Re: Kilka pytań o separację
: 11 gru 2020, 14:48
Mój mąż nadal przychodzi trzeźwy, więc bardzo się tym cieszę. Jak zawsze gdy jest trzeźwy, jego wizyty u nas w domu są przyjmene dla wszystkich. Synek jest szczęśliwy, bo ma swojego dobrego tatę, a ja jestem szcześliwa, bo mąż zwraca się do mnie z szacunkiem. Mam nadzieję, że mąz także czuje się podczas tych wizyt dobrze. Ja nawet gdy jest miło, nie "rzucam się" na to miło jak kiedyś, raczej się izoluję i ograniczam kontakt, wycofuję się nawet, gdy jest miło. Tak czuję, tak robię.
Czasem chwilę rozmawiamy. I jest w tych rozmowach zmiana. Po obu stronach. Mąż wraca czasem takimi okruszkami do naszej miłej i dobrej przeszłości, nie neguje jej. Chyba mój status jako potwora, z którym było zawsze źle i strasznie, trochę spada. Mówi też czasem o swoich potrzebach, rzadko, naokoło, o drobnych i błahych potrzebach, ale mówi, co jest olbrzymią zmianą, po trzecie przyjmuje to co ja mówię. A ja przyjmuję co mówi mąż. I mówię krótko i wprost i bez manipulacji. To mój ogromny postęp. Choć w głowie wciąż muszę uciszać swoje "dialogi" z mężem, w których wewnątrz siebie nadal próbuję na męża wpływać, a nawet w tym celu naginać fakty, manipulować, by jakoś na męża wpływać. Ale skoro panuję nad tym już na zewnątrz, to pewnie i wewnątrz takie moje dialogi z czasem ucichną. Mówię mężowi wprost także o sprawach trudnych. I nie kończy się to awanturą, ani napięciem między nami. Potrafię wobec męża na powrót otwarcie się ucieszyć, oburzyć, nie zgodzić, bez obawy jak on na to zareaguje.
Słucham też męża. I mąż mówi mi czasem "nie powtarzaj". Ja rzeczywiście powtarzaaaaam - nawykowo - bo gdy mąż przestał mnie słuchać, sądziłam, że jeśli coś powtórzę wiele razy, to mąż to w końcu usłyszy i przyjmie. I to powtarzanie mi zostało, jako nawyk. Ale słyszę męża - i postaram się to zmienić, by mówić raz. To też we mnie duża zmiana, bo nie tylko mąż przestał mnie słuchać - ja jego także nie słuchałam. Bo i wcześniej mówił mi "nie powtarzaj", ale ja tak bardzo chciałam na niego wpłynąć, że i tak powtarzałam.
Te nasze rozmowy są może dwie w tygodniu i nie trwają więcej niż minutę dwie. A jest w nich więcej treści niż w naszych kłótniach i długich nawet rozmowach, które prowadziliśmy w czasie gdy nasz kryzys się bardzo nasilił. To bardzo miłe móc znów otwarcie rozmawiać z moim mężem. Był czas, że szło nam to całkiem dobrze.
Nie mam też w sobie lęku przed kolejnym ciągiem męża. Wiem, że może nastąpić (choć cieszę się, że taki kalendarz ciągów sie jakby załamał, i trzeźwością męża się cieszę, ale nie jak kiedyś w napięciu i lęku, że to się skończy, udaje mi się być tu i teraz). Wiem już też, że choć jest to destrukcyjne, to ja umiem już w takiej sytuacji obronić siebie i synka, i umiem też już (nawet wewnętrznie) pozwolić by mąż ponosił swoje konsekwencje. I wiem, że każdy taki raz, gdy się pojawia, to szansa dla męża, na to by się zmierzył z tym co go trzyma. Jak to dobrze nie kulić się ze strachu.
Nadal nie palę, i nadal bez żadnych trudności mi to przychodzi. Nadal chodzimy z synkiem na roraty, jest wytrwały, więc i ja się staram być Dziś synek się martwił bo tuż przed naszym wyjściem na dworze była ściana deszczu. Wyszliśmy uzbrojeni w parasole, a tu... ani kropelki. Mały powiedział - mamo to cud i to specjalnie dla mnie. W pierwszym odruchu miałam sprostować, że po prostu przestało padać. Ale się zatrzymałam - wiara dzieci jest piękna prosta i ufna. Gdy dzieje się coś dobrego nie mają wątpliwości, że to pochodzi od Boga, nie mają też wątpliwości, że On otacza je troską, odpowiada nawet na takie potrzeby, jak zatrzymanie deszczu, aby nie zmoknąc w drodze na roraty. Przypomniało mi się jak sama w podobnym wieku modliłam się o śnieg z moją siostrą. Nie mogłyśmy się doczekać, aż Pan Bóg ten śnieg nam ześle z nieba. I gdy śnieg w końcu się pojawiał miałyśmy pewność, że nasze modlitwy są wysłuchane i że ten śnieg jest specjalnie dla nas. Każdy jeden płatek śniegu był cudem i darem dla nas, dla mnie - a było ich tyle I jak sobie o tym przypomniałam to pomyślałam, że przecież cały świat jest dla nas, dla mnie też. I te sroczki, co sobie śmieszną gromadką śpią na drzewie i te kropelki, które tak ładnie błyszczą na choince, i to rześkie powietrze, które mnie budzi, ja i mój synek jak sobie idziemy razem też jesteśmy dla siebie i cały świat jest dla każdego i wszyscy są dla wszystkich. I ta myśl dała mi taką ogromną wdzięczność dla Boga za piękny świat.
Czasem chwilę rozmawiamy. I jest w tych rozmowach zmiana. Po obu stronach. Mąż wraca czasem takimi okruszkami do naszej miłej i dobrej przeszłości, nie neguje jej. Chyba mój status jako potwora, z którym było zawsze źle i strasznie, trochę spada. Mówi też czasem o swoich potrzebach, rzadko, naokoło, o drobnych i błahych potrzebach, ale mówi, co jest olbrzymią zmianą, po trzecie przyjmuje to co ja mówię. A ja przyjmuję co mówi mąż. I mówię krótko i wprost i bez manipulacji. To mój ogromny postęp. Choć w głowie wciąż muszę uciszać swoje "dialogi" z mężem, w których wewnątrz siebie nadal próbuję na męża wpływać, a nawet w tym celu naginać fakty, manipulować, by jakoś na męża wpływać. Ale skoro panuję nad tym już na zewnątrz, to pewnie i wewnątrz takie moje dialogi z czasem ucichną. Mówię mężowi wprost także o sprawach trudnych. I nie kończy się to awanturą, ani napięciem między nami. Potrafię wobec męża na powrót otwarcie się ucieszyć, oburzyć, nie zgodzić, bez obawy jak on na to zareaguje.
Słucham też męża. I mąż mówi mi czasem "nie powtarzaj". Ja rzeczywiście powtarzaaaaam - nawykowo - bo gdy mąż przestał mnie słuchać, sądziłam, że jeśli coś powtórzę wiele razy, to mąż to w końcu usłyszy i przyjmie. I to powtarzanie mi zostało, jako nawyk. Ale słyszę męża - i postaram się to zmienić, by mówić raz. To też we mnie duża zmiana, bo nie tylko mąż przestał mnie słuchać - ja jego także nie słuchałam. Bo i wcześniej mówił mi "nie powtarzaj", ale ja tak bardzo chciałam na niego wpłynąć, że i tak powtarzałam.
Te nasze rozmowy są może dwie w tygodniu i nie trwają więcej niż minutę dwie. A jest w nich więcej treści niż w naszych kłótniach i długich nawet rozmowach, które prowadziliśmy w czasie gdy nasz kryzys się bardzo nasilił. To bardzo miłe móc znów otwarcie rozmawiać z moim mężem. Był czas, że szło nam to całkiem dobrze.
Nie mam też w sobie lęku przed kolejnym ciągiem męża. Wiem, że może nastąpić (choć cieszę się, że taki kalendarz ciągów sie jakby załamał, i trzeźwością męża się cieszę, ale nie jak kiedyś w napięciu i lęku, że to się skończy, udaje mi się być tu i teraz). Wiem już też, że choć jest to destrukcyjne, to ja umiem już w takiej sytuacji obronić siebie i synka, i umiem też już (nawet wewnętrznie) pozwolić by mąż ponosił swoje konsekwencje. I wiem, że każdy taki raz, gdy się pojawia, to szansa dla męża, na to by się zmierzył z tym co go trzyma. Jak to dobrze nie kulić się ze strachu.
Nadal nie palę, i nadal bez żadnych trudności mi to przychodzi. Nadal chodzimy z synkiem na roraty, jest wytrwały, więc i ja się staram być Dziś synek się martwił bo tuż przed naszym wyjściem na dworze była ściana deszczu. Wyszliśmy uzbrojeni w parasole, a tu... ani kropelki. Mały powiedział - mamo to cud i to specjalnie dla mnie. W pierwszym odruchu miałam sprostować, że po prostu przestało padać. Ale się zatrzymałam - wiara dzieci jest piękna prosta i ufna. Gdy dzieje się coś dobrego nie mają wątpliwości, że to pochodzi od Boga, nie mają też wątpliwości, że On otacza je troską, odpowiada nawet na takie potrzeby, jak zatrzymanie deszczu, aby nie zmoknąc w drodze na roraty. Przypomniało mi się jak sama w podobnym wieku modliłam się o śnieg z moją siostrą. Nie mogłyśmy się doczekać, aż Pan Bóg ten śnieg nam ześle z nieba. I gdy śnieg w końcu się pojawiał miałyśmy pewność, że nasze modlitwy są wysłuchane i że ten śnieg jest specjalnie dla nas. Każdy jeden płatek śniegu był cudem i darem dla nas, dla mnie - a było ich tyle I jak sobie o tym przypomniałam to pomyślałam, że przecież cały świat jest dla nas, dla mnie też. I te sroczki, co sobie śmieszną gromadką śpią na drzewie i te kropelki, które tak ładnie błyszczą na choince, i to rześkie powietrze, które mnie budzi, ja i mój synek jak sobie idziemy razem też jesteśmy dla siebie i cały świat jest dla każdego i wszyscy są dla wszystkich. I ta myśl dała mi taką ogromną wdzięczność dla Boga za piękny świat.