Caliope pisze: ↑29 gru 2020, 15:46
Pavel pisze: ↑29 gru 2020, 13:11
Rozumiem, że takie są twoje doświadczenia i obserwacje.
Ja wychowywałem się w domu z problemem alkoholowym. Tato pił w sposób którego powtórki nie widziałem/nie słyszałem (choć na pewno są dużo bardziej drastyczne i dramatyczne przypadki).
W rodzinie, tej bliższej (ciocie/wujkowie) alkoholizm dosięgł większość, właściwie raptem kilka wyjątków.
Mój starszy brat jest uzależniony, młodszy pije ryzykownie.
Ojciec żony jest alkoholikiem.
Spektrum obserwacji więc i doświadczenia również mam niemałe.
I wciąż nie odważę się wchodzić w głowę drugiej osoby i pisać, że myśli to i tamto. Bo tego nie wiem.
To wie ona (w zależności od stanu świadomości) i Pan Bóg.
Tylko ty nie masz doświadczeń swojego uzależnienia Bogu dzięki, ja jestem po obu stronach, a zrozumieć siebie w dwóch odsłonach jest bardzo trudno, nie raz spotkałam się z nienawiścią, nawet na grupie na terapii DDA. Czasem są takie mechanizmy które można opisać, typowo książkowe, a każdy uzależniony ma w głowie i można komuś pomóc to zrozumieć,bo on myśli tylko o piciu, a osoby bliskie cierpią, bo chodzi poirytowany, zły, a to nie ich wina.
Myślę, że oboje macie rację. Piszecie o dwóch odmiennych poziomach, z których każdy rządzi się odmiennymi prawami. Coś jak prawa mechaniki klasycznej i mechaniki kwantowej - jedne i drugie się sprawdzają, ale tylko na swoim poziomie i równocześnie w żaden sposób nie opisują innego poziomu. Już wyjaśniam co mam na myśli.
Osoby uzależnione, tak jak pisze Caliope, działają według schematów i te schematy są powtarzalne. Tego uczę się na terapii. Widzę na sobie, że to działa: znajmość schematów pozwala się chronić, nie wpadać w rozliczne pułapki myślenia związanego z nierozumieniem działania nałogu i jego mechaniki. Na przykład: to przeze mnie był zły, gdybym zachowała się inaczej, on by się wtedy nie upił, na pewno go jakoś zraniłam i dlatego on się wycofuje, jak coś zrobię, coś naprawię, będzie lepiej i on pojdzie na terapię.
Tam gdzie działa mechanika nałogu, tam osoba współuzależniona, która jej nie zna, szuka wytłumaczeń z poziomu relacji - i wyciąga fałszywe wnioski. Na przykład, że jeśli okażę mężowi więcej miłości, to on będzie mniej pił. Wpadamy wtedy w szukanie mechanizmów psychicznych, które opisują relacje: ktoś zwykle się wycofuje z relacji, bo druga strona robi czegoś za mało lub za dużo, ktoś okazuje emocje w relacji w reakcji na to, co dzieje się w relacji (na przykład złość). Uzależniony jednak podlega równolegle także innym prawom - wycofuje się z relacji z powodu nałogu, i wiele emocji które okazuje także płynie z nałogu (na przykład złość).
Po Wigilii byłam blisko wpadnięcia w psychologizowanie i szukanie tych relacyjnych wyjaśnień. Rozmowa z osobą znającą mechanizmy, która tych mechanizmów doświadczyła na sobie bardzo mi pomogła, tłumacząc to, co uchwyciła także Caliope - to działał nałóg. Mąż jechał na tzw. ścisku i chciał się napić, myślami był już przy piciu (czy co tam miał zamiar zrobić, bo w przypadku złożonych uzależnień to nie zawsze takie proste). Caliope napisała w tym duchu - z perspektywy mechaniki nałogu. Ta mechanika jest właśnie taka.
Natomiast Pavel pisze z poziomu konkretnych myśli konkretnej osoby. I tu nawet już w ramach samego schematu może być bardzo różnie. Osoby uzależnione tak jak i współuzależnione mają różny stopień znajomości tej mechaniki i świadomości nałogu - i także często swój stan próbują sobie tłumaczyć relacyjnie. Jedna osoba odczuwa niepokój i chęć napicia się i ma wyrzuty sumienia, w innej rodzi się niezrozumiała nienawiść do osób, które jej "utrudniają" i stoją na przeszkodzie do napicia się, inna osoba nie rozumie skąd jest napięcie w niej - i sądzi, że po prostu wkurza ją mąż, czy dzieci i to do białości, czyli zapewne dlatego, że jest z nimi coś nie tak.
Zwykle znajomość mechaniki nałogu jest słaba po obu stronach więc niemal każdy alkoholik pije "przez żonę" i niemal każda żona alkoholika przez jakiś czas trwania relacji stara się "poprawić", by on już nie pił. I z ich perspektywy jest to wtedy prawdą.
Jednak - i to o tym poziomie przede wszystkim pisze Pavel, jak sądzę - poza mechaniką nałogu jest jeszcze człowiek, w którym się to wszystko dzieje. I nie wszystko w człowieku da się wytłumaczyć mechaniką nałogu. Jeden uzależniony kocha swoich bliskich, inny nie (choć zachowanie obu może wskazywać nawet na rzeczy dokładnie odwrotne - kochający może być bardzo destrukcyjny wobec bliskich, a ten który swoich bliskich wręcz nienawidzi, może cynicznie nimi maniplulować, okazując im czułość i troskę). I tak jest z każdym uczuciem, każdą reakcją. Widzimy efekt końcowy, nie znamy całej ścieżki, prowadzącej do źródła danej reakcji czy danej ekspresji uczucia, nie wiemy co jest grą, co manipulacją, co jest autentyczne - i oceniając lub zgadując możemy się bardzo pomylić. I nasza reakcja może być wtedy nieadekwatna. Lub krzywdząca.
Jak to pogodzić i jak poruszać się w tylu różnych porządkach równocześnie? W relacji z osobą uzależnioną to naprawdę problem. To ten obszar, w którym ja wciąż się gubię i wciąż nie wiem co jest dobre, w sensie zgodne z Bożym zamysłem. Z perspektywy mechaniki nałogu - jest jedna reakcja na wszystko: twarda miłość. Rozumiana jako stała konsekwentna izolacja, dopóki uzależniony pije, czy w inny sposób oddaje się uzależnieniu. Cała akcja i uwaga idzie tu na 'twarda'. Większość uzależnionych traktowanych w ten sposób wcale nie wychodzi z nałogu. Znaczna ich część umiera. W bardzo raniących, trudnych okolicznościach. Natomiast z drugiej strony, spośród uzależnionych nie doświadczonych przez nikogo twardą miłością niemal nikt z nałogu nie wychodzi.
Jest jeszcze poziom 'miłość' - bo to miłość ma być twarda. Tu poruszam się między kwantami tej miłości, w bardzo złożonej rzeczywistości, gdzie proste prawa mechaniki nałogu w zasadzie nie opisują nic i niczego nie definiują. Gdy więc zostanę przy samej mechanice nałogu - to owszem uchwycę prawidłowości, dość trafnie przewidzę nawet zachowania i reakcje i na tym poziomie uda się mi dobrze chronić, by te mechanizmy mnie nie zmieliły i nie poraniły. Ale nie dotrę do drugiego człowieka - do męża, do którego chcę dotrzeć. Uchwycę prawdę jego nałogu, ale nie prawdę jego serca.
Ja czuję, że to się da pogodzić, choć nadal nie wiem jak. Mąż dał mi alkohol w prezencie. Gdy odrzucam mechanikę nałogu, znam ją i nie chcę w nią wchodzić, to alkohol wyrzucę. Po prostu. Nie będę natomiast mówić mężowi, ty alkoholiku, dałeś mi alkohol, by się napić, albo żebym ja się napiła, żebyś ty się czuł usprawiedliwiony. W świecie kwantów obie te możliwości mogą być prawdziwe równocześnie i równocześnie żadna z nich może nie być prawdziwa.
Nie będę też mówić mężowi, że wyrzuciłam alkohol, który od niego otrzymałam. To także nie ma sensu. Bo w jego kwantowej rzeczywistości nie ma znaczenia nic z tego co zrobię. Dokąd chce trwać w nałogu - będzie interpretować wszystko tak, by w nim trwać: "Żona przyjęła alkohol jako prezent, czyli sama pije, czyli jest hipokrytką i się mnie czepia" lub "Żona nie przyjęła alkoholu jako prezentu, czyli jest cwana, chleje w ukryciu, żeby móc się mnie czepiać". Odkąd mąż nie będzie chciał trwać w nałogu - będzie interpretować wszystko tak, by z nałogu wyjść "Moja żona przyjęla alkohol jako prezent, zapewne pije, muszę więc być trzeźwy, bo to zagraża naszemu dziecku", "Moja żona nie przyjęła alkoholu jako prezentu, możliwe że naprawdę nie pije, czyli zmiana sposobu życia jest możliwa i dla mnie".
Nie oznacza to wcale, że w świecie kwantów nie ma obiektywnej rzeczywistości - jest, ale my zwykle nie potrafimy jej dostrzec. Stanąć w prawdzie - to ważny krok w każdym programie zmiany życia, czy to nawrócenia, czy porzucenia nałogu (co w zasadzie jest jednym i tym samym, tak to coraz częściej widzę przynajmniej). Jedni doświadczają Łaski - i ta prawda im się ukazuje, poznają ją w drodze iluminacji, nagłego doświadczenia, w relacji z Bogiem, inni ciężko pracują by wykorzenić z siebie wszystkie mechanizmy wykrzywiające widzenie, by dostrzec prawdę.
A czy da się szukać prawdy serca człowieka pomijając prawdę jego nałogu? I czy wogóle ma to sens? Nałóg kiedyś tu na forum napisał, by oddzielać człowieka od jego nałogu. To trudne, bo granice biegną raczej wśród kwantów - ale na tym niekwantowym poziomie można traktować człowieka cały czas jak człowieka z pełną paletą uczuć, i człowieczeństwa, nie tylko z nałogiem. Trochę na wyrost nawet, ale tak by twarda miłość była jednak miłością. Nie wchodząc przy tym w mechanizmy nałogu ani swoje mechanizmy współuzależnienia. Co w teorii brzmi prosto - w pratyce kompletnie tego nadal nie potrafię. Jakieś koło mechanizmu zawsze zaczepi za mój rękaw i poszarpie mi boleśnie a to rękę, a to stopę, a to wyrwie pęk włosów.
Za to staram się z pokorą przyjąć, że poziomu kwantów, czyli także serca mojego męża i jego myśli nie ogarniam (dokładnie tak jak napisał Pavel). Uznaję też, że nie mam tam mocy sprawczej żadnej innej poza miłością. Więc żadne działania na tym poziomie nie mają sensu i zarazem każde działanie ma sens. Jest to więc nie do ogarnięcia dla istoty tak mało rozumiejącej ten poziom - w związku z tym to najlepiej oddać Bogu.
Tak więc na tym najgłebszym poziomie kocham - i się modlę. Na poziomie płytszym - staram się chronić, unikając wchodzenia w mechanizmy uzależnienia i współuzależnienia - opierając się na ich przewidywalności. A że jestem raczej słaba - to na razie robię niewielkie postępy i ponoszę mnóstwo porażek - na obu tych poziomach. No i nadal mnóstwo czasu tracę próbując ogarnąć kwanty po stronie męża - i zrozumieć jego motywacje - zamiast szukać prawdy w swoich własnych kwantach.
W średniowieczu, w ramach rozważań filozoficznych o rozumowaniu i myśleniu i o tym jak oceniać produkty ludzkiego myślenia, na skutek długotrwałych rozważań, obserwacji i weryfikacji wnioskowań, uznano ostatecznie (po prawie 800 latach rozwoju, badań i studiowania zagadnienia, opartych zresztą na jeszcze wcześniejszych dokonaniach poprzedników, czyli ponad dwóch tysiącach lat, więc raczej nie nazbyt pochopnie), że poprawnie przeprowadzone rozumowanie zawsze wskazuje na Boga. Chwilę potem (jeśli jako chwilę można rozumieć jakieś 200 lat) przestawiono radykalnie zwrotnicę, ogłaszając wiek rozumu, ale tak naprawdę wcale nie to ogłoszono. Bo nie minęło kolejne 100 lat, gdy ogłoszono, że każde rozumowanie, które wskazuje na Boga, jest rozumowaniem fałszywym, bo w centrum wszystkiego jest człowiek. A czas w którym uważono inaczej to "wiek ciemności". I tak ponad tysiąc lat myślenia, badań i rozwoju wyrzucono do kosza, wskazując, że to "ciemnota". No i teraz siedzimy w "ciemnościach rozumu"- kompletnie w tych różnych wymiarach rzeczywistości pogubieni, tkwiąc w labiryntach rządzących się mechaniką kwantową naszych własnych serc. Tak bardzo blisko Boga - i zarazem tak bardzo daleko. Jak to w świecie kwantów...