Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

nałóg pisze: 07 cze 2023, 23:02 No to żyj „normalnie”………. a czym i co to jest normalność?
A prawdą jest że Bóg nie oczekuję / nie każe / cierpieć a jak już to tylko pozwala ponosić konsekwencje………. Te miłe jak i przykre
Żyć normalnie, zostawić przeszłość, wszystko zostawić i zająć się teraźniejszością i przyszłością. Żyć swoim życiem, nie innych, to też normalność.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Nirwanna pisze: 08 cze 2023, 7:44
Caliope pisze: 07 cze 2023, 20:46 Mogłybyście przestać po mnie jeździć?
Caliope, nikt po Tobie nie jeździ, akurat tego moderacja pilnuje.
Natomiast owszem - doświadczasz stawianych Tobie granic, co owszem, bywa bolesne.
Jednak na tym polega normalność czyli bycie dorosłym i odpowiedzialnym za siebie i swoje słowa człowiekiem.
Zgodnie z tym co napisał wyżej nałóg
nałóg pisze: 07 cze 2023, 23:02 Bóg nie oczekuję / nie każe / cierpieć a jak już to tylko pozwala ponosić konsekwencje………. Te miłe jak i przykre
Może warto - gdy doświadczasz przykrych konsekwencji - przyjrzeć się wreszcie swojej odpowiedzialności (a nie winie, jak
wmawiasz sobie i innym). I w ramach swojej odpowiedzialności zaniechać rzeczy, które prowadzą Cię do przykrych konsekwencji.
Jedyne co mi brakuje to brak więzi emocjonalnej i bliskości, normalnej rozmowy. Bez mówienia, a ja miałem gorzej, tylko umiejętności słuchania bez wyciągania tego przy najblizszej okazji i wyśmiania ..Nie mam już niczego co mogę sobie zabrać, pozmieniać, bo chcę być sobą. Mój mąż nie potrzebuję bliskości, ogólnie kobiety, to są przykre konsekwencje moich wyborów, taka jest moja odpowiedzialność. To są bardzo przykre konsekwencje, które bardzo wpływają na postrzeganie mnie samej ,szczególnie w ramach emocjonalnej samotności. Jestem teraz chora przez problemy w pracy i właśnie odpowiedzialnośc za stanowisko, nie mam nikogo z kim mogłabym o tym porozmawiać i trzymam to w sobie tak bardzo, że choruję ze stresu.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

helenast pisze: 07 cze 2023, 23:59
Caliope pisze: 07 cze 2023, 20:28
helenast pisze: 07 cze 2023, 4:29 CALIOPE

Zacznij w końcu mówić za siebie = JA , a nie wypowiadaj się za mężczyzn i za wszystkie kobiety ( MY ) ... Nie chcę i nie zgadzam się być częścią Twoich fatalistycznych wypowiedzi, mylnych tez i dziwnych przekonań życiowych ... To jest Twoje , a nie moje , więc zwracaj uwagę w swoich wpisać na wyrażanie opinii w 1 os l.poj.
Po to pisałam w wątku Trufli, jak wyżej, nie interesują mnie inne kobiety i mężczyźni.
Dalej podtrzymuję ,że masz prawo mówić tylko w swoim imieniu ...
Pisałam o sobie i o Trufli, będę powtarzać jak zdarta płyta.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Jako, że zostałam oceniona jako narcyz, mam w sobie też tylko pychę i nic do mnie nie dociera,,napiszę tylko jak będę żyć normalnie po emocjonalno-uczuciowym rozpadzie mojego małżeństwa. Będę pracować, niezależnie czy będę szanowana czy nie, będę żyć ,a nawet od dawna żyję sobie z daleka, sama zaspokajam potrzeby, mam tylko własne plany i nie dzielę się z nikim czymkolwiek co jest związane ze mną, z moimi uczuciami czy emocjami. Jestem sama, daje sobie sama radę, czasem zachoruję ze stresu i sama sobie zrobię herbatę. Nie czekam na jakieś cuda, bo to niemożliwe. Nie jestem optymistką, patrzę na świat tylko realnie.Żyję tylko dla siebie, rozwijam się i walczę z moimi problemami. Ponoszę konsekwencje moich kiepskich wyborów, dalej spędzam czas sama i tak zostanie, przyzwyczaiłam się do takiej normalności i nie chcę już nic zmieniać. Najważniejszy jest syn, on jest moim szczęściem i sensem życia, bardzo go kocham i jestem szczęśliwa, że jest. Tak wygląda ta moja normalność w końcu bez krzywdy i wiecznego myślenia, ze wszystko popsuło się przeze mnie i powinnam wszystkich najlepiej przeprosić, że nie zmienię decyzji męża i muszę go puścić wolno, bo i tak nie wróci. On nie wróci, taka jest prawda i nie ma czasu o tym myśleć czy czekać. Trzeba żyć póki zostało trochę czasu.
Awatar użytkownika
ozeasz
Posty: 4368
Rejestracja: 29 sty 2017, 19:41
Jestem: w separacji
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: ozeasz »

Caliope pisze: 16 cze 2023, 1:20 Jako, że zostałam oceniona jako narcyz, mam w sobie też tylko pychę i nic do mnie nie dociera,,napiszę tylko jak będę żyć normalnie po emocjonalno-uczuciowym rozpadzie mojego małżeństwa. Będę pracować, niezależnie czy będę szanowana czy nie, będę żyć ,a nawet od dawna żyję sobie z daleka, sama zaspokajam potrzeby, mam tylko własne plany i nie dzielę się z nikim czymkolwiek co jest związane ze mną, z moimi uczuciami czy emocjami. Jestem sama, daje sobie sama radę, czasem zachoruję ze stresu i sama sobie zrobię herbatę. Nie czekam na jakieś cuda, bo to niemożliwe. Nie jestem optymistką, patrzę na świat tylko realnie.Żyję tylko dla siebie, rozwijam się i walczę z moimi problemami. Ponoszę konsekwencje moich kiepskich wyborów, dalej spędzam czas sama i tak zostanie, przyzwyczaiłam się do takiej normalności i nie chcę już nic zmieniać. Najważniejszy jest syn, on jest moim szczęściem i sensem życia, bardzo go kocham i jestem szczęśliwa, że jest. Tak wygląda ta moja normalność w końcu bez krzywdy i wiecznego myślenia, ze wszystko popsuło się przeze mnie i powinnam wszystkich najlepiej przeprosić, że nie zmienię decyzji męża i muszę go puścić wolno, bo i tak nie wróci. On nie wróci, taka jest prawda i nie ma czasu o tym myśleć czy czekać. Trzeba żyć póki zostało trochę czasu.
Caliope jeśli mogę chciałbym się podzielić swoim odbiorem tego co napisałaś, mój odbiór tzn. subiektywny i raczej nie tożsamy z Twoim, czy zadasz może sobie pytanie: czemu tak jest, że inni nie widzą mnie tak jak widzę siebie ja, i co z tym ewentualnie zrobisz to już inna kwestia.


Pierwsze co dotknęło mnie w Twoim poście to stwierdzenie:
Caliope pisze: 16 cze 2023, 1:20 Nie czekam na jakieś cuda, bo to niemożliwe
Rozumiem że jest to Twoje bolesne doświadczenie i ma swoje źródło, wiedz że wiele osób wokół ma inaczej, mimo całkiem wydawałoby trudnych i beznadziejnych sytuacji wierzą że cuda się zdarzają, a nieraz ich doświadczają, ja w swoim życiu takich cudów małych i większych trochę bym znalazł, ale Caliope, powtórzę to co już nieraz Ci pisałem.

To co widzisz i jak oceniasz jest wynikiem Twojej percepcji- interpretacji świata, inni mają inną i powiem Ci, że to można zmienić, modelować, o tym mówi Słowo Boże, o tym mówi Jezus Chrystus, o tym wreszcie mówią Ci tutaj w większości osoby, którym, mocno w to wierzę, zależy na tym, byś zaczęła żyć pełnią życia, pełnią szczęścia.
Caliope pisze: 16 cze 2023, 1:20 Nie jestem optymistką, patrzę na świat tylko realnie.
Nie wiem jak jest, ja mogę znów tylko opisać jak odbieram to co tutaj zwykle, najczęściej opisujesz, a wyłania mi się obraz kobiety, która utraciła marzenia, pasje, myśl że jest kimś kochanym, ważnym i wartościowym, to wszystko co było istotne i za życia już praktycznie "umarła".
I ja raczej widzę pesymizm niż realizm, zresztą znów odniosę jak powyżej, że realizm to wynik jakieś percepcji, u każdego ten realizm będzie wyglądał inaczej bo opiera się na innych paradygmatach.
Co chcę powiedzieć w kontekście pesymizmu, a już Ci to też pisałem, że widzę w Tobie taką postawę bez nadziei -beznadziejną, taką jak Marudy ze smerfów: "i tak się nie uda", czy to bierze się ze specyfiki Twojego myślenia, czy z cech charakteru czy z przeżytych doświadczeń czy z wszystkiego po trochu to już kwestia tego czy chcesz to zauważyć i zmienić?

Kiedyś słyszałem pewnym eksperymencie chyba przy udziale szczurów , wrzucili osobniki do zbiornika z wodą z której nie umiały się wydostać, jednym stworzono szansę, wyciągnięto je na chwilę dano im szansę na krótką regeneracje, innym nie dano takiej szansy, te pierwsze zanim utonęły pływały około 15 minut, te inne ok 240 razy dłużej, około 60 godzin, a był rekordzista który zanim utonął pływał 81 godzin, co go utrzymywało przy życiu i walce o nie? Utrzymywała go nadzieja i determinacja, że znów może zostanie wyciągnięty.
Caliope ja tej nadziei za dużo u Ciebie nie widzę, a jeśli już to nie wiem czy ma ona źródło z którego mogłabyś korzystać do woli?
A to przeczytane zdanie wzbudziło we mnie obawy ze jednak te źródło nadziei to nie jest to Prawdziwe źródło,
Caliope pisze: 16 cze 2023, 1:20 Najważniejszy jest syn, on jest moim szczęściem i sensem życia, bardzo go kocham i jestem szczęśliwa, że jest.
Dla mnie to jest sfera która jest przynależna tylko Bogu, wydaje mi się że wpierw takim był dla Ciebie mąż, partner, bo nie kojarzę czy łączy Was sakrament, a teraz to w synu upatrujesz tego, czego Ci nie może dać, bo nie jest w stanie, dodatkowo obawiam się o jego psychikę i proces dojrzewania z mamą która tak go identyfikuje.
Jestem świadomy że takie słowa mogą spowodować jakieś wzburzenie w Tobie ale tak to odbieram, a może nie tylko ja?
Ostatnio zmieniony 17 cze 2023, 10:27 przez Lawendowa, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód: Poprawiono cytowanie
Miłości bez Krzyża nie znajdziecie , a Krzyża bez Miłości nie uniesiecie . Jan Paweł II
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

ozeasz pisze: 17 cze 2023, 10:04
Caliope pisze: 16 cze 2023, 1:20 Jako, że zostałam oceniona jako narcyz, mam w sobie też tylko pychę i nic do mnie nie dociera,,napiszę tylko jak będę żyć normalnie po emocjonalno-uczuciowym rozpadzie mojego małżeństwa. Będę pracować, niezależnie czy będę szanowana czy nie, będę żyć ,a nawet od dawna żyję sobie z daleka, sama zaspokajam potrzeby, mam tylko własne plany i nie dzielę się z nikim czymkolwiek co jest związane ze mną, z moimi uczuciami czy emocjami. Jestem sama, daje sobie sama radę, czasem zachoruję ze stresu i sama sobie zrobię herbatę. Nie czekam na jakieś cuda, bo to niemożliwe. Nie jestem optymistką, patrzę na świat tylko realnie.Żyję tylko dla siebie, rozwijam się i walczę z moimi problemami. Ponoszę konsekwencje moich kiepskich wyborów, dalej spędzam czas sama i tak zostanie, przyzwyczaiłam się do takiej normalności i nie chcę już nic zmieniać. Najważniejszy jest syn, on jest moim szczęściem i sensem życia, bardzo go kocham i jestem szczęśliwa, że jest. Tak wygląda ta moja normalność w końcu bez krzywdy i wiecznego myślenia, ze wszystko popsuło się przeze mnie i powinnam wszystkich najlepiej przeprosić, że nie zmienię decyzji męża i muszę go puścić wolno, bo i tak nie wróci. On nie wróci, taka jest prawda i nie ma czasu o tym myśleć czy czekać. Trzeba żyć póki zostało trochę czasu.
Caliope jeśli mogę chciałbym się podzielić swoim odbiorem tego co napisałaś, mój odbiór tzn. subiektywny i raczej nie tożsamy z Twoim, czy zadasz może sobie pytanie: czemu tak jest, że inni nie widzą mnie tak jak widzę siebie ja, i co z tym ewentualnie zrobisz to już inna kwestia.


Pierwsze co dotknęło mnie w Twoim poście to stwierdzenie:
Caliope pisze: 16 cze 2023, 1:20 Nie czekam na jakieś cuda, bo to niemożliwe
Rozumiem że jest to Twoje bolesne doświadczenie i ma swoje źródło, wiedz że wiele osób wokół ma inaczej, mimo całkiem wydawałoby trudnych i beznadziejnych sytuacji wierzą że cuda się zdarzają, a nieraz ich doświadczają, ja w swoim życiu takich cudów małych i większych trochę bym znalazł, ale Caliope, powtórzę to co już nieraz Ci pisałem.

To co widzisz i jak oceniasz jest wynikiem Twojej percepcji- interpretacji świata, inni mają inną i powiem Ci, że to można zmienić, modelować, o tym mówi Słowo Boże, o tym mówi Jezus Chrystus, o tym wreszcie mówią Ci tutaj w większości osoby, którym, mocno w to wierzę, zależy na tym, byś zaczęła żyć pełnią życia, pełnią szczęścia.
Caliope pisze: 16 cze 2023, 1:20 Nie jestem optymistką, patrzę na świat tylko realnie.
Nie wiem jak jest, ja mogę znów tylko opisać jak odbieram to co tutaj zwykle, najczęściej opisujesz, a wyłania mi się obraz kobiety, która utraciła marzenia, pasje, myśl że jest kimś kochanym, ważnym i wartościowym, to wszystko co było istotne i za życia już praktycznie "umarła".
I ja raczej widzę pesymizm niż realizm, zresztą znów odniosę jak powyżej, że realizm to wynik jakieś percepcji, u każdego ten realizm będzie wyglądał inaczej bo opiera się na innych paradygmatach.
Co chcę powiedzieć w kontekście pesymizmu, a już Ci to też pisałem, że widzę w Tobie taką postawę bez nadziei -beznadziejną, taką jak Marudy ze smerfów: "i tak się nie uda", czy to bierze się ze specyfiki Twojego myślenia, czy z cech charakteru czy z przeżytych doświadczeń czy z wszystkiego po trochu to już kwestia tego czy chcesz to zauważyć i zmienić?

Kiedyś słyszałem pewnym eksperymencie chyba przy udziale szczurów , wrzucili osobniki do zbiornika z wodą z której nie umiały się wydostać, jednym stworzono szansę, wyciągnięto je na chwilę dano im szansę na krótką regeneracje, innym nie dano takiej szansy, te pierwsze zanim utonęły pływały około 15 minut, te inne ok 240 razy dłużej, około 60 godzin, a był rekordzista który zanim utonął pływał 81 godzin, co go utrzymywało przy życiu i walce o nie? Utrzymywała go nadzieja i determinacja, że znów może zostanie wyciągnięty.
Caliope ja tej nadziei za dużo u Ciebie nie widzę, a jeśli już to nie wiem czy ma ona źródło z którego mogłabyś korzystać do woli?
A to przeczytane zdanie wzbudziło we mnie obawy ze jednak te źródło nadziei to nie jest to Prawdziwe źródło,
Caliope pisze: 16 cze 2023, 1:20 Najważniejszy jest syn, on jest moim szczęściem i sensem życia, bardzo go kocham i jestem szczęśliwa, że jest.
Dla mnie to jest sfera która jest przynależna tylko Bogu, wydaje mi się że wpierw takim był dla Ciebie mąż, partner, bo nie kojarzę czy łączy Was sakrament, a teraz to w synu upatrujesz tego, czego Ci nie może dać, bo nie jest w stanie, dodatkowo obawiam się o jego psychikę i proces dojrzewania z mamą która tak go identyfikuje.
Jestem świadomy że takie słowa mogą spowodować jakieś wzburzenie w Tobie ale tak to odbieram, a może nie tylko ja?
Ozeaszu, mam sakrament, nie byłoby we mnie przez ten czas tyle nadziei i buntu, zmian mnie samej, tylu pytań. Jestem realistką, po tylu latach niemożliwości naprawy małżeństwa zostaje tylko realizm i pogodzenie się z tym czego nie da się zrobić.
Dzieci zawsze są sensem życia, żyjemy by się rozmnażać i zostawiać kogoś po sobie i nie znaczy to, że będę na nim wisiała, mam przecież do przeżycia swoje życie. Mam swoje życie, moje własne pasje, marzenia niekoniecznie, bo to co chcę staram się robić na bieżąco i nie muszę marzyć. Realnie można przegrać małżeństwo, ale wygrać siebie i cieszyć się życiem niezależnie od innych. Akceptuj to czego nie możesz zmienić, jak się nie da, to trudno, jak pisałam trzeba żyć, pomimo ran, pomimo tego, że właśnie realnie wszystko się wyczerpało. To są moje odczucia, moje życie i to nie jest pesymizm, pesymista nie uwalnia się, pesymista nie planuje, nie uśmiecha się, nie rozwija. Realista stąpa mocno po ziemi, wie czego chce i też wie czego nie dostanie.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

Caliope,
Zderzasz się w moim odczuciu z granicami swojej bezsilności. Mi to dobrze robi. Tylko ja mam taką refleksję, że nie warto się zamykać, że jak ja nic nie mogę, to kaplica.

Mam takie poczucie, że gdy zamykam za sobą drzwi swojej bezsilności, otwieram się na wszechmoc Boga. Jakbym wyszła z piwnicy pod rozgwieżdżone niebo. Wtedy Jego wszechmoc wykracza poza mój realizm. I jest tam plan znacznie doskonalszy i pomyślniejszy dla mnie, niż to co ja dla siebie mogę wymyślić.

Pierwszy mój pomysł po zderzeniu się z własną niemocą to było życie w worze pokutnym. Widziałam siebie jako coś w rodzaju nieco zgorzkniałej, ale też nieco romantycznej wdowy. Na szczęście Panu Bogu się mój plan nie spodobał. A ja się przy tym planie nie uparłam. Dobrze, bo był denny. Nie obraź się, ale twój plan też brzmi nieco smutnawo.

Kolejne moje plany na szczęście też się Bogu nie podobały. Ani te poprzedzające ten pierwszy, które płynęły z moich zranień i dziś dopiero widzę jak były żenujące. Dzisiaj nie mam swojego planu. Ale fantazji jeszcze się czepiam. A raczej się z nich wyczepiam. Z mizernymi efektami na razie. Ale w końcu będą. Jakieś. Kiedyś.

No a granic rozwoju nie ma. Więc po swojej stronie małżenstwa zawsze jest czym się zająć. I dobrze. Nudy nie ma.

Caliope, będzie dobrze. Dawno nie czytałam ciebie radosnej. Takiej zadowolonej ze słonca, z wiatru. Zawsze mam wrażenie, że kontakt z przyrodą, nawet takie muśnięcia wiatru i promyczków słońca cię ożywiają i wtedy latwiej ci być blisko Boga. Szukaj tego w sobie, pamiętam ile poweru z takich chwil brałaś. Życie mamy do radości.

Bezsilność też można kontemplować, ale lepiej to robić w radosnym nastroju :) Uściski i z modlitwą, błogoslawionego tygodnia 🙏
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Ruto, bezsilność można zamienić na zgodę. Naprawdę nic się nie da zrobić i trzeba się z tym pogodzić. Przestać robić cokolwiek w tym kierunku, a iść w innym, swoim własnym. To jest 100% zawierzenia Bogu, on teraz zdecyduje czy będzie powrót za 20 lat lub wcale. To tez dla mnie smutne, bo nikogo nie zabiłam by odczuwać taki ogrom cierpienia w życiu. Dla mnie to jest koniec, zgoda, zaprzestanie "naprawiania" siebie i małżeństwa. Nie warto było przez te wszystkie lata szukać w sobie błędów których nie było, to stało się moją obsesją. Nawet szukałam już w sobie wszystkiego co mogło być powodem nawet myślałam że, może stoję źle jedną nogą i to jest już powód. To nienormalne, szukanie czegokolwiek we mnie co by tłumaczyło dlaczego mąż odszedł.Nie dojdę do tego dlaczego jestem tylko matką, nie jestem kobietą, a jestem jeszcze kimś kto ma 15 lat i można go krytykować, pouczać i musi wiecznie sie bronić. Nie chcę do niczego dochodzić, chcę po prostu żyć ,choć z tym, że nigdy w niczym nie będę dobra i nigdy nie zasłużę na coś czego bardzo pragnę. Marzę tak, żeby marzenia były realne do zrobienia i najlepiej na szybko. Tak wygląda życie, myślałam, że starczy znaleźć kogoś nie pijącego by zniknęło dużo problemów, niestety jest jeszcze więcej, bo już nie można sobie wytłumaczyć że on piję, jest chory. Nic już nie można wytłumaczyć, tak po prostu jest. Nic nie brakuje(finanse ogarniete), ani nie było zdrady, nieuczciwości, wydawania pieniędzy, krzyków, roszczeń z mojej strony, udało się wyjść z choroby, ale to nic. Jestem mocno rozczarowana, weszłam w prostą drogę realizmu i tego się będę trzymać. Zgadzam się na to co mam, akceptuję to i nie będę sobie niczego rościć choć przysięga mówi o tym co mi się należy.
renta11
Posty: 842
Rejestracja: 05 lut 2017, 19:20
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: renta11 »

Caliope pisze: 19 cze 2023, 11:48 Ruto, bezsilność można zamienić na zgodę. Naprawdę nic się nie da zrobić i trzeba się z tym pogodzić. Przestać robić cokolwiek w tym kierunku, a iść w innym, swoim własnym. To jest 100% zawierzenia Bogu, on teraz zdecyduje czy będzie powrót za 20 lat lub wcale. To tez dla mnie smutne, bo nikogo nie zabiłam by odczuwać taki ogrom cierpienia w życiu. Dla mnie to jest koniec, zgoda, zaprzestanie "naprawiania" siebie i małżeństwa. Nie warto było przez te wszystkie lata szukać w sobie błędów których nie było, to stało się moją obsesją. Nawet szukałam już w sobie wszystkiego co mogło być powodem nawet myślałam że, może stoję źle jedną nogą i to jest już powód. To nienormalne, szukanie czegokolwiek we mnie co by tłumaczyło dlaczego mąż odszedł.Nie dojdę do tego dlaczego jestem tylko matką, nie jestem kobietą, a jestem jeszcze kimś kto ma 15 lat i można go krytykować, pouczać i musi wiecznie sie bronić. Nie chcę do niczego dochodzić, chcę po prostu żyć ,choć z tym, że nigdy w niczym nie będę dobra i nigdy nie zasłużę na coś czego bardzo pragnę. Marzę tak, żeby marzenia były realne do zrobienia i najlepiej na szybko. Tak wygląda życie, myślałam, że starczy znaleźć kogoś nie pijącego by zniknęło dużo problemów, niestety jest jeszcze więcej, bo już nie można sobie wytłumaczyć że on piję, jest chory. Nic już nie można wytłumaczyć, tak po prostu jest. Nic nie brakuje(finanse ogarniete), ani nie było zdrady, nieuczciwości, wydawania pieniędzy, krzyków, roszczeń z mojej strony, udało się wyjść z choroby, ale to nic. Jestem mocno rozczarowana, weszłam w prostą drogę realizmu i tego się będę trzymać. Zgadzam się na to co mam, akceptuję to i nie będę sobie niczego rościć choć przysięga mówi o tym co mi się należy.
Skoro tak dobrze sobie radzisz, skoro jest tak dobrze to ... dlaczego jest tak źle :?:

Bo widać się mylisz i nie masz racji.
św. Augustyn
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

renta11 pisze: 19 cze 2023, 22:42
Caliope pisze: 19 cze 2023, 11:48 Ruto, bezsilność można zamienić na zgodę. Naprawdę nic się nie da zrobić i trzeba się z tym pogodzić. Przestać robić cokolwiek w tym kierunku, a iść w innym, swoim własnym. To jest 100% zawierzenia Bogu, on teraz zdecyduje czy będzie powrót za 20 lat lub wcale. To tez dla mnie smutne, bo nikogo nie zabiłam by odczuwać taki ogrom cierpienia w życiu. Dla mnie to jest koniec, zgoda, zaprzestanie "naprawiania" siebie i małżeństwa. Nie warto było przez te wszystkie lata szukać w sobie błędów których nie było, to stało się moją obsesją. Nawet szukałam już w sobie wszystkiego co mogło być powodem nawet myślałam że, może stoję źle jedną nogą i to jest już powód. To nienormalne, szukanie czegokolwiek we mnie co by tłumaczyło dlaczego mąż odszedł.Nie dojdę do tego dlaczego jestem tylko matką, nie jestem kobietą, a jestem jeszcze kimś kto ma 15 lat i można go krytykować, pouczać i musi wiecznie sie bronić. Nie chcę do niczego dochodzić, chcę po prostu żyć ,choć z tym, że nigdy w niczym nie będę dobra i nigdy nie zasłużę na coś czego bardzo pragnę. Marzę tak, żeby marzenia były realne do zrobienia i najlepiej na szybko. Tak wygląda życie, myślałam, że starczy znaleźć kogoś nie pijącego by zniknęło dużo problemów, niestety jest jeszcze więcej, bo już nie można sobie wytłumaczyć że on piję, jest chory. Nic już nie można wytłumaczyć, tak po prostu jest. Nic nie brakuje(finanse ogarniete), ani nie było zdrady, nieuczciwości, wydawania pieniędzy, krzyków, roszczeń z mojej strony, udało się wyjść z choroby, ale to nic. Jestem mocno rozczarowana, weszłam w prostą drogę realizmu i tego się będę trzymać. Zgadzam się na to co mam, akceptuję to i nie będę sobie niczego rościć choć przysięga mówi o tym co mi się należy.
Skoro tak dobrze sobie radzisz, skoro jest tak dobrze to ... dlaczego jest tak źle :?:

Bo widać się mylisz i nie masz racji.
Nie rozumiem, co jest według ciebie źle? Nie można nikogo zmusić do miłości, nie kocha i tyle. A trzeba dalej żyć, może byście cokolwiek i kiedykolwiek doprecyzowywaly szczęśliwe żony, a nie że trzeba się domyślać o co chodzi.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

Caliope pisze: 19 cze 2023, 11:48 Ruto, bezsilność można zamienić na zgodę. Naprawdę nic się nie da zrobić i trzeba się z tym pogodzić. Przestać robić cokolwiek w tym kierunku, a iść w innym, swoim własnym. To jest 100% zawierzenia Bogu, on teraz zdecyduje czy będzie powrót za 20 lat lub wcale. To tez dla mnie smutne, bo nikogo nie zabiłam by odczuwać taki ogrom cierpienia w życiu. Dla mnie to jest koniec, zgoda, zaprzestanie "naprawiania" siebie i małżeństwa. Nie warto było przez te wszystkie lata szukać w sobie błędów których nie było, to stało się moją obsesją. Nawet szukałam już w sobie wszystkiego co mogło być powodem nawet myślałam że, może stoję źle jedną nogą i to jest już powód. To nienormalne, szukanie czegokolwiek we mnie co by tłumaczyło dlaczego mąż odszedł.Nie dojdę do tego dlaczego jestem tylko matką, nie jestem kobietą, a jestem jeszcze kimś kto ma 15 lat i można go krytykować, pouczać i musi wiecznie sie bronić. Nie chcę do niczego dochodzić, chcę po prostu żyć ,choć z tym, że nigdy w niczym nie będę dobra i nigdy nie zasłużę na coś czego bardzo pragnę. Marzę tak, żeby marzenia były realne do zrobienia i najlepiej na szybko. Tak wygląda życie, myślałam, że starczy znaleźć kogoś nie pijącego by zniknęło dużo problemów, niestety jest jeszcze więcej, bo już nie można sobie wytłumaczyć że on piję, jest chory. Nic już nie można wytłumaczyć, tak po prostu jest. Nic nie brakuje(finanse ogarniete), ani nie było zdrady, nieuczciwości, wydawania pieniędzy, krzyków, roszczeń z mojej strony, udało się wyjść z choroby, ale to nic. Jestem mocno rozczarowana, weszłam w prostą drogę realizmu i tego się będę trzymać. Zgadzam się na to co mam, akceptuję to i nie będę sobie niczego rościć choć przysięga mówi o tym co mi się należy.
Caliope,
W moim odczuciu to dobrze, że odchodzisz od szukania winy. I od szukania jej w sobie.
Wina to coś, co obciąża. Odejście od pytań o motywacje męża i powody jego zachowań też jest uwalniające. Można stracić całe lata na spekulacjach. Tylko po co?

Porzucanie przekonań jak te, że wystarczy znaleźć kogoś niepijącego, też brzmi dobrze. Też takie miałam. Ja myślałam, że wystarczy znaleźć wierzącego, zakochanego we mnie męża, by nie było ryzyka zdrady i rozbicia zakladanej rodziny :(

Tylko mam wrażenie, że chowasz się przy tym do skorupki. Ale może jest ci to potrzebne. Po tylu zranieniach jesteśmy delikatne, tkliwe. Może czas w skorpuce jest potrzebny, by się zregenerować.

Sto procent zawierzenia Bogu brzmi dobrze :) Też się staram tak zawierzyć, ale mi w tym przeszkadza ego i moje pomysły.

Uściski i dobrego radosnego popołudnia.
Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13318
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Nirwanna »

Caliope pisze: 19 cze 2023, 11:48 Zgadzam się na to co mam, akceptuję to i nie będę sobie niczego rościć choć przysięga mówi o tym co mi się należy.
Zgoda na to co masz, i akceptacja rzeczywistości jest postawą bardzo pożądaną. Problem w tym, że Pan Bóg często konfrontuje człowieka i pyta "czy na pewno masz zgodę? przyjrzyj się". Inaczej mówiąc - każde użalanie się nad sobą, swoją przeszłością, teraźniejszością i potencjalną przyszłością będzie dowodem na brak postawy zgody i brak akceptacji. Czyli ponownie osiągniętym dnem.

Poza tym warto mieć świadomość, że przysięga małżeńska nie służy do rozliczania współmałżonka, tylko siebie.
Czyli nawet jeśli na mężu wyegzekwujesz "to co ci się należy", to i tak nie poczujesz się kochana, bo miłość jest możliwa tylko w wolności. Być może próbowałaś egzekwować, a mąż się teraz dystansuje, bo przymus często tak działa - zwiększeniem dystansu. Warto się temu przyjrzeć.
Natomiast jeśli mówisz o należności, to w pierwszej kolejności warto rozliczyć siebie - jak ja realizuję przysięgę małżeńską, czyli "co się mężowi ode mnie należy, czy ja to mu daję".
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
Niepoprawny83
Posty: 270
Rejestracja: 07 wrz 2021, 22:43
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Niepoprawny83 »

Caliope pisze: 20 cze 2023, 10:39
Nie rozumiem, co jest według ciebie źle? Nie można nikogo zmusić do miłości, nie kocha i tyle.
Jak dla mnie to ty siebie Caliope nie kochasz. Ciągle dopuszczasz do głosu wgrane ci przez matkę teksty o tym, że się nie nadajesz, że jesteś brzydka, ogólnie beznadziejna. Myślę, że to nie jest twoja opinia a jej głos. Nie pozbyłaś się tego głosu, sama się nim teraz katujesz a wzmacnia go dodatkowo zachowanie twojego męża, który wg mnie najprawdopodobniej działa w podobnej energii co twoja rodzicielka.
Sporo pracy przed Tobą, mam nadzieję, że się kiedyś na nią odważysz i ukochasz tą dziewczynkę, która miała sporego pecha w życiu, ale jeszcze może być szczęśliwa.
Zaufaliśmy miłości.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Nirwanna pisze: 20 cze 2023, 18:08
Caliope pisze: 19 cze 2023, 11:48 Zgadzam się na to co mam, akceptuję to i nie będę sobie niczego rościć choć przysięga mówi o tym co mi się należy.
Zgoda na to co masz, i akceptacja rzeczywistości jest postawą bardzo pożądaną. Problem w tym, że Pan Bóg często konfrontuje człowieka i pyta "czy na pewno masz zgodę? przyjrzyj się". Inaczej mówiąc - każde użalanie się nad sobą, swoją przeszłością, teraźniejszością i potencjalną przyszłością będzie dowodem na brak postawy zgody i brak akceptacji. Czyli ponownie osiągniętym dnem.

Poza tym warto mieć świadomość, że przysięga małżeńska nie służy do rozliczania współmałżonka, tylko siebie.
Czyli nawet jeśli na mężu wyegzekwujesz "to co ci się należy", to i tak nie poczujesz się kochana, bo miłość jest możliwa tylko w wolności. Być może próbowałaś egzekwować, a mąż się teraz dystansuje, bo przymus często tak działa - zwiększeniem dystansu. Warto się temu przyjrzeć.
Natomiast jeśli mówisz o należności, to w pierwszej kolejności warto rozliczyć siebie - jak ja realizuję przysięgę małżeńską, czyli "co się mężowi ode mnie należy, czy ja to mu daję".
Dlatego napisałam, że nie będę sobie nic rościć, nie mam takiej potrzeby, nie jest ważne to co mąż mi przysięgał jeśli swojej części nie wypełnia, ja też nie mam tego zobowiązania wobec niego, ale inaczej nie potrafię jak wypełnić dalej to co przysięgałam.
Przed kryzysem próbowałam egzekwować przysięgę, czyli za trudy wychowania dziecka, samotnego zajmowania domem oczekiwałam miłości, przytulenia czy docenienia w postaci spędzania razem czasu. Lojalności, uczciwości, ale za starania by wszystko było ogarnięte, dostałam solidnego kopa, przede wszystkim za zapomnienie całkowicie o sobie, swoich potrzebach, 100% koncentracji na mężu i synu, bo taki miałam wzorzec i podpowiedzi. Jakie było moje zdziwienie na terapii, że mąż jest ojcem i ma też zajmować się dzieckiem i też może coś zrobić w domu. To był szok, wtedy nie do ogarnięcia, że co? przecież to nie możliwe, ja nie mam siły przebicia by mu powiedzieć by coś zrobił. A jednak się udało choć trochę, bo pewność siebie wzrosła, pomimo tego, że jako kobiety ja siebie nie akceptuję, ale jako matkę już tak.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Niepoprawny83 pisze: 20 cze 2023, 22:27
Caliope pisze: 20 cze 2023, 10:39
Nie rozumiem, co jest według ciebie źle? Nie można nikogo zmusić do miłości, nie kocha i tyle.
Jak dla mnie to ty siebie Caliope nie kochasz. Ciągle dopuszczasz do głosu wgrane ci przez matkę teksty o tym, że się nie nadajesz, że jesteś brzydka, ogólnie beznadziejna. Myślę, że to nie jest twoja opinia a jej głos. Nie pozbyłaś się tego głosu, sama się nim teraz katujesz a wzmacnia go dodatkowo zachowanie twojego męża, który wg mnie najprawdopodobniej działa w podobnej energii co twoja rodzicielka.
Sporo pracy przed Tobą, mam nadzieję, że się kiedyś na nią odważysz i ukochasz tą dziewczynkę, która miała sporego pecha w życiu, ale jeszcze może być szczęśliwa.
Przez kryzys, nie akceptuję siebie jako kobiety,przymusowe zatrzymanie wszystkich potrzeb, pragnień niestety niesie za sobą konsekwencje. Relacja z matką jest na tyle destrukcyjna, że uczę się bardzo powoli tego, że nigdy nie będę dość dobra, godna jej miłości i muszę się z tym pogodzić, bo nie da się na to zasłużyć. Wybrałam męża który przejawia bardzo podobne cechy jak ona, to jest tak samo destrukcyjne, a nawet bardziej, bo ja siebie nie lubię jako człowieka przez zadane mi rany. Nie lubię patrzeć w lustro, nie lubię niepozowanych zdjęć, czuję, że jestem inna od wszystkich, raz za gruba, raz za chuda, mam krótkie nogi, jestem stara, brzydka i nie mam nic nikomu do zaoferowania. Pewnie czuję się tylko w pracy w służbowym ubraniu, jak inni, gdzie wiem, że pracuję dobrze i jestem jak w transie całe 8 godzin. Codziennie wracając z pracy zderzam się z rzeczywistością i mierzę z tym, ze nie jestem w stanie siebie zaakceptować jeśli ludzie na których mi zależy mnie nie akceptują, nie chcą i nie kochają. Akceptacja samotności emocjonalnej w takim wypadku jest chyba najlepszym wyjściem w mojej sytuacji. Samotna strefa marzeń, planów, jest do zaakceptowania dla mnie. Czuję, że jako kobieta zwiodłam na każdej płaszczyźnie mojego życia, nie czuję się kobieca, nie noszę 4 rok sukienek, spódnic, nie noszę obcasów, praktycznie nie mam nic kobiecego w szafie , same worki. Nie chodzę do fryzjera, do kosmetyczki, nie kupuję ubrań. jedynie robię sama paznokcie i makijaż. To też odpuszczam jak mam wolny dzień, nie czuję potrzeby malowania się, bo dla siebie nie ma to sensu.
Samotność emocjonalna jest ogromnie trudna w akceptacji, ale żyje się raz, trzeba się wyciąć i jakoś żyć.
ODPOWIEDZ