sie ze sobą.
Dokladnie wiem, czym zranil mnie maz. Mogę wyliczyc to wyrwana ze snu.
Potrzebuję natomiast glebokiego namyslu, aby odpowiedziec sobie nieraz na banalne pytania.
Dlaczego wrzeszczałam w klotni??? Okazuje sie, ze nie tylko dlatego, ze maz rozgrzewal mnie swoim milczeniem jak żywą pochodnią do czerwonosci.
To wychodzi np. na Krokach.
Dzis usmiecham sie pod nosem na moje spazmy z pierwszych lat malzenstwa.
I uparte milczenie meza i moje wrzaski w odpowiedzi to byla " komunikacja" skazana na porazké. Ona nie mogla sie udac.
Wczoraj mialam taka chwile slabosci jak za dawnych lat. Rozryczalam sie przy kolacji. Zaczal plynac potok zalu z moich ust...I mialam tez taka mysl: po co to robié? Co sié teraz we mnie odpalilo? Przeciez zaczelismy rozmowe od zupelnie blahej sprawy. Zrobilam dobrą kolację. Maz sie cieszyl....
Szkopul w tym, ze nie wiem, co moglabym wybrac ZAMIAST.
Zamiast placzu malej, żalącej się dziewczynki...
Tyle dobrego, ze wstalam od stolu i nie kontynuowalam. Poszlam pod prysznic, a mąż sprzątnął ze stołu ;) Poszliśmy spać " na spokojnie". Mąż zaraz kimnął, a ja poczytałam jeszcze książkę. 20 lat temu mój płacz trwałby do pół nocy oraz inne sceny temu towarzyszące.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Nino pisze: 01 paź 2021, 14:08 Caliope, ja zacytowałam Rutę. Mój wpis to ta krócizna pod spodem. A zacytowałam Rutę, ponieważ podobnie to wszystko widzę.
Mój mąż poranił mnie zdradami, brakiem miłości i wsparcia ( tak to odczuwałam ). I, niestety, dokładnie tym samym poraniłam męża ( w jego odczuciu ).
Poczucie krzywdy i zranienia sprawialo, ze nie umialam/ nie chcialam przyjrzec sie swemu zachowaniu na chłodno. Nie miescilo mi się w glowie, ze.... No jak tak mozna, aby......Ja bym nigdy sobie nie pozwolila, zeby......
No wiec:
wszystko mozna. Co pokazują ludzkie historie.
"Weź się za siebie" rozumiem rowniez jako szczere rozliczenie sie ze sobą.
Dokladnie wiem, czym zranil mnie maz. Mogę wyliczyc to wyrwana ze snu.
Potrzebuję natomiast glebokiego namyslu, aby odpowiedziec sobie nieraz na banalne pytania.
Dlaczego wrzeszczałam w klotni??? Okazuje sie, ze nie tylko dlatego, ze maz rozgrzewal mnie swoim milczeniem jak żywą pochodnią do czerwonosci.
To wychodzi np. na Krokach.
Dzis usmiecham sie pod nosem na moje spazmy z pierwszych lat malzenstwa.
I uparte milczenie meza i moje wrzaski w odpowiedzi to byla " komunikacja" skazana na porazké. Ona nie mogla sie udac.
Wczoraj mialam taka chwile slabosci jak za dawnych lat. Rozryczalam sie przy kolacji. Zaczal plynac potok zalu z moich ust...I mialam tez taka mysl: po co to robié? Co sié teraz we mnie odpalilo? Przeciez zaczelismy rozmowe od zupelnie blahej sprawy. Zrobilam dobrą kolację. Maz sie cieszyl....
Szkopul w tym, ze nie wiem, co moglabym wybrac ZAMIAST.
Zamiast placzu malej, żalącej się dziewczynki...
Tyle dobrego, ze wstalam od stolu i nie kontynuowalam. Poszlam pod prysznic, a mąż sprzątnął ze stołu ;) Poszliśmy spać " na spokojnie". Mąż zaraz kimnął, a ja poczytałam jeszcze książkę. 20 lat temu mój płacz trwałby do pół nocy oraz inne sceny temu towarzyszące.
Dziękuję Nino, uważam że ani ty, ani mąż nie poraniliscie się tak samo. Tylko jest tak, że każde w inny sposób to odbiera, u mnie jest tak samo. To co mnie nie jest w stanie zranić, rani męża, i odwrotnie. Ja nauczyłam się już, że ciche dni mogę dobrze wykorzystać na czas dla siebie i już ich nie ma. A kłótnia wygląda tak, że jedna i druga strona ma coś do powiedzenia głosem bardzo stanowczym i oboje oczekujemy, że każda ze stron zostanie wysłuchana. Gdyby mąż znów wykrzykiwał swoje monologi, a ja byłabym cicho, to chyba bym wychodziła z pokoju i nie słuchała. Nie lubię kłótni, krzyków, sporo życia żyłam w przemocowym domu i uczę się dopiero konstruktywnie pokłócić.
Wiesz co w zamiast? zapytać drugą stronę co ma do powiedzenia, ja się cieszę, że moj mąż zaczyna mnie słuchać.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Na dziś, uzależniłam się od samotności, cały dzień już od rana myślę o tym, że po położeniu syna spać obejrzę sobie jakiś serial, sama. Lubię być sama, nie mam potrzeb żeby z kimś być w jakiejkolwiek relacji. Dużo musiałam zmienić by to znów poczuć, a czułam to zanim poznałam męża. Tylko wtedy byłam otwarta na związek, teraz nie ma takiej opcji.
3letniaMężatka
Posty: 150
Rejestracja: 23 lut 2020, 22:16
Jestem: już po kryzysie
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: 3letniaMężatka »

Caliope, chcesz przeżyć życie będąc sama mając u boku męża? A może Twój mąż też się przezwyczaił do samotności mając żonę u boku? Skopiował Twoje zachowanie. Czysto hipotetycznie - to tak jak rehabilitacja dziecka. Na początku nie widać efektów, czasami jest pogorszenie i złość, że trafiło się na nieodpowiedniego rehabilitanta. Ale z czasem ta poprawa staje się widoczna coraz bardziej. Przy dziecku się nie poddałaś, to czemu w małżeństwie miałabyś się poddać i iść na łatwiznę? Co by było gdybyś codziennie wyciągała jeden palec w stronę męża? A może i on by skopiował Twoje zachowanie.
ODPOWIEDZ