Cześć Albert,
doskonale rozumiem Twój ból. Jestem w podobnej sytuacji. Przeżywam dokładnie takie same emocje. Chwilami ból wewnętrzny jest po prostu nie do wytrzymania. Poczucie skrzywdzenia, ale też ogromna tęsknota i lęk.
I popełniam, niestety, te same błędy, co Ty.
Emocjonalna zależność, obsesyjne myślenie, zaniedbywanie własnego zdrowia, niemoc w zaangażowanie się w cokolwiek...
Dla odmiany mój małżonek, opuszczając mnie po raz kolejny, zerwał też z dziećmi.
Ty rozpaczasz, że za rzadko widzisz się z córką, nie przeżywasz z nią codzienności, moje matczyne serce dosłownie szaleje, gdy mąż odmawia kontaktu synowi i córce, a ja - bezradna - patrzę na cierpienie naszych dzieci.
Znam całą tę gamę uczuć, o której piszesz. Toczka w toczkę. I, jak widzisz, męczę się z tym wszystkim w tym samym czasie co Ty. Więc, jeśli to dla Ciebie jakaś pociecha, to nie jesteś odosobniony w swoim cierpieniu. Wiele osób na tym świecie przeżywa dokładnie to samo.
Mnie, przez tę zasłonę bólu i poczucia krzywdy, dotykają niekiedy promyki światła. Coś zaczynam dostrzegać, rozpoczynam pracę nad sobą, ale upadków nadal więcej, niż sukcesów.
Też dużo płaczę. Przynosi mi to ulgę.
W porównaniu do poprzednich "takich akcji", więcej się modlę. Nie jest łatwo PRAWDZIWIE przestawić zwrotnicę na Pana Boga. Ostatnio uzmysłowiłam sobie, że moja obsesja na punkcie męża jest nieustannym łamaniem pierwszego przykazania. No i teraz... och, jak ja się teraz gorliwie modlę! Tylko o co? Cały czas mój bożek i JA, jesteśmy na pierwszym planie, i jak narkomanka błagam Boga, żeby COŚ Z TYM ZROBIŁ!!! Aby on, mój mąż, zechciał wykonać najmniejszy gest, bym ja wreszcie poczuła odrobinę ulgi. Jak ta wyjąca dusza czyśćcowa. Tak, ja mam teraz swój czyściec na ziemi...Bóg uczy pokory.
Mimo to wierzę, że wszystkie moje modlitwy zostaną wysłuchane: w odpowiednim czasie. Oby tylko nie odwrócić się od Pana Boga, gdy zelżeje lód...
I nie stracić i nie zatracić tego czasu, gdy ON, Bóg Wszechmocny i Miłosierny, po raz kolejny rozpoczął żmudną pracę nad mą krnąbrną duszą.
Powiedziałeś, że runął Ci cały system wartości. Stary, ja UMARŁAM. Dwa lata temu, jak przeżywaliśmy podobną gehennę, mówiłam mężowi, że czuję się tak, jakby wsadził mnie z dziećmi do trumny, zakopał żywcem i poklepał łopatą.
Tym razem jazda jest większa: UMARŁAM.
Bo wtedy, dwa lata temu, gdy się "zeszliśmy", znowu nie wyciągnęliśmy lekcji. A jakże, rozeszło się po kościach, a panaceum na całe zło miało być postawienie wymarzonego domku na działce, aby wieść w nim wspaniałe życie na "stare lata". Teraz w domku zostałam sama, a mąż wynajmuje mieszkanie w innym mieście i nie mam pojęcia, jak żyje i z kim? Wiem, że pracuje tam, gdzie pracował, bo gdy ból był już nie do zniesienia, po ponad 9 miesiącach rozłąki pojechałam dwa razy do niego do pracy "na rozmowę"...
W ubiegły wtorek byłam na spotkaniu Sychar w moim mieście. Już samo spotkanie z innymi ludźmi przyniosło mi ulgę. Możliwość opowiedzenia im swojej historii i wysłuchanie ich, niemniej , a może i bardziej?, dramatycznych przeżyć?
Z tego, co zakodowałam z Twojego postu: borykacie się z niedojrzałością emocjonalną. My również.
Uśmiechałam się pod nosem, jak czytałam, gdy pisałeś, że przechodziliście nad zdradami do porządku dziennego. Też tak robiliśmy. Straszny błąd. I potem, oczywiście, tylko coraz gorzej i gorzej...
I jak tu żyć? Wierzę, że jest Ci bardzo ciężko.
Dużo się modlę. Dołączę Ciebie do swojej listy
I Zachęcam do szukania wsparcia. Mimo wszystko.