Poważny kryzys małżeński
: 02 gru 2019, 10:34
Witam,
Czytam to forum już od jakiegoś czasu i wreszcie zdecydowałam się napisać, chociaż w zasadzie moja historia ne odbiega za bardzo od tych, które do tej pory przeczytałam...Chociaż każda historia jest niby inna...Zatem po kolei.
Jesteśmy z mężem małżenstwem od 10 lat. Paradoksalnie w tym roku hucznie świętowaliśmy naszą rocznicę, z mszą w naszej intecji, przyjęciem dla rodziny i przyjaciół...
Niestety zaraz potem wszystko zaczęło się psuć. Właściwie zaczęło się psuć już dużo wczesniej, ale chyba nie chciałam tego zauważyć.
Przez cały okres naszego małżeństwa to ja byłam "sterem" zwiazku. Podejmowałam decyzje, zajmowałam się domem, dzieckiem. Mąż w zasadzie musiał tylko pracować. Oczywiście często wypominałam mu, że nic go nie interesuje i wszystko na mojej głowie. On tak tego słuchał, jednym uchem wpuszczał drugim wypuszczał.
I tak rewało to latami. Niby byliśmy szczęśliwi - wspólne wakacje, wizyty u rodziny, ale bliskości i dialogu chyba od dawna nie było. W zasadzie wymienialiśmy się tylko informacjami.
Jakiś rok temu maż zaczął intensywanie ćwiczyć - biegać, chodzić na siłownię itp. Bardzo się w to wkręcił. ja na początku patrzyłam na to nieufnie, potem zaczęłam oczywiście się go czepiać, że cały czas wychodzi z domu i nie ma czasu dla rodziny. Oczywiście z tego nic sobie nie robił. Mówił, że mu to potrzebne, teraz lepiej się czuje i lepiej wygląda. I rzeczywiście zaczął lepiej wyglądać, kupować nowe rzeczy itp.
Zaczęłam być podejrzliwa, czy nie kryje się za tymś jakaś Kowalska, ale oczywiście cały czas negował. Ja robiłam się coraz bardziej zazdrosna i tak spirala się nakręcała.
Aż w końcu w lipcu wyrwałam mu z ręki telefon (od jakiegoś czasu nie rozstawał się z telefonem) i okazałao się, że jest jakaś koleżanka...
Wyparł się wszystkiego, że to tylko znajoma, że rozmawiają o muzyce itp. Skasował wszystko, także nie wiem de facto co tam było. Zapewnił mnie, że jestem tylko ja i nic to nie znaczy.
Próbowałam zapomnieć i przejść nad tym do porządku dziennego, ale nie potrafiłam i co jakiś czas wybuchały awantury. Tak strasznie mnie to dotknęło (skumulowały się jeszcze problemy w pracy, zdrowotne w rodzinie itp.) że dostałam załamania nerwowego.
Jestem na terapii u psychologa i mam depresję. Biorę leki.
Od tego cczasu (jak dostałam załamania nerowego) mąż odsunął się całkiem. Nasze relacje są zimne, on mnie unika, nie ma miedzy nami bliskości fizycznej. Kiedy chciałam porozmawiać, powiedział że się wypalił i nie wie czy mnie jeszce kocha. Że potrzebuje czasu i musi sobie wszystko przemyśleć.
Jestem załamana. Jak pytałam, to zapewnił że nie ma to związku z tamtą koleżanką ano żadną inną kobietą.
Po prostu on się zmienił i teraz już nie chce żyć jak kiedyś, pod moje dyktando. Mam ponoć inne priorytety i nie widzi za bardzo naszej przysłości.
Bardzo go kocham, powiedziałam mu to. On na to, że nie czuje tej miłości i w ogóle mnie już nie czuje.
Nie wyobrażam sobie, żebyśmy mogli się rozstać. Rodzina jest dla mnie najważniejsza, chociaż widzę już teraz dokłądnie, jak bardzo ja się przyczyniłam do jej rozkładu...
Czytam polecane tu książki, Wasze wątki, modlę się. Zmówiłam już 2 nowenny do Matki Boskiej rozwiązującej węzły a przedwczoraj zaczęłam Pompejankę.
Nie wiem co jeszcze mogę zrobić. Momemtami żyć mi się nie chce...Przeraża mnie to wszystko, co może się zdarzyć.
Myslicie, że to chodzi o tą kowalską, czy naprawdę przestał mnie kochać. Jak można kogoś przestać kochać tak z dnia na dzień? Ja tego w ogóle nie rozumiem i serce mi pęka, jak sobie pomyslę. Miłość to nie katar, że mija po 7 dniach....
Z góry dziękuję za wszystkie Wasze komentarze. Szukam wsparcia....Cięzkie to wszystko i takie abstrakcyjne. Nie tak miało być:(
Czytam to forum już od jakiegoś czasu i wreszcie zdecydowałam się napisać, chociaż w zasadzie moja historia ne odbiega za bardzo od tych, które do tej pory przeczytałam...Chociaż każda historia jest niby inna...Zatem po kolei.
Jesteśmy z mężem małżenstwem od 10 lat. Paradoksalnie w tym roku hucznie świętowaliśmy naszą rocznicę, z mszą w naszej intecji, przyjęciem dla rodziny i przyjaciół...
Niestety zaraz potem wszystko zaczęło się psuć. Właściwie zaczęło się psuć już dużo wczesniej, ale chyba nie chciałam tego zauważyć.
Przez cały okres naszego małżeństwa to ja byłam "sterem" zwiazku. Podejmowałam decyzje, zajmowałam się domem, dzieckiem. Mąż w zasadzie musiał tylko pracować. Oczywiście często wypominałam mu, że nic go nie interesuje i wszystko na mojej głowie. On tak tego słuchał, jednym uchem wpuszczał drugim wypuszczał.
I tak rewało to latami. Niby byliśmy szczęśliwi - wspólne wakacje, wizyty u rodziny, ale bliskości i dialogu chyba od dawna nie było. W zasadzie wymienialiśmy się tylko informacjami.
Jakiś rok temu maż zaczął intensywanie ćwiczyć - biegać, chodzić na siłownię itp. Bardzo się w to wkręcił. ja na początku patrzyłam na to nieufnie, potem zaczęłam oczywiście się go czepiać, że cały czas wychodzi z domu i nie ma czasu dla rodziny. Oczywiście z tego nic sobie nie robił. Mówił, że mu to potrzebne, teraz lepiej się czuje i lepiej wygląda. I rzeczywiście zaczął lepiej wyglądać, kupować nowe rzeczy itp.
Zaczęłam być podejrzliwa, czy nie kryje się za tymś jakaś Kowalska, ale oczywiście cały czas negował. Ja robiłam się coraz bardziej zazdrosna i tak spirala się nakręcała.
Aż w końcu w lipcu wyrwałam mu z ręki telefon (od jakiegoś czasu nie rozstawał się z telefonem) i okazałao się, że jest jakaś koleżanka...
Wyparł się wszystkiego, że to tylko znajoma, że rozmawiają o muzyce itp. Skasował wszystko, także nie wiem de facto co tam było. Zapewnił mnie, że jestem tylko ja i nic to nie znaczy.
Próbowałam zapomnieć i przejść nad tym do porządku dziennego, ale nie potrafiłam i co jakiś czas wybuchały awantury. Tak strasznie mnie to dotknęło (skumulowały się jeszcze problemy w pracy, zdrowotne w rodzinie itp.) że dostałam załamania nerwowego.
Jestem na terapii u psychologa i mam depresję. Biorę leki.
Od tego cczasu (jak dostałam załamania nerowego) mąż odsunął się całkiem. Nasze relacje są zimne, on mnie unika, nie ma miedzy nami bliskości fizycznej. Kiedy chciałam porozmawiać, powiedział że się wypalił i nie wie czy mnie jeszce kocha. Że potrzebuje czasu i musi sobie wszystko przemyśleć.
Jestem załamana. Jak pytałam, to zapewnił że nie ma to związku z tamtą koleżanką ano żadną inną kobietą.
Po prostu on się zmienił i teraz już nie chce żyć jak kiedyś, pod moje dyktando. Mam ponoć inne priorytety i nie widzi za bardzo naszej przysłości.
Bardzo go kocham, powiedziałam mu to. On na to, że nie czuje tej miłości i w ogóle mnie już nie czuje.
Nie wyobrażam sobie, żebyśmy mogli się rozstać. Rodzina jest dla mnie najważniejsza, chociaż widzę już teraz dokłądnie, jak bardzo ja się przyczyniłam do jej rozkładu...
Czytam polecane tu książki, Wasze wątki, modlę się. Zmówiłam już 2 nowenny do Matki Boskiej rozwiązującej węzły a przedwczoraj zaczęłam Pompejankę.
Nie wiem co jeszcze mogę zrobić. Momemtami żyć mi się nie chce...Przeraża mnie to wszystko, co może się zdarzyć.
Myslicie, że to chodzi o tą kowalską, czy naprawdę przestał mnie kochać. Jak można kogoś przestać kochać tak z dnia na dzień? Ja tego w ogóle nie rozumiem i serce mi pęka, jak sobie pomyslę. Miłość to nie katar, że mija po 7 dniach....
Z góry dziękuję za wszystkie Wasze komentarze. Szukam wsparcia....Cięzkie to wszystko i takie abstrakcyjne. Nie tak miało być:(