Masz całkowitą rację, naprawdę mi pomogło uświadomienie, że ja mam tylko swoją połowę kryzysu, nie całość. Zrozumiałam też, że muszę kochać siebie samą, bo tych starych braków nikt i nic mi nie wypełni. Uświadamiając sobie taką prawdę, nie myślę o relacji z mężem, a o relacji z Bogiem i myślę o mnie samej.Ruta pisze: ↑13 maja 2023, 16:11Caliope, podoba mi się to co napisałaś. To był dla mnie ważny moment, gdy przestałam brać na siebie wszystko, co złożyło się na kryzys w moim małżeństwie i uświadomiłam sobie, że mój mąż też ma do swój realny wkład. Jak to z grubsza posegregowałam, łatwiej mi było zająć się tym, co moje, mężowi zostawiając co mężowskie.
Wyżej napisałaś o brakach w miłości. Byłam kiedyś na warsztatach z siostrą Anną Pudełko. Powiedziała coś, co w pierwszej chwili wydało mi się brutalne. Że jeśli nie dostaniemy w dzieciństwie zapasu miłości w relacjach z rodzicami, to nie jest to do odrobienia w relacjach w życiu dorosłym. Nie nakarmimy tego głodu w małżeństwie, w relacjach z dziećmi, z nikim. Poczułam się jak uderzona, dotknęło mnie to i pomyślałam - no to co, mam do końca życia żyć z taką dziurą? Na szczęście siostra wyjaśniła więcej.
Po pierwsze powiedziała, że nikt nie wchodzi w życie zupełnie pusty, nie dostawszy miłości. W czasie, gdy byliśmy mali, bezradni, ktoś nas karmił, ubierał, ktoś nauczył nie wychodzić na jezdnię, ktoś do nas mówił, skoro nauczyliśmy się mówić, gdy dorastaliśmy może ktoś podzielił się czymś co dało nam siłę, jakąś refleksją, pomocną radą. Że warto to zobaczyć.Tą miłość, dzięki której żyjemy i której jednak doświadczyliśmy. Mówiła też, że nawet najbardziej zranieni, niezdolni do okazywania miłości rodzice dali nam jedną rzecz, za którą możemy poczuć wdzięczność - życie. Zdecydowali o naszym urodzeniu, że się pojawimy. I że to już dużo. Gdy zobaczyłam to w taki sposób, poczułam jakby te mojego dzbanki stały się pełniejsze, niż to odczuwałam.
Drugie co zapamiętałam, to że ganiając za ludźmi, by napełnić ten głód z dzieciństwa, ciągle będzie nam za mało. Że ten głód możemy leczyć w relacji z Bogiem. I On nam będzie powoli napełniał te nasze braki. To dla mnie też było trudne do zrozumienia, bo w tamtym czasie Bóg był dla mnie odległy. Sądziłam, że do poczucia miłości potrzebuję człowieka. W bliższej relacji z Bogiem, którą z czasem nawiązałam, naprawdę zaczęłam doświadczać bycia kochaną, tak po ojcowsku i po macierzyńsku. Ale też Bóg wie, że potrzebuję i innych ludzi, i tą miłość zaczął mi okazywać także przez inne osoby, ich troskę, czułość, wsparcie, dobre słowo, pomoc.
Z czasem zaakceptowałam, że nie dostałam tyle miłości w dzieciństwie, ile potrzebowałam. Że byłam dzieckiem krzywdzonym. I że nie ponoszę za to odpowiedzialności. Pomogło. Nie wiem, czy dobrze odebrałam twój wpis, że i ty się do takiej akceptacji zbliżasz.
Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.
Moderator: Moderatorzy
Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.
Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.
Caliope, jednak to raczej nie Twoje doświadczenia, bo mężczyzną nie jesteś - to raz.
Dwa - wybrałaś sobie takie wskaźniki, które potwierdzą Twoją teorię.
A co się dzieje gdy jest odwrotnie czyli przy:
- nadmiarze testosteronu?
- nadczynności tarczycy?
- nadczynności występującej w pewnej fazie przebiegu Hashimoto?
"Ty tylko mnie poprowadź, Tobie powierzam mą drogę..."
Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.
Nie jestem mężczyzną, ale mój brat jest i jest chory. W mojej rodzinie ogólnie są problemy z tarczycą i hormonami od strony ojca.Lawendowa pisze: ↑18 maja 2023, 22:45Caliope, jednak to raczej nie Twoje doświadczenia, bo mężczyzną nie jesteś - to raz.
Dwa - wybrałaś sobie takie wskaźniki, które potwierdzą Twoją teorię.
A co się dzieje gdy jest odwrotnie czyli przy:
- nadmiarze testosteronu?
- nadczynności tarczycy?
- nadczynności występującej w pewnej fazie przebiegu Hashimoto?
Hashimoto to niedoczynność tarczycy, tu są stany depresyjne i inne objawy, przy nadczynności jest pocenie, niepokój, utrata masy ciała.. Nie występuje agresja, w żadnej z tych chorób.
Nadmiar testosteronu występuje rzadko, jeśli wystąpi, to u mężczyzn przyjmujących testosteron w postaci iniekcji, by lepiej rozrastały się mięsnie. Nadmiar ale taki na własne życzenie, owszem powoduje agresję, ale to nie jest powód by obstawać za tym, że psychopata powie, że to hormony. To jest absurdalne i niedorzeczne.
Ja się o tym naczytałam szukając dla siebie ratunku, a wyszło zupełnie co innego.
Re: Czy mąż da nam szansę?
W wątku Trufli, piszę o niej ,utożsamiam sie z jej doświadczeniami. Gdybym nie miała takich zasad jakie mam i szukałabym w innych mężczyznach pocieszenia być może byłoby identycznie. Po urodzeniu dzieci zawsze są problemy, ponosimy konsekwencje tego naszego chciejstwa. Od chorób psychicznych, hormonalnych, po problemy z mężami, bo ciało nie to, umysł nie ten, wszystko nie tak jak było. Niestety czasu się nie cofnie, ciało nie wróci do starej formy. Nie jesteśmy akceptowane i to jest jeszcze całkiem normalne. Ty wypełniasz przysięgę, ja wypełniam, ale nie chodzi o nas, bo to my mamy problemy. Chodzi o męskie wypełnianie, mężczyzna nie zmienia się w wyglądzie, nie ma problemów z psychiką i różnych innych przypadłości, a nie daje rady ze wsparciem kobiety i akceptacją jej jaka jest.Nirwanna pisze: ↑04 cze 2023, 20:57Caliope, a dałabyś radę rozdzielać precyzyjnie, gdzie mówisz o sobie, gdzie mówisz o Trufli, a gdzie mówisz o swoim postrzeganiu świata? W tej chwili jest to bardzo chaotyczne, ciężko się odnieść. Tym niemniej spróbuję.Caliope pisze: ↑04 cze 2023, 17:13 Nirwanno, przypomnij sobie tekst przysięgi " w zdrowiu i chorobie" co by było gdybym ja zostawiła męża jakby zachorował, a o tym piszę. Dojrzałe będzie zostawienie go, bo myślenie, że jego choroba mnie nie obchodzi jest widać normalne.
Zachorowalam na depresję po porodzie jego dziecka, ok mój mąż mógł mnie zostawić, bo dla niego przysięga nie ma znaczenia, a jego wlasna osoba. Wiem, takie są realia.
Mam swoje zdanie na temat połowy wkładu w kryzys. Przy zdradzie jest inaczej, ale też nie można przez to wkładać zdadzającemu całej winy za kryzys jeśli czuję skruchę i wie, że nie popełni więcej tego czynu. Jak Trufla ma sobie wybaczyć? Jej mąż nie był świętym jajkiem któremu teraz trzeba szorować buty.
Było dużo czynników od tych w rodzinie pierwotnej gdzie było pełno dysfunkcji i braków, co też doprowadziło do różnych chorób, po brak komunikacji. Wieczne poczucie winy, nie załatwi sprawy, wieczna odpowiedzialność za caly kryzys prowadzi tylko do destrukcji. Gdzieś trzeba to podzielić, oddać też Bogu część tego krzyża.
Ja przysięgę małżeńską pamiętam i wypełniam ją. Natomiast chodzi m.in. o Twoje słowa, te: "ale choroby nie powinny dobrowadzać do kryzysu, bo nie są specjalnie. " W świecie idealnym tak by było. Nie żyjemy w świecie idealnym. Pora to zaakceptować. Twój mąż nie udźwignął tematu Twojej choroby. I to też pora zaakceptować. Tak się zachował, takie są fakty. Dopiero po zaakceptowaniu tych faktów możesz wejść w proces wybaczenia jemu i sobie.
Trufla ma wybaczyć sobie podobnie. Zdrada się stała. Są jej konsekwencje. Pora zaakceptować ten fakt i te konsekwencje. I cierpliwie, mozolnie - zacząć zadośćuczyniać. Sobie i bliźnim. W ramach zadośćuczynienia koniecznie poznać siebie i swoje mechanizmy, które do tego doprowadziły. Zacząć zmieniać błędne mechanizmy. Dopiero na tym etapie możliwe jest rozpoznanie skali swojej od nie-swojej odpowiedzialności. Która nie leży w połowie, tylko tam gdzie leży.
Na końcu tej pracy będzie wybaczenie i Pogoda Ducha.
Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.
Zdecydowaliśmy w moderatorskim gronie o przeniesieniu postu, by nie przekierowywać dyskusji na rejony zbyt odległe od wątku autorki (Trufli) co dla niej mogłoby być niepomocowe..
Dla mnie osobiście czas narodzin naszej gromadki, pomimo różnych problemów, był pięknym czasem i często mówię dzieciom, że ich urodzenie było najpiękniejszą rzeczą i każde było bardzo chciane i wyczekane. I gdybym miała znów podjąć taką decyzję, tym razem z pełną świadomością trudów jakie po drodze były, nie zawahałabym się nawet przez sekundę. Dziękuję Bogu za ten dar, że mogłam macierzyństwa doświadczyć.
Mężczyzna się z czasem nie zmienia??? To gdzie ten mój mąż ma tę bujną czuprynę i dlaczego jest go... więcej.
Dzielisz sie doświadczeniem osoby zdradzajacej ??? Czyli Ty też męża zdradzałaś? A jeśli nie to jest tylko gdybologia, a nie dzielenie się.Caliope pisze: ↑06 cze 2023, 12:12W wątku Trufli, piszę o niej ,utożsamiam sie z jej doświadczeniami.Nirwanna pisze: ↑04 cze 2023, 20:57 Caliope, a dałabyś radę rozdzielać precyzyjnie, gdzie mówisz o sobie, gdzie mówisz o Trufli, a gdzie mówisz o swoim postrzeganiu świata? W tej chwili jest to bardzo chaotyczne, ciężko się odnieść. Tym niemniej spróbuję.
Ja przysięgę małżeńską pamiętam i wypełniam ją. Natomiast chodzi m.in. o Twoje słowa, te: "ale choroby nie powinny dobrowadzać do kryzysu, bo nie są specjalnie. " W świecie idealnym tak by było. Nie żyjemy w świecie idealnym. Pora to zaakceptować. Twój mąż nie udźwignął tematu Twojej choroby. I to też pora zaakceptować. Tak się zachował, takie są fakty. Dopiero po zaakceptowaniu tych faktów możesz wejść w proces wybaczenia jemu i sobie.
Trufla ma wybaczyć sobie podobnie. Zdrada się stała. Są jej konsekwencje. Pora zaakceptować ten fakt i te konsekwencje. I cierpliwie, mozolnie - zacząć zadośćuczyniać. Sobie i bliźnim. W ramach zadośćuczynienia koniecznie poznać siebie i swoje mechanizmy, które do tego doprowadziły. Zacząć zmieniać błędne mechanizmy. Dopiero na tym etapie możliwe jest rozpoznanie skali swojej od nie-swojej odpowiedzialności. Która nie leży w połowie, tylko tam gdzie leży.
Na końcu tej pracy będzie wybaczenie i Pogoda Ducha.
Fakt, że to Ty miałaś takie problemy, nie znaczy, że tak mają wszystkie kobiety czyli "my". Twierdzisz, że wszystkie kobiety tak mają? Piszesz jakby wszystkie kobiety, które urodziły dziecko, były chore psychicznie, miały kłopoty hormonalne, nieakceptację ciała po porodzie. Znam ogrom kobiet, które dopiero po urodzeniu dziecka/dzieci rozkwitły w pełni jako kobiety, poczuły się spełnione. I dużo takich, które po urodzeniu dzieci wyglądają lepiej niż przed, bo macierzyństwo je uskrzydliło.Caliope pisze: ↑06 cze 2023, 12:12 Po urodzeniu dzieci zawsze są problemy, ponosimy konsekwencje tego naszego chciejstwa. Od chorób psychicznych, hormonalnych, po problemy z mężami, bo ciało nie to, umysł nie ten, wszystko nie tak jak było. Niestety czasu się nie cofnie, ciało nie wróci do starej formy. Nie jesteśmy akceptowane i to jest jeszcze całkiem normalne. Ty wypełniasz przysięgę, ja wypełniam, ale nie chodzi o nas, bo to my mamy problemy.
Dla mnie osobiście czas narodzin naszej gromadki, pomimo różnych problemów, był pięknym czasem i często mówię dzieciom, że ich urodzenie było najpiękniejszą rzeczą i każde było bardzo chciane i wyczekane. I gdybym miała znów podjąć taką decyzję, tym razem z pełną świadomością trudów jakie po drodze były, nie zawahałabym się nawet przez sekundę. Dziękuję Bogu za ten dar, że mogłam macierzyństwa doświadczyć.
Może bym i uwierzyła . Ale... Mało to wątków mamy na forum, że mężowie nie udźwignęli narodzin dziecka?
Mężczyzna się z czasem nie zmienia??? To gdzie ten mój mąż ma tę bujną czuprynę i dlaczego jest go... więcej.
Mam nadzieję, że nie mówisz tego synowi, albo w jego obecności i własnego syna nie obarczasz odpowiedzialnością za swoje problemy w małżeństwie.
"Ty tylko mnie poprowadź, Tobie powierzam mą drogę..."
Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.
CALIOPE
Zacznij w końcu mówić za siebie = JA , a nie wypowiadaj się za mężczyzn i za wszystkie kobiety ( MY ) ... Nie chcę i nie zgadzam się być częścią Twoich fatalistycznych wypowiedzi, mylnych tez i dziwnych przekonań życiowych ... To jest Twoje , a nie moje , więc zwracaj uwagę w swoich wpisać na wyrażanie opinii w 1 os l.poj.
Zacznij w końcu mówić za siebie = JA , a nie wypowiadaj się za mężczyzn i za wszystkie kobiety ( MY ) ... Nie chcę i nie zgadzam się być częścią Twoich fatalistycznych wypowiedzi, mylnych tez i dziwnych przekonań życiowych ... To jest Twoje , a nie moje , więc zwracaj uwagę w swoich wpisać na wyrażanie opinii w 1 os l.poj.
Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.
Dołączam się do tej prośby. A Caliope może zacznie dostrzegać, że jednak jest sporo ,,męczeństwa" w obrazie samej siebie, który nakreśla.helenast pisze: ↑07 cze 2023, 4:29 CALIOPE
Zacznij w końcu mówić za siebie = JA , a nie wypowiadaj się za mężczyzn i za wszystkie kobiety ( MY ) ... Nie chcę i nie zgadzam się być częścią Twoich fatalistycznych wypowiedzi, mylnych tez i dziwnych przekonań życiowych ... To jest Twoje , a nie moje , więc zwracaj uwagę w swoich wpisać na wyrażanie opinii w 1 os l.poj.
Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.
Po to napisałam to w wątku Trufli, bo z Nią sie utożsamiam, wyciągacie znów z kontekstu. Nie obchodzą mnie inne kobiety i inni mężczyźni.Lawendowa pisze: ↑06 cze 2023, 23:42 Zdecydowaliśmy w moderatorskim gronie o przeniesieniu postu, by nie przekierowywać dyskusji na rejony zbyt odległe od wątku autorki (Trufli) co dla niej mogłoby być niepomocowe..Dzielisz sie doświadczeniem osoby zdradzajacej ??? Czyli Ty też męża zdradzałaś? A jeśli nie to jest tylko gdybologia, a nie dzielenie się.Caliope pisze: ↑06 cze 2023, 12:12W wątku Trufli, piszę o niej ,utożsamiam sie z jej doświadczeniami.Nirwanna pisze: ↑04 cze 2023, 20:57 Caliope, a dałabyś radę rozdzielać precyzyjnie, gdzie mówisz o sobie, gdzie mówisz o Trufli, a gdzie mówisz o swoim postrzeganiu świata? W tej chwili jest to bardzo chaotyczne, ciężko się odnieść. Tym niemniej spróbuję.
Ja przysięgę małżeńską pamiętam i wypełniam ją. Natomiast chodzi m.in. o Twoje słowa, te: "ale choroby nie powinny dobrowadzać do kryzysu, bo nie są specjalnie. " W świecie idealnym tak by było. Nie żyjemy w świecie idealnym. Pora to zaakceptować. Twój mąż nie udźwignął tematu Twojej choroby. I to też pora zaakceptować. Tak się zachował, takie są fakty. Dopiero po zaakceptowaniu tych faktów możesz wejść w proces wybaczenia jemu i sobie.
Trufla ma wybaczyć sobie podobnie. Zdrada się stała. Są jej konsekwencje. Pora zaakceptować ten fakt i te konsekwencje. I cierpliwie, mozolnie - zacząć zadośćuczyniać. Sobie i bliźnim. W ramach zadośćuczynienia koniecznie poznać siebie i swoje mechanizmy, które do tego doprowadziły. Zacząć zmieniać błędne mechanizmy. Dopiero na tym etapie możliwe jest rozpoznanie skali swojej od nie-swojej odpowiedzialności. Która nie leży w połowie, tylko tam gdzie leży.
Na końcu tej pracy będzie wybaczenie i Pogoda Ducha.Fakt, że to Ty miałaś takie problemy, nie znaczy, że tak mają wszystkie kobiety czyli "my". Twierdzisz, że wszystkie kobiety tak mają? Piszesz jakby wszystkie kobiety, które urodziły dziecko, były chore psychicznie, miały kłopoty hormonalne, nieakceptację ciała po porodzie. Znam ogrom kobiet, które dopiero po urodzeniu dziecka/dzieci rozkwitły w pełni jako kobiety, poczuły się spełnione. I dużo takich, które po urodzeniu dzieci wyglądają lepiej niż przed, bo macierzyństwo je uskrzydliło.Caliope pisze: ↑06 cze 2023, 12:12 Po urodzeniu dzieci zawsze są problemy, ponosimy konsekwencje tego naszego chciejstwa. Od chorób psychicznych, hormonalnych, po problemy z mężami, bo ciało nie to, umysł nie ten, wszystko nie tak jak było. Niestety czasu się nie cofnie, ciało nie wróci do starej formy. Nie jesteśmy akceptowane i to jest jeszcze całkiem normalne. Ty wypełniasz przysięgę, ja wypełniam, ale nie chodzi o nas, bo to my mamy problemy.
Dla mnie osobiście czas narodzin naszej gromadki, pomimo różnych problemów, był pięknym czasem i często mówię dzieciom, że ich urodzenie było najpiękniejszą rzeczą i każde było bardzo chciane i wyczekane. I gdybym miała znów podjąć taką decyzję, tym razem z pełną świadomością trudów jakie po drodze były, nie zawahałabym się nawet przez sekundę. Dziękuję Bogu za ten dar, że mogłam macierzyństwa doświadczyć.Może bym i uwierzyła . Ale... Mało to wątków mamy na forum, że mężowie nie udźwignęli narodzin dziecka?
Mężczyzna się z czasem nie zmienia??? To gdzie ten mój mąż ma tę bujną czuprynę i dlaczego jest go... więcej.Mam nadzieję, że nie mówisz tego synowi, albo w jego obecności i własnego syna nie obarczasz odpowiedzialnością za swoje problemy w małżeństwie.
Nie nie zdradziłam.
Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.
Po to pisałam w wątku Trufli, jak wyżej, nie interesują mnie inne kobiety i mężczyźni.helenast pisze: ↑07 cze 2023, 4:29 CALIOPE
Zacznij w końcu mówić za siebie = JA , a nie wypowiadaj się za mężczyzn i za wszystkie kobiety ( MY ) ... Nie chcę i nie zgadzam się być częścią Twoich fatalistycznych wypowiedzi, mylnych tez i dziwnych przekonań życiowych ... To jest Twoje , a nie moje , więc zwracaj uwagę w swoich wpisać na wyrażanie opinii w 1 os l.poj.
Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.
Nietaka, nie jestem męczennicą jak ci się ciągle wydaje. Opieram się na faktach i swoich doświadczeniach. Nie każdy musi żyć według twojego wzoru. Ogólnego wzoru np. że muszę czuć się kobietą, muszę to i tamto, a nie muszę, bo mogę.Nietaka pisze: ↑07 cze 2023, 9:23Dołączam się do tej prośby. A Caliope może zacznie dostrzegać, że jednak jest sporo ,,męczeństwa" w obrazie samej siebie, który nakreśla.helenast pisze: ↑07 cze 2023, 4:29 CALIOPE
Zacznij w końcu mówić za siebie = JA , a nie wypowiadaj się za mężczyzn i za wszystkie kobiety ( MY ) ... Nie chcę i nie zgadzam się być częścią Twoich fatalistycznych wypowiedzi, mylnych tez i dziwnych przekonań życiowych ... To jest Twoje , a nie moje , więc zwracaj uwagę w swoich wpisać na wyrażanie opinii w 1 os l.poj.
Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.
Mogłybyście przestać po mnie jeździć? wyciągać z innych wątków, wrzucać mi te swoje mądrości, które jakoś nie pomagają, a tylko denerwują? Nie piszę u siebie, znaczy, że sobie radzę. W końcu zeszłam z siebie, przestałam po waszemu sobie wiecznie niszczyć życie. Nie każdy tutaj jest wiecznie wszystkiemu winny, bo tak się nie da żyć. Druga strona też ma ponosić konsekwencje swoich czynów i wyborów. Nawet powiedziałabym, że jest w końcu dużo lepiej, wracam tam gdzie byłam te 4 lata temu, teraz dopiero może sie wszystko poukładać w miarę, ale nie po waszemu, a po mojemu. Bóg nie każe być wiecznie umęczonym poczuciem winy i krzywdy człowiekiem, wystarczy powiedzieć sobie dosyć, chcę żyć normalnie.
Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.
No to żyj „normalnie”………. a czym i co to jest normalność?
A prawdą jest że Bóg nie oczekuję / nie każe / cierpieć a jak już to tylko pozwala ponosić konsekwencje………. Te miłe jak i przykre
A prawdą jest że Bóg nie oczekuję / nie każe / cierpieć a jak już to tylko pozwala ponosić konsekwencje………. Te miłe jak i przykre
Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.
Dalej podtrzymuję ,że masz prawo mówić tylko w swoim imieniu ...Caliope pisze: ↑07 cze 2023, 20:28Po to pisałam w wątku Trufli, jak wyżej, nie interesują mnie inne kobiety i mężczyźni.helenast pisze: ↑07 cze 2023, 4:29 CALIOPE
Zacznij w końcu mówić za siebie = JA , a nie wypowiadaj się za mężczyzn i za wszystkie kobiety ( MY ) ... Nie chcę i nie zgadzam się być częścią Twoich fatalistycznych wypowiedzi, mylnych tez i dziwnych przekonań życiowych ... To jest Twoje , a nie moje , więc zwracaj uwagę w swoich wpisać na wyrażanie opinii w 1 os l.poj.
Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.
Caliope, nikt po Tobie nie jeździ, akurat tego moderacja pilnuje.
Natomiast owszem - doświadczasz stawianych Tobie granic, co owszem, bywa bolesne.
Jednak na tym polega normalność czyli bycie dorosłym i odpowiedzialnym za siebie i swoje słowa człowiekiem.
Zgodnie z tym co napisał wyżej nałóg
Może warto - gdy doświadczasz przykrych konsekwencji - przyjrzeć się wreszcie swojej odpowiedzialności (a nie winie, jak
wmawiasz sobie i innym). I w ramach swojej odpowiedzialności zaniechać rzeczy, które prowadzą Cię do przykrych konsekwencji.
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
Jan Paweł II
Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.
Caliope,Caliope pisze: ↑07 cze 2023, 20:46 Mogłybyście przestać po mnie jeździć? wyciągać z innych wątków, wrzucać mi te swoje mądrości, które jakoś nie pomagają, a tylko denerwują? Nie piszę u siebie, znaczy, że sobie radzę. W końcu zeszłam z siebie, przestałam po waszemu sobie wiecznie niszczyć życie. Nie każdy tutaj jest wiecznie wszystkiemu winny, bo tak się nie da żyć. Druga strona też ma ponosić konsekwencje swoich czynów i wyborów. Nawet powiedziałabym, że jest w końcu dużo lepiej, wracam tam gdzie byłam te 4 lata temu, teraz dopiero może sie wszystko poukładać w miarę, ale nie po waszemu, a po mojemu. Bóg nie każe być wiecznie umęczonym poczuciem winy i krzywdy człowiekiem, wystarczy powiedzieć sobie dosyć, chcę żyć normalnie.
Wczytałam się w to, co napisałaś do Trufli. Rozumiem to tak:
Małżeństwo i urodzenie dziecka mogą przynieść w życiu kobiety kryzys. To może być kryzys zdrowotny, związany z biologią, z ciałem, ale też kryzys psychiczny.
Zdarza się tak, że mąż kobiety mierzącej się z trudnościami, nie tylko nie wspiera żony, ale zwraca się przeciwko niej. Może wtedy wejść w zachowania wobec żony raniące i krzywdzące, a także stosować przemoc. Taka sytuacja ogromnie kobietę obciąża.
Może też się zdarzyć tak, że obciążona na różne sposoby kobieta podejmie różne próby poradzenia sobie z emocjami, trudną codziennością, doświadczaną przemocą. Jedną z nich może być próba znalezienia oparcia w innej relacji.
Rozumiem, że tak odczytujesz historię Trufli. Że zdrady nie wydarzyły się w próżni, poprzedził je bardzo trudny czas dla niej, jako żony, mamy, trudny ze strony męża, który zamiast wspierać obciążał, niszczył.
Czy dobrze odczytałam to co chciałaś przekazać?
Mam podobną intuicję (Truflo, jeśli czytasz, to raz jeszcze cię przytulam). I podobną do ciebie refleksję. Romans w sytuacji doświadczanej przemocy może być próbą doświadczenia ciepła, poczucia przynależności, schronienia.
Wiem, bo sama w kryzysie o mało nie zaplątałam się w romans. Uratowała mnie miłość do męża i dobry kurs przedmałżeński, na którym przygotowano nas do obrony przed pokusą romansu. Wiedziałam co mam zrobić krok po kroku, włącznie z poradzeniem sobie z emocjami i reakcjami, jakie się we mnie pojawiły. Mając takie doświadczenie nie oceniam kobiet, które wchodzą w romans. Wiem, że za ich decyzjami (raniącymi przede wszystkim je same) mogą kryć się bardzo bolesne doświadczenia.
***
Czytam Caliope ostatnie twoje wpisy. Odczytuję je jako zapis zmagań, by wyjść z poczucia winy. Słowa nie zawsze najlepiej oddają to, co chcemy wyrazić. Sama potrzebuję ich zwykle bardzo dużo.
Przeszłam zmagania z winą. W początku kryzysu, gdy mój mąż odszedł czułam się winna wszystkiemu.
Teraz widzę inaczej. Zwykle nie ma winy. Jest dwoje ludzi, którzy chcą założyć rodzinę, mają dobre intencje, pragną życia w małżeństwie. Kryzys nie przychodzi zwykle z zawinionych działań, a z deficytów, trudności, obciążeń, falszywych przekonań, zranień. Nie ma winy.
Jest odpowiedzialność. I ona się nie dzieli. Każdy ma swoją. Jeśli dobrze rozumiem, to właśnie próbujesz wyrazić pisząc o tym, że rozkłada się ona "po połowie". Słowa nie zawsze dobrze oddają to co jest zrozumieniem wewnętrznym.
***
Chcę ci też przy okazji podziękować. Często "prostujesz" mnie, przypominając, że mój mąż jest wciąż uzależniony, nie myśli trzeźwo i że nie jest dobre dla mnie to w obrazie męża pomijać. Pokazujesz mi też obszary mojego współuzależnienia. Czasem nawet protestuję, bo chciałabym się widzieć zdrowszą.
Ale twoje uwagi we mnie pracują. Są dla mnie cenne. Pomagają.
Odpisuję powoli na pismo męża. Dziś nie, bo Święto. Odkrywam różne nowe i stare rzeczy. Przewalam kolejną warstwę pokręceń. Staram się nie zgubić w obrazie mojego męża.
***
Ciężko pracujemy, nie tylko jako mamy, ale i w życiu, by sobie radzić, ale też pracujemy w sobie, by zdrowieć. Na szczęście mamy też dobre dni, dni odpoczynku, z dziećmi, przy Bogu, z radością ze świata, ze słońca, z wiatru. Lubię kiedy takimi swoimi dniami się dzielisz. Jestem pewna, że będzie ich w naszym życiu przybywać.
Dziś przytulam się do Jezusa i dziękuję Mu za jego obecność Lubię być Jego owieczką i za Nim podążać. Dziś nie tylko duchowo, ale dosłownie mogę iść za moim Panem jako jego owieczka Radosnego świętowania dla Ciebie i dla wszystkich forumowiczów.