krople rosy pisze: ↑07 lut 2020, 18:16
Ruta pisze: ↑07 lut 2020, 16:33
Takie same wymogi zarówno co do abstynencji jak i wypełniania przysięgi małżeńskiej postawiłam przed sobą - i się ich trzymam.
Wymogi wg mnie nie są takie same gdyż Ty wcale nie musisz mieć takich problemów jak Twój mąż. I wysiłek włożony w pewne wymagania u jednych jest większy, u drugich mniejszy.
Myślę też że ogromną pokusą dla tych którzy radykalnie prą do perfekcjonizmu i świętości u siebie jest wymaganie jej u innych.
Z pozoru takie podejście może wydawać się szlachetne i dobre jednak nie oczekiwalabym ostatecznie dobrych owoców w powrocie do małżeńskiej komunii.
Wątpię by mężowi łatwo było wrócić do ......Anioła
Uważam też że malzonkom jednak łatwiej nawracać się w w rodzinie niż poza nią choć wiąże się to oczywiście z wzięciem krzyża którym często jest współmałżonek choć trzeba mieć świadomość że i my możemy być krzyżem dla męża choć we własnych oczach jawimy się jako lepsi w odbiorze i wspolzyciu.
I żebym nie była źle zrozumiana: nie twierdzę żeby dawać się krzywdzic i po głowie skakać ale nie jestem zwolenniczką wymuszania zachowań i wyborów wg własnych wytycznych i swoich kryteriów i warunkowania swojej miłości i otwartości na drugiego dopiero wtedy gdy ten doskoczy do narzuconej mu przez nas poprzeczki.
Możesz się z tym nie zgadzać. Wyraziłam tylko swoje zdanie.
Rozumiem twój punkt widzenia, sama czasem mam wątpliwości, czy nie oczekuję zbyt wiele. Kiedyś nie wyobrażałam sobie, że mogłabym takie oczekiwania mieć - i wobec tego żyłam z uzależnionym mężem, zgadzając się na to by krzywdził siebie i wszystkich wokół. Często słyszę też, że oczekuję cudu. I tak naprawdę jest. Zarówno trzeźwość osoby uzależnionej jest cudem, jak i każde nawrócenie.
Co do kwestii abstynencji jest oczywiste, że dla mnie jest niewielkim wyrzeczeniem. Pornografia mnie obrzydza, narkotyków się boję, alkohol lubię, ale mogę bez niego żyć i nie odczuwam dotkliwie jego braku. W przypadku osoby uzależnionej utrzymanie abstynencji wymaga ogromnej i stałej pracy nad sobą.
Natomiast mogę jedynie męża w takiej pracy wesprzeć swoją abstynencją i stworzeniem warunków tej abstynencji sprzyjającej. Przyzwyczaiłam znajomych, że w moim domu nie ma nawet niewielkich ilości alkoholu, oraz że jeśli chcemy się spotkać, to nie na piwo czy wino. Oraz, że do mnie przychodzi się w stanie trzeźwym. Dyskutujemy też o tworzeniu klimatu sprzyjającemu trzezwieniu i zrezygnowaliśmy z żartów i opowieści w których alkohol zajmuje centralną pozycję, w której pijackie wyczyny urastaja do rangi fantastycznych przygód, a stan odurzenia jest tematem na anegdotę. Znajomi mający problemy z nadużywaniem alkoholu i dla których każda forma relaksu czy każde spotkanie jest ściśle związane z alkoholem, sami się wycofali. Z kolei parę osób także zdecydowało się zrezygnować z używania alkoholu i podjąć abstynencję - bo przemyśleli sprawę, zobaczyli że się da i uznali, że będzie to dobre także dla nich. Dzięki temu, jeśli mój mąż kiedykolwiek zdecyduje się wrócić do rodziny, będzie mieć wsparcie i środowisko w którym nie będzie się musiał zmagać z pokusami i otoczenie, w którym używki nie zajmują ważnego miejsca.
Natomiast to, że abstynencja przychodzi mi łatwo, nie oznacza, że wszystko jest tak proste. Wychodzenie że wspoluzalenienia to ciężka praca, której z kolei nie musi wykonywać mój mąż. Ostatnio to ogromna praca z emocjami, szczególnie gdy sięgam w głąb tych, które już dawno zakopalam z nadzieją że już na zawsze. To boli.
Nie ma natomiast takiej możliwości, aby mąż wrócił będąc w czynnym nałogu. Nie da się pogodzić bycia mężem i ojcem z odurzaniem się. Abstynencja dla osób uzależnionyżch jest jedyną drogą do pozostania w trzeźwości. Jeden z moich kolegów jeszcze z czasów podstawówki był przez wiele lat trzeźwym narkomanem. Chociaż nie był uzależniony od alkoholu, nigdy nie pił nawet symbolicznych ilości, bo jak mówił od tego "spada krytycyzm" co może spowodować powrót do narkotyków. Zmienił pracę i tam poległ, qwerty z nowymi kolegami na piwo po pracy. Miesiąc później był w pełnym nawrocie. Jeśli mój mąż będzie pić, będzie też brać. Jeśli będzie oglądać pornografię, będzie też łamać przysięgę wierności na inne sposoby. Wiem, bo mam za sobą wiele cyklów trzeźwości męża i okresów intensywnego używania, na granicy ciężkiej destrukcji.
Co do chęci wypełniania przysięgi małżeńskiej, taka chęć płynie z wiary. Nie widzę innego powodu do wspólnego życia z mężem, niż obopólna chęć wypełniania powołania małżeńskiego - i nigdy nie widziałam. Mój mąż może powrócić do mnie tylko jako mąż, przecież nie jako wspołlokator, nie jako kolega, nie jako mężczyzna związany z inną kobietą, nie jako ktoś kto że mną być nie chce, ale taniej wyjdzie mu mieszkać w domu z żoną, czy też wygodniej, bo czysto i zadbane.
Czy radykalnie prę do perfekcjonizmu i świętości? Myślę, że na razie uparcie staram się dojść do równowagi i wydostać się ze współuzależnienia. Im bardziej przyglądam się sobie, tym bardziej widzę, że przede mną jest praca na całe życie. Więc gdy mój mąż kiedykolwiek zdecyduje się wrócić do mnie i naszej rodziny, nie zastanie w domu żony, która uważa się za świętą i uważa że inni są gorsi, bo upadają. Sama wciąż zaliczam po parę upadków dziennie. Zastanie więc mój mąż żonę wierną, trzeźwą i gotową do bycia żoną - ale z całym pakietem wad, trudności i niedociągnięć - czyli taki pakiet minimum...
Co do nawracania się jak i trzeźwienia - na pewno przy wsparciu rodziny jest to łatwiejsze. Gdy mąż taką chęć wyrazi, otrzyma pełne wsparcie. Na razie mąż z takiego wsparcia skorzystać nie chce, bo nie zamierza ani trzeźwieć ani się nawracać. Zamierza się rozwieść.
Czy próbuję mężowi cokolwiek narzucać? Nie. Jeśli chce się odurzać, pić, umawiać z kobietami i oglądać pornografię, ma cały świat do dyspozycji i pełną swobodę w działaniu. Nie robię nic, aby mu tego zabronić, przeszkodzić lub jakkolwiek na jego decyzje w tym zakresie wpływać. Natomiast ja nie mam ochoty przebywać w towarzystwie odurzonego męża, więc stawiam swoją granicę - niezgody na żadne z wymienionych zachowań w mojej obecności ani w obecności naszego dziecka.
Czy warunkuję swoją miłość do męża? Nie. Kocham męża niezmiernie i niezmiennie. Wytrwanie w twardej miłości wymaga ode mnie ogromnej pracy i samodyscypliny - ale płynie z miłości. Staram się aby moja miłość stawała się coraz mądrzejsza.
Czy "wytyczne" trzeźwości i nawrócenia są "moje" i czy są wygórowane? Myślę, że są one zgodne z dobrem męża, moim oraz naszego dziecka. Oraz że to raczej dolny zdroworozsądkowy próg wymagań. Trzeźwość małżonków i rodziców to rozsądny wybór, szczególnie gdy jedno jest uzależnione. Chęć wypełniania przysięgi - podobnie. To minimum. Nie wyobrażam sobie, że mąż wraca żeby pomieszkać sobie w domu np. dopóki kochanka nie podzieli majątku z mężem...
Swoją drogą, to mój mąż się wyprowadził i to on nie zamierza do rodziny wracać, to znaczy do tej wrednej kobiety która domaga się trzeźwości i abstynencji i jeszcze traktowania żony jak żony w elementarnych podstawowych sprawach. To nie jest wysoko ustawiona poprzeczka.