Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Avys
Posty: 220
Rejestracja: 21 cze 2020, 8:31
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Avys »

Caliope pisze: 07 paź 2022, 1:54 Niestety da mnie najwiekszą wartością w życiu jest miłość. Miłość od Boga I ludzi kochających na jego podobieństwo.

Caliope, może warto popracować nad tym „Niestety”? Dla mnie jest w tym zdaniu jakaś totalna sprzeczność.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

Avys pisze: 07 paź 2022, 16:41
Caliope pisze: 07 paź 2022, 1:54 Niestety da mnie najwiekszą wartością w życiu jest miłość. Miłość od Boga I ludzi kochających na jego podobieństwo.

Caliope, może warto popracować nad tym „Niestety”? Dla mnie jest w tym zdaniu jakaś totalna sprzeczność.
Caliope, ja z kolei sobie myślę, że ludzka miłość jest bardzo niedoskonała. Jeśli będę oczekiwać od ludzi miłości na wzór Boga, to za dużo tej miłości nie znajdę i będę stale rozczarowana. I wtedy rzeczywiście czulabym, że "niestety". No bo bym tej miłości nie znajdowała.

Jezus kocha mnie bez pamięci. Oddał za mnie życie. Mąż kocha mnie tak, jak kocha siebie. Mama kocha mnie tak jak kocha siebie. Szef kocha mnie tak jak kocha siebie. Bardzo niedoskonałe te miłości, bo bardzo mało kochamy. Mało kochamy Boga, mało kochamy siebie, więc i innych kochamy mało, niedoskonale.

Kocham moje dzieci do bólu. Ryzykowałam życiem, by mój młodszy syn miał szansę na zdrowie. Nie wahałam się. Sama dziś się dziwię jak miłość nie zostawiła wtedy we mnie miejsca na lęk. I mimo tego ogromu miłości nie raz moje dzieci zraniłam. Kocham męża, tak mocno, że możliwe, że oddałabym za niego życie. Jestem pewna, że mimo tej mojej miłości mój mąż, którego tak pokochalam nosi w sercu wiele ran, które mu zadałam.

Jestem też pewna, że mój mąż mnie kocha. Ale też jest człowiekiem, nie radzi sobie z obowiązkami, uwikłaniami, pożądaniem, z samym sobą, ze światem. Rani. Choć kocha.

Największe rany nosimy od tych, których kochamy najbardziej.

Zecydowałam nie oglądać się na innych. Uczę się kochać lepiej, właśnie tych niedoskonalych ludzi. Mojego męża, syna, wredną sąsiadkę. Przyjaciół i nieprzyjaciół. Różnie mi to idzie, wiele razy zwyciężają we mnie egoizmy, szczególnie, gdy czuję się zraniona, załączają mi się mechanizmy obronne, które w istocie są mechanizmami ataku, rany za ranę.

Sama nie dam rady lepiej kochać, bo niczym się od innych nie różnię. Może jestem tylko pokręcona nieco ponad przeciętną. Ale Łaska do takiej miłości uzdalnia. Dzięki takiej Łasce kocham i rozwijam miłość do męża. Mądrą, stawiającą granice, a zarazem czułą, wierną, wybaczającą. Taka miłość jest dobra, bo syci mnie tak, że nie trzeba wzajemności. Czuję się szczęśliwa kochając taką miłością.

Matka Teresa zapytana czy widzi potrzeby zmian w Kosciele, powiedziała, że widzi. Pierwszą potrzebę zmiany, którą dostrzega i którą koniecznie trzeba wprowadzić jest zmiana w niej samej.

Ja sobie tak właśnie myślę, że z tą miłością mogę zacząć nie oglądając się na innych.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Monti pisze: 07 paź 2022, 13:54 Caliope, pozwól, że zacytuję Ci do przemyślenia fragment świetnego poradnika, który właśnie czytam:
"Pamiętajcie, żeby nie bawić się z życiem w "tak, ale". "Mogę czuć się lepiej, ale to nie zależy ode mnie". "Będę szczęśliwy, ale teraz to niemożliwe" i tak dalej. To zwodnicza wymówka, która stwarza pozory, że coś jest niemożliwe do zrobienia. Pod słowem "ale" kryje się albo lęk, albo wygoda. W jednym i drugim przypadku mówiąc "ale" usprawiedliwiacie się, żeby pozostać w waszej strefie komfortu - i oddajecie odpowiedzialność za to losowi" (M. Matych, Jak żyć z lękiem. Poradnik, s. 241).
Monti, od męża często też słyszę, że wszystko można zrobić, a nie da się jednak odbudować związku ze mną. Zawsze mnie to śmieszy jak to mówi, jak następnym razem to powie, to właśnie to mu uświadomię. Przecież o to tutaj chodzi, o więź sakramentalną i emocjonalną. Cała reszta jest do zrobienia, nawet można sobie nogi wydłużyć i przeszczepić twarz, zmienić płeć też można i umrzeć też można. A tego bez pozwolenia drugiej osoby, bo nie chce, nie da się zrobić i koniec .
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

Caliope pisze: 07 paź 2022, 22:50
Monti pisze: 07 paź 2022, 13:54 Caliope, pozwól, że zacytuję Ci do przemyślenia fragment świetnego poradnika, który właśnie czytam:
"Pamiętajcie, żeby nie bawić się z życiem w "tak, ale". "Mogę czuć się lepiej, ale to nie zależy ode mnie". "Będę szczęśliwy, ale teraz to niemożliwe" i tak dalej. To zwodnicza wymówka, która stwarza pozory, że coś jest niemożliwe do zrobienia. Pod słowem "ale" kryje się albo lęk, albo wygoda. W jednym i drugim przypadku mówiąc "ale" usprawiedliwiacie się, żeby pozostać w waszej strefie komfortu - i oddajecie odpowiedzialność za to losowi" (M. Matych, Jak żyć z lękiem. Poradnik, s. 241).
Monti, od męża często też słyszę, że wszystko można zrobić, a nie da się jednak odbudować związku ze mną. Zawsze mnie to śmieszy jak to mówi, jak następnym razem to powie, to właśnie to mu uświadomię. Przecież o to tutaj chodzi, o więź sakramentalną i emocjonalną. Cała reszta jest do zrobienia, nawet można sobie nogi wydłużyć i przeszczepić twarz, zmienić płeć też można i umrzeć też można. A tego bez pozwolenia drugiej osoby, bo nie chce, nie da się zrobić i koniec .
Caliope, uważam dokładnie przeciwnie.

Nie da się zmienić płci, można tylko zaburzyć naturalne funkcjonowanie ciała, ale to nie sprawi, że ciało zacznie funkcjonować tak, jak ciało osoby płci przeciwnej. Nie da się też umrzeć, można zostać zabitym. To nie to samo co naturalna śmierć.
Można majstrować przy ciele, ale nogi nie stają się od tego dłuższe, tylko kosztem ogromnego cierpienia kości zostają mocno osłabione (interesowałam się tym, bo jako młoda kobieta chciałam znaleźć sposób, by urosnąć, ja jestem malutka, świat jest dla mnie trochę "za duży", a wszystkie krzesła za wysokie, tylko teraz już siebie akceptuję). Nie da się przeszczepić twarzy, traci się swoją, a funkcjonowanie z inną powoduje szereg poważnych zaburzeń, w tym psychicznych. Zaburzanie naturalnych funkcji ciała nie jest gładkim procesem prowadzącym do zmian, tylko bardzo to ciało rozstraja.

Natomiast w relacjach da się zrobić wiele. Także w pojedynkę. Większość małżeństw, które poznałam, które wróciły do jedności, zaczynało odbudowę od cierpliwej kochającej postawy żony lub męża. Jednej tylko osoby. Postawy przyjmowanej mimo odrzucenia, w sytuacjach bardzo trudnych, zdrad, oszustw finansowych, zostawiania z odpowiedzialnością. Sama staram się takiej postawy nauczyć. I to przynosi efekty. Moja relacja z mężem się poprawia. Cieszę się już od długiego czasu brakiem przemocy. Niby mało, patrząc na to, czym jest relacja idealna, ale tak naprawdę to jest ogromna zmiana. I wprowadziłam ją w pojedynkę. I dlugonnantym polu orałam sama.
Przyszedł jednak i taki czas, że mąż zaczął w tym ze mną współpracować. Bez rozmów. Po prostu stosował to, co ja uczyłam się stosować wobec niego do mnie. Chyba z początku bardziej odwetowo i złośliwie, niż w dobrych intencjach, bo moje granice mojego męża uwierały. I tak mój mąż zakończył przemoc po mojej stronie. Mnie jego nowe granice też potem uwierały i wkurzały. Chyba wciąż jeszcze wychodzimy oboje z szoku...

Da się poprawiać relację bez zgody i współpracy drugiej osoby, a nawet jak przypadku mojego małżenstwa, przy aktywnym sprzeciwie drugiej osoby. Tak jak mówiła Matka Teresa, zaczynamy od siebie, nie oglądamy się na innych.
Awatar użytkownika
ozeasz
Posty: 4368
Rejestracja: 29 sty 2017, 19:41
Jestem: w separacji
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: ozeasz »

Caliope pisze: 07 paź 2022, 1:54 Niestety da mnie najwiekszą wartością w życiu jest miłość. Miłość od Boga I ludzi kochających na jego podobieństwo. Nie potrafię, żyć w inny sposób, nie potrafię być zimnym lodem. Syn jest największym moim szczęściem, dzięki niemu zawsze tli się iskierka
Caliope co to znaczy ze Twoją największą wartością w życiu jest miłość, czy to znaczy że jak napisałaś zdanie dalej pragniesz doświadczać miłości od Boga i ludzi?

Czy sama chcesz kochać?

Bo skoro to pierwsze to jestem przekonany o tym, że Bóg kocha bezgranicznie i nieodwołalnie, całkowicie i w pełni, każdego z nas, więc tu tylko jest kwestia czy w to wierzysz, czy Mu ufasz i czy każdego dnia otwierasz się na to co On chce dawać, czasem to jest radość a czasem cierpienie, On daje, dopuszcza, ja potrzebowałem to sobie uzmysłowić wiele lat .
Mówił Syjon: "Pan mnie opuścił,
Pan o mnie zapomniał".
Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu,
ta, która kocha syna swego łona?
A nawet, gdyby ona zapomniała,
Ja nie zapomnę o tobie.
Oto wyryłem cię na obu dłoniach...Iz 49, 14-16
Jedne z wielu Słów które głęboko zapadły w moje serce, On to mówi do każdego i każdej z nas...

I w tym nie ma żadnych przeszkód prócz Twojej woli i otwarcia się na Tę miłość, odkrywania w czym Ona jest każdego dnia i jak Bóg ją wobec ciebie wyraża,(Pismo Święte to jedno z takich miejsc). Tu nie ma założenia "czy?" a raczej nastawienie i czujność w odkrywaniu tej miłości w Tobie i wokół Ciebie, a to naprawdę jest jest "kosmos" jeśli tego doświadczysz.

Przeszkodą w moim doświadczeniu nadal jest zbyt małe serce, wyobraźnia i zamykanie Bożego działania" w jakiś ramach, które wyniosłem z domu lub które stworzyłem na własne potrzeby żeby "oswoić środowisko" by funkcjonować w rzeczywistości która jest moja bo jakoś nazwana, choć czasem fałszywie i nieadekwatnie, ale mam świadomość już mojego małego rozumku wobec Jego potęgi i wszechmocy.

Inną sprawą jest miłość moja do siebie a bardziej do innych, ja już wiem, przynajmniej w moim życiu tak jest, że nie umiem kochać, mogę przyjmując Bożą miłość nieudolnie ją przekazywać, ale doświadczam kruchości moich możliwości dosyć często. Widzę że moje starania nieraz dają odwrotny skutek, za to jakoś tak "przy okazji" kiedy staram się ze swojej strony o budowanie relacji z Bogiem, Jezusem bo z Nim mi jakoś łatwiej, to ta więź mnie zmienia, moim celem nie są zasady a utrzymanie i pogłębianie tej więzi.

Wyleczyłem się już z tekstów typu "kocham", bo cóż to znaczy w moim wypadku i w tych czasach kiedy samo wyrażenie się zdewaluowało, zwykle na początku małżeństwa to znaczyło: "kochaj mnie", później "przecież skoro ja tobie, to chyba normalne że i ty mnie", wiele w tym było mojego "zrozumienia" miłości która raczej nią nie była.

Jezus cierpliwie i stale stara się mi to pokazać, swoją postawą, tym jak mnie widzi, jak mnie traktuje, jak wygląda nasza relacja.

Dzisiaj już wiem że kiedy wybieram intencję wobec kogoś aby tę miłość nieudolnie próbować wyrażać i okazywać nikt mi tego nie zabroni, to jedyna rzecz w której mogę doświadczyć i własnej wolności częściej swojej małości kiedy się okazuje że jednak nie potrafię. Wiem jednak że to jestem ja i to mój wybór, im bardziej moja żona się ode mnie odsuwa tym bardziej ta moja intencja miłości się oczyszcza.

Kiedyś JP2 powiedział coś w rodzaju: "nie można ofiarować czegokolwiek nie posiadając siebie" i ja to widzę w moim życiu, najdrobniejszy gest miłości wypływający tylko z serca, bez żadnych muszę, powinienem, tak należy, a tylko z tego tak chcę, tak decyduję i jestem w tym w zgodzie ze sobą bez żadnych oczekiwań potrafi uwolnić a zarazem być perłą i największym skarbem, bo miłość ... tu to opisał świetnie Św. Paweł.

Moim marzeniem, celem jest nie kochać bo tak trzeba, bo należy, bo sam jestem kochany, ale by miłość stała się istotą mojego życia, bo wtedy dopiero wyrażanie jej w pełni będzie zgodne ze mną i moim "ja" jak w słowach proroka Jeremiasza:
Oto nadchodzą dni - wyrocznia Pana -
kiedy zawrę z domem Izraela <i z domem judzkim>
nowe przymierze.
Nie jak przymierze, które zawarłem z ich przodkami,
kiedy ująłem ich za rękę,
by wyprowadzić z ziemi egipskiej.
To moje przymierze złamali,
mimo że byłem ich Władcą
- wyrocznia Pana.
Lecz takie będzie przymierze,
jakie zawrę z domem Izraela
po tych dniach - wyrocznia Pana:
Umieszczę swe prawo w głębi ich jestestwa
i wypiszę na ich sercu.
Będę im Bogiem,
oni zaś będą Mi narodem.
I nie będą się musieli wzajemnie pouczać
jeden mówiąc do drugiego:
"Poznajcie Pana!"
Wszyscy bowiem od najmniejszego do największego
poznają Mnie...Jr 31,31-34


Skoro Bóg jest dobry, najlepszy i dzieje się w moim życiu źle, to są dwie możliwości, że realnie nie dopuszczam Go do mojego życia i to mogą być konsekwencje lub dopuszczam ale coś dzieje się, na co ja nie mam wpływu, ale ufam że robiąc wszystko to, czego On oczekuje, co dopuszcza, (bo w Jego miłującej i panującej Obecności nie ma ani odrobiny zła) i czekam na zrozumienie lub nie, bo już wiem że są rzeczy których się nie da zrozumieć ani wytłumaczyć, gdzie potrzebne jest zaufanie które staje się pomostem z: "nie da się, do - z Nim wszystko jest możliwe".
Miłości bez Krzyża nie znajdziecie , a Krzyża bez Miłości nie uniesiecie . Jan Paweł II
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Ruta pisze: 08 paź 2022, 7:57
Caliope pisze: 07 paź 2022, 22:50
Monti pisze: 07 paź 2022, 13:54 Caliope, pozwól, że zacytuję Ci do przemyślenia fragment świetnego poradnika, który właśnie czytam:
"Pamiętajcie, żeby nie bawić się z życiem w "tak, ale". "Mogę czuć się lepiej, ale to nie zależy ode mnie". "Będę szczęśliwy, ale teraz to niemożliwe" i tak dalej. To zwodnicza wymówka, która stwarza pozory, że coś jest niemożliwe do zrobienia. Pod słowem "ale" kryje się albo lęk, albo wygoda. W jednym i drugim przypadku mówiąc "ale" usprawiedliwiacie się, żeby pozostać w waszej strefie komfortu - i oddajecie odpowiedzialność za to losowi" (M. Matych, Jak żyć z lękiem. Poradnik, s. 241).
Monti, od męża często też słyszę, że wszystko można zrobić, a nie da się jednak odbudować związku ze mną. Zawsze mnie to śmieszy jak to mówi, jak następnym razem to powie, to właśnie to mu uświadomię. Przecież o to tutaj chodzi, o więź sakramentalną i emocjonalną. Cała reszta jest do zrobienia, nawet można sobie nogi wydłużyć i przeszczepić twarz, zmienić płeć też można i umrzeć też można. A tego bez pozwolenia drugiej osoby, bo nie chce, nie da się zrobić i koniec .
Caliope, uważam dokładnie przeciwnie.

Nie da się zmienić płci, można tylko zaburzyć naturalne funkcjonowanie ciała, ale to nie sprawi, że ciało zacznie funkcjonować tak, jak ciało osoby płci przeciwnej. Nie da się też umrzeć, można zostać zabitym. To nie to samo co naturalna śmierć.
Można majstrować przy ciele, ale nogi nie stają się od tego dłuższe, tylko kosztem ogromnego cierpienia kości zostają mocno osłabione (interesowałam się tym, bo jako młoda kobieta chciałam znaleźć sposób, by urosnąć, ja jestem malutka, świat jest dla mnie trochę "za duży", a wszystkie krzesła za wysokie, tylko teraz już siebie akceptuję). Nie da się przeszczepić twarzy, traci się swoją, a funkcjonowanie z inną powoduje szereg poważnych zaburzeń, w tym psychicznych. Zaburzanie naturalnych funkcji ciała nie jest gładkim procesem prowadzącym do zmian, tylko bardzo to ciało rozstraja.

Natomiast w relacjach da się zrobić wiele. Także w pojedynkę. Większość małżeństw, które poznałam, które wróciły do jedności, zaczynało odbudowę od cierpliwej kochającej postawy żony lub męża. Jednej tylko osoby. Postawy przyjmowanej mimo odrzucenia, w sytuacjach bardzo trudnych, zdrad, oszustw finansowych, zostawiania z odpowiedzialnością. Sama staram się takiej postawy nauczyć. I to przynosi efekty. Moja relacja z mężem się poprawia. Cieszę się już od długiego czasu brakiem przemocy. Niby mało, patrząc na to, czym jest relacja idealna, ale tak naprawdę to jest ogromna zmiana. I wprowadziłam ją w pojedynkę. I dlugonnantym polu orałam sama.
Przyszedł jednak i taki czas, że mąż zaczął w tym ze mną współpracować. Bez rozmów. Po prostu stosował to, co ja uczyłam się stosować wobec niego do mnie. Chyba z początku bardziej odwetowo i złośliwie, niż w dobrych intencjach, bo moje granice mojego męża uwierały. I tak mój mąż zakończył przemoc po mojej stronie. Mnie jego nowe granice też potem uwierały i wkurzały. Chyba wciąż jeszcze wychodzimy oboje z szoku...

Da się poprawiać relację bez zgody i współpracy drugiej osoby, a nawet jak przypadku mojego małżenstwa, przy aktywnym sprzeciwie drugiej osoby. Tak jak mówiła Matka Teresa, zaczynamy od siebie, nie oglądamy się na innych.
Nie wiem co to znaczy poprawianie relacji, jeśli nie ma kogoś by ją z nim poprawiać. U mnie to jest moja niechęć do powrotu z pracy do mieszkania nawet, a gdzie relacja. Nie mam o czym rozmawiać z mężem, oprócz kłótni o forsę i o dziecku. A co zrobię jak będę miała więcej wolnego? chyba będę bez celu snuła się po centrach handlowych, bo przyzwyczaiłam się że jestem samotna i nie potrzebuję nikogo do siedzenia z nim w domu. Sama ze sobą nie mogę mieć relacji, bo to nienormalne gadać ze sobą.
Wszystko co napisałam można zrobić, bo ja miałam jeden zabieg i nie czuje się z tym źle, a w końcu żyje normalnie. Mur postawiony raz nie runie za szybko lub wcale, bo stawiający go musi dać go zburzyć. Tylko Bóg wie czy to jest możliwe.
Monti
Posty: 1260
Rejestracja: 21 mar 2018, 18:14
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Monti »

Caliope, ten fragment zacytowałem nie po to, żebyś odnosiła go do swojego męża, tylko do siebie. Męża na razie zostaw na boku. Może się uda naprawić Wasz związek, a może nie - na razie to nieistotne. Musimy wszyscy uczyć się być szczęśliwymi tu i teraz - w tych okolicznościach, w jakich się znajdujemy, nie szukając wymówek, że czegoś nam brakuje.
"Szukaj pokoju, idź za nim" (Ps 34, 15)
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Monti pisze: 08 paź 2022, 10:28 Caliope, ten fragment zacytowałem nie po to, żebyś odnosiła go do swojego męża, tylko do siebie. Męża na razie zostaw na boku. Może się uda naprawić Wasz związek, a może nie - na razie to nieistotne. Musimy wszyscy uczyć się być szczęśliwymi tu i teraz - w tych okolicznościach, w jakich się znajdujemy, nie szukając wymówek, że czegoś nam brakuje.
Nie mogę być szczęśliwa nie mając nic co mi to szczęście da. Nie chodzi o ludzi, a o mnie i moje rzeczy, plany. Nie potrafię być szczęśliwa kiedy nie mogę dla siebie nic zdziałać, bo mnie nie stać, czy nie mam jak się zrealizować, bo nie mam czasu, miejsca. Dużo chciałabym zrobić rzeczy za pieniądze, niestety i tylko tak to sie da zrealizować, programy czy kursy kosztują. Gdybym była taka głupia i pusta, starczyłoby mi oglądanie serialu czy ploty z koleżankami i narzekanie. Ja tak nie potrafię, mam ambicje, swoje sprawy i pasje. Myślę co by dla siebie zrobić i na pewno jakiś nowy ciuch chociaż sprawiłby mi radość. Nie słodycze, bo muszę schudnąć.
Awatar użytkownika
ozeasz
Posty: 4368
Rejestracja: 29 sty 2017, 19:41
Jestem: w separacji
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: ozeasz »

Caliope pisze: 08 paź 2022, 9:04 Nie mam o czym rozmawiać z mężem, oprócz kłótni o forsę i o dziecku. A co zrobię jak będę miała więcej wolnego? chyba będę bez celu snuła się po centrach handlowych, bo przyzwyczaiłam się że jestem samotna i nie potrzebuję nikogo do siedzenia z nim w domu. Sama ze sobą nie mogę mieć relacji, bo to nienormalne gadać ze sobą.
Caliope nie potrafię zrozumieć twojego toku rozumowania, z jednej strony z praktycznie wszystkich Twoich wpisów wynika że czujesz ogromnie samotna i źle Ci z tym, z drugiej nieraz pisałaś że nie potrzebujesz nikogo - jak wyżej - do siedzenia z nim, a może warto spróbować właśnie od siedzenia, od bycia po prostu, bycia nie nachalnego, nie żądającego, nie oczekującego a np. bycia kontemplacyjnego ,czy jak to brat Albert Chmielowski powiedział: bycia chlebem z którego każdy może sobie urwać tyle ile potrzebuje?

Pomogła mi też w tym by pewne rzeczy "znosić" Mała Tereska, po przeczytaniu książki "Dzieje duszy" która mocno na mnie wtedy wpłynęła i której lektura odbiła się na moim życiu, decyzjach, wyborach...

Ja zdałem sobie w którymś momencie sprawę z kłamstwa stwierdzenia które jest tak bardzo popularne: on, ona się już nie zmieni, znam go, ją na wylot, już tyle lat z nim, nią żyję że niczym mnie nie może zaskoczyć ect.

Tylko na dobrą sprawę my sami siebie nie znamy a innych widzimy tylko na swój swoisty sposób, wynikający z czynników które nas i nasz sposób percepcji ukształtowały. To ciągle zmienia moje postrzeganie świata, siebie i innych, dzięki temu mam mniej oczekiwań, mniej frustracji, taka perspektywa zmieniła postrzeganie mojej żony, kiedyś, szczególnie w momencie zdrad i jakiś czas po tym widziałem ją właśnie tak, ból powodował że nie widziałem w Jej osobie dobra a tylko to co sprawiało mi ból, to była samonakręcająca się spirala, im więcej bolało tym obraz był gorszy, wreszcie doszło do mnie że coś jest nie halo. Prosiłem Boga wiele lat o to by:
- usunął z mych wspomnień to, co sam sobie zaserwowałem przez podsłuchiwanie i nagrywanie(mimo iż Bóg dawał mi do zrozumienia że chce mnie od tego ustrzec i mówił: zostaw to, zaufaj Mi),
- zaczął widzieć żonę tak jak On ją widzi,
- by wlał w moje serce miłość do Niej i by je rozpalił, bym zakochał się w żonie jeszcze raz, paradoks nie?

Żona która miała kilku gości w przeciągu trzech lat, parę lat mnie wyrzucała z domu, do dzisiaj mi mówi (po jedenastu latach separacji) że chce być sama, (choć zdarzają się epizody że potrafi mnie z płaczem poprosić o obecność i wsparcie, powiedzieć mi że widzi moją zmianę itd. podzielić się czymś z głębi serca ), która parę miesięcy temu zapytała czy może wziąć rozwód( mówiąc chwilę później że nie chce mnie ranić)

I ponad trzy lata temu, na rekolekcjach Bóg sprawił że to wszystko się stało i do dzisiaj trwa.

Jakiś czas temu, może z rok, zobaczyłem stojąc w kościele wchodzącą parę, kolegę po rozwodzie z nową partnerką i przez mgnienie poczułem ukłucie w sercu, ale sekundę później na jakby zawieszone w powietrzu pytanie ze strony Boga czy jesteś wierny twemu wyborowi (z księgi Ozeasza" w której On skonfrontował mnie z moim obrazem miłości, od którego historii tak się tutaj przestawiam), odpowiedziałem bez zastanowienia: tak i poczułem niesamowitą wolność oraz błogi pokój który mnie ogarnął.

Jemu naprawdę zależy na każdym z nas, ale nie zrobi nic co choćby na jotę odebrało nam daną nam przez Niego wolność, to jest coś co wzbudza we mnie podziw, pragnienie wychodzenia Mu naprzeciw i szukania z Nim bliskości.
Miłości bez Krzyża nie znajdziecie , a Krzyża bez Miłości nie uniesiecie . Jan Paweł II
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Avys pisze: 07 paź 2022, 16:41
Caliope pisze: 07 paź 2022, 1:54 Niestety da mnie najwiekszą wartością w życiu jest miłość. Miłość od Boga I ludzi kochających na jego podobieństwo.

Caliope, może warto popracować nad tym „Niestety”? Dla mnie jest w tym zdaniu jakaś totalna sprzeczność.
Dla mnie to logiczne, nie zmienię mojego myślenia I nie zacznę wyznawać innych wartości np. pieniędzy jako wyższa wartość przed miłością.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

Caliope,
Oczywiscie, że można mieć relację ze sobą. Nie trzeba do tego gadać do siebie. Ja się teraz uczę być ze sobą dobrze. Całe życie byłam zaganiana, w obowiązkach. Gdyby jakiś sąd oceniał jak się sobą w ciągu życia zajmowałam odebrano by mi prawo do tej opieki mnie nad sobą z marszu. Za znęcanie się nad sobą, ekstremalne zaniedbania i przemoc psychiczną. I to wszystko robiłam sama sobie. Potrafilam zajmować się innymi, a sobą wcale. I nie chodzi o nadmierne rozpieszczanie się, ja jestem raczej ascetyczna, ale o taką zwykłą codzienną troskę i uważność. Chociaż widzę też, ile przyjemności mi sprawia pójście do kina, jazda rowerem, spacer, dobry posiłek, wyspanie się. Nie umiem jeszcze dobrze się sobą opiekować. Nie mam do siebie cierpliwości i uważności. Jestem wobec siebie obcesowa, nadaję sobie obowiązki, zadania, nie pozwalam sobie odpoczywać, odpowiadać na moje potrzeby. To było trudne odkrycie dla mnie: traktuję siebie tak, jak traktowała mnie moja mama.
Wprowadzam zmiany, ale powoli. Trudno mi pozbyć się wobec siebie nawyków macochy.

Jak siebie traktujesz? Warto to zobaczyć, przyjrzeć się temu. Dla mnie to co odkrylam to był szok. Najbardziej wstrząsnęło mną ćwiczenie w którym oceniałam to co sobie robiłam w kategoriach oceniania jakby dorosły opiekował się dzieckiem: czym siebie karmilam, ile snu sobie zapewniałam, ile obowiazków, ile odpoczynku, ile ruchu, ile świezego powietrza, jak odpowiadalam na swoje emocje, potrzeby, czy wspierałam siebie w relacjach z innymi, jak dbalam o swoje ciało, o swój rozwój, o odpowiednią odzież, buty. Tak źle traktowane dziecko jak ja byloby smutne, zalęknione, nerwowe.

Odkrywam też, że siebie lubię. Z jednej strony Bóg pokazuje mi całą moją marność, słabości, ułomność, pychę, moją nicość - jestem jak ziarenko piasku na plaży - a z drugiej strony moje piękno. Tylko w Bogu takie sprzeczności istnieją razem w harmonii i wcale nie są sprzeczne. Nie rozumiem tego, ale tak jest. Czy dostrzegasz swoje piękno?

Czy ty, Caliope wiesz, że jesteś bardzo ale to bardzo kochana? Że jesteś piękna i wyjątkowa w oczach Boga? Że jesteś zapisana w Jego sercu?

Mamy niedaleko sanktuarium z całodobową Adoracją, siadam tam czasem późnym wieczorem, modlę się. I widzę małe cuda, wielkie cuda. Widzę jak spełniają się Słowa: "Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię." Mt 11,28 Widzę takich, którzy wchodzą z płaczem, a wychodzą łagodnie uśmiechnięci, widzę wchodzących nerwowo, wychodzących spokojnie, widzę wchodzących z butą i kładących się w pokorze krzyżem. I dla każdej z tych osób Jezus ma czas, słucha jej, pokrzepia, utula. Dziękuję Mu wtedy za jego Miłość. Sama także wychodzę utulona. Ta Miłość płynie i płynie.

Zajrzyj może na taką dłuższą Adorację. Opowiedz o swoim bólu. Zdarza mi się przy Jezusie płakać, ale to są dobre łzy, oczyszczające. Caliope, ból, osamotnienie, niepokój są zrozumiałe w twojej, w naszej sytuacji. Ale nie musisz ich dźwigać sama.

Pierwsza Miłość to miłość Boga, który z tobą to wszystko poniesie, jeśli Mu na to pozwolisz. On niczego nie robi bez naszej zgody, jest obok, czeka.
Druga milość to miłość do siebie, troska, którą możesz sobie okazywać, gdy zaczerpniesz tej dużej Miłości.
Trzecia miłość to miłość we wspólnocie, w parafii, także w naszej wspólnocie. Okazywana wzajemną modlitwą, usmiechem, troską, dzieleniem się. Tak sobie pomyślałam, że mamy Skype on-line przecież, codziennie o różnych porach, wspólne modlitwy. Są osoby, które nie mogą gadać i łączą się "na cicho". Może to będzie rozwiązanie dla ciebie?

No i jest jeszcze ta miłość w bliskich relacjach, którą my możemy okazywać. Biorąc z dużego Źródła. To nie jest tak, że ona będzie zawsze płynąć w jedną stronę. Jak się taką Miłością nasycam, to ona płynie ode mnie, ale też od innych do mnie. I zaczyna być miło i ciepło w relacjach, także takich przypadkowych.
Dziś chciałam kupić mały kawałek ciasta. Ekspedientka się skrzywiła i już miała mówić, że to za mało, że co zrobi z kawałkiem, który zostanie - było to wszystko widać na jej chmurnej buzi, zanim jeszcze dobyła głosu, a Pan za mną: "A wie Pani co, to ja wezmę tą drugą część". To są takie drobne akty miłości, uważności na drugiego. Staram się także kochać ludzi w takich drobiazgach, być w taki sposób uważna. Moich chłopców też, z mężem na czele, nawet jak są akurat okropni, niemili, burkliwi. Czasem wystarcza uśmiech.
I w sumie nie wiem jak to jest, że ta duża Miłość tak syci, że syci do syta.

To jeszcze z wypowiedzi Świętej Matki Teresy: "Synu potrzebujesz godziny Adoracji dziennie" - powiedziała Siostra do księdza skarżącego się na nadmiar obowiązków. Na co ten zaczął mówić, że może tak zrobić, ale...i zaczął wymieniać co też zawali, gdy "straci" tą godzinę z dnia. "Synu, widzę teraz, że potrzebujesz dwóch godzin Adoracji dziennie" - odparła poważnie Matka Teresa.

Może spróbuj godzinę tygodniowo?
Z modlitwą 🙏😇
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

Calipope, znalazłam dla ciebie, bardzo piękne, i bardzo krótkie wystąpienie śp. Księdza Grzywocza, dające dużo nadziei
https://youtu.be/T4AcqfauJdA
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

ozeasz pisze: 08 paź 2022, 9:04
Caliope pisze: 07 paź 2022, 1:54 Niestety da mnie najwiekszą wartością w życiu jest miłość. Miłość od Boga I ludzi kochających na jego podobieństwo. Nie potrafię, żyć w inny sposób, nie potrafię być zimnym lodem. Syn jest największym moim szczęściem, dzięki niemu zawsze tli się iskierka
Caliope co to znaczy ze Twoją największą wartością w życiu jest miłość, czy to znaczy że jak napisałaś zdanie dalej pragniesz doświadczać miłości od Boga i ludzi?

Czy sama chcesz kochać?

Bo skoro to pierwsze to jestem przekonany o tym, że Bóg kocha bezgranicznie i nieodwołalnie, całkowicie i w pełni, każdego z nas, więc tu tylko jest kwestia czy w to wierzysz, czy Mu ufasz i czy każdego dnia otwierasz się na to co On chce dawać, czasem to jest radość a czasem cierpienie, On daje, dopuszcza, ja potrzebowałem to sobie uzmysłowić wiele lat .
Mówił Syjon: "Pan mnie opuścił,
Pan o mnie zapomniał".
Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu,
ta, która kocha syna swego łona?
A nawet, gdyby ona zapomniała,
Ja nie zapomnę o tobie.
Oto wyryłem cię na obu dłoniach...Iz 49, 14-16
Jedne z wielu Słów które głęboko zapadły w moje serce, On to mówi do każdego i każdej z nas...

I w tym nie ma żadnych przeszkód prócz Twojej woli i otwarcia się na Tę miłość, odkrywania w czym Ona jest każdego dnia i jak Bóg ją wobec ciebie wyraża,(Pismo Święte to jedno z takich miejsc). Tu nie ma założenia "czy?" a raczej nastawienie i czujność w odkrywaniu tej miłości w Tobie i wokół Ciebie, a to naprawdę jest jest "kosmos" jeśli tego doświadczysz.

Przeszkodą w moim doświadczeniu nadal jest zbyt małe serce, wyobraźnia i zamykanie Bożego działania" w jakiś ramach, które wyniosłem z domu lub które stworzyłem na własne potrzeby żeby "oswoić środowisko" by funkcjonować w rzeczywistości która jest moja bo jakoś nazwana, choć czasem fałszywie i nieadekwatnie, ale mam świadomość już mojego małego rozumku wobec Jego potęgi i wszechmocy.

Inną sprawą jest miłość moja do siebie a bardziej do innych, ja już wiem, przynajmniej w moim życiu tak jest, że nie umiem kochać, mogę przyjmując Bożą miłość nieudolnie ją przekazywać, ale doświadczam kruchości moich możliwości dosyć często. Widzę że moje starania nieraz dają odwrotny skutek, za to jakoś tak "przy okazji" kiedy staram się ze swojej strony o budowanie relacji z Bogiem, Jezusem bo z Nim mi jakoś łatwiej, to ta więź mnie zmienia, moim celem nie są zasady a utrzymanie i pogłębianie tej więzi.

Wyleczyłem się już z tekstów typu "kocham", bo cóż to znaczy w moim wypadku i w tych czasach kiedy samo wyrażenie się zdewaluowało, zwykle na początku małżeństwa to znaczyło: "kochaj mnie", później "przecież skoro ja tobie, to chyba normalne że i ty mnie", wiele w tym było mojego "zrozumienia" miłości która raczej nią nie była.

Jezus cierpliwie i stale stara się mi to pokazać, swoją postawą, tym jak mnie widzi, jak mnie traktuje, jak wygląda nasza relacja.

Dzisiaj już wiem że kiedy wybieram intencję wobec kogoś aby tę miłość nieudolnie próbować wyrażać i okazywać nikt mi tego nie zabroni, to jedyna rzecz w której mogę doświadczyć i własnej wolności częściej swojej małości kiedy się okazuje że jednak nie potrafię. Wiem jednak że to jestem ja i to mój wybór, im bardziej moja żona się ode mnie odsuwa tym bardziej ta moja intencja miłości się oczyszcza.

Kiedyś JP2 powiedział coś w rodzaju: "nie można ofiarować czegokolwiek nie posiadając siebie" i ja to widzę w moim życiu, najdrobniejszy gest miłości wypływający tylko z serca, bez żadnych muszę, powinienem, tak należy, a tylko z tego tak chcę, tak decyduję i jestem w tym w zgodzie ze sobą bez żadnych oczekiwań potrafi uwolnić a zarazem być perłą i największym skarbem, bo miłość ... tu to opisał świetnie Św. Paweł.

Moim marzeniem, celem jest nie kochać bo tak trzeba, bo należy, bo sam jestem kochany, ale by miłość stała się istotą mojego życia, bo wtedy dopiero wyrażanie jej w pełni będzie zgodne ze mną i moim "ja" jak w słowach proroka Jeremiasza:
Oto nadchodzą dni - wyrocznia Pana -
kiedy zawrę z domem Izraela <i z domem judzkim>
nowe przymierze.
Nie jak przymierze, które zawarłem z ich przodkami,
kiedy ująłem ich za rękę,
by wyprowadzić z ziemi egipskiej.
To moje przymierze złamali,
mimo że byłem ich Władcą
- wyrocznia Pana.
Lecz takie będzie przymierze,
jakie zawrę z domem Izraela
po tych dniach - wyrocznia Pana:
Umieszczę swe prawo w głębi ich jestestwa
i wypiszę na ich sercu.
Będę im Bogiem,
oni zaś będą Mi narodem.
I nie będą się musieli wzajemnie pouczać
jeden mówiąc do drugiego:
"Poznajcie Pana!"
Wszyscy bowiem od najmniejszego do największego
poznają Mnie...Jr 31,31-34


Skoro Bóg jest dobry, najlepszy i dzieje się w moim życiu źle, to są dwie możliwości, że realnie nie dopuszczam Go do mojego życia i to mogą być konsekwencje lub dopuszczam ale coś dzieje się, na co ja nie mam wpływu, ale ufam że robiąc wszystko to, czego On oczekuje, co dopuszcza, (bo w Jego miłującej i panującej Obecności nie ma ani odrobiny zła) i czekam na zrozumienie lub nie, bo już wiem że są rzeczy których się nie da zrozumieć ani wytłumaczyć, gdzie potrzebne jest zaufanie które staje się pomostem z: "nie da się, do - z Nim wszystko jest możliwe".
Tak pragnę doświadczać miłości, bo nie dostałam jej w rodzinie pierwotnej, a sama mam jej tyle, że mogę kochać ludzi za bardzo i popełniać przez to błędy tragiczne w skutkach dla mnie samej. Bo wtedy siebie nie kocham jak powinnam kochać.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

ozeasz pisze: 08 paź 2022, 12:20
Caliope pisze: 08 paź 2022, 9:04 Nie mam o czym rozmawiać z mężem, oprócz kłótni o forsę i o dziecku. A co zrobię jak będę miała więcej wolnego? chyba będę bez celu snuła się po centrach handlowych, bo przyzwyczaiłam się że jestem samotna i nie potrzebuję nikogo do siedzenia z nim w domu. Sama ze sobą nie mogę mieć relacji, bo to nienormalne gadać ze sobą.
Caliope nie potrafię zrozumieć twojego toku rozumowania, z jednej strony z praktycznie wszystkich Twoich wpisów wynika że czujesz ogromnie samotna i źle Ci z tym, z drugiej nieraz pisałaś że nie potrzebujesz nikogo - jak wyżej - do siedzenia z nim, a może warto spróbować właśnie od siedzenia, od bycia po prostu, bycia nie nachalnego, nie żądającego, nie oczekującego a np. bycia kontemplacyjnego ,czy jak to brat Albert Chmielowski powiedział: bycia chlebem z którego każdy może sobie urwać tyle ile potrzebuje?

Pomogła mi też w tym by pewne rzeczy "znosić" Mała Tereska, po przeczytaniu książki "Dzieje duszy" która mocno na mnie wtedy wpłynęła i której lektura odbiła się na moim życiu, decyzjach, wyborach...

Ja zdałem sobie w którymś momencie sprawę z kłamstwa stwierdzenia które jest tak bardzo popularne: on, ona się już nie zmieni, znam go, ją na wylot, już tyle lat z nim, nią żyję że niczym mnie nie może zaskoczyć ect.

Tylko na dobrą sprawę my sami siebie nie znamy a innych widzimy tylko na swój swoisty sposób, wynikający z czynników które nas i nasz sposób percepcji ukształtowały. To ciągle zmienia moje postrzeganie świata, siebie i innych, dzięki temu mam mniej oczekiwań, mniej frustracji, taka perspektywa zmieniła postrzeganie mojej żony, kiedyś, szczególnie w momencie zdrad i jakiś czas po tym widziałem ją właśnie tak, ból powodował że nie widziałem w Jej osobie dobra a tylko to co sprawiało mi ból, to była samonakręcająca się spirala, im więcej bolało tym obraz był gorszy, wreszcie doszło do mnie że coś jest nie halo. Prosiłem Boga wiele lat o to by:
- usunął z mych wspomnień to, co sam sobie zaserwowałem przez podsłuchiwanie i nagrywanie(mimo iż Bóg dawał mi do zrozumienia że chce mnie od tego ustrzec i mówił: zostaw to, zaufaj Mi),
- zaczął widzieć żonę tak jak On ją widzi,
- by wlał w moje serce miłość do Niej i by je rozpalił, bym zakochał się w żonie jeszcze raz, paradoks nie?

Żona która miała kilku gości w przeciągu trzech lat, parę lat mnie wyrzucała z domu, do dzisiaj mi mówi (po jedenastu latach separacji) że chce być sama, (choć zdarzają się epizody że potrafi mnie z płaczem poprosić o obecność i wsparcie, powiedzieć mi że widzi moją zmianę itd. podzielić się czymś z głębi serca ), która parę miesięcy temu zapytała czy może wziąć rozwód( mówiąc chwilę później że nie chce mnie ranić)

I ponad trzy lata temu, na rekolekcjach Bóg sprawił że to wszystko się stało i do dzisiaj trwa.

Jakiś czas temu, może z rok, zobaczyłem stojąc w kościele wchodzącą parę, kolegę po rozwodzie z nową partnerką i przez mgnienie poczułem ukłucie w sercu, ale sekundę później na jakby zawieszone w powietrzu pytanie ze strony Boga czy jesteś wierny twemu wyborowi (z księgi Ozeasza" w której On skonfrontował mnie z moim obrazem miłości, od którego historii tak się tutaj przestawiam), odpowiedziałem bez zastanowienia: tak i poczułem niesamowitą wolność oraz błogi pokój który mnie ogarnął.

Jemu naprawdę zależy na każdym z nas, ale nie zrobi nic co choćby na jotę odebrało nam daną nam przez Niego wolność, to jest coś co wzbudza we mnie podziw, pragnienie wychodzenia Mu naprzeciw i szukania z Nim bliskości.
W tym problem, że jestem zmuszona wychodzić z pomieszczenia, bo mąż tam pracuje i wyłazi jego pracoholizm. Całą dobę najlepiej gdyby nikt nawet tam nie jadł, to jest też przemoc.Mam do dyspozycji inny pokój, ale ile można, więc lepiej opuścić mieszkanie niż czuć się niechcianym nawet tutaj. Bo jawnie mówi, że mu przeszkadzam jak robię sobie śniadanie i zdarza mu się podnosić głos. No tak się nie da funkcjonować, siłą rzeczy boję się, co będę robić jak będę miała wolne. Zero poczucia bezpieczeństwa i komfortu w mieszkaniu.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Ruta pisze: 08 paź 2022, 19:56 Caliope,
Oczywiscie, że można mieć relację ze sobą. Nie trzeba do tego gadać do siebie. Ja się teraz uczę być ze sobą dobrze. Całe życie byłam zaganiana, w obowiązkach. Gdyby jakiś sąd oceniał jak się sobą w ciągu życia zajmowałam odebrano by mi prawo do tej opieki mnie nad sobą z marszu. Za znęcanie się nad sobą, ekstremalne zaniedbania i przemoc psychiczną. I to wszystko robiłam sama sobie. Potrafilam zajmować się innymi, a sobą wcale. I nie chodzi o nadmierne rozpieszczanie się, ja jestem raczej ascetyczna, ale o taką zwykłą codzienną troskę i uważność. Chociaż widzę też, ile przyjemności mi sprawia pójście do kina, jazda rowerem, spacer, dobry posiłek, wyspanie się. Nie umiem jeszcze dobrze się sobą opiekować. Nie mam do siebie cierpliwości i uważności. Jestem wobec siebie obcesowa, nadaję sobie obowiązki, zadania, nie pozwalam sobie odpoczywać, odpowiadać na moje potrzeby. To było trudne odkrycie dla mnie: traktuję siebie tak, jak traktowała mnie moja mama.
Wprowadzam zmiany, ale powoli. Trudno mi pozbyć się wobec siebie nawyków macochy.

Jak siebie traktujesz? Warto to zobaczyć, przyjrzeć się temu. Dla mnie to co odkrylam to był szok. Najbardziej wstrząsnęło mną ćwiczenie w którym oceniałam to co sobie robiłam w kategoriach oceniania jakby dorosły opiekował się dzieckiem: czym siebie karmilam, ile snu sobie zapewniałam, ile obowiazków, ile odpoczynku, ile ruchu, ile świezego powietrza, jak odpowiadalam na swoje emocje, potrzeby, czy wspierałam siebie w relacjach z innymi, jak dbalam o swoje ciało, o swój rozwój, o odpowiednią odzież, buty. Tak źle traktowane dziecko jak ja byloby smutne, zalęknione, nerwowe.

Odkrywam też, że siebie lubię. Z jednej strony Bóg pokazuje mi całą moją marność, słabości, ułomność, pychę, moją nicość - jestem jak ziarenko piasku na plaży - a z drugiej strony moje piękno. Tylko w Bogu takie sprzeczności istnieją razem w harmonii i wcale nie są sprzeczne. Nie rozumiem tego, ale tak jest. Czy dostrzegasz swoje piękno?

Czy ty, Caliope wiesz, że jesteś bardzo ale to bardzo kochana? Że jesteś piękna i wyjątkowa w oczach Boga? Że jesteś zapisana w Jego sercu?

Mamy niedaleko sanktuarium z całodobową Adoracją, siadam tam czasem późnym wieczorem, modlę się. I widzę małe cuda, wielkie cuda. Widzę jak spełniają się Słowa: "Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię." Mt 11,28 Widzę takich, którzy wchodzą z płaczem, a wychodzą łagodnie uśmiechnięci, widzę wchodzących nerwowo, wychodzących spokojnie, widzę wchodzących z butą i kładących się w pokorze krzyżem. I dla każdej z tych osób Jezus ma czas, słucha jej, pokrzepia, utula. Dziękuję Mu wtedy za jego Miłość. Sama także wychodzę utulona. Ta Miłość płynie i płynie.

Zajrzyj może na taką dłuższą Adorację. Opowiedz o swoim bólu. Zdarza mi się przy Jezusie płakać, ale to są dobre łzy, oczyszczające. Caliope, ból, osamotnienie, niepokój są zrozumiałe w twojej, w naszej sytuacji. Ale nie musisz ich dźwigać sama.

Pierwsza Miłość to miłość Boga, który z tobą to wszystko poniesie, jeśli Mu na to pozwolisz. On niczego nie robi bez naszej zgody, jest obok, czeka.
Druga milość to miłość do siebie, troska, którą możesz sobie okazywać, gdy zaczerpniesz tej dużej Miłości.
Trzecia miłość to miłość we wspólnocie, w parafii, także w naszej wspólnocie. Okazywana wzajemną modlitwą, usmiechem, troską, dzieleniem się. Tak sobie pomyślałam, że mamy Skype on-line przecież, codziennie o różnych porach, wspólne modlitwy. Są osoby, które nie mogą gadać i łączą się "na cicho". Może to będzie rozwiązanie dla ciebie?

No i jest jeszcze ta miłość w bliskich relacjach, którą my możemy okazywać. Biorąc z dużego Źródła. To nie jest tak, że ona będzie zawsze płynąć w jedną stronę. Jak się taką Miłością nasycam, to ona płynie ode mnie, ale też od innych do mnie. I zaczyna być miło i ciepło w relacjach, także takich przypadkowych.
Dziś chciałam kupić mały kawałek ciasta. Ekspedientka się skrzywiła i już miała mówić, że to za mało, że co zrobi z kawałkiem, który zostanie - było to wszystko widać na jej chmurnej buzi, zanim jeszcze dobyła głosu, a Pan za mną: "A wie Pani co, to ja wezmę tą drugą część". To są takie drobne akty miłości, uważności na drugiego. Staram się także kochać ludzi w takich drobiazgach, być w taki sposób uważna. Moich chłopców też, z mężem na czele, nawet jak są akurat okropni, niemili, burkliwi. Czasem wystarcza uśmiech.
I w sumie nie wiem jak to jest, że ta duża Miłość tak syci, że syci do syta.

To jeszcze z wypowiedzi Świętej Matki Teresy: "Synu potrzebujesz godziny Adoracji dziennie" - powiedziała Siostra do księdza skarżącego się na nadmiar obowiązków. Na co ten zaczął mówić, że może tak zrobić, ale...i zaczął wymieniać co też zawali, gdy "straci" tą godzinę z dnia. "Synu, widzę teraz, że potrzebujesz dwóch godzin Adoracji dziennie" - odparła poważnie Matka Teresa.

Może spróbuj godzinę tygodniowo?
Z modlitwą 🙏😇
Ja siebie dobrze traktuję, wysypiam się, jem, odpoczywam i nie interesuje mnie opinia innych. Próbuje też żyć jak chcę, choć to jest bardzo trudne żyjąc pod jednym dachem z tak dziwnym i zmiennym człowiekiem. Lepiej byłoby się naprawdę wyprowadzić, odciąć i odetchnąć pełną piersią, bo życie jest bardzo krótkie. Ja widziałam moment umierania i wiem, że to mnie czeka i to w wcale nie jest takie odległe.
ODPOWIEDZ