Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Firekeeper
Posty: 802
Rejestracja: 24 maja 2021, 19:46
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Firekeeper »

Caliope

Podjęłam się przeczytania Twojego wątku od początku doszłam do 23 strony na razie czyli mniej więcej do wydarzeń z przed roku. Co mi się rzuciło w oczy to 1. Syn 2. Mąż i jego zachowania 3. praca
Chcę by moj syn miał inaczej, ale wiąże się to z tym, że mąż nie docenia mnie, umniejsza to co robię i nie mam zielonego pojęcia jak to zmienić, a tylko to mi nie pasuje i że wtedy mną manipuluje. Wszystko mi jedno gdzie będę pracowała, jak zacznę, liczą się pieniądze ile ich zarobię. Dla mnie moj syn jest priorytetem, dopóki będę mogła się nim zajmować, będę to robić.
W każdym poście przejawia się troska o syna, bo syn zostanie bez ojca, bo syn musi brać leki, syn jest niepełnosprawny. Trochę ja to odbieram jako wymówkę? Skupienie się na synu? Czy rzeczywiście stan dziecka jest na tyle poważny, że nie możesz podjąć pracy czy jest to wymówka żeby jej nie podjąć? Dokładnie rok temu napisałaś, że został u babci czyli nie potrzebuje stałej opieki, czy wtedy jeszcze nie brał leków, a teraz bierze? I dlatego nie może zostać sam? Miałaś ciężki poród, potem depresję rozumiem. Piszę na świeżo to są moje pierwsze spostrzeżenia. Też mam dziecko niepełnosprawne wymagające opieki. Może mąż też tak to widzi, takie skupienie się na synu? Dlatego nalega na pracę? Widzi Cię ciągle w domu w zasadzie w jednej roli czyli matki dziecka? Może też jest tym sfrustrowany? Mieliście kiedyś wspólne zainteresowania? Coś co robiliście razem i było fajnie? Taka odskocznia od codzienności?

Gdyby opieka nad dzieckiem dawała Ci satysfakcję i Cię cieszyła nie potrzebowałabyś docenienia, bo wiedziałbyś, że dobrze robisz. A każdy komentarz męża bierzesz do siebie. Sama w zasadzie się zakręciłam czy chcesz pracy by wyjść i poczuć się bardziej niezależna czy zostać w domu?

Ja wiem, że idealnie to by było zostać w domu, opiekować się dzieckiem i mieć męża, który wraca szczęśliwy do domu, da buziaka, zapyta jak minął dzień, pobawi się z dzieckiem, zrobi wspólnie zakupy, a wieczorem spędzicie razem czas. Ale żeby do tego dojść potrzeba pracy, a ja mam wrażenie, że oboje się okopaliscie i ani w jedną ani w drugą stronę. Ja się sama w tym już pogubiłam więc wyobrażam sobie jak Tobie jest ciężko.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Abigail pisze: 26 lis 2021, 19:41 Caliope, robiłaś i robisz to co jest ważne i słuszne. Opiekujesz się dzieckiem, dbasz o jego rehabilitację i zdrowie a to zaprocentuje w przyszłości. Uważam, że postępujesz właściwie, Jeśli wybrałaś, że nie będziesz realizować się zawodowo kosztem dziecka to ja to szanuję bardzo i podziwiam. Przyjdzie czas, że syn pozwoli Ci na pełnoetatową pracę i wtedy się zrealizujesz za wsparciem i aprobatą syna. Matki, które opiekują się swoimi dziećmi z serca nie z przymusu nie muszą wcale żyć życiem swoich dzieci, po prostu w odpowiednim czasie zajmują się swoim życiem ale wtedy kiedy widzą że dziecko zyskuje autonomię i niezależność a nie kiedy ktoś rzuca rozkaz do zarabiania nie licząc się z nikim i z niczym. Jesteś przemęczona zestresowana czasem ale to jest wpisane w bycie matką tym bardziej matką pozostawioną bez wsparcia ze strony otoczenia. Nie bój się męża straszeń bo jakkolwiek byłby rozczarowany życiem to pewne zobowiązania ma wynikające z założenia rodziny.
Abigail dziękuję , czasem mam dość bycia matką, ale mój syn jest dla mnie darem, chcę zrobić wszystko by czuł się kochany, zaopiekowany. Ja się w tym realizuję, odkrywamy wspólnie świat, jego małe rączki i przytulanie daje powera i docenienie samej siebie. Praca to tylko pieniądze do zarobienia, a Bóg, miłość i rodzina, to prawdziwa wartość. Niestety mało panów widzi w tym sens, choć by się wydawało, że jak idą do ołtarza, to jakoś powinni to rozumieć. A nie umniejszając panom, panie też tak robią i zostawiają dzieci z ojcem.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

Caliope, system orzekania o niepełnosprawności jest niezależny od NFZ. Inna sprawa, że jak ma się orzeczenie, to w ramach NFZ na podstawie orzeczenia przysługuje więcej. Są rejony, gdzie orzeczenie dostają dzieci z silnymi alergiami. I nie jest to wcale nadużycie, czasem te dzieci także wymagają ogromnego nakładu czasu. Jest trochę papierkowej roboty przy wniosku, ale niedużo. Nic nie kosztuje, spróbować warto.
renta11
Posty: 842
Rejestracja: 05 lut 2017, 19:20
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: renta11 »

To ja przedstawię swoje zdanie na temat macierzyństwa.
Sama jestem dzieckiem z kluczem na szyi, babcia zmarła jak miałam 5 lat, brat 6. Rodzice pracowali, a my po szkole z kluczem na szyi biegaliśmy po podwórku. W przedszkolu byliśmy już przed 6, bo mama jechała do pracy na 7. To z przedszkola wspominam nie najlepiej. Ale już w szkole podstawowej było ok. Sąsiadka mnie czesała rano, obiad jedliśmy z rodzicami między 16-17. Nie wspominam tego jako traumy. A zabawy na podwórku były fajne, dużo dzieci. Nie widzę powodu, aby matka miała się w życiu realizować tylko jako matka. To jakieś archaiczne myślenie jest, seksistowskie nawet. Oczywiście fajnie byłoby gdyby matka mogła pracować np. na pół etatu, ale często nie jest to możliwe. Jak córka miała 9 mies poszłam do pracy, moje zarobki wystarczały na nianię, a dopłacałam do dojazdów. Ale nie chciałam wypaść z obiegu. I też nie wspominam tego tragicznie. Potem miałam swoją działalność, pracowałam w domu, było fajnie,bo w tzw międzyczasie jechałam z dziećmi np. nad jezioro wykąpać się.
W sumie to ja nie lubię dzieci, tak po prostu. Swoje kocham, wnuki także, ale nie jest to do końca moja bajka. Do dzisiaj śmiejemy się, że kiedy syn miał kilka lat wybrałam się z nim do kina. Wzięłam książkę (maniaczka czytania), pomyślałam "Film dla dzieci, jasno będzie, poczytam sobie". Taaa, jasne. Było ciemno, a film z napisami :D "Bruce Wszechmogący". Ale chała, wymęczyłam się czytaniem na głos tak, że pamiętam do dzisiaj. I wiele takich przykładów mogłabym podać. Macierzyństwo jest różne, czasami fajne, a czasami makabryczne. Nie byłam idealną matką, ale wystarczająco dobrą matką. I to dla mnie było i jest ok. Dzisiaj jako babcia cieszę się, jak idę do wnuków, zajmuję się nimi z zaangażowaniem. Ale jeszcze bardziej cieszę się, jak po kilku godzinach wychodzę do swojego spokojnego domku i zwierząt. No i raz, dwa razy w tygodniu zupełnie mi wystarczy.
A Pawłowi proponuję, aby zrezygnował z pracy i na pełen etat zajął się 4 dzieci i domem z przyległościami. Myślę, że po pól roku (po miesiącu :D ) leciałbyś do pracy jak na skrzydłach. Więc nie dajmy się zwariować. No i widzę u Was sprzeczności, bo jednak Twoja żona pracuje. Jako małżeństwo chyba mocno się mijacie przy takim obciążeniu. Aż chciałoby się westchnąć: przykład, nie wykład :D Sorki, to tak dla rozluźnienia atmosfery.
Tak naprawdę to podziwiam Twoją żonę, bo ja z dwójka miałam co robić, a ona sobie z czwórką i to małych dzieci, radzi. I jeszcze pracuje. Szacunek dla niej. Przy takiej liczbie dzieci ta praca to dla jakiegoś cyborga jest.
Nie lubię kiedy kobietę wysyła się do 3 k:kuchni, dzieci, kościoła. Przecież my także jesteśmy ludźmi, różnymi ludźmi.
Dzisiaj jakoś tak dziwnie się dzieje, że dzieci są bardzo w centrum wszechświata dla rodziców. I nie wiem, czy to dla dzieci takie dobre jest.
św. Augustyn
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".
3letniaMężatka
Posty: 150
Rejestracja: 23 lut 2020, 22:16
Jestem: już po kryzysie
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: 3letniaMężatka »

Pavel pisze: 26 lis 2021, 13:00
3letniaMężatka pisze: 26 lis 2021, 0:09 Caliope, mi praca uratowała tyłek, w tych trudnych chwilach. Od 7 do 15 nie myślałam o swoich problemach domowych. Słuchaj, znam wiele par, gdzie jedna osoba w małżeństwie oddaje prawie całą wypłatę na "opiekunkę" byle by wrócić do pracy, zmienić otoczenia i odetchnąć. Byle by wrócić. A może by tak spróbować nawet przez miesiąc? Jestem pewna, że potem ta trudna sytuacja jakoś by rozwiązła z pozytywnym zakończeniem np. znajomy powiedział, że jego znajomy szuka kogoś (...) Siedząc w domu, ciężko było mi znaleźć pracę, ale gdy już ją dostałam to inne oferty wyskoczyły jak z kapelusza 🙂 Czasami wystarczy tylko niewielka zmiana, nawet początkowo kosztem swoich ciężko zarobionych pieniędzy 🙂
Dla mnie to niewyobrażalne, mimo znajomości takich przypadków z życia.
Bogu dzięki moja żona tak nie ma (co nie znaczy, że nie ma nierzadko ochoty uciec z domu - przy czwórce dzieci można jednak mieć po dziurki w nosie).
Teraz żona pracuje zawodowo, ale powody są czysto ekonomiczne.
Za nic w świecie nie chciałbym aby pracowała tylko dlatego by uciec z domu, od matkowania, od dzieci.
Rozumiem, że czasem ma to inne podłoża, np. ekonomiczne, gdy nie ma wyjścia, ale taki przykład, że oddaje się dzieci obcym osobom by zarobić niemal tylko na opłacenie ich?
No, dla mnie niewyobrażalne.
Pavel, kobiety też wracają do pracy zawodowej aby jej nie stracić. Ciężkie czasy. Dużo osób może czyhać na Twoje stanowisko i przebierać nóżkami do pierwszej wpadki . A i przypadki degradacji na niższe stanowisko po macierzyńskim znam. Kobiety wracają z różnych powodów, i też takich jak mówiłeś, że mogą mieć "po dziurki w nosie" opieki nad dzieciakami, chociaż nie je bardzo kochają. Bo nie neguje, że są złymi matkami. Ty chyba też nie? No nie nam oceniać. Nawet jeśli ktoś jest szczęśliwy z tego powodu, że wrócił do pracy i nawet płaci za ten powrót. Może dla zdrowia psychicznego i dobrych relacji w rodzinie to był dobry pomysł właśnie dla tej rodziny?
3letniaMężatka
Posty: 150
Rejestracja: 23 lut 2020, 22:16
Jestem: już po kryzysie
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: 3letniaMężatka »

Pavel pisze: 26 lis 2021, 20:33
Ostatnia moja odpowiedź w tym temacie, bo Caliope to w sumie niespecjalnie dotyczy, wnioskując z jej wpisu.

Jestem szczerze zdziwiony tym pytaniem, ale jako że padło - odpisuję.
Wybacz Pavel, nie doczytałam tego. Nie kontynuuję temu :)
Nowiutka

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Nowiutka »

Pavel pisze: 26 lis 2021, 20:33 Co w tym złego?
Bardziej określiłbym niewłaściwego, nienaturalnego.
Jeżeli matka ucieka w pracę od własnego dziecka i z własnego domu, znaczy że z jakichś powodów z najbardziej naturalną rolą w swoim życiu sobie nie radzi.
Ma to swoje źródła i to je warto wyleczyć zamiast uciekać od swojej natury.
Jeżeli kobieta nie sprawdza się w roli pełnoetatowej matki - to również ma swoje źrodła które warto przepracować. I pracować nad sobą by do tej roli dojrzeć. Bo dziecko to potężna odpowiedzialność.
Ewentualnie można nie powoływać na świat potomstwa, bociany przecież dzieci nie przynoszą.
Zastanawiałam się czy pociagnąć to w swoim wątku czy jednak tutaj - i ciągnę tutaj ze względu na to co napiszę później.
Rozumiem z jednej strony - bo też nie rozumiem po co niektórzy pchali się w dzieci np. żartując, że wychowuje je ulica (bo praca a potem luz bo dzieci gdzie indziej). Z drugiej jakoś reaguję na takie sprowadzanie kobiet do naturalnej roli matki. Obecnie matki są bardziej obciążone niż kiedyś (są same najczęściej, opcjonalnie z ojcem), kiedyś były rodziny wielopokoleniowe, mniej dbało się o emocje dzieci a bardziej się je "hodowało". O tym też wspomina np. blog ojciec. Ja musiałam się pogodzić z rolą matki, dojrzeć, pozbyć się naleciałości z domu (taki schemat myślenia, że dziecko jest przeszkodą - to wyniosłam z domu i musiałam nauczyć się koegzystować z dzieckiem, nie tylko w kwesttii by spać i jeść, wyjść z trybu przetrwania, z depresji, ale i być z dzieckiem). Kiedyś to jednak "łatwiej było ukryć". Bo potrzeba całej wioski by dziecko wychować. I to oddanie dziecka - do placówki, do opiekunku, do rodziny - jest taką wioską obecnie.
I też nie wiem o jakiej karierze mówimy... w pl raczej mało kto ją robi ;) ja pracuję w takiej pracy co mi się nawet podoba, nie frustruje, chociaż kiedyś nie chciałam w takiej skończyć. I jestem przytomniejsza aby bawić się z dzieciem. Tęsknię. Nie to jak jesteśmy 24/h. Gdzie czasem za dużo psiego patrolu puszcze bo pranie/obiad/kąpiel/muszę coś zrobić lub po prostu nie mam głowy być non stop na nim skupiona. Do siedzenia w domu już przywyklam ale w mojej depresji było to istotne - po porodzie miałam swój mały lockdown bo nawet wózek miałam za cieżki by wyjść na spacer. Zamknięta w 4 ścianach na 6 miesięcy.

Caliope pisze: 26 lis 2021, 20:45 Miałam depresję po porodzie syna, bardzo silną, nic nie działało, bo to były hormony. Ogromny spadek progesteronu, myśli samobójcze i depresyjne, cały czas zmęczenie 7 flygich lat. Nie dałabym rady w tamtym okresie nawet wykłócić się o pracę, dziecko trzymało mnie przy życiu. Jestem wdzięczna Bogu, że dałam radę, a podobno kobiety w depresji poporodowej mogą dzieciom zrobić krzywdę, a ja byłam całkiem sama. Jestem z siebie dumna, bo syn żyje, rozwija się jakoś i nie umarł w szpitalu, bo widziałam go beż życia jak urodziłam. Trauma, że stracę dziecko była powodem depresji i bezsilność, że inni decydują za mnie, czy moje dziecko ma umrzeć czy żyć, to była zabawa w Boga. Może kiedys tym ludziom wybaczę ,ale napewno nie teraz.
Nie jestem specjalistą ale próbując wyjść z mojej depresji trochę o niej czytałam.
Jest depresja i jej "eskalacje". Niektóre aż do przemocy. To była moja, kiedy najpierw działąłam a potem uciekałam płakać do innego pomieszczenia co się ze mną dzieje.
Ale są i też eskalacje w drugą stronę - w nadopiekuńczość. Nie znam do końca sytuacji Caliope, czy w kwestii leków np. nie dało by się pielęgniarki chociaż załatwić... ale mam takie poczycie - może mylne - że ona się jednak dzieckiem zasłania.
Caliope, trauma, że stracisz dziecko - czy na pewno już nie boli? Czy twoja depresja to już na pewno przeszłość?
Wróciłąm do wątku doczytać kilka ostatnich wpisów bo nie daje mi to spokoju. Świadczeń żadnych, nie poświęcisz dziecka dla kariery. Gdzieś były wpisy by zostawić ojca z dzieckiem że jakoś sobie poradzą. To też przerabiałam w swojej depresji. Strach, że beze mnie zginie. Naprawdę nie dasz rady - może nie robić kariery, ale iść do jakiejkolwiek pracy - oddać trochę dziecko mężowi i innym wokół siebie?
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Ruta pisze: 26 lis 2021, 21:13 Caliope, system orzekania o niepełnosprawności jest niezależny od NFZ. Inna sprawa, że jak ma się orzeczenie, to w ramach NFZ na podstawie orzeczenia przysługuje więcej. Są rejony, gdzie orzeczenie dostają dzieci z silnymi alergiami. I nie jest to wcale nadużycie, czasem te dzieci także wymagają ogromnego nakładu czasu. Jest trochę papierkowej roboty przy wniosku, ale niedużo. Nic nie kosztuje, spróbować warto.
Próbowałam, nie ma żadnych podstaw, na astmę nie dostanę, na problemy z oczami też nie, na wzrost tym bardziej. Wyczerpałam wszystkie możliwości
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Firekeeper pisze: 26 lis 2021, 20:52 Caliope

Podjęłam się przeczytania Twojego wątku od początku doszłam do 23 strony na razie czyli mniej więcej do wydarzeń z przed roku. Co mi się rzuciło w oczy to 1. Syn 2. Mąż i jego zachowania 3. praca
Chcę by moj syn miał inaczej, ale wiąże się to z tym, że mąż nie docenia mnie, umniejsza to co robię i nie mam zielonego pojęcia jak to zmienić, a tylko to mi nie pasuje i że wtedy mną manipuluje. Wszystko mi jedno gdzie będę pracowała, jak zacznę, liczą się pieniądze ile ich zarobię. Dla mnie moj syn jest priorytetem, dopóki będę mogła się nim zajmować, będę to robić.
W każdym poście przejawia się troska o syna, bo syn zostanie bez ojca, bo syn musi brać leki, syn jest niepełnosprawny. Trochę ja to odbieram jako wymówkę? Skupienie się na synu? Czy rzeczywiście stan dziecka jest na tyle poważny, że nie możesz podjąć pracy czy jest to wymówka żeby jej nie podjąć? Dokładnie rok temu napisałaś, że został u babci czyli nie potrzebuje stałej opieki, czy wtedy jeszcze nie brał leków, a teraz bierze? I dlatego nie może zostać sam? Miałaś ciężki poród, potem depresję rozumiem. Piszę na świeżo to są moje pierwsze spostrzeżenia. Też mam dziecko niepełnosprawne wymagające opieki. Może mąż też tak to widzi, takie skupienie się na synu? Dlatego nalega na pracę? Widzi Cię ciągle w domu w zasadzie w jednej roli czyli matki dziecka? Może też jest tym sfrustrowany? Mieliście kiedyś wspólne zainteresowania? Coś co robiliście razem i było fajnie? Taka odskocznia od codzienności?

Gdyby opieka nad dzieckiem dawała Ci satysfakcję i Cię cieszyła nie potrzebowałabyś docenienia, bo wiedziałbyś, że dobrze robisz. A każdy komentarz męża bierzesz do siebie. Sama w zasadzie się zakręciłam czy chcesz pracy by wyjść i poczuć się bardziej niezależna czy zostać w domu?

Ja wiem, że idealnie to by było zostać w domu, opiekować się dzieckiem i mieć męża, który wraca szczęśliwy do domu, da buziaka, zapyta jak minął dzień, pobawi się z dzieckiem, zrobi wspólnie zakupy, a wieczorem spędzicie razem czas. Ale żeby do tego dojść potrzeba pracy, a ja mam wrażenie, że oboje się okopaliscie i ani w jedną ani w drugą stronę. Ja się sama w tym już pogubiłam więc wyobrażam sobie jak Tobie jest ciężko.
Tak rok temu tych konkretnych nie brał, to jest swierza sprawa, przez co nawet wyjazd gdzieś jest utrudniony, bo leki trzeba trzymać w odpowiedniej temperatrze w lodówce. Mąż w ostrym kryzysie sam mi mówił, że mam się zająć synem nie relacją z nim, bo mnie nie chce i jestem dla niego tylko matką jego syna, nikim więcej. Od dwóch lat nigdzie z nim nie wyszłam, bo nie chce, też twierdził że nie mamy wspólnych zainteresowań choć takie były, zostawiłam mu więc przestrzeń i nie proszę już o czas.Ja niezależność widzę nie przez pryzmat pracy, a tego co się dzieje. Nikogo nie obchodzę, nikt mnie nie wspiera, podejmuje swoje decyzje, to jest niezależność. Gdyby tobą manipulowano i wmawiano ci, że nic nie robisz, wpajano poczucie winy, że przez ciebie dziecko jest chore, to jakbyś czuła? tak samo jak ja, ale można przerwać manipulację terapią, zacznę znów ten temat z moją terapeutką, by bardziej siebie doceniać jak doceniają mnie postronne osoby i specjaliści. Ja przez depresję i presję na mnie nie pamiętam 6 lat życia mojego syna, mam tylko filmy i w głowie mówienie sobie" musisz dać radę sama".Takiej sielanki to przez te wszystkie lata w małżeństwie nie doświadczyłam, więc nawet bym nie pomyślała żeby mąż pytał jak mi dzien minął, a co dopiero razem zakupy i buziak. Takie rzeczy były zanim dziecko sie urodziło, a ja myślałam naiwnie, że tak będzie dalej i że mi pomoże, bo tak ustaliliśmy wcześniej .Za to ja jego pytałam , ja się starałam i przymilalam, aż straciłam siebie, nie miałam sił i czasu by pomyśleć, że ja też chcę być ważna. Ja to wiem, że to jest praca nad małżeństwem, ale sama to ja mogę tylko nad sobą popracować i tyle.Ja nie podjelam decyzji o tym by się odciąć, zajac tylko swoimi sprawami i wyrzucić całkiem mnie z życia, z zainteresowań.
Bławatek
Posty: 1625
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Bławatek »

Ruta pisze: 26 lis 2021, 21:13 Caliope, system orzekania o niepełnosprawności jest niezależny od NFZ. Inna sprawa, że jak ma się orzeczenie, to w ramach NFZ na podstawie orzeczenia przysługuje więcej. Są rejony, gdzie orzeczenie dostają dzieci z silnymi alergiami. I nie jest to wcale nadużycie, czasem te dzieci także wymagają ogromnego nakładu czasu. Jest trochę papierkowej roboty przy wniosku, ale niedużo. Nic nie kosztuje, spróbować warto.
Ruta ma rację. Wiele zależy od regionu i czasami od widzimisię orzecznika, ale jak się nie spróbuje to się nie wie.

Caliope wniosek nie jest trudny, wystarczy gdy któryś lekarz leczący dziecko Ci wypisze, a im więcej masz dokumentów o stanie zdrowia dziecka tym lepiej, a Wy macie o urodzenia. Robisz ksero, dołączasz do wniosku i czekasz. A nuż się uda.
Bławatek
Posty: 1625
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Bławatek »

Caliope pisze: 26 lis 2021, 10:02
Bławatek pisze: 26 lis 2021, 7:10
Firekeeper pisze: 25 lis 2021, 23:00 Caliope



Mnie osobiście trafia jak słyszę słowa ojców, że POMAGAJĄ żonie, bo wyjdą na spacer z dzieckiem, bo odrobią lekcję, bo ubiorą rano do szkoły. Ja wiem, że to wyrażenie jest utarte od wieków. Ale dzieci nie są własnością żony, nie są naszymi osobistymi rzeczami żeby mówić ,, pomogłem Ci zawieść dziecko do przedszkola" To jest taki sam obowiązek ojca zająć się swoim dzieckiem jak żony. Kobiety chyba też powinny zacząć mówić: ,,Pomagam Ci, bo siedzę cały dzień z dzieckiem w ramach mojego macierzyństwa i możesz pracować " 😡
Tak, ja też się zawsze wściekałam jak podobne słowa słyszałam od męża. On wyszedł na 30 minutowy spacer a ja w tym czasie miałam umyć kilka okien. Na moje pytanie czemu wrócili tak wcześnie padła odpowiedź 'bo zaczął padać deszcz (parę kropelek spadło), a poza tym to tu nie ma gdzie chodzić", a ja z wózkiem, a potem z chodzącym synem robiłam kilometry, a spacery trwały nawet 3 godziny. Nawet w czasie deszczu, bo przecież największą frajdą jest chodzenie po kałużach. Tak, wielu mężów "pomaga" żonie - i żądają za to wdzięczności i pochwał.

Oczywiście jest wielu mężczyzn, dla których obowiązki domowe i z dziećmi to normalność i przyjemność a nie wyczyn, czy przykry wymóg.

Caliope ja się zastanawiam jak długo ty tak dasz radę funkcjonować, bo to nie jest normalne. I mimo, że jak piszesz tolerujesz to wszystko to niestety prędzej czy później to wszystko wybuchnie - bo latami Ci się gromadzi smutek, bezradność, zniechęcenie, żal, ból...
Tu od razu wchodzi 12 kroków i Modlitwa o Pogodę ducha. Nie możesz czegoś zmienić, olej to, to jest maksyma nawet z terapii. Życie jest za krótkie by żyć w swoim bólu i smutku. Ze mną jest wiara choć teraz mam kryzys, ale ja radzę sobie sama. Bezradność była tylko raz, kiedy rodziłam syna, całe życie daje rade, bezradności nie ma w moim słowniku. Najwieksza szkola życia, to być wyrzuconym z domu i dać sobie radę.
Caliope modlitwę o pogodę ducha znam od młodości - czasów oazy młodzieżowej. Do tego całe życie żyliśmy skromnie bo jak już wiele razy pisałam mój ojciec nigdy nie angażował się w życie rodzinne i obowiązki, zapewnienia bytu rodzinie (tzn. zarabiał, ale nic więcej żeby polepszyć warunki życia). A i w zadowolenie wzorem Pollyanny od dziecka grałam. I też nie potrzebuję tak jak moje koleżanki zmieniać co 3 lata cały wystrój mieszkania, samochody, jeździć za granicę. Itd. Ale postępowanie mojego męża przez te parę lat małżeństwa doprowadzało mnie do szewskiej pasji. Bo ile można się dostosowywać do kogoś, ile można żyć tak jak się nigdy nie chciało, ileż można zapominać o sobie. W pewnym momencie ma się dość. Nie da się wszystkiego olać, bo wówczas żyje się tak jak się nie chciało i życie jednak przelatuje a jak wiemy czasu się nie cofnie.

Miałaś trudne dzieciństwo, szybko wyszłaś z domu rodzinnego i musiałaś dać sobie radę. Więc masz w sobie siłę. A teraz przy synu, którego kochasz i chcesz dla niego jak najlepiej zapewne znalazłaś byś więcej siły do zmian. Tylko zapewne masz tak jak ja - blokują Cię jakieś cechy charakteru, strach, niepewność jutra, czy dasz sobie radę, marzenie aby syn miał pełną rodzinę. Tylko, że w tym momencie syn widząc Was i tak uczy się złych postaw ludzkich.

Caliope mi się w pewnym momencie przelało, a uwierz - całe życie wszędzie słyszałam, że małżeństwo jest na zawsze i nie ważne jaki jest mąż, trzeba razem żyć, mieszkać. Nie, nie trzeba, czasami nawet lepiej żyć osobno. To nie jest zachęta do rozwodu.

Caliope te wszystkie ostatnie myśli przez różne osoby kierowane do Ciebie zapewne mają Ci pomóc w zmianach, małymi krokami, bo jak się czyta wszystkie historie to widać, że się w pewnym momencie przelewa któremuś małżonkowi. Może być że Tobie, ale również Twojemu mężowi. Bo nawet gdy piszesz, że jemu jest dobrze to zapewne jednak nie.
Bławatek
Posty: 1625
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Bławatek »

Caliope pisze: 27 lis 2021, 2:40
Tak rok temu tych konkretnych nie brał, to jest swierza sprawa, przez co nawet wyjazd gdzieś jest utrudniony, bo leki trzeba trzymać w odpowiedniej temperatrze w lodówce
Caliope to znowu ja.

Może właśnie z tego powodu warto spróbować uzyskać orzeczenie dla syna a dla siebie świadczenie. Bo z tego co piszesz to nie możesz podjąć pracy że względu na właściwe zaopiekowanie się synem i podawanie mu leków. Warto spróbować - nie wiele tracisz ( czas na skompletowanie dokumentacji i wizytę w ośrodku), a możesz wiele zyskać - pieniądze a także możliwość zorganizowania synowi rehabilitacji, wyjazdów na turnusy - wiele stowarzyszeń się tym zajmuje.

Jak pisałam ostatnio w rodzinie mamy przypadek gdy kilkulatek nagle ortopedycznie zachorował i musi mieć ortezę (dość skomplikowaną w zakładaniu i ograniczającą ruchy) i jego mamie udało się dostać na niego świadczenie, mimo, że dziecko pomimo ograniczeń fizycznych jest dalej żywym i szybkim dzieckiem. Ja jak na niego patrzę to się zastanawiam jak on daje radę w tym sprzęcie tak działać - tzn. biegać, chodzić po schodach. A też od niej słyszeliśmy, że nie warto iść nic załatwiać, bo przecież on sobie świetnie radzi. Ale w końcu spróbowali.

Ograniczenia są tylko w nas.
Astro
Posty: 1199
Rejestracja: 17 mar 2018, 15:41
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Astro »

Caliope warto spróbować , może być i łatwiej i tobie i synowi. W różnych aspektach .
Rozwoju i poprawy zdrowia syna, finansowo , czy może nawet czasowo dla ciebie .
" Każdy z was , młodzi przyjaciele , znajduje też w życiu jakieś swoje Westerplatte.Jakis wymiar zadań , które musi podjąć i wypełnić ... Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można zdezerterować. " Ojciec Święty Jan Paweł II
Firekeeper
Posty: 802
Rejestracja: 24 maja 2021, 19:46
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Firekeeper »

Samo orzeczenie o niepełnosprawności na które przysługuje zasiłek pielęgnacyjny (ok 215zl ) dosyć łatwo jest dostać. Ale samo świadczenie pielęgnacyjne (ok 2 tys) z punktem 7 o potrzebie stałej opieki nad dzieckiem jest ciężko uzyskać, zwłaszcza teraz. Odrzucają od razu. Można w sądzie walczyć i się odwoływać. Niektórym się udaje. To, że lek musi być w lodówce nie wiele ich będzie obchodzić. No chyba, że lek musi być podawany w ciągu dnia i trzeba dojeżdżać z lekiem do szkoły to może to jakoś da się ugrać. Na astmę możesz próbować. Ja też mam na orzeczeniu choroby towarzyszące astma i AZS. Ale to też w praktyce wygląda tak, że rano robię inhalacje i wieczorem i w razie duszności w przedszkolu jestem pod telefonem, ale nie zdążyło się jeszcze, żebym musiała jechać. Złożyć możesz, najwyżej jak odrzucą punkt 7 to złożyć odwołanie do komisji wojewódzkiej. Najważniejsze to znaleźć kod choroby na które przysługuje orzeczenie o niepełnosprawności. Na astmę przysługuje tylko punkt 8.
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Pavel »

Tu się odniosę, bo uważam że istotne by to wybrzmiało. Żaden racjoholizm, jak dla mnei możecie panie zostać przy swoim. To tylko moje przemyślenia i stanowisko.
renta11 pisze: 26 lis 2021, 22:34 To ja przedstawię swoje zdanie na temat macierzyństwa.
Sama jestem dzieckiem z kluczem na szyi, babcia zmarła jak miałam 5 lat, brat 6. Rodzice pracowali, a my po szkole z kluczem na szyi biegaliśmy po podwórku. W przedszkolu byliśmy już przed 6, bo mama jechała do pracy na 7. To z przedszkola wspominam nie najlepiej. Ale już w szkole podstawowej było ok. Sąsiadka mnie czesała rano, obiad jedliśmy z rodzicami między 16-17. Nie wspominam tego jako traumy. A zabawy na podwórku były fajne, dużo dzieci.
Ja się wychowywałem podobnie. I efekty, konsekwencje również tego odczułem w dorosłym życiu. Zrozumiałem zaś podczas pracy nad sobą, bo traumy z tego powodu również nie odczuwałem. Moim przewodnikiem nie był ojciec (ciagle w pracy, a jak nie w pracy to głownie spał lub przed tv), nie była mama (praca lub inne zajęcia), a podwórko i mainstream. Nie to, że całkowicie się nie sprawdzili, ale było to niezmiernie dalekie od optimum.
Co bardzo istotne - rodzice nie byli przygotowani do swojej roli, masa dysfunkcji i deficytów - efekt „pracy” poprzedniego pokolenia. a u nich jeszcze poprzedniego. Nikt nie wpadł na to, że warto to zmienić. Oczywiście inne czasy i uwarunkowania.
Tak czy owak, efektem wychowania głównie przez podwórko i mainstream był bałagan w głowie, ich wartości i sposoby na życie.
Efekty końcowe to moje funkcjonowanie, wybór żony i późniejszy bałagan w małzeństwie. To wszystko system naczyń połączonych.
Dla swoich dzieci zdecydowanie tego nie chcę.
renta pisze: Nie widzę powodu, aby matka miała się w życiu realizować tylko jako matka. To jakieś archaiczne myślenie jest, seksistowskie nawet.
Ja również nie widzę :)
Tylko warto do tego dodać, że w zdrowej sytuacji kariera matki powinna być tą najważniejszą.
Posiadanie dzieci to nie jest przecież obowiązek.
renta pisze: A Pawłowi proponuję, aby zrezygnował z pracy i na pełen etat zajął się 4 dzieci i domem z przyległościami. Myślę, że po pól roku (po miesiącu :D ) leciałbyś do pracy jak na skrzydłach. Więc nie dajmy się zwariować. No i widzę u Was sprzeczności, bo jednak Twoja żona pracuje. Jako małżeństwo chyba mocno się mijacie przy takim obciążeniu. Aż chciałoby się westchnąć: przykład, nie wykład :D Sorki, to tak dla rozluźnienia atmosfery.
Ale ja się nie obrażam :)
Z propozycji korzystam i taki jest właśnie mój, nasz cel - by korzystać duuuużo pełniej.
Powrót do Polski, edukacja domowa dzieci, bycie z nimi jak najdłużej i wychowanie ich, przygotowanie do samodzielności. Jako dodatek, bardzo istotny, gospodarstwo ekologiczne by żywieniowo być jak najbardziej samowystarczalnym.
Tym razem, w przeciwieństwie do tego co my mieliśmy - właściwie. Na ile będę potrafił oczywiście ;)

Dlatego właśnie żona się przeciąża aktualnie (od 3 miesięcy), dlatego przeciążam się i ja - aby docelowo stać się ojcem na pełen etat.
By jak najszybciej zmienić to jak żyjemy, bo ciężko to półniewolnictwo w tym chorym systemie nazwać życiem. Na pewno zaś nie jest takie jakie bym chciał przeżywać.
Ja chętnie bym żonę zastapił w domu, mając świadomość jak ciężka, wymagająca i odpowiedzialna to robota. Od zawsze doceniałem rolę „gospodyni domowej”. Wiedząc, że czasem można dostać szmergla z naszymi dzieciakami, to nie są chodzące anioły ;)
Niestety jej zarobki nie wystarczyłyby do utrzymania w tym systemie. Moje z kolei nie wystarczają by się z niego wyrwać. Stad połączenie sił i okresowe przeciążenie, mam nadzieję, że nie dłuższe niż rok, półtora.
Coś za coś.

Ja akurat uwielbiam dzieci, nie tylko swoje. W domu potrafię ogarnąć i posiłki, i sprzątanie i dzieci. I robię to gdy mogę w dodatku :)
Także szmergla bym nie dostał. Na bank. Przetestowane już.

Taka „zwykła” praca, która nie jest łączona z pasją (czyli np. moja aktualna - nie boli mnie, ale przyjemności nie sprawia) nie jest z pewnością miejscem do którego chciałbym uciekać od własnych dzieci.
To tylko środek do utrzymania rodziny. Mało która praca u mało którego człowieka jest czymś innym z mojej obserwacji, ludzie często sobie po prostu wmawiają, że jest inaczej.
renta pisze: Tak naprawdę to podziwiam Twoją żonę, bo ja z dwójka miałam co robić, a ona sobie z czwórką i to małych dzieci, radzi. I jeszcze pracuje. Szacunek dla niej. Przy takiej liczbie dzieci ta praca to dla jakiegoś cyborga jest.
Ja też podziwiam, doceniam, szanuję i to wyrażam :) Bo to mega trudna robota, nie mam wątpliwości.
renta pisze: Nie lubię kiedy kobietę wysyła się do 3 k:kuchni, dzieci, kościoła. Przecież my także jesteśmy ludźmi, różnymi ludźmi.
Ja tam żony nigdzie nie wysyłam. Nie jestem jej ojcem, a mężem.
renta pisze: Dzisiaj jakoś tak dziwnie się dzieje, że dzieci są bardzo w centrum wszechświata dla rodziców. I nie wiem, czy to dla dzieci takie dobre jest.
W centrum powinien być Bóg.
Natomiast samo skupienie w pewnym okresie na dzieciach, o ile jest mądrze realizowane, z pewnością jest w mojej ocenie dobre. To odpowiedzialność którą na siebie wzięliśmy i bardzo bolesne konsekwencje jeśli tę misję spapramy. Odczułem to na własnej skórze.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
ODPOWIEDZ