Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

A.zelia
Posty: 214
Rejestracja: 14 gru 2018, 13:04
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: A.zelia »

To ja się już pogubiłam
-maz uważa, że to on jest od zarabiania pieniędzy?
czy
+jego zdaniem wartość ma tylko praca zarobkową, a jakąkolwiek inną już nie?
Bo jedno przeczy drugiemu.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Nie przeczy drugiemu, on zarabia i tylko jego praca ma wartość. Moja praca w domu i moja praca zawodowa nie mają wartości bo nie zarobię tyle by utrzymać dom. Wniosek taki, że jestem bezużyteczna, zawsze może byłam, a nie widziałam tego w różowych okularach.
renegate

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: renegate »

Caliope pisze: 04 lip 2020, 13:33 Nikt pewnie już tego nie czyta co piszę. Jestem sama, jestem zła, obawiam się że już nic nie da się uratować w tej relacji. Nie idę do pracy z obawy że mój syn zachoruje i będę musiała zrezygnować, bo mąż myśli tylko o sobie i nie starczy mi siły by ogarnąć jeszcze więcej sama. Też obawiam się że to będzie koniec jak zacznę pracę, bo teraz mąż jest odpowiedzialny za finanse (uważa że jest tylko od tego), ja zarabiając swoje pieniądze nie będę go już potrzebowała, nie będę miała czasu i sił na małżeństwo, na odbudowę. Kiedyś bardzo ciężko pracowałam i się dziwię że mi się coś chciało, żyłam tylko pracą, nie lubiłam jej, ale potrzebowałam pieniędzy. Bardzo długo trwało nawiązywanie relacji ze względu na stres w pracy, skrajne zmęczenie, a teraz będzie gorzej ,bo kiedyś miałam tylko siebie i wynajęty pokój do spania. Boję się, bo nikt mi nie pomoże, bo wsparcie mówione nic nie ma do czynów. Jestem w skrajnej rozpaczy, też pytam Boga dlaczego od początku życia mam kłody pod nogami, nie wiem czy byłam kiedykolwiek szczęśliwa, dlaczego muszę żyć w takim czymś, jestem strasznie naiwna. Po co moje wartości to rodzina i miłość ,kiedy tego nie ma, a mi się tylko coś wydawało. Mogłam być sama, być wolna, żyć w swoim świecie, mieć pasje, hobby, swoje życie samemu, a mi się zachciało niemożliwego. Dziś myślę tylko o tym żeby wszystko zakończyć, ten kierat, brak wolności, miłości,zrezygnowałam z wszystkiego i jeszcze moje modlitwy nie są wysłuchane. Męczę się tylko, sama że sobą, dałam życie dziecku, a może to był błąd, bo on będzie cierpiał przeze mnie, przez egoistyczną decyzję, że ja chcę mieć rodzinę. Moja praca nad sobą nic nie dała, jeszcze większe poczucie beznadziejności, nie ważne co zrobiłam dla mnie i tak czuję się głupia i brzydka. Naprawdę nie ma znaczenia dom, obiad na stole, posprzątane, czekająca bardzo zadbana żona, zaopiekowany syn, też mi się naiwnie, wydawało, że to są jakieś wartości. Lepiej się żyje egoistom, ludziom którzy wykorzystują innych, nie takim co chcą tylko miłości, czułości i akceptacji. Bóg jeśli ma dla mnie inną drogę, to pomodlę się żeby już mi ją pokazał, nie mam sił już ciągnąć tego brzemienia które mam teraz.

Caliope, zadbaj o swoje finanse. Nie zdawaj się tylko na męża w tym względzie.
Pisałaś, że chcesz zrobić prawo jazdy, to ułatwiłoby Ci wszystko ze sobą pogodzić.
Nie wiem, jak dokładnie to teraz wygląda, czy mieszkacie razem czy osobno? Może mogłabyś przenieść się bliżej rodziny.
A co z przyjaciółmi, sąsiadami? Może jest jakaś możliwość, że Ty czasem zajmiesz się ich dziećmi, a oni potem Twoimi...
Może też i jednak podobna ewentualność byłaby z osobami z Twojej rodziny. W zamian za weekend, kilka dni z ich dziećmi, oni odwdzięczyliby Ci się tym samym.
Pisałaś, że Twój syn potrzebuje szczególnej opieki od Was, czy w waszej okolicy nie ma innych osób, które też mają podobny problem? Może jakoś wspólnie dałoby się połączyć siły. Owszem teraz pandemia sporo utrudnia, ale na przyszłość, jak znalazł byłoby nawiązanie kontaktu z ludźmi w podobnej sytuacji.

W kwestii tych finansów jeszcze, czy obawiasz się, że mąż odetnie Cię od większych finansów, gdy zobaczy, że masz pracę?
Czy może masz wrażenie, że dzięki byciu z synem na utrzymaniu męża, on w jakiś sposób jest w Waszym życiu? Jakaś formia namiastki, że coś Was więcej i dobrego łączy...

Calipe, widać, że jesteś w gorszym nastroju. To normalne w Twojej i podobnych sytuacjach.
Wzięłaś się za analizę swego życia. Na pewno nie tak wszystko sobie wyobrażałaś. I dobrze jest dać upust swoim emocjom, zniechęceniu, lękom. Jednak na dłuższą metę, szczególnie, jeśli czarnowidztwo temu będzie towarzyszyło, będzie Cię to ciągnąć w dół coraz bardziej. Wspominałaś, że miałaś trudne przeżycia, depresję, terapie. Czy teraz jesteś pod opieką psychologa lub psychiatry?
Nie zmienisz już tego, co było. Nie zmienisz też swojego męża, jeśli on tego nie chce. Nie wiesz też, czy w ogóle taka zmiana lub w jakim stopniu byłaby możliwa nawet, gdyby zobaczył taką potrzebę.
Czasem Caliope trzeba też po prostu spojrzeć realnie. Zastanowić się, czy może głód miłości, chęć stworzenia rodziny nie przysłoniły czegoś w trakcie dokonywania wyboru partnera. I nie szukać teraz winy wszędzie, tylko przyjąć, że sytuacja wygląda obecnie tak jak wygląda. Zamiast tego, konstruktywnie szukać rozwiązania tej sytuacji.
Wiesz, że mąż jest jaki jest, że nie zamierza angażować się w wychowywanie, zajmowanie z zaangażowaniem Waszym synem. Możesz postarać się jeszcze dogadać tak, by Twój mąż choć trochę więcej zaczął opiekować się synem.
A jeśli nie, to niech przeznaczy dodatkowe pieniądze, np. opiekunkę do dziecka, żebyś Ty też mogła odpocząć.
Pomyśl też o tej pracy dla siebie, nawet na część etatu na razie.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Renegate, już nie raz pisałam że mieszkam w miejscu gdzie nie mam sąsiadów, mam turystów krótkoterminowych. Nie mam tu nikogo, wysoki kredyt trzyma mnie w tym mieszkaniu, krótki pobyt bo nie minęło 5 lat i teraz jeszcze nasz kryzys. Cały czas jestem pod opieką psychologa, ale upadam jak większość z nas. Tak masz rację z tym że ja będąc na jego utrzymaniu myślę że choć trochę go jest dla nas, bo wraca z pracy lub swoich wycieczek i jest w domu wieczorem i na noc, czasem gdzieś łaskawie pojedziemy w weekend. Ale czuję tylko wtedy ze jestem niańką , nie żoną.Na prawo jazdy na razie nie mam co liczyć, bo mąż nie przelewa pieniędzy tyle bym mogła je wykorzystać bez uszczerbku na finansach. Co do wyboru partnera kierowalam się przede wszystkim wartościami opartymi na wierze katolickiej, mąż modlił sie, uczestniczył w eucharystii.Spojrzeniu na jego przeżycia podobne do moich, przez dwa lata można takiego człowieka dobrze poznać i ocenić czy się nadaje. Czytałam poradniki, chodziłam cały czas na terapię, przerobiłam DDA, on nie, a być może to jest problem, że powinnam szukać kogoś bez złych doświadczeń, normalnie funkcjonującego. Nie wiedziałam że to takie ważne dla każdego dopóki nie przeszłam swojej, on sobie radził, utrzymywał władzę, kontrolę nad wszystkim, zbuntowałam się to się posypał. Nie ma i nie miało znaczenia czy ja miałam wady, czy miałam więcej kg, czy byłam chora. Przepracowałam to i nie ma zmian, bo on nic nie widzi oprócz swoich krzywd z dzieciństwa. Ja jestem dorosła, on zatrzymał się daleko w tyle i dlatego jedyna wartość ważna to zarabianie pieniędzy, bo ich nie mieli, jak moja rodzina. Dopóki był z Bogiem wydawało się ,że miłość i rodzina to najwyższa wartość, ale odwrócił się i pokazał swoje drugie oblicze, egoizm i chęć rywalizacji nawet ze mną, jestem gorsza, bo moja wypłata będzie niska, bo mam inne zainteresowania, a on jeszcze teraz po 9 latach twierdzi że się nie dopasowaliśmy. Przez to nie umiem z nim poprowadzić rozmowy dopóki sam czego nie powie, czuję się za głupia, obniża mi to własną wartość .Obniża mi też to, że moja praca byle jaka jest bez sensu, bo nie jest dyrektorska w biurze, że mało płatna nie rozwijająca. Nie mam ambicji, poswięciłam się rodzinie, chorowałam, miałam ciężko i płacę za to ogromną cenę.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Znów upadłam od soboty czuję się fatalnie, przepłakałam cały weekend. Samotność jest okropna po prostu jak syn łaskawie jest u babci, a ja sama. Właśnie do teściowej nie jeżdżę, za bardzo naciska na to że mam iść do pracy, naciskała też na specjalistę dla syna. Od 3 miesięcy mi mówiła(truła), że on potrzebuje, prywatnie, cena nie gra roli. Jeden miesiąc i już jest za drogo i nie da rady, czyli to gadanie i wsparcie mówione nie ma naprawdę nic wspólnego z rzeczywistością. Zostanę z ręką w nocniku jak pójdę do pracy, bo coś wypadnie i będzie mu wstyd ,że będę musiała się zwolnić. Może we wrześniu, jak się uda, że syn nie będzie ciągle chory. Idziemy do szpitala w sierpniu, nie dają tam L4 na endokrynologii, potem w sierpniu są dwutygodniowe wakacje i nie ma szans na żadną pomoc. Zostaje naprawdę praca zdalna z domu.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Niech mi ktoś powie czemu mam wrażenie że jak zrobię to prawo jazdy, to już nigdy, nigdzie nie pojedziemy we troje ? Że mój mąż chce się całkiem wyciąć i tyle go widziałam, a będę jeździć tylko sama z synem. Widzę u siebie straszny brak zaufania do męża, brak poczucia, że moja rodzina istnieje, moje małżeństwo. Tyle miesięcy minęło i nic nie rusza między nami, naprawdę to bardzo męczy, chociaż teraz skupię się bardzo na nauce przepisów drogowych. Najdziwniejsze rzecz, zataczam koło, mieszkam znów w tym samym miejscu z przed poznania i, znów robię jak wtedy kurs prawa jazdy, skończyłam, ale nie podeszłam do egzaminu. Może to jest jakiś punkt zwrotny, że coś ruszy, napewno byłoby więcej tematów do rozmowy, dawno temu tym mu zaimponowałam.
Lawendowa
Posty: 7663
Rejestracja: 30 sty 2017, 17:44
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Lawendowa »

Caliope pisze: 08 lip 2020, 23:44 Niech mi ktoś powie czemu mam wrażenie że jak zrobię to prawo jazdy, to już nigdy, nigdzie nie pojedziemy we troje ? Że mój mąż chce się całkiem wyciąć i tyle go widziałam, a będę jeździć tylko sama z synem. ...
Może to jest jakiś punkt zwrotny, że coś ruszy, napewno byłoby więcej tematów do rozmowy, dawno temu tym mu zaimponowałam.
Caliope, a może warto popatrzeć inaczej i zrobić to dla siebie, dla własnej frajdy z jazdy, dla wygody, niezależności, satysfakcji, ale i poczucia bezpieczeństwa, by środkami komunikacji publicznej nie być zmuszoną jeździć.
"Ty tylko mnie poprowadź, Tobie powierzam mą drogę..."
renegate

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: renegate »

Caliope, to dobrze, że masz pomoc psychologa. Mów mu, co się dzieje, jakie masz obawy, tak jak tutaj to robisz...
Bywa tak, jak napisałaś, że człowiek wyszukuje takie punkty styczne, cienkie niteczki, które mają łączyć z drugą osobą.
I wtedy też niestety może być taki sabotaż własnych działań, jakiego się obawiasz u siebie, np. z prawem jazdy.
Caliope, zrozumiałe jest to, co piszesz o trudnościach w pójściu do pracy. Czy zastanawiałaś się jednak, co by było, gdyby Twój mąż całkiem się odciął? Gdyby, np. tylko alimenty płacił i to może niezbyt wysokie? Co wtedy?
Caliope, pomyśl o przyszłości... Może rzeczywiście na początek ta praca zdalna. Dobrze z czymkolwiek ruszyć.
Chorowałaś na depresję i oczywiste jest to, że też nie możesz dokładać sobie wielu napięć na raz. Jednak w takiej sytuacji, tak czy siak przedłużającego się napięcia, stresu, jakiegoś rodzaju marazmu, też Twoja psychika nie odpoczywa, nie ma zbyt wielu pozytywnych bodźców. To nie jest dobre.
Zobacz, to prawo jazdy to coś ważnego dla Ciebie, coś, co da Ci wygodę, niezależność, podbuduje wiarę w siebie, że się rozwijasz, tak, jak napisała Ci Lawendowa.
A tymczasem patrzysz na to, jako na zagrożenie, że Twój mąż nie będzie miał powodu uczestniczyć w Twoim życiu.
Nie da się żyć w wiecznym strachu.
Jeżeli podejrzewasz, że Twój mąż robi coś dzisiaj tylko z poczucia obowiązku, przymusu, to jaką to wszystko miałoby wartość...
W takim układzie i tak, tylko jest jeden wieli lęk, a nawet realny strach u Ciebie.

A związki ze zdrowymi czy niezaburzonymi osobami, bez przejść... Oczywiście, że tak by było najlepiej. Tylko, że i wtedy nie ma gwarancji, jak coś by się potoczyło. Nawet i w kwestii tego zdrowia psychicznego. Dziś ktoś jest zdrowy, jutro może coś się wydarzyć i wszystko się może zmienić.
Natomiast na pewno, jeśli już ktoś ma swoje przejścia, problemy, to bez uporania się z tym, trudno o optymistyczne patrzenie na przyszłość, budowanie związku. Niestety, prędzej czy później te problemy dają o sobie znać.

Caliope, więcej wiary w siebie. Nie wmawiaj sobie, że jesteś nic nie warta.
Nino
Posty: 611
Rejestracja: 14 gru 2019, 18:26
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Nino »

Caliope,chcialam napisac i ja do Ciebie,ale to co mysle,wyrazila Renegerate :)
Glowa do gory!
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Właśnie rozpoczynam kurs, strasznie się z tego cieszę, będę mobilna jak zawsze marzyłam.
Renegate jakby mąż się odciął, byłby rozwód, alimenty i szukalabym pomocy w opiece spolecznej jako samotna matka. Bardziej widzę takie rozwiązania od 7 miesięcy niż naprawę małżeństwa. Ja się nigdy nie poddaję i nie poddam.
Właśnie nie mam pojęcia czy mój mąż robi coś z przymusu lub obowiązku, odkąd źle mnie traktuje i muszę walczyć, nie wierzę w rzeczy które były kiedyś dla mnie normalne, że należy się każdemu w rodzinie wspólny czas, miłość.
Idę do lekarza po inne mocniejsze tabletki, mam ostatnio stany depresyjne po odstawieniu hormonów na tydzień, bo trzeba, czyli znów za mało progesteronu. Przez to znów się sypię psychicznie, a muszę być ogarnięta na drodze jak chcę jeździć.
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Pavel »

Caliope pisze: Właśnie nie mam pojęcia czy mój mąż robi coś z przymusu lub obowiązku,
Moim zdaniem zostanie z poczucia obowiązku to całkiem duże „coś”. Oczywiście jako stan przejściowy.
To pokazuje już, że pewne wartości są w stanie wygrać z emocjami i chciejstwami, że stawia większe dobro ponad subiektywne wyobrażenia najlepszej drogi do szczęścia dla siebie.

Emocje, uczucia - to da się zmienić. Dziś są takie, a jakie będą jutro, za miesiąc i dłużej - tego nie wiemy.
W każdym razie to możliwe i moje doświadczenie to potwierdza - w kryzysie żona nawet na przypadkowy dotyk reagowała jakbym był trędowaty, „wszystkie” klasyczne teksty odchodzących/zdradzających również dane mi było usłyszeć. Jakby gdzieś tego uczyli ;)
A dziś jest inaczej, bo za decyzją o tym by spróbować z czasem nastąpiła zmiana nastawienia, emocji i uczuć.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Pavel, mój mąż mówił że zostaje, bo nie mamy kasy żeby wynająć osobne lokum, jeszcze na wiosnę. Teraz to jest haos, moja walka o swoje i obawy. Ja po prostu czuję i pewnie interpretuję po swojemu, że wyjazd na wycieczkę, to jest dla niego z obowiązku, żeby utrzymać relację z synem, a ja jestem niańką. Jestem wtedy spięta, zdenerwowana i zniechęcona, a tak lubiłam wyjazdy jak było stabilnie. Wszystko może się zmienić oczywiście, dajesz promyk nadziei Pavel, dziękuję :)
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Pavel »

Bardzo dobrze rozumiem jakie to trudne, bo sam tak miałem do czasu gdy nie oddałem Panu Bogu naszego małżeństwa.
Ta kryzysowa sytuacja i strach (mający rożne oblicza) mnie paraliżował. Nie byłem wtedy nawet „starym” sobą - czyli co prawda pogubionym*, ale uśmiechniętym, pozytywnym i optymistycznym facetem.
Również snułem rożne czarne wizje i scenariusze, analizowałem warianty.
Z własnego doświadczenia - to nie tylko nie pomagało, ale pogrążało mnie.
I kompletnie nie byłem przez to (i rożne inne sprawy, nie wszystkie będące w zasięgu moich zmian) atrakcyjny dla żony.
Co prawda traktowała mnie wtedy wyjątkowo podle, ale przecież pomimo tego chciałem ją odzyskać.No i dawałem się tak traktować, to też wymagało zmiany.

Patrząc na kwestie na które miałem wpływ - to kluczowe było nawrócenie i zajęcie się sobą.
Zmianą bazy danych (czyli nabyciem wiedzy), praca nad tym co we mnie działało niewłaściwie, zrozumienie kim jestem i jak warto bym zaczął funkcjonować. Potrzebowałem uleczyć i poukładać, od podstaw, samego siebie. Oczywiście ta praca jest daleka od zakończenia, ale to co zobaczyłem po jakimś czasie jej trwania, to między innymi to jak mocno moje postrzeganie było wykrzywione przez kryzysowe emocje, jak dużo marnowałem czasu i energii na coś co jeśli nawet przynosiło owoce, to jednak albo zepsute, albo marne.

Warto więc nie tracić nadziei, ale nie warto by przesłoniła ci oczy i by życie nią nie zatruwało cię.
Ja w kryzysie postanowiłem, że chcę zmienić siebie i swoje życie. Dla siebie, Boga, bliźnich. By cokolwiek się stało z moim małżeństwem, żyło mi się lepiej.
To, co zrobi twój mąż nie zależy bezpośrednio od ciebie. To co zrobisz z sobą - już tak.

Niemal 5 lat po wybuchu/objawieniu się kryzysu w naszym małzeństwie, z pełną odpowiedzialnością twierdzę, że ten niewątpliwie najtrudniejszy i najbardziej bolesny okres mego życia był dla mnie błogosławieństwem.
Z każdego kryzysu można niesamowicie dużo zaczerpnąć, wykorzystać.
Bóg nasz jest wszechmocny i potrafi wyprowadzić dobro z największego nawet szamba.
Ostatnio zmieniony 13 lip 2020, 0:10 przez Pavel, łącznie zmieniany 1 raz.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Zgadzam się ze zmianami, z zajęciem się sobą. Tylko jest tak, że można, a nawet trzeba w miarę możliwości. Mam syna, nie zostawię go, bo zajmuje się tylko sobą, robię co chcę i wychodzę kiedy chcę. Mój mąż teraz żyje kawalerskim życiem dla siebie i nie patrzy na to że jak ma rodzinę, trzeba zajmować się sobą, nie moim kosztem i syna. Jeszcze bardziej teraz spadły na mnie obowiązki domowe i wychowanie syna. Pogubiłam się bardzo z tym, że nie jestem dla męża atrakcyjna w niczym, a myślałam że zmiany pomogą mi się uatrakcyjnić.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Najbardziej boli teraz ,że jak mąż był sam, to nie robił tego co teraz kosztem tej "rodziny". Ja się zajmę dzieckiem, bo muszę i całą resztą, na teściowej się bardzo zawiodłam, a jest najbliżej, zero pomocy. Mąż,ani nie ma za czym zatęsknić, ani dostać kopa, żadnych potrzeb jako mężczyzna, ogólnie nie jestem do niczego mu potrzebna. Nie wiem czy warto gnębić siebie tym heroizmem, nie chcę go oglądać. Myślę o separacji z jego wyprowadzką, szkoda mi syna, bo taty po prostu nie ma. Tak mogę powiedzieć że wyjechał i może kiedyś wróci.
ODPOWIEDZ