Re: Kilka pytań o separację
: 25 sie 2021, 12:05
Dziękuję raz jeszcze za wasze piękne życzenia, dużo radości dla mnie, cieszę się że w tak ważnym dniu dzięki wam nie byłam i nie czułam się sama.
Mam wiele przemyśleń. Zwykle rocznice nie skłaniały mnie do podsumowań, ale teraz gdy żyję w większej zgodzie ze sobą, widzę także sens cykliczności. I także tego, że wlasnie podsumowując jakiś cykl, okres, czas, mamy szansę nie wykonać kolejnego koła, tylko jakby wejść na nowy poziom.
W życiu mierzę się nadal z wieloma wyzwaniami. Nadal szukam mieszkania. Być może będę musiała przeprowadzić się w miejsce, gdzie życie jest tańsze. Mam jeszcze trochę czasu na decyzje, wiec jeszcze nie mam na sobie presji. Nadal się modlę o światło, no i o pomoc. Myślę też o tym, co chcę robić zawodowo, na razie utrzymuję nas ze zleceń. Co wciąż ma zalety, ale nadal ma tez sporo wad. Mierzę się także nadal z uzależnieniem bliskiej osoby, które rozwija się piorunująco. Dużo bólu w związku z tym i obaw, bezsilności. Dużo mnie kosztuje, by nie wejść od nowa we współuzależnione reakcje. Pomaga to, czego się dotąd nauczyłam o miłości. I uznanie swojej bezsilności. Modlitwa.
Mąż nie odezwał się do mnie ani słowem, ani w rocznicę, ani potem. Postawiłam sobie granicę. Wysłałam mu życzenia z okazji naszej rocznicy i na tym poprzestałam. Udało mi się zaoszczędzić też sobie rozważań o tym, czemu mój mąż zamilkł, co dla niego znaczy rocznica i tak dalej. Nie wiem. I przyjmuję to nie wiem.
Za to coraz lepiej pływam. Przepływam już spokojnie kilka basenów i nie boję się płynąć tam, gdzie nie mam już gruntu. Nie mam paniki w wodzie. Nawet gdy nabiorę wody, a się zdarza, reaguję spokojnie. Technikę pływania nadal mam fatalną, ale wszystko przede mną.
Piszę o tym pływaniu, bo ma to związek z głębokim lękiem, jaki kiedyś stale mi towarzyszył. To się przejawiało także w sferze fizycznej. Panicznie bałam się wody. Wysokości. Jazdy na rowerze. Upadku. Bardzo mnie to ograniczało.
Widzę jak praca z lękiem pozwala przełamać takze te fizyczne bariery. Ostatnio przeszłam się z synem po parku linowym. Nie najwyżej, ale wysoko. Nawet zjazd na linie zaliczyłam. Syn, ktory jest bardzo sprawny i lubi każdą aktywność, okazał się wsparciem nie tylko technicznym, ale i emocjonalnym. Było to bardzo wzruszające. A jak przełamałam się w powietrzu, przełamałam się też na basenie. Dotąd zawsze zwracałam gdy wiedziałam, że dalej już nie mam gruntu. Teraz już nie muszę.
To dla mnie ogromna nowość. Wychowywano mnie bardzo restrykcyjnie. Nic mi nie było wolno, ani basenu, ani roweru, wszystkim mnie straszono. Z wuefu byłam zwalniania. Teraz widzę jak dużą przemocą to było, bo ja uwielbiałam się ruszać i bardzo ruchu potrzebowałam. A wolno mi było co najwyżej skakać na skakance. Nie mialam żadnych chorób. Jak już mialam wpływ sama na siebie, realizowałam potrzebę ruchu chodząc, najpierw gdzie się dalo, potem po lasach, potem odkryłam góry.
A teraz odkrywam inne formy ruchu i jestem zachwycona. Może to głupie, ale zaczynałam od nauki na równoważniach, trampolinach, hustawkach. Mój syn mówi, że ja "nie mam wielu ruchów w głowie". Coś w tym jest, ale teraz jakbym miała ich więcej. Pływam, jeżdżę na rowerze, na łyżwach i jeszcze zaczynam mieć odwagę na chodzenie po linach w powietrzu Czerpię z tego tyle frajdy, jakbym miała jakieś 4 lata. Ta mała poraniona dziewczynka we mnie w końcu się śmieje radośnie. I mi jest dzięki temu łatwiej. Przez ten ruch leczą się we mnie różne rzeczy, jak dziwnie by to nie brzmiało
Mam wiele przemyśleń. Zwykle rocznice nie skłaniały mnie do podsumowań, ale teraz gdy żyję w większej zgodzie ze sobą, widzę także sens cykliczności. I także tego, że wlasnie podsumowując jakiś cykl, okres, czas, mamy szansę nie wykonać kolejnego koła, tylko jakby wejść na nowy poziom.
W życiu mierzę się nadal z wieloma wyzwaniami. Nadal szukam mieszkania. Być może będę musiała przeprowadzić się w miejsce, gdzie życie jest tańsze. Mam jeszcze trochę czasu na decyzje, wiec jeszcze nie mam na sobie presji. Nadal się modlę o światło, no i o pomoc. Myślę też o tym, co chcę robić zawodowo, na razie utrzymuję nas ze zleceń. Co wciąż ma zalety, ale nadal ma tez sporo wad. Mierzę się także nadal z uzależnieniem bliskiej osoby, które rozwija się piorunująco. Dużo bólu w związku z tym i obaw, bezsilności. Dużo mnie kosztuje, by nie wejść od nowa we współuzależnione reakcje. Pomaga to, czego się dotąd nauczyłam o miłości. I uznanie swojej bezsilności. Modlitwa.
Mąż nie odezwał się do mnie ani słowem, ani w rocznicę, ani potem. Postawiłam sobie granicę. Wysłałam mu życzenia z okazji naszej rocznicy i na tym poprzestałam. Udało mi się zaoszczędzić też sobie rozważań o tym, czemu mój mąż zamilkł, co dla niego znaczy rocznica i tak dalej. Nie wiem. I przyjmuję to nie wiem.
Za to coraz lepiej pływam. Przepływam już spokojnie kilka basenów i nie boję się płynąć tam, gdzie nie mam już gruntu. Nie mam paniki w wodzie. Nawet gdy nabiorę wody, a się zdarza, reaguję spokojnie. Technikę pływania nadal mam fatalną, ale wszystko przede mną.
Piszę o tym pływaniu, bo ma to związek z głębokim lękiem, jaki kiedyś stale mi towarzyszył. To się przejawiało także w sferze fizycznej. Panicznie bałam się wody. Wysokości. Jazdy na rowerze. Upadku. Bardzo mnie to ograniczało.
Widzę jak praca z lękiem pozwala przełamać takze te fizyczne bariery. Ostatnio przeszłam się z synem po parku linowym. Nie najwyżej, ale wysoko. Nawet zjazd na linie zaliczyłam. Syn, ktory jest bardzo sprawny i lubi każdą aktywność, okazał się wsparciem nie tylko technicznym, ale i emocjonalnym. Było to bardzo wzruszające. A jak przełamałam się w powietrzu, przełamałam się też na basenie. Dotąd zawsze zwracałam gdy wiedziałam, że dalej już nie mam gruntu. Teraz już nie muszę.
To dla mnie ogromna nowość. Wychowywano mnie bardzo restrykcyjnie. Nic mi nie było wolno, ani basenu, ani roweru, wszystkim mnie straszono. Z wuefu byłam zwalniania. Teraz widzę jak dużą przemocą to było, bo ja uwielbiałam się ruszać i bardzo ruchu potrzebowałam. A wolno mi było co najwyżej skakać na skakance. Nie mialam żadnych chorób. Jak już mialam wpływ sama na siebie, realizowałam potrzebę ruchu chodząc, najpierw gdzie się dalo, potem po lasach, potem odkryłam góry.
A teraz odkrywam inne formy ruchu i jestem zachwycona. Może to głupie, ale zaczynałam od nauki na równoważniach, trampolinach, hustawkach. Mój syn mówi, że ja "nie mam wielu ruchów w głowie". Coś w tym jest, ale teraz jakbym miała ich więcej. Pływam, jeżdżę na rowerze, na łyżwach i jeszcze zaczynam mieć odwagę na chodzenie po linach w powietrzu Czerpię z tego tyle frajdy, jakbym miała jakieś 4 lata. Ta mała poraniona dziewczynka we mnie w końcu się śmieje radośnie. I mi jest dzięki temu łatwiej. Przez ten ruch leczą się we mnie różne rzeczy, jak dziwnie by to nie brzmiało