Kilka pytań o separację

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Wygląda na to, że moja sytuacja mieszkaniowa rozwiąże się w sposób najmniej oczekiwany. Prawdopodobnie będziemy mogli zostać tu gdzie mieszkamy do końca tego roku szkolnego. Nie jest to jeszcze pewne, ale coraz bardziej prawdopodobne. Dla mnie byłaby to ogromna ulga z wielu powodów, ale przede wszystkim na koszty wynajmu. Są bardzo duże, nawet w przypadku bardzo skromnych mieszkań.

Tak przy okazji całej tej niepewności w moim życiu w ostatnim czasie, zarówno mieszkaniowej, jak i zawodowej, zarobkowej, sporo myślę o tym, co tak naprawdę znaczy dla mnie "bądź Wola Twoja". Przez całe życie swoje poczucie bezpieczeństwa budowałam na zabezpieczaniu takich podstawowych potrzeb, na tym, że miałam jakieś oszczędności, że byłam w stanie samodzielnie się utrzymać, że miałam przewidywalne zarobki, miejsce do mieszkania. Miałam silną potrzebę kontroli na takimi sprawami. I dużo w związku z tym napięcia, przytłaczającego ciężaru odpowiedzialności.

Odkryłam też, że nie umiałam się w małżeństwie tą odpowiedzialnością za finanse, za zabezpieczenie mieszkania podzielić, ani zaufać nikomu innemu niż sobie. Nie tylko mężowi. Bogu też. To we mnie brało się z lęku. Poczucie, że ja się opieram na sobie, że daję radę, pozwalało mi czuć się bezpiecznie - ale w bardzo niebezpieczny sposób. Bezpieczeństwo budowane na poczuciu niezależności. Miałam ogromny problem z zaufaniem, uznaniem swojej zależności. Moje doświadczenia nauczyły mnie, że zależność oznacza tylko niebezpieczeństwo, możliwość skrzywdzenia mnie. I że przed krzywdą mogą się bronić tylko niezależnością. Powoli uczę się, że nie są to reguły, ale po prostu moje własne trudne doświadczenia. I że można inaczej. Że zależność może oznaczać wiele dobrych rzeczy.

To dla mnie nowość, bo dotąd sądziłam, że to mój uzależniony mąż uchylał się od odpowiedzialności. I jest to prawdą, ale nie całą. Bo jest też druga część - mojego udziału w tym, że doszliśmy do sytuacji w której cała odpowiedzialność w tych zakresach spoczywała na mnie, a mąż się wycofał całkowicie. Gdy mąż zaczął się wycofywać, mi w tych moich trudnościach było to na rękę. Więc w żaden sposób nie protestowałam, nie wyrażałam sprzeciwu, po prostu zajmowałam każde miejsce z którego mąż się wycofywał. W moich trudnościach pozwalało mi to czuć się bezpieczniej. Ale nie zostawiało mężowi przestrzeni na powrót. Po każdym kryzysie osobistym, w którym mąż zaliczał silniejszą relację z używkami, gdy wracał zastawał mniej przestrzeni dla siebie, w naszej relacji, w naszym małżeństwie, w naszej rodzinie. Bardzo dobrana z nas para, bo na każdy mój deficyt, mąż ma swój, idealnie pasujący do mojego, a na każdy deficyt męża przypada mój, pasujący co do milimetra. Milimetra? Raczej co do mikrona...W pozytywach też tak do siebie pasujemy, tylko z jakiś dziwnych przyczyn postanowilismy iść drogą deficytów... Coraz lepiej rozumiem czemu trzeba się nawracać i że warto to czasem przyjąć dosłownie i (na)wrócić się.

Widzę też coraz wyraźniej, że koszt takiej niezależności, jaką sobie całe życie budowałam jest ogromny. Wczoraj podczas Mszy Świętej na chwilę udało mi się oddać to wszystko, co na siebie w tym zakresie biorę tak całkowicie. Zaskoczyło mnie, że odczułam to w ciele, głównie w ramionach, które w jednej chwili się rozluźniły i przestały mnie boleć. Nie wiedziałam, ile tam mam napięcia. Dokąd nie przestało boleć, nie wiedziałam nawet, że boli. Teraz już zwracam uwagę, co czuję w ramionach - i widzę ile znów na siebie biorę, bo znów mam mnóstwo napięcia. Dobry wskaźnik postępu. Na razie bardzo mizernego postępu. No ale świadomość problemu daje szansę na jego przepracowanie.

Nie jest jednak wcale tak łatwo i gładko, bo ja tak łatwo się nie poddaję. W kategorii oślego uporu zajęłabym zapewne wysokie miejsce. Bardzo się upieram przy tym, by działać swoimi siłami i realizować swoje scenariusze, widzę to. Przypominają mi się wszystkie małe dzieciaki, które koniecznie chciały same i same. I czasem miało to sens, ale czasem porywały się na rzeczy, których nie miały szans samodzielnie wykonać. Uczę się nie być takim upartym dzieciakiem. Dużo przede mną, bo widzę, że ja mam dużo przekonania w sobie o tym, że wiem co dla mnie dobre, ale też co dobre dla innych. I uparcie chcę trzymać kierownicę. Czasem nie tylko swoją, ale jeszcze kontrolować kierownice innych osób :oops: Za to nie za bardzo potrafię posłuchać, co rodzice mają mi do powiedzenia.

Uczę się też oddawać mężowi z powrotem tą przestrzeń, którą zajęłam. Jestem bardzo wdzięczna za to, że w odpowiedzi mój mąż powoli i ostrożnie, ale jednak troszkę tej przestrzeni zajmuje. Zapewne czuje się tutaj nie jak u siebie, ale jakby stąpał po polu minowym. Zaminowanym przeze mnie. A ja jeszcze nie wiem jak wywiesić czytelną tabliczkę, że teren jest już rozbrojony...
Zauważyłam, że mąż chętniej pokrywa bezpośrednio koszty związane z synem, kupuje mu coś, niż przekazuje mi gotówkę. Rozumiem to teraz chyba trochę lepiej. W momencie, gdy mąż przekazuje mi pieniądze na syna, jakby traci nad nimi kontrolę, ale może też ma poczucie, że choć daje swój wkład, to jest on dla dziecka niewidoczny. Nie sądzę, by mąż podejrzewał mnie o to, że wydawałabym pieniądze na dziecko na jakieś inne rzeczy. Mam nadzieję, że nie. Ale na pewno to jest miłe, gdy idzie się z dzieckiem i na przykład kupuje mu wymarzoną piłkę. I zaczynam rozumieć żal ojców zobowiązanych do alimentacji, gdy tą piłkę kupuje mama. Powoli zwiększa się finansowe zaangazowanie męża w utrzymanie syna. Cieszę się, że nie zdecydowałam się założyć mężowi sprawy w prokuraturze. Oznaczało to dla mnie i oznacza większe obciążenie, duży wysiłek i duży stres, ale wolę, gdy mąż sam z siebie powraca do tej sfery odpowiedzialności ojcowskiej, niż gdyby miało się to dziać w atmosferze przymusu, procesów. Cieszę się, że zaufałam w tym męzowi. Oraz swojej ocenie męża, tym jak widzę go sercem, mimo tego wszystkiego co obecnie trochę ten widok przysłania.

Uczę się oddawać tą przestrzeń nie tylko w sferze finansów. Zaczynam też na powrót w coraz większym stopniu uzwględniać zdanie męża. Męża potrzebuję słuchać uważnie, bo mąż mówi krótko i treściwie, a czasem w pokorze, bo to co mąż mówi jest czasem podane w trudnej formie, jest w tym na przykład złość i jakiś rodzaj napięcia, którego nie rozumiem. Ale mówi rozsądnie. Ostatnio mąż bardzo mnie wzmocnił, gdy zwróciłam sie do niego z moim problemem. I dał mi bardzo rozsądne wskazówki. Bardzo mi pomógł. Pisałam już pewnie o tym, że mam bardzo rozsądnego męża, który potrafi znajdować proste rozwiązania trudnych sytuacji i jeszcze pomóc innym w poczuciu się pewniej, spokojniej? Kocham bardzo tego mojego męża i przykro mi, gdy myślę o tym, jak ta nasza relacja jest obecnie trudna i zawikłana. Tęsknię za tym, by było dobrze. Ale też cenię, że mąz nawet w tym zawikłaniu potrafi czasem się trochę do mnie pochylić.

Potrzebowałam tym razem sporo pokory, bo wskazówki męża dostałam właśnie z tym napięciem i czułam też, że mąż ma bardzo mieszane uczucia już przy słuchaniu mnie, w tym może nawet i niechęć. Nie wiem... Coraz mniej staram się interpretowac po swojemu, a skupiać się w zamian na pełnej połowie szklanki. Skoro mąż mnie słucha, to wyraźnie znaczy, że chce mnie wysłuchać, niezaleznie od trudnych emocji. W sumie zrozumiałych w naszej sytuacji.
Jasne, że wolałabym, aby mąż niczym prymus w szkole Pana Pulikowskiego usiadł ze mną, wysłuchał mnie tak całkiem i do głębi, potem jeszcze przytulił, dał się wypłakać, a potem spokojnie i z miłością ze mną porozmawiał. Ale zejdźmy na ziemię. Jesteśmy wciąż jeszcze w oku cyklonu. Dobrze, że zaczynamy współpracować.

Na początku całej tej drogi miałam poważne wątpliwości, czy wzięcie odpowiedzialności za swoją część kryzysu, czy praca nad sobą i nad zmianą siebie mają szansę wpłynąć na moją relację z mężem, który okazywał wobec mnie głównie wrogość. Jak moje zmiany mogą wpłynąć na drugą osobę? Coraz bardziej rozumiem, że wcale nie chodzi o to, byśmy się zmieniali, ani ja ani mąż. Jesteśmy zupełnie w porządku, w końcu stworzył nas Bóg. Pięknych i mądrych. Za to potrzebujemy nauczyć się róznych rzeczy, których nie potrafimy. Zmienić myślenie, tam, gdzie jest ono błędne. Pokochać siebie - ja siebie, a mąż siebie. Ale łatwiej o to, gdy widzę miłość i troskę w oczach drugiego człowieka. Więc sama też mogę dbać o to, by i mój mąż wdział miłość i troskę w moich oczach. Potrzebujemy też Boga. I w zasadzie więcej już nic.

Podziękowałam mężowi szczerze i z serca za wsparcie jakiego mi udzielił, pisząc o tym co czuję i co dla mnie w tym było ważne i mnie poruszyło. Napisałam o tym w smsie. Krótko. Moderacja byłaby ze mnie dumna. I podzielę się radością - mój mąz mi odpisał, mimo, że zwykle moje wiadomości przyjmuje jedynie milcząco do wiadomości. Odpisał mi jedną śliczną buźką. Z której bardzo się cieszę. Już pisałam, że bardzo mojego męża kocham?
Avys
Posty: 220
Rejestracja: 21 cze 2020, 8:31
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Avys »

Ruta, pisałaś ;-) Pomiędzy słowami to chyba 90% Twoich postów wyraża miłość do męża. Sporo z nich też (tak jak ten ostani) - może ktoś się nie zgodzi a dla mnie to wprost listy miłosne. Oprócz wyboru miłości do Niego myślę, że też po udanych spotkaniach czy rozmowach wciąż na nowo się w Nim zakochujesz. Myślę, że na to zakochiwanie człowiek nor za bardzo ma wpływ. Wpływ ma na to co potem z tym zrobi….bo oprócz ogromnych zalet zakochiwania się jest też zagrożenie, że zostaniesz bardziej zraniona….
Ja w swoim mężu oprócz wyboru miłości też notorycznie się zakochiwałam. Jak odszedł do kowalskich - rzadko mieliśmy okazję się spotkać i porozmawiać, ale jak tylko pogadaliśmy dłużej natychmiast byłam zauroczona Nim, podobał mi się i lubiłam jak opowiada, żartuje czy cokolwiek. Nie umiałam przestać go lubić. Teraz jak na to patrzę to za późno zaczęłam lubić też siebie i izolować się od Niego, bo mnie bardzo ranił. Pamiętam takie jedno długie spotkanie jak odwiedziłam go w szpitalu. Żartowaliśmy, śmialiśmy się do bólu brzucha, poczułam się przez chwilę jak za czasów zanim odszedł. Pod koniec spotkania było już tak fajnie, że On mi zaczął opowiadać jak najlepszej przyjaciółce jaki to on jest szczęśliwy i zakochany w kolejnej nowo poznanej kowalskiej, jak się poznali i inne szczegóły. Nie wyszłam. Wysłuchałam do końca. Teraz wiem, że oczywiście można lubić męża który odszedł, ale przydałoby się też lubić siebie i nie pozwolić zadawać sobie takiego bólu.
Ruta, nie wiem czy to, że w jakiś sposób pielęgnujesz w sobie dobre uczucia do męża w sytuacji kiedy On jest z kowalską nie spowoduje, że będziesz bardziej otwarta na zranienia. Z drugiej strony może to spowoduje, że On kiedyś wróci. Nie mam pojęcia. Często jednak jeżeli mąż który odszedł wie, że żona jest w nim zakochana, zauroczona to może to dla Niego nie być pociągająca sytuacja(???) Ale tutaj to dobrze byłoby żeby wypowiedzieli się mężczyźni, bo to ciekawy temat :-)
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Caliope »

Ruto Avys ma rację, a ja jestem pod wrażeniem, bo moja poraniona dusza nie potrafi wykrzesać z siebie tyle zakochania. Ja się po prostu boję by znów nie zostać zranioną, rozczarowaną ,a to przecież najbardziej boli gdy się bardzo kocha małżonka, tak naiwnie jak ja kochałam. Im bardziej mąż wiedział co czuję tym bardziej zadawał mi ciosy, po co? on sam wie. Może faktycznie panowie mają jakieś ciekawe spostrzeżenia.
vertigo
Posty: 242
Rejestracja: 30 mar 2018, 10:16
Jestem: już po kryzysie
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: vertigo »

Ruta pisze: 21 wrz 2021, 11:25 I podzielę się radością - mój mąz mi odpisał, mimo, że zwykle moje wiadomości przyjmuje jedynie milcząco do wiadomości. Odpisał mi jedną śliczną buźką. Z której bardzo się cieszę. Już pisałam, że bardzo mojego męża kocham?
Wygląda, że nadal jesteś mocno uzależniona od męża. I wciąż czekasz na "cukiereczki" od niego. Po co taką emocjonalną huśtawkę sobie fundujesz?
Ludzie robią wszystko, aby siebie samych przekonać, że świat nie wygląda tak, jak wygląda naprawdę.
vertigo
Posty: 242
Rejestracja: 30 mar 2018, 10:16
Jestem: już po kryzysie
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: vertigo »

Caliope pisze: 22 wrz 2021, 12:17 Ruto Avys ma rację, a ja jestem pod wrażeniem, bo moja poraniona dusza nie potrafi wykrzesać z siebie tyle zakochania. Ja się po prostu boję by znów nie zostać zranioną, rozczarowaną ,a to przecież najbardziej boli gdy się bardzo kocha małżonka, tak naiwnie jak ja kochałam. Im bardziej mąż wiedział co czuję tym bardziej zadawał mi ciosy, po co? on sam wie. Może faktycznie panowie mają jakieś ciekawe spostrzeżenia.
Co to znaczy, że kochałaś "naiwnie"?
Ludzie robią wszystko, aby siebie samych przekonać, że świat nie wygląda tak, jak wygląda naprawdę.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Caliope »

vertigo pisze: 22 wrz 2021, 13:27
Caliope pisze: 22 wrz 2021, 12:17 Ruto Avys ma rację, a ja jestem pod wrażeniem, bo moja poraniona dusza nie potrafi wykrzesać z siebie tyle zakochania. Ja się po prostu boję by znów nie zostać zranioną, rozczarowaną ,a to przecież najbardziej boli gdy się bardzo kocha małżonka, tak naiwnie jak ja kochałam. Im bardziej mąż wiedział co czuję tym bardziej zadawał mi ciosy, po co? on sam wie. Może faktycznie panowie mają jakieś ciekawe spostrzeżenia.
Co to znaczy, że kochałaś "naiwnie"?
Naiwnie, bo myślałam, że mąż kocha mnie tak samo jak ja jego, że jak się postaram, to nie będzie z nami jak u mnie w rodzinie.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Avys pisze: 22 wrz 2021, 10:36 Pomiędzy słowami to chyba 90% Twoich postów wyraża miłość do męża. Sporo z nich też (tak jak ten ostani) - może ktoś się nie zgodzi a dla mnie to wprost listy miłosne. Oprócz wyboru miłości do Niego myślę, że też po udanych spotkaniach czy rozmowach wciąż na nowo się w Nim zakochujesz. Myślę, że na to zakochiwanie człowiek nor za bardzo ma wpływ. Wpływ ma na to co potem z tym zrobi….bo oprócz ogromnych zalet zakochiwania się jest też zagrożenie, że zostaniesz bardziej zraniona….
Caliope pisze: 22 wrz 2021, 12:17 Ruto Avys ma rację, a ja jestem pod wrażeniem, bo moja poraniona dusza nie potrafi wykrzesać z siebie tyle zakochania. Ja się po prostu boję by znów nie zostać zranioną, rozczarowaną ,a to przecież najbardziej boli gdy się bardzo kocha małżonka, tak naiwnie jak ja kochałam. Im bardziej mąż wiedział co czuję tym bardziej zadawał mi ciosy, po co? on sam wie. Może faktycznie panowie mają jakieś ciekawe spostrzeżenia.
Avys, Caliope,
zdecydowałam się nie wycofywać swojej miłości do męża, mimo jego postępowania i mimo krzywd, w jedej chwili. To było ponad trzy lata temu już. Wtedy bardzo poraniona i przestraszona klęczałam i płakałam przed Najświętszym Sakramentem. Nie miałam wtedy takiego zwyczaju, nie bardzo rozumiałam nawet czym jest Adoracja, ale w tym swoim kryzysie szukałam prawdy swojego serca. I tak znalazłam się na Adoracji. W tej prawdzie i bólu rozmawiałam z Jezusem. I ta prawda, którą wtedy w sobie poczułam była zupełnie inna niż to powierzchowne myślenie, w którym górę brały zranione uczucia. Wtedy poczułam, że kocham męża, że moje małżeństwo jest dla mnie czymś ważnym, że nie mogę odwołać mojej przysięgi, ani nie potrafię, ani nie chcę wycofywać mojej miłości. Wcale nie było mi łatwo tą prawdę przyjąć, bo wymagała dużo pokory. Której nie mam w nadmiarze.

Powiedziałam wtedy o tym mężowi, zaraz po tym jak wróciłam z Adoracji. Że go kocham i że nie chcę rozwodu, że wciąż wierzę w to, w co wierzyliśmy razem. I zostałam wtedy przez męża zraniona i odrzucona. Wiedziałam, że tak może się stać. Dlatego było to tak trudne. Nie wiem, czy nie pierwszy raz w życiu wtedy świadomie otworzyłam się, wiedząc że mogę zostać zraniona. Bo całe życie się chroniłam, byłam bardzo wrażliw, bo mocno poraniona. To był mój mały prywatny cud miłości. Potrzebowałam czasu, by zrozumieć, o czym tak naprawdę wtedy zdecydowałam: że podtrzymałam wtedy swoją decyzję o miłości sprzed dziesięciu lat, którą wyraziłam składając przysięgę małżeńską. Z tą Bożą pomocą, o którą się zwróciłam składając przysięgę. Bóg naprawdę jest niesamowity.

Od tamtego dnia nie wycofałam już nigdy miłości do męża i nigdy już nie zagroziłam, że to zrobię. Ale też powoli uczę się by ta miłość była miłością mądrą. Nie jestem pewna, czy mój mąż wie, że ja go kocham i czy czuje się przeze mnie kochany. Jeszcze nie doszłam do etapu, by o tym myśleć i zastanawiać się nad tym. Ani do etapu w którym mogłabym tą miłość tak wprost okazać, otwarcie i bez lęku.
Ta mądrość w miłości której się uczę jest przedziwna. Z jednej strony oznacza granice, z drugiej pełną otwartość. Czasem wymaga by bronić siebie stanowczo, a czasem by spokojnie i bez lęku nadstawić drugi policzek. Czasem tego, by być obecnym, a czasem tego by się izolować. Wciąż się jeszcze w tym gubię. Ale się uczę. Jeśli gdzieś robię jakieś postępy, to tu robię. Widzę po owocach. Ustała przemoc w naszej relacji. Za to pojawiają się dobre rzeczy. Sa jak malutkie kiełkujące ziarenka zaledwie, ale są.

Co do zakochania, ja się generalnie łatwo zakochuję. Są takie dni, że jestem zakochana w Bogu, w świecie, który stworzył, w dzieciach, w roślinach, w gwiazdach, w teoriach kwantowych, i nawet ja sama czuję się wtedy niesamowitym cudem. Bo każdy z nas jest cudem. W mężu zakochuję się wyjątkowo łatwo. Zakochanie to w jakimś sensie poznanie, zbliżanie się. My z mężem byliśmy bardzo blisko, łatwo mi w nim dostrzegać te piękne Boże iskierki, nawet jak są przysypane tonami miału. Widzę męża coraz bardziej realnie, włącznie z krzywdzącym postępowaniem. Potrzebuję tego spojrzenia, choćby po to by móc się w razie potrzeby obronić. Ale widzę też serce mojego męża i wszystko to, co w moim mężu jest dobre. Nie potrafiłabym być otwarta na pojednanie z mężem, zamykając to w sobie. Ale też uczę się panować nad tą częścią zakochania, która mi nie służy.

Więcej mam na tej drodze pytań niż odpowiedzi. Ale jakoś się nie przejmuję. Lubię pytania i lubię znajdować odpowiedzi. Myślę też już teraz, że kochając nie ryzykuję niczego, jeśli tylko kocham mądrze i opieram tą miłość na Bogu. Tak naprawdę z drgiej strony, widzę też, że to co mam potencjalnie do stracenia, tak naprawdę nie ma żadnego znaczenia. Nie musze się tego kurczowo trzymać. W zasadzie po drodze przestałam kochać po to, by mąż do mnie wrócił. Nie znaczy to, że nie mam w sobie takiego pragnienia. Mam i mówię o nim Bogu. Ale mam też już w sobie zgodę na to, by po prostu kochać. By pragnąć dla męża dobra, zbawienia i błogosławieństwa. Tak po prostu, bez oczekiwań.

Ostatnio mam szczęście do spowiedników, niedawno usłyszałam piękną naukę o miłości. By kochać Jezusa. I by Jemu pozwolić potem kochać naszych bliskich przez nas, Jego miłością. To zawsze będzie mądra miłość, taka która może kochać nawet tych bliskich, którzy stają się dla nas krzyżami. Że to pomaga znieść twardą realność życia, odnaleźć się w niej. Nie zawsze sprawi to, że wszystkie krzyże znikną, ale te które zostaną, będziemy nieść z Jezusem. Może się to wydawać trochę abstrakcją, ale widzę w swoim życiu, że jest to wspaniała i skuteczna recepta na tą trudną twardą realność. I na lęk przed zranieniem.
vertigo pisze: 22 wrz 2021, 12:28 Wygląda, że nadal jesteś mocno uzależniona od męża. I wciąż czekasz na "cukiereczki" od niego. Po co taką emocjonalną huśtawkę sobie fundujesz?
Vertigo, etap fundowania sobie huśtawek mam dawno za sobą. A fundowałam sobie porządne huśtawki, wiem o czym piszę. Natomiast teraz po prostu cieszę się, gdy w relacji między mną a mężem dzieje się coś dobrego. I ostatnio się zadziało. Pokonaliśmy nasze trudności, całe ich stosy, i całą wzajemną nieufność i nawiązaliśmy współpracę w ważnej dla nas obojga sprawie. Mój mąż bardzo mi pomógł. Nie tak fizycznie i materialnie, co czasem także robi, choćby na przykład naprawiając coś w domu. Tym razem wsparł mnie duchowo, mądrą radą, swoim zaangażowaniem, współpracą ze mną. Mój mąż nie ma w zwyczaju rzucać słów ot tak sobie. Wysłuchał mnie. Dał sobie czas, przemyślał i dopiero mi powiedział, jak to widzi, jakie możliwe rozwiązania. A ja się męża posłuchałam. I ta współpraca przyniosła bardzo dobry i od razu widoczny efekt. I udało się nam jeszcze po tym wysiłku wyrazić sobie nawzajem wdzięczność i radość z tego, że się nam udało. Zawsze mnie zdumiewa jak jest to niesamowite, co może się zadziać, gdy małżonkowie działają wspólnie. Gdy ja i mój mąż działamy wspólnie.
Czy to cukierek? Myślę, że raczej pyszne ciasto :) I czekam na znacznie więcej, nie tylko ciast i słodyczy, ale też zdrowych śniadań, obiadów i przepysznych kolacji. I na desery oczywiście też :) Z wisienką :lol:
vertigo
Posty: 242
Rejestracja: 30 mar 2018, 10:16
Jestem: już po kryzysie
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: vertigo »

Ruta, dziękuję za obszerne wyjaśnienia. Uspokoiłaś mnie i cieszę się, że Wasza relacja tak pięknie rozwija się i wzrasta, pomimo, że jeszcze parę dni temu bawiliście się "w piaskownicy", jak to plastycznie ujęłaś. To dobrze wróży przed Waszą grudniową sprawą - można być ostrożnym optymistą ;) A może do niej już nawet nie dojdzie?
Ludzie robią wszystko, aby siebie samych przekonać, że świat nie wygląda tak, jak wygląda naprawdę.
Nino
Posty: 611
Rejestracja: 14 gru 2019, 18:26
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Nino »

Bardzo smakowicie zrobiło się u Ciebie, Ruto :) Aż sama nabrałam apetytu!

Rozumiem, o czym piszesz. We mnie też płonie to niegasnące COŚ wobec męża. Czasem bardzo trudno oddzielić je od mechanizmów emocjonalnego uzależnienia. Bardzo gubię się w tym, zwłaszcza, kiedy górę biorą silne emocje (i te dobre, i złe..).
Też był moment, przed Bogiem, że podziękowałam Mu z serca za męża takiego, jakiego mam. Wyraziłam wdzięczność za niego, że stanął na mojej drodze, a Ty, Boże, połączyłeś nas świętym sakramentem...I powiedziałam to na głos, w czasie, gdy wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że niedobrze się stało, że się w ogóle spotkaliśmy i jedynym wyjściem z tej matni wydawał się już tylko rozwód.
I też poczułam ulgę, wręcz lekkość. Poczułam, że to wszystko w sumie kupy się trzyma!! Że tak jak jest, jest okej.

Przeszłam z lewelu uczuć, których już nie żywiłam, do lewelu postawy, którą bardzo trudno było mi przyjąć, i w której nie trwałabym, gdyby nie wsparcie innych osób, praca nad sobą, łaska.....Poczułam się w tym szaleństwie kryzysu zaopiekowana przez samego Boga! I wciąż jestem z tym moim "potworem" mężem. I bywa, że jadamy bardzo smakowicie, ale najbardziej cieszę się, że jadamy razem ( choć i tak się zdarza mniej więcej co drugi dzień, że mam ochotę pirzgnąć tym przysłowiowym talerzem i zwyczajnie zwiać).
Wciąż jeszcze dużo pracy przede mną nade mną samą.


Pozdrawiam Cię serdecznie :)
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

vertigo pisze: 22 wrz 2021, 16:28 Ruta, dziękuję za obszerne wyjaśnienia. Uspokoiłaś mnie i cieszę się, że Wasza relacja tak pięknie rozwija się i wzrasta, pomimo, że jeszcze parę dni temu bawiliście się "w piaskownicy", jak to plastycznie ujęłaś. To dobrze wróży przed Waszą grudniową sprawą - można być ostrożnym optymistą ;) A może do niej już nawet nie dojdzie?
Vertigo, to niepoprawny optymizm czy ironiczny sarkazm? Nie potrafię tak do reszty odróżnić, bez większej liczby emotek.
Spodziewam się śniadań i całej reszty, ale raczej w okolicach powiedzmy 2050 roku, jeśli utrzymamy z mężem nasze zawrotne tempo pozytywnych zmian. Już w okolicach 2070 roku mąż może uznać, że porzuca kowalską i powiedzmy w 2075 roku będziemy gotowi do ponownego podjęcia wspólnego życia w harmonii i deserów.
W głębi serca ufam w Bożą opatrzność nad nami i w to, że Jezus pragnie uzdrowić każde małżeństwo, nasze też. W Bożej perspektywie wspólne śniadanie możemy zjeść już jutro, albo dopiero w wieczności. Nie ma więc co przywiązywać się do dat :)
Natomiast nie przeszkadza mi to cieszyć się, gdy nasza komunikacja się poprawia. Albo gdy siedzimy jak dzieciaki w piaskownicy. To wszystko są postępy. Albo gdy potrafimy się zgodzić, że się nie zgadzamy i wycofać, aż napięcie spadnie. I potem znaleźć sensowne rozwiązanie, na które oboje mamy zgodę.
Jeszcze bardziej ucieszyło mnie, że otrzymałam od męża wsparcie w trudnej sytuacji. Bardzo mi potrzebne. I bardzo pomocne. Cenię mojego męża za to, że potrafił mi takiego wsparcia udzielić mimo kryzysu. Widzę w tym wartość. Nie każdy tak potrafi.
Co do sprawy sądowej, na co dzień w moim życiu czegoś takiego nie ma. Jak przyjdzie grudzień, będę się zastanawiać. Na razie jest wrzesień. A mój mąż mi pomógł, i odpisał mi ładną buzią na moje szczere podziękowanie. Możliwe, że teraz w ramach odreagowania będzie wobec mnie przez kolejne trzy tygodnie zimny, albo nawet niemiły. Tak już bywało. Nadal siedzimy w przedszkolu. Kanapki będą, jak pani przyniesie. Sami jeszcze nie potrafimy ich zrobić...
Avys
Posty: 220
Rejestracja: 21 cze 2020, 8:31
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Avys »

Ruta, co do miłości to każdej żonie i mężowi na tym forum życzę aby z dnia na dzień coraz bardziej kochali swoich małżonków absolutnie bez względu ma sytuację. To że czasem możliwa jest tylko miłość poprzez wierność, na odległość to nie ma znaczenia. Miłość to stanowczy wybór który nie podlega wahaniu uczuć- uczucia mogą sprzyjać tej miłości lub nie. A co innego jest z zakochaniem które bazuje na uczuciach i jak przychodzi to za bardzo nie mamy na to wpływu. Np. Nie ma nic złego w tym jak siostra zakonna czy mężatka zakocha się w jakimś facecie, natomiast istotne jest co z tym zakochaniem zrobi…czy będzie to zakochanie podsycać i pielęgnować i wyniknie z tego zło i niewierność czy zachowa się w piękny sposób dziękując za to zakochanie Bogu, dziękujàc za pięknego człowieka którego spotkała ALE to zostawi i pozostanie wierna swojemu powołaniu/mężowi przekierowując energię zakochania np na męża.
Piszesz, że nie wycofałaś swojej miłości do męża 3 lata temu…- to wydaje mi się dziwne. Dlaczego miałabyś ją wycofać skoro ślubowałaś miłość do końca życia? To że ktoś złamał swoje śluby to nie znaczy, że to usprawiedliwia nas do łamania naszych.
Natomiast nie ma obowiązku być zakochanym czy lubić męża/żonę która nas w danym okresie życia zdradza, porzuca, okłamuje, oszukuje czy bije. W niektórych sytuacjach to byłoby wręcz niezdrowe.
Ty piszesz, że nauczyłaś się to zakochanie kontrolować, nie wystawiać za bardzo na zranienie i chronić siebie. Pozostaje to co piszesz uszanować natomiast ja mam obawy czy jeśli Twój mąż nie wróci do Was i zostanie z kowalską to wtedy jednak czy nie będziesz za bardzo zraniona. Życzę Ci aby Twoja nadzieja nie była złudna i aby Twój mąż nie wykorzystał Twojego zakochania na swoją korzyść sam wybierając zakochanie w kowalskiej.
Dla mnie pozwalanie sobie na pielęgnowanie zakochania w mężu podczas kiedy on jest z kowalską jest niezdrowe. Kowalskiej pewnie też wysyła uśmiechnięte buźki-to bardzo zła nauka dla faceta, że ma pod ręką dwie zakochane kobiety które tolerują tę sytuację i cieszą się z tych buziek..mój mąż w pewnym momencie miał 3 takie kobiety- patrząc na to obiektywnie to przecież nie zależało tylko od niego- te kobiety (w tym ja) na to sobie pozwalałyśmy (ja do czasu aż się opamiętałam wreszcie, że robie sobie krzywdę).
Ruta, jeśli piszesz o tym cieście z wisienką, śniadaniach, obiadach etc bo faktycznie są przesłanki, że Twój mąż opamięta się i przestanie mieszkać i cudzołożyć z kowalską to sorry to ok ale jeśli nie ma takowych przesłanek to po co robić sobie takie ogromne nadzieje?
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Avys,
potrzebowałam czasu, by przemyśleć a miałam go mało, ale chodziłam z myślą o tym, czym jest zakochanie w kryzysie i czy ono mi obecnie służy czy nie służy i czy służy mojej relacji z mężem. I kwestii granic.

Widzę to tak na dziś. Kiedyś na początku mojej bytności na forum szczególnie wnikliwie czytałam wypowiedzi nałoga, bo ich nie rozumiałam. Wiele rzeczy mi rozjaśniał, ale długo nie mogłam pojąć kwestii oddzielania nałogu od człowieka. Teraz rozumiem to tak: popapraniom płynącym z nałogu (i innym zresztą też) mówię nie. Ale odnoszę to swoje "nie" tylko do tych destrukcyjnych rzeczy, nie do całego człowieka.
Bronię się nie przed mężem, i nie przed nim się chronię, ale przed tymi jego zachowaniami, które mmnie ranią i dotykają. Im lepiej się potrafię bronić, tym więcej człowieka mogę do siebie bezpiecznie dopuścić. Gdy nie potrafiłam się obronić, jedyną formą skutecznej obrony była całkowita izolacja.

Kiedyś miałam zawiechę na mężu emocjonalną. Ale zakochanie to coś zupełnie innego. To taka radość z drugiego człowieka i zachwyt. Ale w wolności. Mimo, że z pragnieniem zbliżenia się, wzajemności.

Moja nowa i powiększająca się zdolność ochrony siebie w relacji z mężem umożliwia mi to, by nasza relacja miała szansę się rozwijać, zmieniać, zdrowieć. Natomiast by siebie nie poranić pilnuję swoich granic. NIe potrafiłabym żyć w trójkącie, więc dokąd mój mąż nie jest gotowy do tego, by żyć ze mną i tylko ze mną, nie wchodzę z nim w taką sferę realcji. I przyjmuję to, że może nigdy nie poczuć się do tego gotowy. Ale nie jest to jedyny wymiar relacji, są inne. Współpracujemy jako rodzice. To nie jest tak, że tworzymy parę modelowych rodziców w kryzysie, współpracujących dla dobra dziecka. Ale robimy postępy, oboje. I wiele rzeczy udaje się nam uzgodnić. Oboje odeszliśmy od sądu jako regulatora, postanowienie sądu jest już nic nie wartym papierem. Ufff....
Jasne, nadal większość rodzicielskiej odpowiedzialności ciąży na mnie. I nadal jest mi z tym ciężko. Ale jest mi łatwiej o każdy czas w którym mój mąż podejmuje rolę ojca. I o każdą sytuację w której mogę się zwrócić do mojego męża o pomoc. A z drugiej strony nie przeżywam już dramatu, gdy mąż mi odmawia i nie tracę czasu na zastanawianie się "jak on mógł". Mógł.
Z drugiej strony im więcej jest w mojej postawie miłości wobec męża, tym rzadziej spotykam się z odmową. Nie żebym znów tak często o pomoc się zwracała.

Mąż powoli zwiększa zakres rodzicielskiej odpowiedzialności finansowej, powoli. Ale pomaga coraz częściej w sprawach domowych, naprawach. Z tymi naprawami to jakiś odjazd, czasem naprawdę sądzę, że mąz pomyśłi, że ja celowo psuję rózne rzeczy. Ale tak nie jest...!!! Mąż zgodził się też zawozić syna na zajęcia, co szczególnie jesienią i zimą ma duże znaczenie, ja nie mam samochodu (i jeszcze nie mam prawa jazdy). Odebrał mnie dziś odwożąc syna z zajęć z zakupami, dzięki czemu mogłam od razu zrobić większe zakupty i jeszcze pomógł mi to wszystko wieść do domu. To duża pomoc w mojej sytuacji i ja to doceniam. Mam w pamięci cały czas to co się działo między nami w najgorszym kryzysie - i dziękuję Bogu, że pomógł nam z tego wyjść.

Uczymy się przy tych wszystkich okazjach na nowo rozmawiać, słuchać siebie, radzić sobie z konfliktem, różnymi zdaniami, potrzebami.

Wiem, trzeba tu uważać, by nie wejść w jakieś fałszywe relacje przyjacielskie. Czegoś takiego nie chcę: mam kochankę, ale żona to akceptuje i świetnie się dogadujemy, przyjaźnimy się mimo wszystko. Ja raczej mówię mężowi, tak swoją postawą, nie wprost: potrzebujemy cię. Jako ojca. Jako męża. Bo tak jest. I przyjmuję pomoc od męża i od ojca, nie od kolegi, przyjaciela, czy kogoś w tym rodzaju.

Myślę też, że gdy jestem zakochana, w tym co w moim mężu jest dobre, mądre, wartościowe, jest mi łatwiej, nie trudniej. Na pewno radośniej. Ostatnio poszłam i w tym moim wracających zakochaniu kupiłam sobie ładną bluzeczkę. Jak byłam poranionym smutaskiem, to nie miałam weny do takich rzeczy. Zakochanie zawsze sprzyjało mojej kobiecości, więc zobaczymy, co się stanie jak pozwolę na to, by trochę sobie to zakochanie rozkwitło :) A to co mi zostaje w nadmiarze, czego mój mąz nie jest obecnie w stanie ode mnie przyjąć, mogę zawsze przelać na Jezusa. Jezus nie tylko ma niespożyte pokłady miłości, ale też chce przyjmować miłość. Tak to odczuwam. Ale też wiele mistyczek mówiło o tym, że Jezus chce być kochany. Wspaniale, bo ja zostaję w relacji z mężem z ogromnymi pokładami miłości, których nie mogę mężowi przekazać. I gdybym nie miała co z tym zrobić, na pewno bym cierpiała. Bo odrzucona miłość boli. A wiem, że Jezus nigdy nie odrzuci mojej miłości.

Zastanawiałam się też jak to jest, że mój mąż ma tyle pięknych cech, a równocześnie czasem postępuje w sposób trudny do przyjęcia. Odpowiedź znalazłam w Biblii, wielu wspaniałych mężczyzn, bardzo kochanych przez Boga, mających niesamowite cechy i piękne przymioty ducha i charakteru, na jakimś etapie życia dostawało różnego rodzaju amoków i postępowali wręcz po drańsku. Nie tracąc nic ze swoich wspaniałych cech. Pomyślałam też, że gdybym to ja zaczęła teraz zdradzać męża, nadal byłabym tą samą sobą i to co jest we mnie ładne, wartościowe, nadal by we mnie istniało i mój mąż mógłby to nawet dalej widzieć. Ja jako ja byłabym tą samą sobą, tylko postępującą skrajnie głupio i krzywdząco.

Myślę też sobie tak, że mogłabym dożywotnio odizolować się od męża z powodu kowalskiej i czekać aż tam się coś rozpadnie, znudzi. Tylko wtedy to ja z mężem żadnej relacji mieć nie będę. Nie chodzi o to, by działać przeciwko relacji mojego męża z inną kobietą, złośliwie, czy w jakikolwiek sposób. To nie jest właściwe. To jest życie mojego męża, jego wybory, jego decyzje. Nie chcę akurat w tą część życia męża być w jakikolwiek sposób włączona. I mój mąż to szanuje. Nie chodzi też o to, by udawać, że kowalskiej nie ma. Dokąd jest, między mną a mężem zamknięta jest kwestia bliskości, intymności w sferze damsko-męskiej. Nie jako kara. Ja naprawdę nie potrafiłabym w takich dziwnych relacjach funkcjonować. Natomiast sądzę, że sfera rodzicielstwa, wsparcia siebie nawzajem, jest taką przestrzenią, gdzie możemy się spotykać w miarę bezpiecznie. Nie ukrywam, że dla mnie wiąże się z nadzieją, że może nas to zbliżyć na tyle, by mąż zaczął dostrzegać wartość w naszej relacji, w naszym małżeństwie i w naszej rodzinie i by miał okazję zapragnąć na powrót być ich częścią. Nie tylko tych miłych i fajnych rzeczy, ale też właśnie tych trudnych, gdy czasem trzeba niedospać, pomartwić się, poczuć bezradnym wobec niektórych problemów, mieć dość, wkurzyć się, poświęcić się dla dobra dziecka lub żony (męża), poczuć się przytłoczonym i wszystkich tych rzeczy, które też są częścią życia w rodzinie i małżeństwie. Ja widzę, że te rzeczy też przynoszą radość tylko na innym poziomie, głębszym. Odwrotnie niż drinki czy używki, które miłe są na początku, a potem jest kac. A tu bywa odwrotnie, zaczynamy od "kaca" po nocy zarwanej dla rodziny, po przemęczeniu, a potem przychodzi to miłe i dobre, serdeczne przytulenie, jakiś postęp dziecka, miła atmosfera w domu, jakiś miły gest wzajmeności, miłości. Myślę, że każde z nas by wiele traciło, gdybym z powodu kowalskiej wyrzuciła męża z tych przestrzeni. A tu decyduję ja. Gdyby zdecydowała, że męża wyrzucam, nie miałby zbyt wielu możliwości przeciwdziałania. Nie muszę mu tego robić.

Może robię błąd, może mąż poczułby potrzebę zmiany swojego zachowania, gdybym właśnie go odizolowała całkowicie w konsekwencji jego postępowania. Nie wiem tego. Może właśnie sprawa w prokuraturze, by go "obudziła". Nie wiem tego. Wiem, że ja tak postępować wobec męza nie chcę. I czuję też, że jeśli cokolwiek ma szansę mojego męża poruszyć to prawda. A prawda jest taka, że ja go kocham. I nie potrafię działać przeciwko niemu.

Z zakochaniem też łatwiej przychodzi mi taka miłość co nie szuka swego, wszystkiemu wierzy i we wszystkim pokłada nadzieję :) Podobno taka funkcja zakochania, by ogłupić człowieka i doprowadzić do miłości, wbrew logice i rozsądkowi. Na smutno o takie rzeczy znacznie trudniej. No i właśnie zakochanie to radocha. Niektórzy poeci zakochiwali się dla tej radochy "bezpiecznie" - w takich kobietach, które na sto procent nie odwzajemnią ich uczucia. No bo wtedy już zamiast frajdy jakies zakładania rodziny, jakieś dzieci, wymogi, posagi. A tak można było sobie być zakochanym i mieć całą frajdę, bez żadnych konsekwencji. Ja aż tak dobrze jak ci przezorni poeci nie mam, bo przecież istnieje pewne ryzyko, że mąż jednak któregoś dnia moją miłość odwazjemni. A gdy miłość, to i zakochanie. No cóż, jest ryzyko, jest zabawa! Mniej we mnie lęków. Nie znaczy, że nie czuję strachu. Ale lęków już znacznie mniej. A takie przekraczenia swoich obaw za rękę z Bogiem też jest bardzo satysfakcjonujące. Zakładam, że mogę wyjść z eksperymentu zakochanie poraniona. Ale ja lubię tą Miłość z hymnu, bo ona jest kompletnie wariacka. Ze wszystkich tekstów rewolucyjnych świata Hymn o miłości jest najbardziej radykalny. No i co tam, jak entuzjastycznie tuż przed Mszą Świętą pokrzykiwał jeden ksiądz do kierowniczki chóru: Pani Jadziu, zaczynamy w imię Boże! No to w imię Boże z entujazmem będę wypełniać całość przysięgi, i wierność i miłość i uczciwość małżeńska :) Najwyżej któregoś dnia doczołgam się z bardzo poranionym serduszkiem na Adorację... A może pójdę na nią z mężem... Zobaczymy... Lubię i to, że nie znam przyszłości.
Avys
Posty: 220
Rejestracja: 21 cze 2020, 8:31
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Avys »

Ruta, bardzo Ci dziękuję za odpowiedź. Rozumiem Twoje wyjaśnienia. Co do Miłości do całkowicie się z Tobą zgadzam, działaj pełną parą w melodii Hymnu o Miłości. Co do zakochania w zdradzającym mężu to stąpasz po grząskim gruncie ale może okaże się, że przejdziesz nieporaniona przez to zakochanie i okaże się to „droga na skróty” do powrotu męża do Ciebie- czego Ci życzę z całego serca. To czego bardzo bym nie chciała- to żeby Twój mąż z kowalską nie podeptali razem Twojego zakochania w nim. Miłości choćby starali się najbardziej jak mogą nie dadzą rady zniszczyć bo ona jest potężna, potężniejsza nawet niż śmierć.
Nino
Posty: 611
Rejestracja: 14 gru 2019, 18:26
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Nino »

A ja myślę, że mąż, który ma na żonę całkowicie wyrąbane: nie tacha jej zakupów do domu, nie robi napraw w chałupie i nie wydaje pieniędzy ponad potrzebę na dziecko.
Nie doradza w ważnej kwestii, nie przysyła buźki.
Kto tam wie, na jakim on etapie z kowalską...
Na szczęście Ruta nie docieka i cieszy się ciepełkiem zakochania, dzieląc nadmiar z Jezusem.
Rozumiem, Ruta, Twoją "strategię" i ją popieram. Serce, które kocha, zawsze naraża się na zranienie. Im bardziej chce kochać, tym mocnie może zostać poranione. Nie da się tego oddzielić. Dlatego miłość potrzebuje odwagi. Nie boi się ryzyka. Daje z siebie wszystko.
Poza tym, Ruta przechodzi przez cały proces z Bogiem. Nie sądzę, aby dostała więcej, niż może unieść. Zdecydowała się wypełniać przysięgę w całej rozciągłąści.
W narracji Ruty jest radość i pogoda ducha.
Pięknie przeżywane małżeństwo, pomimo obiektywnie trudnej sytuacji.
Ewuryca

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ewuryca »

Nino pisze: 28 wrz 2021, 9:18 A ja myślę, że mąż, który ma na żonę całkowicie wyrąbane: nie tacha jej zakupów do domu, nie robi napraw w chałupie i nie wydaje pieniędzy ponad potrzebę na dziecko.
Nie doradza w ważnej kwestii, nie przysyła buźki.
Kto tam wie, na jakim on etapie z kowalską...
Na szczęście Ruta nie docieka i cieszy się ciepełkiem zakochania, dzieląc nadmiar z Jezusem.
Rozumiem, Ruta, Twoją "strategię" i ją popieram. Serce, które kocha, zawsze naraża się na zranienie. Im bardziej chce kochać, tym mocnie może zostać poranione. Nie da się tego oddzielić. Dlatego miłość potrzebuje odwagi. Nie boi się ryzyka. Daje z siebie wszystko.
Poza tym, Ruta przechodzi przez cały proces z Bogiem. Nie sądzę, aby dostała więcej, niż może unieść. Zdecydowała się wypełniać przysięgę w całej rozciągłąści.
W narracji Ruty jest radość i pogoda ducha.
Pięknie przeżywane małżeństwo, pomimo obiektywnie trudnej sytuacji.
No chyba, ze pojawia sie taki maz jak moj, ktory wyjezdzal ze zmna na weekend, chodzil do restauracji, dzwonil rano i wieczorem, MODLIL sie ze mna przez telefon a i tak jak sie okazalo to tutaj na forum ludzie mieli racje, po prostu korzystal z okazji i gral na dwa fronty zeby nie zostac na lodzie :) wiedzialam czym ryzykuje wiec nie moge miec pretensji do meza ale roznie to z tymi mezami i kowalskimi bywa. Po takiej nauczce do zadnej relacji w trojkacie bym nie wrocila, ale rozumiem kazdego kto chce probowac i samemu sie przekonac czym ta relacja jest, bo ja tez wole sie sparzyc probujac niz zalowac ze czegos nie zrobilam. Mi paradokslanie to pomoglo.
ODPOWIEDZ