Kilka pytań o separację

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

tata999
Posty: 1172
Rejestracja: 29 wrz 2018, 13:43
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: tata999 »

Marcin83 pisze: 10 gru 2019, 10:22 Ruto, szczęściem w tym całym nieszczęściu jest fakt, że mężowi zależy na dziecku. Może warto to wykorzystać by skłonić go do podjęcia leczenia? Czy perspektywa ograniczenia/pozbawienia praw rodzicielskich nie byłaby mocnym motywatorem?
Jak to miałoby motywować? Skoro teraz, bez walki sądowej, zależy mu na dziecku, to chyba ma silną motywację. Można go zniechęcić, zaszczuć, wygnać.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Bardzo Wam wszystkim dziękuję, że jesteście, że piszecie, to bardzo pomaga.

Dziś jest mi bardzo trudno. Boli. Mąż obraził się na dziecko i nie przychodzi nawet do malca. Nadal mam takie myśli, że może w ostatniej chwili coś go natchnie i wróci do nas, postanowi się leczyć, że nie będzie żadnego rozwodu. Wybaczyłabym mu wszystko. Kocham go. Cieszę się, że przerwałam tkwienie w błędnym kole jego uzależnienia, że się z tego wyrwałam, ale i tak to tak bardzo boli, bo wolałabym żebyśmy razem się z tego koła wyrwali.
Boli mnie też tak po ludzku, że mój mąż układa sobie życie z inną kobietą. Może będzie mieć z nią dziecko. Że nasze dziecko będzie się wychowywać bez taty, którego kocha.Że nie będę miała z kim się dzielić, do kogo się przytulić. I że mimo wszystkiego co zrobił sobie, mi i nam, tak bardzo za nim tęsknię. Nie mogę już nie myśleć o kowalskiej, bo wiem, że to ona stoi za tym rozwodem. Formalnie nadal o niej nie wiem, bo on ją nadal starannie ukrywa, choć to rozłazi się w szwach coraz bardziej. Przykro mi, bo on jej nie ukrywa ze względu na mnie, tylko na nią, żeby nie spadło na nią odium tej złej, co wiąże się z żonatym z małym dzieckiem.
Myślę, też że może powinnam zgodzić się na ten rozwód, nie walczyć...że po co dawać w sądzie świadectwo miłości, którą czuję, żeby została zdeptana? Boję się, że wyjdę z tego sądu jeszcze bardziej poraniona. Że wyjdę na tą mściwą co mu życia sobie nie daje ułożyć... że i tak go nie zatrzymam swoją niezgodą na rozwód. A może komuś się jednak udało coś tym zmienić?

To chociaż tyle, że formalnie nie wiem - bo w sumie nie mogę się mścić za coś, o czym nie wiem. Wracają do mnie chwile, kiedy byłam naiwna, kiedy ona kręciła się koło mojego męża, a ja nic nie robiłam - bo tak bardzo mu ufałam. Że przejęła go w najprostszy możliwy sposób - tolerując to, co ja przestałam tolerować, angażując się w jego akcje po pijaku i nie tylko, i go w tym wspierając. Każda taka scena do mnie wraca, kiedy ja wychodzę bo on jest pijany, a ona zostaje. Kiedy on idzie do pubu, ja nie idę, bo nie chce na to patrzeć co on sobie robi, ale ona idzie. Boli, że mnie oszukiwał, że był ze mną tylko formalnie, dopóki się nie upewnił, że z nią sobie ułoży i już układał sobie życie z nią. Wtedy do siebie tego nie dopuszczałam, a on był dla mnie zimny, odsuwał mnie, nie patrzył, nie dotykał. I te jego słowa: nie kocham. Czy to naprawdę możliwe? No niby amok, i do trzech lat daleko... Jest we mnie taka mieszanka bólu, miłości, rozgoryczenia, żalu że kompletnie sobie z tym chaosem nie radzę. Nie jestem w stanie się nawet modlić, nawet tak bezmyślnie wyklepać pacierza.
Małgorzata Małgosia
Posty: 306
Rejestracja: 05 wrz 2019, 14:31
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Małgorzata Małgosia »

Wiesz, jedną z ważniejszych rzeczy, które sobie uświadomiłam na początku jest to, że my mamy tylko "teraz". Przeszłość i przyszłość do nas nie należy i często czyha tam na nas zły. Podsuwając natrętne myśli: gdybym wtedy to i tamto (przeszłość), albo: będzie z kowalską, będą mieli dziecko (przyszłość).
Z tego co zrozumiałam to wychodzenie z nałogu i trwanie w trzeźwości opiera się na "teraz", tzn. nie myślę, że nie napiję się już nigdy w życiu (przyszłość), tylko dzisiaj. Mam dzisiejszy dzień i nie wybiegam do przodu.

Kiedy ja łapię się na tym, że nagle jestem w przeszłości lub w przyszłości to zaczynam modlić się: Maryjo Tobie zawierzam moją przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. I tak w kółko. Naprawdę w sercu mówię Jej, że ja nie mam przeszłości, ani przyszłości która należałaby do mnie, tzn. na którą mam jakikolwiek wpływ.
I powoli mi odchodzi. Bo szatan chce nas trzymać w gnębieniu się przeszłością (rozpamiętywanie) lub w lęku przed przyszłością. Kiedy wzywa się Maryję on po prostu musi odpuścić.

A co do dawania wolności, powtarzam słowa mądrej kobiety z Sycharu: czy do ślubu ciągnęłaś go pod przymusem? Chyba dobrowolnie przyszedł. Więc jaką Ty masz władzę, żeby go "uwalniać"?
Nie spętałaś go, ani on Ciebie, więc skąd niby masz mieć nagle "klucz" do jego "wolności"?

Twoja wolność to decyzja, którą podejmujesz ze względu na swoje przekonania, a nie dla zadowolenia kogokolwiek.
Dokładnie to samo przeżywałam przedwczoraj:
viewtopic.php?f=10&t=2578&start=105
Post z 10 grudnia 15:39 chyba.

Przytulam Cię do serca i modlę za Ciebie.
"Ty zaś powróć do Boga swojego - strzeż pilnie miłości i prawa i ufaj twojemu Bogu!" (Oz 12, 7).
Jezu ufam Tobie.
nałóg
Posty: 3318
Rejestracja: 30 sty 2017, 10:30
Jestem: szczęśliwym mężem
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: nałóg »

Ruta,Twój mąż będzie cierpiał, strasznie cierpiał z powodu i na skutek picia.To straszne cierpienie.A Ty? Dbaj o siebie i stawiaj granice.Jak on jest Twój to wróci gdy się dopije i zaliczy dno.Człowiek uzależniony musi zaliczyć upadek, musi mu tyłek opaść poniżej pięt..... zarzygać się...... oddać mocz pod siebie..... i wtedy ma szansę na otrzrźwienie.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Małgorzata Małgosia pisze: 11 gru 2019, 22:40 Wiesz, jedną z ważniejszych rzeczy, które sobie uświadomiłam na początku jest to, że my mamy tylko "teraz". Przeszłość i przyszłość do nas nie należy i często czyha tam na nas zły. Podsuwając natrętne myśli: gdybym wtedy to i tamto (przeszłość), albo: będzie z kowalską, będą mieli dziecko (przyszłość).
Dziękuję Ci Małgosiu za mądre słowa. Bardzo mi pomogły i zwracam uwagę aby być w teraz i to teraz jest dobre, wczoraj w kryzysie byłam jak w letargu, dziś miło spędziłam dzień: tu i teraz. Jeśli mnie będzie nachodzić co było albo co będzie będę się modlić. To najlepszy oręż :)
Małgorzata Małgosia pisze: 11 gru 2019, 22:40 A co do dawania wolności, powtarzam słowa mądrej kobiety z Sycharu: czy do ślubu ciągnęłaś go pod przymusem? Chyba dobrowolnie przyszedł. Więc jaką Ty masz władzę, żeby go "uwalniać"?
Nie spętałaś go, ani on Ciebie, więc skąd niby masz mieć nagle "klucz" do jego "wolności"?
Czasem prawda jest tak prosta, że jej nie widzę. Faktycznie, nie mogę zwracać czegoś, czego mężowi nie zabrałam. I o kolejny problem mniej :)
Małgorzata Małgosia pisze: 11 gru 2019, 22:40 Dokładnie to samo przeżywałam przedwczoraj:
viewtopic.php?f=10&t=2578&start=105
Post z 10 grudnia 15:39 chyba.
Przeczytałam i poczułam się dziwnie i trochę przestraszona. Bo to co napisałaś w swoim wątku to dosłowne cytaty z moich myśli, jeden do jednego. Pomyślałam sobie, że to kolejny podstęp - tak jak ci byli, którzy zjawiali się dziewczynom. Mi też się taki pojawił. Trzeba być odpornym: przeszłam i byłych, i atak przeszłości i przyszłości, i pełen zestaw natrętnych i dołujących myśli o zgodzie na rozwód z motywacją wszelaką. Pewnie to nie koniec. Myślę sobie, że im bardziej się umocnię w wierze w to, że małżeństwo ma moc i jest wartością i przysięga małżeńska jaką złożyłam jest wartością i im bardziej będę wewnętrznie gotowa dochować wierności złożonej przysiędze mimo okoliczności, tym tych pokus może będzie mniej - bo one się chyba pojawiają tam, gdzie są pęknięcia we mnie, tam gdzie dopuszczam wątpliwości, tam gdzie jestem gotowa poddawać się rozpaczy. Więc jak znów coś takiego zacznie się dziać, to modlitwa, różaniec i prośba o wsparcie do Michała Archanioła. Mam nadzieję, że z czasem nauczę się w takie rzeczy nie wchodzić i ich do siebie nie dopuszczać.

Przytulam Cię i ja mocno do serca i modlę za Ciebie. I bardzo bardzo dziękuję Ci, z całego serca, Twój wpis pomógł mi wydostać się z tej wczorajszej rozpaczy. Rozejrzałam się po moim dziś i wcale nie jest tak źle. W sumie spędziłam miły, dobry dzień :)
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

nałóg pisze: 11 gru 2019, 22:44 Ruta,Twój mąż będzie cierpiał, strasznie cierpiał z powodu i na skutek picia.To straszne cierpienie.A Ty? Dbaj o siebie i stawiaj granice.Jak on jest Twój to wróci gdy się dopije i zaliczy dno.Człowiek uzależniony musi zaliczyć upadek, musi mu tyłek opaść poniżej pięt..... zarzygać się...... oddać mocz pod siebie..... i wtedy ma szansę na otrzeźwienie.
Z tego wszystkiego co napisałeś, najbardziej pocieszyły mnie słowa "jak on jest twój to wróci" i "otrzeźwienie". Nadzieja jest mi potrzebna. Czasem sobie myślę, że skoro takie cuda się już zdarzały, to ja także mam szansę, mój mąż ma szansę i nasza rodzina. Z drugiej strony uczę się żyć spokojnie bez niego. Chyba rzeczywiście nie da się tego wyrazić lepiej niż "czekać, nie czekając".

Słowa o męża cierpieniu za to bolą, bo jestem wobec tego cierpienia bezradna, nie mogę mu go zabrać, zmniejszyć. Mój mąż cierpi od dawna, tylko zamiast wziąć sobie na stół wszystkie używki przez które cierpi i z nimi pogadać obwinia mnie. Czasem się bardzo boję, że on myśląc wciąż w ten sposób w końcu wyładuje swoją agresję na mnie. Teraz też cierpi, bo nie zgadzam się na rozwód i chcę alimentów (na nasze dziecko, nie na siebie) i jeszcze nie godzę się, żeby nietrzeźwy kontaktował się z dzieckiem. Bo przecież nie przez nałogi cierpi... Po jego wyprowadzce miałam nadzieję, że zacznie cierpieć na własny rachunek, ale nadal winna jestem ja... Wszyscy "od nałogów" mówią podobnie jak ty, że to cierpienie jest potrzebne, by przejrzeć - i że nie powinnam nawet tego cierpienia zmniejszać. Trudne, ale spróbuję. Zrobiłam taki rachunek sumienia ile tego cierpienia jednak zmniejszałam odkąd się wyprowadził - bardzo dużo tego wyszło: leki, jedzenie, obiadki, wysłuchiwanie o jego problemach, łagodzenie sytuacji między nim a dzieckiem gdy był niemiły lub agresywny do malca, nie złożenie pozwu o alimenty, okazywana troska i miłość, pocieszanie, łagodzenie efektu, jak już na coś czego chciał się nie zgodziłam i szukanie za niego wyjść i rozwiązań, spełnianie każdej debilnej prośby. Do twardej miłości to mi brakuje.

Póki co cieszę się spokojem, bo na razie nie przychodzi. Nie muszę martwić się o bezpieczeństwo dziecka jak przez ostatnie tygodnie, spadło mi napięcie od razu kilka stopni w dół. Martwię się maluchem, bo o tatę się martwi i tęskni za nim. Ale to nie pierwsza sytuacja, kiedy tata idzie w długą w naszym życiu i na jakiś czas znika - więc mam się do czego odwoływać, że możemy sobie z tym poradzić. Maluch po tym co przeżył ostatnio gdy tata się nim opiekował, kategorycznie nie chce być z tatą sam na sam. Więc w sumie może dobrze, że będzie ta rozprawa i w końcu zostaną uregulowane kwestie kontaktów i alimentów. A gdzieś tam z tyłu myśli - a może się opamięta, może zajrzy do dziecka, przecież nie można nie kochać dziecka, nie tęsknić za nim.

Spakowałam już Bogu tyle, myślę, że chyba nadam Mu ogromną przesyłkę w którą spakuję męża. Bo za dużo wciąż moich myśli i uczuć jest przy nim. Tylko czy to nie jest łamanie przysięgi, tak całkiem go puścić, zostawić tylko w modlitwie? Ale z drugiej strony przecież jestem, jak go dostanę z powrotem to przyjmę z radością.

Byłam na pierwszym spotkaniu z terapeutką, takim zapoznawczym. Będę widywać się z nią co drugi tydzień i raz w tygodniu uczęszczać na grupę wsparcia. Mam nadzieję, że pozwoli mi to lepiej funkcjonować w relacji z moim mężem i wzmocni mnie. Nie wiem czy tam uczą tej twardej miłości o której piszesz, ale chyba tak, skoro to dla współuzależnionych...
Wiedźmin

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Wiedźmin »

Ruta pisze: 12 gru 2019, 22:42 [...]

Z tego wszystkiego co napisałeś, najbardziej pocieszyły mnie słowa "jak on jest twój to wróci" i "otrzeźwienie" [...]
Mój ci on.... moja ci ona... - to chyba największa iluzja jaką daje "małżeński glejt".
Nikt nikogo "nie był" ... i nie będzie.

Chyba pora, żeby to dotarło to wszystkich... którzy trwają w iluzji... że kogoś "posiedli" ... mocą sakramentu czy jakąkolwiek bądź inną...
Jozka
Posty: 66
Rejestracja: 07 wrz 2019, 10:56
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Jozka »

autor: Wiedźmin » 13 gru 2019, 1:42

Ruta pisze: ↑
12 gru 2019, 22:42
[...]

Z tego wszystkiego co napisałeś, najbardziej pocieszyły mnie słowa "jak on jest twój to wróci" i "otrzeźwienie" [...]

Mój ci on.... moja ci ona... - to chyba największa iluzja jaką daje "małżeński glejt".
Nikt nikogo "nie był" ... i nie będzie.
Tez tak kiedyś rozumowałam :) Do czasu kiedy podczas mszy o uzdrowienie ksiądz powiedział: "A teraz oddaj Bogu to co dla ciebie najcenniejsze"... I od razu pojęłam, że właśnie uległam takiej iluzji.
Bo mój mąż należy tylko i wyłącznie do swojego Stwórcy :)
Podczas tej mszy Jezus uzdrowił moje myślenie o moim małżeństwie. Chwała Panu!
Małgorzata Małgosia
Posty: 306
Rejestracja: 05 wrz 2019, 14:31
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Małgorzata Małgosia »

Cieszę się, że moja obecność tutaj ma sens, jeśli pomogło Ci podzielenie się przeze mnie swoim doświadczeniem.
Kilka razy pisałam już, że Twoje przemyślenia są jakby wyjęte z mojej głowy, mimo, że mój mąż nie ma widocznego nałogu. Ja cały czas podejrzewam jakieś zaburzenie u niego i pewnie schemat działania uzależnionego jest podobny.

Słowa Wiedźmina okrutne, ale prawdziwe.
Sakrament to nie jest pieczęć, której nie można złamać tu na ziemi. Niestety robią to małżonkowie, którzy z różnych powodów porzucają swoje rodziny. To dowód na to, że nikt do nas nie należy, odpowiedzialność za drugiego kończy się tam, gdzie zaczyna się jego wolność. Jakkolwiek smutna by ona nie była.
Trwając wiernie po Twojej stronie przysięgi, pilnując pieczęci po Twojej stronie nie krzywdzisz męża. Pozwalając mu na wolność podejmowania najgorszych dla niego decyzji nie łamiesz swojej przysięgi.
Każdy ma wziąć odpowiedzialność za swoją część. Nie jesteś odpowiedzialna za jego decyzje niestety.
Zresztą sformułowanie "pozwalając mu na wolność" też jest błędne, bo nie mając nad mężem władzy, nie możesz pozwalać, albo nie pozwalać.
Zatem: pozwalając sobie na uwolnienie męża jako dorosłego człowieka. Zabierasz rękę z jego części pieczęci. Nie odpychasz go, nie kopiesz, żeby on puścił swoją część. Po prostu odsuwasz obie ręce na Twoją część i ją chronisz, bo to jest Twoja odpowiedzialność.
"Ty zaś powróć do Boga swojego - strzeż pilnie miłości i prawa i ufaj twojemu Bogu!" (Oz 12, 7).
Jezu ufam Tobie.
Marcin83
Posty: 36
Rejestracja: 07 sie 2019, 8:35
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Marcin83 »

Tata999,
Jeśli dobrze zrozumiałem posty Ruty, na chwilę obecną jej mąż nie musi obawiać się definitywnej utraty kontaktu z dzieckiem, gdyż może go mieć kiedy tylko raczy zechcieć. Skąd więc ma czerpać motywację do pracy nad sobą? Podbicie dna poprzez postawienie go przed ryzykiem utraty praw rodzicielskich ( wydaje mi się że ryzykiem realnym biorąc pod uwagę jego przypadłości) mogłoby moim zdaniem skłonić go do głębokiej refleksji. Ostateczna ocena tej koncepcji należy jednak do Ruty.
tata999
Posty: 1172
Rejestracja: 29 wrz 2018, 13:43
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: tata999 »

Marcin83 pisze: 13 gru 2019, 12:05 Skąd więc ma czerpać motywację do pracy nad sobą?
To jest pytanie, na które wiele ludzi próbuje sobie odpowiedzieć i jest przewija się szczególnie często na tym forum. Niektórzy czerpią tę motywację z wiary w Boga. Niektórzy czerpią ją z innych źródeł. Nie słyszałem o ludziach czerpiących motywację z potyczek sądowych i straszenia środkami przymusu aparatu państwowego. Strach nie jest dobrym doradcą, ani tym samym, co motywacja.
Marcin83 pisze: 13 gru 2019, 12:05 mogłoby moim zdaniem skłonić go do głębokiej refleksji. Ostateczna ocena tej koncepcji należy jednak do Ruty.
Inne opinie są na pewno mile widziane. Cieszę się, że dzielisz się swoją. Mnie nie przekonała, pozostaję przy swojej ocenie. Może gdybym znał kogokolwiek lub rzetelne badania, że nałogowcy skutecznie odchodzą od nałogu przez "postawienie ich przed ryzykiem utraty praw rodzicielskich" to by było inaczej. Niestety, znam tylko przypadki przeciwne. Nałogowiec uznał batalię sądową za niesłuszny atak na niego. Znam nawet dwa przypadki, że w konsekwencji zaszczuty i w poczuciu beznadziei zerwał całkowicie kontakt nawet ze swoimi dziećmi. Ponadto, ryzyko utraty praw rodzicielskich grozi cały czas i nie tylko z inicjatywy matki, a wspomniany nałogowiec nie porzucił nałogu.
Marcin83 pisze: 13 gru 2019, 12:05 Podbicie dna poprzez postawienie go przed ryzykiem utraty praw rodzicielskich ( wydaje mi się że ryzykiem realnym biorąc pod uwagę jego przypadłości)
Są na pewno jeszcze większego kalibru sposoby podbijania dna przy pomocy aparatu państwowego lub innych instytucji. Czemu nie pójść dalej? Oprócz tego, czy myślisz, że masz moc magii (cudu) zmiany (i kontroli) człowieka, że możesz go zmusić, żeby był tym, kim chcesz i to w taki sposób, który podziałałby na Ciebie lub inny, który Ty w swojej ludzkiej niedoskonałości, przewidujesz, że będzie skuteczny w danym przypadku?
nałóg
Posty: 3318
Rejestracja: 30 sty 2017, 10:30
Jestem: szczęśliwym mężem
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: nałóg »

Dla wyjaśnienia: mąż nie jest Twój Ruto w sensie własności jak rzecz.On jest Twój w sensie relacji małżeńskich i przysięgi co nie daje mu prawa do tego aby Ciebie i dziecko krzywdził.Tu granice i twarde STOP oraz stanowcze uświadomienie konsekwencji.Grupa wsparcia to dobry początek..... terapeuta też.Tak 3 maj i P D
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

nałóg pisze: 13 gru 2019, 22:36 Dla wyjaśnienia: mąż nie jest Twój Ruto w sensie własności jak rzecz.On jest Twój w sensie relacji małżeńskich i przysięgi co nie daje mu prawa do tego aby Ciebie i dziecko krzywdził.Tu granice i twarde STOP oraz stanowcze uświadomienie konsekwencji.Grupa wsparcia to dobry początek..... terapeuta też.Tak 3 maj i P D
Widzę, że to "mój" wzbudziło dużo emocji. Nie to "mój" mnie jednak poruszyło. Bardziej, że jak jest twój to WRÓCI. Obecnie nic się na to nie zapowiada. Ale tak miło i ciepło to na mnie podziałało - nadzieja - że zdarzają się przypadki, gdy ktoś, kto jest w nałogu wraca: do siebie, czasem może nawet do rodziny, czasem może nawet do żony. Nawet jeśli miałoby się to nie zdarzyć, a godzę się z tym, miło jest pomyśleć, że jednak by mogło.

Co do krzywdy - dorastam by powiedzieć w końcu stop. Powoli. Ale jednak. Jestem o parę małych kroczków dalej niż byłam i chyba w końcu w dobrym kierunku.

Oddałam Bogu już nie tylko moje marzenia o szczęśliwej rodzinie, ale i męża, choć przyszło mi to z trudem - najwyraźniej mimo moich chęci i uczuć i miłości do niego nie umiem go kochać tak, jak powinnam, coś robię źle, skoro mój mąż jest z roku na rok w coraz gorszym stanie.

Przyglądam się temu i swojej winie za kryzys. Mea culpa. Oto ona. Pierwsze lata byłam po prostu zakochaną kobietą, mój mąż był zakochany, ale chyba też te wszystkie emocje były jego hajem, chyba głównie dlatego nie korzystał wtedy intensywnie z używek. Gdy emocje troszkę opadły, zaczął wracać do nałogów. Najpierw naprawdę nie wiedziałam co się dzieje, on ukrywał, że pali. Znalazłam swój stary stary post z forum na którym pisałam czasem, mniej więcej z czwartego roku małżeństwa. I pisałam tam, że nie wiem co się dzieje, że czuję że coś jest nie tak, że nie wiem czemu mój mąż się oddala, że było nam tak dobrze i teraz nagle mam w domu kogoś innego, z kim nie rozumiem co się dzieje. Dużo w tym smutku i samotności, lęku o kochaną osobę. Chwilę potem zaczął palić tyle, że już nie był w stanie tego ukryć. Uświadomiłam sobie, że jest uzależniony, choć najpierw ciężko mi było to przyjąć. Ja z pokolenia które wierzyło że marihuana nie uzależnia. A potem robiłam błąd za błędem. Poprosiłam o terapię, byliśmy na jednym spotkaniu w Karanie i uwierzyłam jemu, że on nie musi, że sam da radę. I zaczęły się cykle - trzeźwość, łamanie abstynencji w ukryciu, jego kłamstwa, mój niepokój i za każdym razem "odkrywanie problemu" na nowo, katastrofa, ciąg i od nowa trzeźwość. W to wszystko wplątała się jeszcze pornografia - która jak się okazało z czasem, także zaczęła się jeszcze w jego młodości i nad którą też z czasem przestał panować - i znów, z jednej strony sama uważałam ją za obrzydliwą, raniącą mnie i moją wrażliwość, ale z drugiej strony miałam wbite do głowy, że to nie jest szkodliwe, że mężczyźni tak robią, że to im nie szkodzi, że ingerując co mąż ogląda (co pali, ile pije) zamachnę się na jego wolność... Pomijam poczucie niższości, jakie wtedy miałam, że on woli te inne kobiety niż mnie. Bo najbardziej liczyło się w tym wtedy moje zranione ego i zraniona kobiecość. Kiedy się upijał na spotkaniach towarzyskich i weselach, problemem dla mnie było, że zdradzał tym mnie, że mnie zajmował się mną, że zaniedbywał mnie. To był mój pierwszy plan. Nie zapytałam wtedy nigdy, czemu to robi, czemu go to wszystko wiąże - tylko oskarżałam, że robi to wszystko MI (mi ogląda, mi pije i mi pali). I jedyne czego wtedy chciałam, to żeby przestał MI to wszystko robić. Byłam kretynką.
Te nasze cykle były najpierw długie, a raczej okresu spokoju były dość długie, a ciągi krótkie. Potem zaczęło się to odwracać. W okresach, kiedy było w miarę okej, mi samej zdarzało się z nim upijać i usprawiedliwiać jego zachowanie. Sama więc te cykle skracałam. To była katastrofa, bo kiedy on wpadał w intensywne używanie, od razu mówił, że przecież ja też tak robię. I miał rację, bo robiłam. Powinnam była już wtedy przestać pić jakikolwiek alkohol. Ale po co, skoro tak miło było czasem spotkać się z dziewczynami i wypić wino, spotkać się ze znajomymi na piwo? Tak jakbym nie mogła wypić herbaty albo toniku. Teraz myślę, że jeśli ktokolwiek ma bliską uzależnioną osobę, powinien natychmiast zrezygnować z używek. Wspierałam też męża w braniu, bo brałam na siebie obowiązki, bo się troszczyłam, bo go kryłam. Zabijałam swojego męża na różne sposoby, chociaż go kochałam. Gdy wpadał w zły stan, reagowałam kontrolą, próbami zapobiegania, złością. Czasem byłam jak szalona, gdy wszystkie tłumione emocje naraz wybuchały. On był chory, ale ja też. Nie umiałam wyjść z problemem i znaleźć wsparcia. Gdy poprosiłam o pomoc teściów i moją rodzinę, od jego rodziny usłyszałam, że przesadzam i robię problem i ile jeszcze będę się na męża gniewać (w rodzinie mojego męża uzależnienia to temat tabu) od mojej rodziny usłyszałam, że mam go zostawić. I zamiast z tym polemizować, dalej prosić i tłumaczyć, szukać wsparcia gdzie indziej, wycofałam się i przez wiele lat już nie poprosiłam o pomoc. Zaczęłam znosić za to złe traktowanie. Nie zareagowałam, kiedy mąż odchodził od wiary. Na wiele rzeczy przestałam reagować. Zaczęłam nawet chwalić rzeczy, których nie akceptowałam (mój mąż lubi się bawić, no tak to trochę taki łobuz - dobra mina do złej gry, gdy czasem ktoś mówił, że mi współczuje, ja już byłam na takim etapie, że nie rozumiałam czego).
Najgorsze jest to, że teraz widzę gdzie popełniałam błędy, co robiłam źle, jak przyczyniałam się do rozwoju męża uzależnień i jak bardzo w tym wszystkim byłam egoistką, jak bardzo nie umiałam dostrzec, ile za tymi ucieczkami męża w używki musi być cierpienia. Że nigdy nie zbudowałam z nim takiej bliskości i takiej przestrzeni, w której mógłby się tym ze mną podzielić. Moja miłość do męża była ogromna, ale głupia i niedojrzała. Jak bardzo koncentrowałam się na takim podstawowym funkcjonowaniu - cieple rodzinnym, zadbanym domu, wspólnym czasie, zaniedbując to co jest dużo głębiej i co także jest ważne. Co z tego, że nasz dom był dobry i ciepły, że lubiliśmy być ze sobą, podczas gdy w najgłębszych warstwach wszystko butwiało. Naprawdę nie dziwne, że się zawaliło.
Nadal jestem idiotką i mój postęp polega tylko na tym, że to wiem. Umiem zobaczyć co robiłam źle, nie umiem zobaczyć co robię źle teraz. Wiem co mogłam zrobić kiedyś a czego nie robić, ale w teraz nadal jestem jak sparaliżowana i miotam się między strachem a udawaniem, że nie jest aż tak źle, boję się (...ale trochę).


Powrót mojego męża w takim stanie jak jest teraz byłby katastrofą. Kiedy się wyprowadzał był w bardzo złym stanie, teraz jest gorzej. Nigdy nie myślałam, że będę się bać swojego męża, a teraz czasem się go boję. Tym bardziej nie myślałam nigdy, że będę się obawiać o bezpieczeństwo dziecka z jego powodu. Kiedy był z maluchem, czułam się tak jakby był ze mną. Teraz martwię się o bezpieczeństwo naszego dziecka, jak to wszystko uregulować, żeby maluch nie stracił kontaktu z tatą, ale żeby też nie powtarzały się takie sytuacje jak ostatnio. Bo malec się potem zbiera z takich akcji po parę dni. Ile ma mieć jeszcze takich huśtawek emocjonalnych, ile ma jeszcze zostać zraniony przez tatę - żebym otwarcie i jasno się za nim wstawiła i przestała się godzić na męża warunki?

Coraz bardziej dojrzewa we mnie myśl, że teraz mogę już tylko się z dzieckiem od męża odizolować. Że czas kiedy mogłam coś zrobić już minął i że go bezpowrotnie straciłam, nie robiąc nic rozsądnego, tylko błąd za błędem. Że mogę napisać mężowi co czuję, jak bardzo go kocham i że zawsze będę wierna złożonej mu przysiędze i zawsze będzie mieć dom, gdzie może wrócić, ale tylko, gdy będzie trzeźwy. Że zrezygnowałam z używek i już do nich nie wrócę. A potem już tylko się za niego modlić. Za uzdrowienie tego wszystkiego co przywiodło go do alkoholu, narkotyków i pornografii jako młodego chłopca i co w tym wszystkim tego chłopca z tym zostawiło. Za uzdrowienie jego cierpienia. Za niego, żeby to piękno i ta siła które w nim są i które nadal w nim pod tym wszystkim widzę mogły się w końcu rozwinąć. Nie wiem, czy może chcę uciec bo się boję, czy to co zrobię będzie porzuceniem mężczyzny którego kocham, czy też rozsądna decyzja, która może mu pomóc. Zdjęłam siebie z pierwszego planu i uczę się patrzeć na męża z miłością i współczuciem. Ale do mądrości w tym wszystkim jeszcze mi bardzo bardzo daleko. Zaczynam się bać, że nie zdążę, że nałogi zabijają. Z drugiej strony tak już się o męża bałam parokrotnie w przeszłości, czasem go potęgowała grożąc samobójstwem, i strach zawsze dyktował mi najgorsze rozwiązania. Kiedy czytam, że osoby uzależnione potrafią wywołać taki strach u bliskich, żeby uzyskać dalsze wsparcie dla brania i podobnie wzniosłe cele, to już całkiem mi się wszystko miesza. Czy jestem na razie taką pacynką?

Dziękuję wam, że wsparliście mnie, że zachęciliście do terapii, do udziału w grupie. Miałam dużo oporów, wahania i taka zachęta i pewność pomogły mi to wszystko przełamać. Niedługo pierwsza moja grupa. Trochę się boję jak to jest, trochę wstydzę (oj to ego wciąż u mnie mocne...). Mam nadzieję, że pomoże mi to stać się mądrzejszą i mniej bezradną wobec uzależnienia męża i kochać go mocniej i dojrzalej i dorosnąć do tego, by w końcu zacząć go wspierać, tak jak on potrzebuje.

Gdybym mogła cofnąć czas i sobie doradzić to doradziłabym tak: po pierwsze nie pij i nie korzystaj z żadnych używek z osobą uzależnioną, nawet z tych od których uzależniona nie jest, nawet w akceptowalnych społecznie granicach, po drugie szukaj pomocy z zewnątrz do skutku, każda będzie cenna, a sama nie dasz rady, po trzecie uświadom sobie, że osoba uzależniona najbardziej krzywdzi siebie, nie ciebie i że ty możesz i powinnaś jak najszybciej zacząć się bronić, ale pamiętaj przy tym, że ta osoba sama przed sobą obronić się nie może. Dlatego kochaj i uważaj by nie krzywdzić jej bardziej. Po czwarte dbaj o siebie, wzmacniaj się i nie oddalaj się ani nie obrażaj od/na Boga, to nie On tu jest winny, za to może być twoim sojusznikiem. Po piąte - szukaj wiedzy czym jest nałóg, czym jest uzależnienie od tej konkretnej rzeczy i od razu wyrzuć z głowy, że coś "nie szkodzi" - bo szkodzi. Może komuś się kiedyś komuś taki zestaw rad się przyda.
nałóg
Posty: 3318
Rejestracja: 30 sty 2017, 10:30
Jestem: szczęśliwym mężem
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: nałóg »

Ruto, pierwszą pracę z terapi napisałaś tu.To wyznanie , ten obrachunek - choć ogólny- jest bardzo istotny dla Twoich postaw w relacji z mężem.To co napisałaś to może wydrukuj i popodkreślaj te opisy postaw które miały woływ na przyzwolenia i pomoc z Twojej strony we wchodzeniu w uzależnienia męża a one jak piszesz są krzyżowe.Może to być trudne dla Ciebie lecz mąż nie radził sobie z emocjami i uczuciami zanim Ty się pojawiłaś w jego życiu.On nałogowo regulował i reguluje emocje i uczucia.a teraz tylko do Ciebie:...... dość samobiczowania i obwiniania siebie!!!!!! Czad na pracę nad sobą i wykorzystanie swoich - niewątpliwie przykrych - doświadczeń do pracy nad sobą.Szczęście jest Tobie niezależnie od tego czy mąż ćpa, pije, onanizuje się czy cierpi.Czas na zdrowy egoizm z Twojej strony i zadbanie o siebie.Myślę że - z tego co i jak piszesz-warsztat 12 Kroków i popracowanie nad sobą przy ich pomocy byłby dla Ciebie .Już wiesz że marichuana to narkotyk o uzależnia. że alkohol to uzależniacz,że pornografia to uzależniacz powodujący onanizm służący do nałogowego regulowania uczuć stosowany nawet kilkakrotnie w ciągu doby.Teraz czas na mądrą , twardą miłość która na początku boli lecz bez tego Twój „ popapraniec” raczej nie otrzeźwieje( jestem trzeźwym alkoholikiem i wiem o czym piszę). Ruta, teraz praca, pot i łzy a szczęście jest w Tobie.Jeszcze akceptacja i wdzięczność Bogu i sobie że odkrywasz,nazywasz popaprania które są Twoim udziałem (też) a ich akceptacja w sensie tego co było lecz nie musi być teraz i w przyszłości.Znam sporo „nałogów „ i ich rodzin którzy są szczęśliwi mimo uzależnienia.Życie to trud,a trud to życie.Kochaj mądrze swojego nałoga i stawiaj w imię tej miłości granice.Twarde i jasne granice.Tak sobie jak i mężowi.Nasz szansę...... nie zmarnuj jej.PD
tata999
Posty: 1172
Rejestracja: 29 wrz 2018, 13:43
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: tata999 »

Ruto, dziękuję. Również Nałogowi.
ODPOWIEDZ