WrocKa pisze: ↑17 gru 2019, 21:57
Halo czy ktoś czyta moje posty?
Zastanawiam się czy powinnam ciągnąć wątek kowalskiej czy cierpliwie czekać aż sama się ujawni...
Ks Drzewiecki w jednej ze swoich konferencji mówił, że jak jest podejrzenie i sygnały to jak najszybciej doprowadzić do konfrontacji...
A Wy jak radzicie?
Gubię się już...
Hej hej. Przeczytałam, jestem. Obejmuję Ciebie i twoją rodzinę modlitwą. Bardzo mi przykro, wiem przez co przechodzisz i wiem jakie to trudne. Ja nadal nie zdecydowałam się na konfrontację. Formalnie nadal nie wiem, że kowalska jest i nadal dla swojego spokoju myślę o niej jak najmniej. Mąż nadal starannie maskuje swój romans (nowy związek? nie wiem w sumie jak on to postrzega). To znaczy wiem już, bo po takim czasie zwyczajnie się nie da utrzymać tego w tajemnicy. Ona była od początku, w sensie od momentu, gdy mąż się ode mnie odsunął, stał się zimny wobec mnie i w końcu się wyprowadził. Jego zachowanie w tamtym czasie niewiele albo nawet nic się nie różniło od zachowań i postawy twojego męża jakie opisujesz.
Ja nie zrobiłam kompletnie nic żeby męża zatrzymać. Nie reagowałam nawet kiedy kowalska się koło mojego męża kręciła. Ufałam mu to raz, miałam poczucie, że na siłę go nie zatrzymam i tylko się upokorzę, to dwa. Raz na jakiś czas próbowałam rozmowy, byłam zapewniana że jest okej, że jestem idiotką, że się czepiam i widzę problem, gdzie go nie ma. Negowanie, atak, zaprzeczanie - żadnego pola do rozmowy nie było. Więc się wycofywałam i zajmowałam sobą. Gdy zaczął traktować mnie bardzo źle, zamieszkałam w osobnym pokoju, gdy mnie i tak atakował, wychodziłam z domu. Był moment, że miałam tak dość, że to ja zastanawiałam się nad rozwodem - i dokładnie o to mu chodziło. Wycofałam się z tego, więc w końcu to on musiał podjąć decyzję.
Aczkolwiek, gdy powiedział że odchodzi nie potrafiłam powstrzymać swoich reakcji, zrobiło mi się słabo, musiał zatrzymać samochód i wymiotowałam na poboczu. Prosiłam go też wielokrotnie, żeby się jeszcze zastanowił i dał nam szansę. Usłyszałam, że nie kocha, nie chce naprawy i ze mną koniec (o tym, że jest kowalska ani słowa - to ja byłam zła, miał mnie dość i dlatego musiał się ode mnie uwolnić, bo niszczyłam mu życie - tak pokrótce). Prosiłam jeszcze jakiś czas po jego wyprowadzce - pisząc, próbując rozmowy - co nic nie dawało.
Czasem mam momenty paniki, że jeśli nie zrobię konfrontacji, niejaka ona w końcu zajdzie w ciążę (nie ma dzieci i jest wieku gdy kobiety zaczynają się martwić, że to ostatni dzwonek) i on się wtedy już z tego nigdy nie wycofa, a ja też wtedy nie będę mieć sumienia pozbawiać kolejnego dziecka ojca. Ale potem myślę, że niby co też miałabym zrobić? Najpierw upokorzyć się, żeby zdobyć dowody, co bardzo mnie zrani, bo wiedzieć to nie to samo co widzieć. Potem co - powiedzieć, że to nieładnie mieć romans i żeby wracał do rodziny - w takim stanie, w jakim jest nawet nie mogę go przyjąć. Gdybym wiedziała, jak taką konfrontacje zrobić, bez upokarzania siebie i w taki sposób, żeby to cokolwiek zmieniło, to bym to zrobiła. Dziś się za kowalską pomodliłam, żeby jej rozum wrócił i jak chce związki zakładać, to niech sobie poszuka wolnego chłopa, bez obciążeń i nawet się szczerze pomodliłam, żeby się jej taki trafił - dobry, kochany i opiekuńczy. Najlepiej już dzisiaj.
Oglądam ks. Dziewieckiego ile mogę, bo mówi dużo i mądrze o uzależnieniach, ale na wykład o konfrontacji nie trafiłam.
Mój ogląd jest na dzisiaj taki - cokolwiek nie zrobisz, mąż i tak zrobi co sam uzna za słuszne. Odsuniesz się i zignorujesz - to obwini, że się odsuwasz albo uzna, że ma twoje przyzwolenie, bo ci nie zależy. Zaczniesz prosić, uzna, że jest górą, a ty jesteś żałosna. Postawisz warunki - uzna, że chcesz mu stać na drodze do szczęścia. Więc chyba najlepiej postępować w zgodzie ze sobą i działać trochę ograniczając emocje - bo te są silne i łatwo pod ich wpływem zrobić coś, czego będziemy żałować. I zanim cokolwiek zrobisz pomyśl, że za każdym razem konsekwencje mogą być w dwie strony - ocknie się, albo zdecyduje na kowalską. Jeśli taka jest, bo nie wiesz przecież. Nie przewidzisz.
Piszesz też, że masz wrażenie, że mąż czeka - jeszcze te święta i się wyprowadzi. Mój też czekał, a w zasadzie zbierał kasę i zasoby - moim kosztem. Więc z perspektywy czasu - cokolwiek robisz, uważaj, żeby nie dać się wykorzystać np. finansowo. Ja z jednej strony pozwoliłam się wykorzystać - bo wpłaciłam sporą kwotę na zobowiązanie męża - po czym on się wyprowadził następnego dnia (zbieg okoliczności? - to mnie boli, bo pokazuje mi z jaką premedytacją wobec mnie działał i jak bardzo się ze mną nie liczył i nie liczy). Z drugiej strony jestem sobie wdzięczna, że przez czas, kiedy czułam, że coś jest nie tak - nauczona poprzednimi doświadczeniami z jego kryzysami alkoholowo-narkotykowymi - odkładałam pieniądze, ile tylko mogłam. I dobrze bo jak poszedł, to zapomniał najpierw o jakichkolwiek obowiązkach, a już o tym, że jest ojcem w pierwszej kolejności. Zresztą pod względem pieniędzy do dziś nie pamięta, czasem coś tam rzuci, jak ma przypływ wyrzutów sumienia, ale chyba nie są one zbyt duże bo i kwoty niewielkie. Odłożone pieniądze pozwoliły mi przetrwać najtrudniejszy okres, gdy wszystko spadło na mnie z dnia na dzień i nie miałam jak myśleć o dorobieniu czegokolwiek, więc została mi tylko moja goła pensja, bo cała opieka nad dzieckiem spadła na mnie. Gdy się wyprowadził pomogło mi też, że miałam inne sprawy, poza nim. Popatrz sobie co masz takiego, co lubisz, na co poświęcasz czas, co jest fajne - a jak to zaniedbałaś, to wróć do tego - bo to bardzo cie się przyda, by nie oberwać za mocno. Gdy mąż jest kawałkiem świata, to zostawia po sobie wyrwę, gdy jest całym światem...
Nie znam żadnej recepty na zatrzymanie i otrzeźwienie męża - a wiem, że najbardziej chciałabyś czegoś takiego (bo ja też marze o czymś takim). Natomiast mogę ci poradzić, żebyś na wszelki wypadek zaczęła zbierać zasoby, każde zasoby: finansowe, psychiczne, w postaci osób, które w razie czego będą przy tobie, pomogą w opiece, wszystko co może pomóc. Dbaj o siebie, odpoczywaj, korzystaj z czasu wolnego, gdy mąż zajmuje się dzieckiem - jeśli się wyprowadzi, przez jakiś czas takie możliwości będziesz miała ograniczone.
Jeśli czujesz, że chcesz coś zrobić, konfrontację, próbę rozmowy, odsunięcie się i olanie go - cokolwiek, to przemyśl to, uspokój emocje i zrób, tylko nie desperacko i z przekonaniem że to da określony efekt (tego się przewidzieć nie da, zadziała, pogorszy nic nie zmieni...)- ale w zgodzie ze sobą.
Mocno cię tulę, i mówię Ci, że dasz radę sobie ze wszystkim. Jesteś silna, a to, że masz silne emocje nie oznacza słabości. Wiem, że się boisz, ale jestem przykładem, że da się żyć bez męża, nawet bardzo mocno go kochając. I że można poradzić sobie z ogromnym bólem, nawet tym od najbliższej osoby. Pamiętaj też, że im bardziej będziesz spokojna i silna, tym lepiej trudną sytuację zniesie maluch. To jeszcze jeden powód, by zamiast koncentrować się na mężu i na tym co on zrobi, a czego nie zrobi i kiedy, zacząć się wzmacniać - JUŻ.
I najważniejsze - pozwól Bogu, aby był przy tobie blisko, jak najbliżej. Nie obrażaj się na Niego, nie przeganiaj Go, zapraszaj, proś o pomoc, mów do Niego. Ja w najgorszym kryzysie od Boga się odwróciłam, wcześniej miałam z Nim dobry kontakt. Kryzys się skończył, gdy dostałam zupełnie przypadkiem różaniec do ręki, a potem od kogo innego propozycję rozpoczęcia NP. Najpierw nie chciałam, miałam to za jakieś hokus-pokus.W taki sposób nigdy wcześniej się nie modliłam, moje modlitwy to były niezłe kłótnie, filozofie, przemyślenia, podziękowania, rzadko o coś prosiłam, za to parę razy zażądałam - dość burzliwa była ta moja relacja z Bogiem. Maryja przyprowadziła mnie z powrotem do Boga, ale jestem z Nim teraz w dużo spokojniejszy i pokorniejszy sposób. Pokorniejszy, bo teraz proszę o różne rzeczy - i je dostaję. Gdy On jest przy mnie, jestem znacznie silniejsza. I naprawdę jestem przekonana, że odkąd zaczęłam się modlić o uzdrowienie - to zaczyna się dziać. Nie samo, pracuję mocno i intensywnie, ale ze mną pracuje Bóg, czasem czuję to mocno i wyraźnie. Tylko moja praca nigdy by takich efektów nie przynosiła.