Sarah pisze: ↑17 sie 2021, 12:43
To co piszesz o swoim mężu - że w sądzie potrafił uznać swoją winę i nie oskarżał cię fałszywie - to cenna rzecz i mam wrażenie, że niestety rzadka u osób w kryzysie. U mojego męża
takiej postawy zdecydowanie zabrakło.
Czytając twoje posty zwróciłam uwagę, że niewiele piszesz o swoim dziecku. Być może to przypadek albo celowo skupiasz się na innych aspektach swojego życia. Jadnak - sama piszesz o swojej samotności w dzieciństwie, o tym, że nie czułaś się kochana, nawet teraz z perspektywy dorosłej osoby tak to oceniasz. Mam nadzieję, że Twój syn nie czuje podobnie i nie odnosi wrażenia, że dla mamy znacznie ważniejszy niż on jest jej mąż i religia? (wiem, małżonek powinien być na pierwszym miejscu przed dzieckiem, ale to w zdrowych rodzinach).
Staram się nie pisać o członkach rodziny, raczej o sobie, by szanować ich prywatność. Zapewne za jakiś czas dostanę i od małego całkowity zakaz pisania o nim. I będę musiała to uszanować. Dzieciaki nie lubią raczej być opisywane przez rodziców. Im starsze, tym mniej.
W najcięższym etapie kryzysu byłam skupiona na mężu i nie umiałam obronić ani siebie ani dziecka. A mąż był w bardzo dużym kryzysie używkowo-romasowym, więc było to bardzo potrzebne. Tylko, że ja też wpadłam w kryzys, choć innego rodzaju. Zawiedliśmy w tamtym czasie jako rodzice oboje. W efekcie mały często był świadkiem agresji, przebywał też z tatą w różnych jego stanach i sam także doświadczał agresji ze strony taty. Ze mną też nie czuł się bezpiecznie, choć z innych powodów. Ja byłam cieniem siebie, byłam nerwowa i wycofana. Głównie po to, by nauczyć się jak postępować w takich sytuacjach i się wzmocnić podjęłam terapię indywidualną, ale też rodzinną, choć bez męża. Syn miał też swoją terapię. Dużo pracy kosztowało mnie odbudowanie zaufanie mojego dziecka do mnie. Udało się też zakończyć zachowania agresywne w naszej rodzinie. Mąż podczas kontaktów z synem jest trzeźwy.
Teraz powoli wracamy do równowagi. W domu znów jest dobrze, ciepło, spokojnie. Syn dorasta, sporo czasu spędza teraz w ciągu dnia z rówieśnikami. Są coraz bardziej samodzielni, zaczęli całą grupą razem chodzić na basen, na boisko. Ale mamy też na powrót bliską więź, codziennie rozmawiamy, oboje lubimy wycieczki, spacery, planszówki, oglądamy też razem stare filmy i seriale. Spędzamy sporo czasu razem. Mały, czy raczej już teraz - młody, czuje się ze mną znów bezpiecznie. W naszym domu na powrót jest sporo dzieciaków, dzieci zawsze lubiły u nas siedzieć. W kryzysie nie było to możliwe, mały się wstydził taty, nie było wiadomo jak się zachowa, czy wybuchnie, czy będzie spokojny, co powie. Teraz znów mam co dzień wesołą gromadkę. Wpadają raz po raz. Lubię też gotować, a młodziaki mają apetyty.
Co do religii, wiary, syn jest bardzo wierzący. Czasem mnie zaskakuje głębia tej jego wiary. Dla niego to ważny aspekt życia. Modlimy się wspólnie parę razy w tygodniu za wstawiennictwem Świętej Rodziny. Rozmawiamy w tej modlitwie, opowiadmy o tym co czujemy, co dla nas ważne, to także bardzo nas zbliża. Wspólnie też chodzimy na niedzielne Msze. Młody często przekonuje kolegów, żeby też z nami poszli, więc czasem idę ze sporą gromadką, potem idziemy na lody. Śmieję się, że powinnam mieć osobny fundusz niedzielno-ewangelizacyjny dla dzieci. W tygodniu na Msze i Adorację chodzę sama, ale tak organizuję czas, że mały ma wtedy inne zajęcia, albo śpi, gdy idę na Mszę poranną. Jest już w wieku, gdy może trochę czasu spędzić sam w domu. Ogólnie jest dość samodzielny.
Nie mam już obaw na wypadek, gdyby mąż znów wpadł w ciąg. O ile wiem, nadal nie jest w terapii, więc jest to prawdopodbne. Ale i ja i młody jesteśmy już na innym etapie. Mamy wiedzę o tym, czym jest uzależnienie, jak wpływa na życie rodziny, jak żyć z bliską uzależnioną osoba i jak się chronić gdy jest potrzeba. O czywiście młody odpowiednio do wieku. W tym pomogła nam terapia.
Nasze codzienne życie jest bez męża. Są kontakty. Mąż się z nich ostatnio wywiązuje. Odywają się u nas w domu. Ja zwykle wtedy wychodzę, na swoją terapię, do Kościoła, na spacer. Więc męża widuję mało. Przy przekazywaniu syna, a gdy wracam męża często już nie ma. Zamieniamy zwykle parę zdań. Rzadko jest tak, że spędzamy więcej czasu razem, choć tak też się zdarza. Głównie przy uroczystościach rodzinnych. Ale w urodziny męża po raz pierwszy zdecydowałam się nie być, chłopcy spędzili ten czas beze mnie.
Na ile widzę, młody ma więcej zajęć w domu, niż przeciętnie rówieśnicy. Nie ma stałych obowiązków, po prostu razem na bieżąco robimy porządek, gdy trzeba, mały umie wywiesić pranie, zrobić drobne zakupy, przygotować podstawowe posiłki, pozmywać, sam sprząta swój pokój. Widzę, że większość dzieci w tym wieku ma jeszcze w tym zakresie obsługę mam. Tylko, że ja nie dałabym rady tak sama wszystkiego ogarnąć. Mąż wciąż jeśli chodzi o alimenty wywiązuje się w niewielkim stopniu, więc utrzymuję nas praktycznie sama. Ale też młody nie protestuje gdy chodzi o prace domowe, raczej uważa to za normalne. W czasach sprzed kryzysu widział zaangażowanie taty w domu. Mąż jeśli nie był w ciągu, był na równi ze mną zaangażowany w to, co działo się w domu. Większość rzeczy, porządki, gotowanie, zakupy robiliśmy wtedy z mężem wspólnie. Także teraz, gdy mąż przychodzi na kontakty, przygotowuje im posiłki, czasem i ja się załapię na obiad, a mąz gotuje dobrze, mąż pomaga też czasem młodemu w porządkach w jego pokoju, czasem coś naprawia w domu. Mały ma po nim talent do takich męskich prac domowych, sam ma całkiem pokaźny zestaw narzędzi.
Ja ze swojego dzieciństwa i młodości jako koszmar wspominam to, że mama zawsze mówiła, że ma tylko nas i tylko dla nas żyje. Tak naprawdę to uciekała w pracę na całe dnie i dom był domem bez dorosłych. Dzieci miały radzić sobie same, nikt nie gotował, nie rozmawiał, nie interesował się nami. Staram się więc z jednej strony być w domu, z drugiej mieć też swoje życie, swoje sprawy. Czy syn bywa samotny? Zdarzają się dni, gdy mam więcej pracy, ale wtedy otwarcie mu o tym mówię, mamy wtedy "krótki obiad" (coś na szybko), ale zawsze mówię wtedy kiedy skończe pracę i kiedy spędzimy czas razem i w ciągu dnia też ten czas nawet krótki wygospodarowuję. Zadarza mi się także czasem wyjechać samej na weekend, mały wtedy jest zaopiekowany. Niedziele są dniem bez pracy, zawsze dla nas i staram się, by także soboty były czasem dla rodziny. Mamy wycieczki, spotkania ze znajomymi z dziećmi w podobnym wieku. To czego nie mamy, to spotkań rodzinnych w większym gronie. Rodzina męża nas nie zaprasza, a moja rodzina jest bardzo mała i rozproszona. Czasem odwiedzimy ciocię, albo ona nas.
Myślę, że gdyby nie moja praca nad sobą byłabym bardzo nadopiekuńczą mamą, mam ku temu skłonności. Młody mnie teraz skutecznie oducza zbyt częstego dzwonienia czy zostawiania długaśnych instrukcji przeżycia (mamo, jedź już!). Odkrywam, że moje dziecko może być samo na basenie, a ja mogę w tym czasie spokojnie pracować. Dawna ja kręciła by się niespokojnie po domu, nerwowo sprzątała i czekała w napięciu na powrót dziecka. Współuzależniona mama, która przenosi swoje lęki na dziecko, a tak robią współuzależnione mamy, to dla dorastającego dziecka bardzo duży ciężar. Z mężem skonsultowałam jakiś czas temu plan rozwoju samodzielności syna, gdy syn zaczął się domagać pozwolenia na chodzenie dalej od domu, czy spędzanie czasu bez mojego nadzoru. Nie chciałam sama podejmowac takich decyzji. I mąż bardzo mi w tym pomógł, dając rozsądne wskazówki. Sam miał bardzo lękową i nadopiekuńczą mamę. Pracuję nad tym, by taką mamą nie być i nie krępować dziecka przez moje obawy. Robię postępy. Choc dziś syn powiedział mi, że jak był z tatą u dziadków, to wkurzałam ich obu, bo za często dzwoniłam. W punkt. Przesadziłam. Mam nadal nad czym pracować...