Kilka pytań o separację

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta » 23 lis 2019, 16:31

Witam wszystkich serdecznie,
Forum czytam od dłuższego czasu. Podziwiam i szanuję wszystkich tych, którzy potrafią dotrzymywać danego przez siebie słowa i trwać w przysiędze małżeńskiej, rozwijając się, dbając o siebie i dzieci i czekać nie czekając. Jesteście wspaniali.

Pytania, jakie mam do was są na końcu tekstu - gdyby komuś nie chciało się czytać mojej historii, a wie coś o separacji od strony prawnej i formalnej i chciałby coś podpowiedzieć. Ja w tym jestem nowa. Jeśli ktoś przeczyta moją historię i podzieli się refleksjami, swoimi doświadczeniami, będę wdzięczna - także za konstruktywną krytykę.

Moja historia jest podobna do wielu tutaj. Od ponad 10 lat jestem w małżeństwie sakramentalnym. Mamy jedno dziecko. Mąż rok temu wyprowadził się z domu, oświadczając, że mnie nie kocha, że stracił swoją wiarę, że nie zależy mu na małżeństwie i chce zbudować od nowa swoje życie, bo dotychczasowe jest porażką. Zgadzam się z nim co do tej porażki.

Nasze małżeństwo było i nadal jest obciążone nałogami męża, które rozwinęły się u niego, gdy był nastolatkiem i do których w trakcie małżeństwa powrócił. Pornografia, nadużywanie alkoholu, narkotyki. Nasze małżeństwo przez pierwsze lata było też obciążone moją nieumiejętnością dostrzeżenia problemu, a gdy już go sobie uświadomiłam - nieumiejętnością skutecznego przeciwstawienia się. Nie ignorowałam problemów, ale to co robiłam nie miało szansy odnieść skutku. W skrócie: próbowałam wpłynąć na męża "i prośbą i groźbą". Pozornie to zwykle działało: mąż obiecywał poprawę, utrzymywał abstynencję, wracał do zaangażowania w rodzinę - a ja czułam się wtedy bezpieczna i szczęśliwa. Do czasu aż odkrywałam, że znów jestem okłamywana, mąż powrócił do nałogu - a ja wtedy czułam się załamana, przerażona i zraniona.
Mąż konsekwentnie odmawiał wtedy podjęcia terapii. Ale znów prosił, obiecywał, mówił, że sobie z tym poradzi, że już tak nie chce i nie chce mnie ranić i że nadal jestem dla niego ważna i nasza rodzina jest dla niego wszystkim. Ja wierzyłam: i w jego szczere intencje (i nadal wierzę, że gdy obiecywał sam w to wierzył) i w jego potencjał - w to że naprawdę przy moim wsparciu jest w stanie poradzić sobie ze swoimi uwikłaniami (o czym teraz już wiem, że nie jest to możliwe). Takie cykle trzeźwości męża i jego nawrotów się powtarzały. Tak, to była porażka. Gdy odmawiałam pierwszą NP o łaskę dobrego małżeństwa dla nas, to pierwszą część błagałam o jego powrót. Praca emocjonalna jaką wykonałam podczas nowenny sprawiła, że część dziękczynną odmawiałam dziękując za jego wyprowadzkę. To jedyna, choć bardzo maleńka szansa na to, aby uzdrowić to, czego nie mieliśmy szansy uzdrowić będąc nadal razem. Zbyt dużo się wydarzyło, zapętliło.

Nie chcę jednak, aby ktokolwiek postrzegał mojego męża jako narkomana,alkoholika i erotomana, choć we wszystko to jest uwikłany. Mąż jest wspaniałym, choć bardzo poranionym wewnętrznie człowiekiem i jest w nim ogromny potencjał do bycia dobrym mężem i ojcem. Przez większość czasu, gdy byliśmy razem, mąż ten potencjał na wielu polach realizował. Nawiązał wspaniałą więź z dzieckiem, nauczył się nim opiekować, rozwijał się jako ojciec. Także jako mąż przez wiele lat był uważny, okazywał mi miłość i przyjmował moją miłość, był moim wsparciem, w wielu aspektach przewodnikiem i nauczycielem. Dzięki mężowi jestem lepszą sobą, lepiej radzę sobie z emocjami, jestem pewniejsza siebie, stabilniejsza. Nasz dom był ciepły i dobry, nasza rodzina i przyjaciele lubili w nim gościć, spędzać czas z nami, sycić się tym co nas łączyło, patrzeć na nas - i było to naprawdę wyjątkowe. Mam wiele wspaniałych wspomnień z naszej wspaniałej magicznej codzienności, z rozmów, spojrzeń, wspólnie przygotowanych posiłków, sprzątania domu, z każdej chwili jaką razem spędzaliśmy, z czasu spędzanego z dzieckiem, z tego jak było wspaniale dzielić się radością i dumą i miłością do naszego dziecka. I bardzo, bardzo mocno i bardzo boleśnie za tym wszystkim tęsknię.

Choć mam też wiele bolesnych wspomnień z tych wspólnie spędzonych lat. Jak wtedy, gdy mąż się ode mnie odsuwał fizycznie, nie przytulał mnie i nie dotykał, a ja zamartwiałam się co robię źle, czy przestałam mu się podobać - a potem odkrywałam, że od dwóch miesięcy ogląda filmy. Moja reakcja była wtedy egocentryczna: czułam się zraniona, zazdrosna, okradziona z kobiecości, z miłości i uwagi męża. To czego nie umiałam dostrzec, to zranienia męża i jego problemy, które go do takich zachowań prowadziły. Podobnie było z narkotykami, mąż wycofywał się z pomocy w domu, relacji, składał to na różne sprawy, stres, przemęczenie - a potem okazywało się że od dłuższego czasu regularnie przyjmuje narkotyki. I znów reagowałam tylko z pozycji zawiedzionej i zranionej żony. Nie rozumiałam też istoty uzależnienia i jego mechanizmów. Jednak przyszedł czas, gdy z mężem było coraz gorzej i musiałam poszukać pomocy na zewnątrz, bo nasz świat stał się piekłem. Mąż nie umiał już przestać brać, spadał i ciągnął nas za sobą. Kazałam mu się wyprowadzić. Powiedziałam wtedy, że go kocham i robię to bo nie mogę już tak dłużej - bo tak czułam.
Nie widzieliśmy się długo, ale w końcu podjął terapię.Wtedy popełniłam błąd - zbyt szybko pozwoliłam mężowi wrócić, zanim on zdołał się umocnić i zanim ja się umocniłam. Krótki czas radości i odbudowywania relacji, przerwana terapia, powrót do nałogów, odmowa podjęcia na nowo terapii. Półtrwanie w którym mierzyliśmy się: mąż, który dążył do tego, żebym zaakceptowała coś, co nagle stało się "stylem życia", czymś co robią także inni i ich żonom to nie przeszkadza, który buntował znajomych przeciwko mnie, bo go ograniczam i "nie pozwalam" mu się upijać, czy odurzyć narkotykiem. I ja: bez wewnętrznej zgody na to, by nałogi męża dalej niszczyły jego, mnie, dziecko i naszą rodzinę, ale pełną lęku przed tym, że on wybierze nałogi. Nagle mąż zaczął mnie w tym wszystkim bardzo źle traktować, jako żonę, matkę i jako kobietę - ignorując mnie i raniąc, otwarcie okazując swoje względy i uwagę innym kobietom w mojej obecności, traktując mnie z pogardą, urządzając awantury. Chciałam wtedy się z nim rozstać i odejść, aż sobie uświadomiłam, że on do tego właśnie dąży. Żebym to ja odeszła. I że wcale nie chcę odchodzić, chcę by on był trzeźwy i żebyśmy odbudowali swoją miłość. Powiedziałam mu to i zajęłam się sobą i dzieckiem. Zaczęłam przygotowywać się do jego odejścia, emocjonalnie, finansowo, duchowo. A on dalej korzystał ze swoich używek i stopniowo ode mnie i od nas odchodził, aż do do dnia gdy się wyprowadził.
Nie wiem, czy jest inna kobieta w jego życiu i nie chcę wiedzieć, nie to jest problemem. Myślę że jest i jest od dawna, ale nie widzę powodu by to roztrząsać, nie chcę ranić sama siebie. Po jego wyprowadzce popełniłam kolejne błędy, a to nadmiernie okazując silne emocje, a to prosząc o powrót, a to będąc milutką i wspierającą. Bardzo się w tym szarpałam. Teraz jestem spokojna, choć zdarzają się mi gorsze dni, gdy płaczę, odczuwam ból, tęsknię. Szczególnie źle jest mi wtedy, gdy czuję jego wrogość, gdy rani mnie słowami, gdy czuję, że on wykreślił ze swojej pamięci wszystko co nas łączyło i zrobił ze mnie w swojej głowie i w sercu potwora, który zmarnował mu 10 lat życia i odpowiada za wszystkie jego porażki: nie taką pracę, to, że nie układa mu się tak jak chciał. Potwora, który okrada go z jego pieniędzy (alimenty na dziecko, dość niskie, które płaci, a czasem nie płaci). Boli mnie, gdy widzę, jak wmawia sobie, że jest szczęśliwy, bo teraz wreszcie stać go na więcej rzeczy, niż gdy żyliśmy razem, co i raz ma nowe rzeczy, ubrania. Teraz większość dochodu przeznacza na siebie, kosztem potrzeb dziecka - a raczej moich, bo ostatecznie to ja jestem zmuszona zrezygnować ze swoich potrzeb, a by zapewnić niezbędne rzeczy naszemu dziecku. Tym co nas kiedyś łączyło, było m.in. unikanie konsumpcjonizmu, woleliśmy żyć na niższej stopie, mniej pracować i spędzać więcej czasu ze sobą i naszym dzieckiem. Nie poznaję go. Dobra materialne i ich osiąganie nie były kiedyś dla niego źródłem radości ani celem dążeń.

Myślę, że jego zamysł odejścia od rodziny był dobry - gdyby poświęcił ten czas sobie, swoim problemom, wzrostowi, uwolnieniu się z nałogów. Myślę, że miał prawo czuć, że przy mnie nie wzrośnie, że go ograniczam, że potrzebuje przestrzeni, że potrzebuje czasu by zbudować swoją motywację do uwolnienia się od nałogów, bo chęci i żądania żony, dziecko - to zbyt mało, by sobie z nimi poradzić. Myślę, że przez to że mnie okłamywała stracił do mnie szacunek, bo dałam się okłamywać. Myślę, że tak to odczuwał, że gdy ode mnie odejdzie to wzrośnie. Ja miałam nadzieję, że gdy wzrośnie i spadną mu klapki i pękną iluzje jakimi żyje jako człowiek uzależniony dostrzeże to, co ma wartość - nasze małżeństwo, miłość, możliwość stworzenia dobrej rodziny naszemu dziecku, a może i następnym dzieciom. Tak się nie dzieje. Czekam, buduję siebie, dbam o dziecko, buduję swoje życie od nowa bez męża, bo nie da się żyć w poczekalni. Czy mam nadzieję na jego powrót? Już nie. Czy zamierzam dotrzymać danego słowa - tak. Czy przyjęłabym go? Gdyby okazał, że wrócił do chęci bycia mężem i ojcem - ale tylko jeśli byłby trzeźwy i nie na chwilę jak kiedyś, ale po ukończonej terapii.
Czy stawiam wystarczająco mocne granice? Nie. Nie wystąpiłam do sądu o alimenty, godzę się na to co daje mąż, a to niewielka część kosztów utrzymania dziecka i nie zawsze wywiązuje się nawet z tego. Godzę się, by widywał się z dzieckiem na własnych warunkach, jeśli tylko podczas kontaktu będzie trzeźwy (ale tej trzeźwości nie kontroluję, bo nie mam jak sprawdzić, czy jest pod wpływem narkotyków, nie zawsze to widać i zdarza się, że obawiam się o bezpieczeństwo dziecka). Zdarza się, że mu w czymś pomagam, choć robię to coraz rzadziej - nie zmienia to jego postawy do mnie, nie sprawia, że mogę liczyć na taki sam choćby drobny gest wsparcia z jego strony. Czasem gdy nie jest trzeźwy (lub może mu się nie chce) nie widuje dziecka nawet i dwa tygodnie, choć ostatnio widuje się regularnie, dziecko od dłuższego czasu nie zgłasza zastrzeżeń, jest zadowolone z kontaktów z tatą.
Nasza sytuacja prawna nie jest uregulowana, on wciąż mówi, że wystąpi o rozwód, ale tego nie robi. Nie łudzę się, myślę, że to kwestia pieniędzy, po prostu mu żal tyle wydać i jeszcze na prawnika. Zresztą sam o tym mówi. Nie widzę w nim żadnej chęci powrotu, raczej wściekłość, że musi mieć ze mną do czynienia w sprawach dziecka. Myślę, że obecnie on mnie nienawidzi.
I tak zrobiłam postęp i unikam kontaktu z nim, wychodzę, nie zaczynam rozmów, nie piszę, nie pozwalam mu na siebie krzyczeć - i jest mi z tym lepiej, choć trudniej. Kiedy wrzeszczy to chociaż jest to obecność i czasem myślę, że to lepsze niż obojętność, że może za tym są i inne emocje i uczucia - te dobre, które wypiera. Oszukuje się?
Chętnie uregulowałabym prawnie naszą sytuację, potwierdzając separację i uzyskując rozdzielność majątkową, ustalając sądownie alimenty i regulując kontakty z dzieckiem. Chciałabym, aby sąd nakazał mu trzeźwość podczas kontaktów z dzieckiem i obowiązek poddawania się systematycznie testom - przestałabym się bać o bezpieczeństwo dziecka, o to, że nie dopilnuje dziecka, że zrani emocjonalnie, spowoduje wypadek - dziecko jeszcze jest w wieku gdy wymaga odpowiedzialnej opieki, więc tych złych scenariuszy jest trochę w mojej głowie. Sama już nie wiem czy one są realne i moje obawy są słuszne, czy mój strach jest nadmierny. Ale gdy dziecko wraca do domu, albo ja wracam (część kontaktów jest u nas w domu) - często oddycham z ulgą. Z drugiej strony boję się skrzywdzić dziecko brakiem kontaktu z ojcem.
Mąż zaprzecza uzależnieniom, nie widzi powodów do podjęcia terapii. Ostatnio z dużym prawdopodobieństwem wrócił do abstynencji od alkoholu i narkotyków.

Moje pytania:
1. Czy separacja kanoniczna ma skutki prawne - w sensie czy skutkuje automatycznie separacją cywilną? Byłoby wspaniale, bo obawiam się, że gdy ja złożę wniosek o separację cywilną, mąż od razu wniesie o rozwód. Nie wiadomo jak wtedy orzeknie sąd, a rozwód byłby kolejnym krokiem oddalającym nas od i tak już nikłych szans na odbudowanie małżeństwa.
2. Jakie są wasze doświadczenia z życiem osobno bez uregulowanej sytuacji? To czego się obawiam najbardziej, to brak rozdzielności majątkowej. Nie dlatego, że mąż cokolwiek zrobił żebym mogła się obawiać, że wpędzi nas w długi, ale nie żyjemy razem, a nie chciałabym kiedyś w przyszłości spłacać wakacji jakiejś kowalskiej. Z jednej strony nie widzę męża jako człowieka zdolnego do takich podłości, z drugiej - odszedł od nas, nie zawsze jest odpowiedzialny finansowo za dziecko, a kiedyś dałabym głowę sobie uciąć, że takich rzeczy nie zrobi. Byłam przekonana, że oboje wierzymy w istotę tego czym jest małżeństwo i cokolwiek się stanie, jak się nie skłócimy czy poróżnimy, będziemy zawsze dążyć do naprawy relacji.
3. Myślę, że separacja byłaby dobra, bo choć ja już wyszłam z poczekalni, to myślę czasem, że mój mąż nadal w niej jest. Myślę, że on sądzi, że ponieważ ja już zawsze będę czekać, to on może przekraczać moje granice, traktować mnie źle i nadal ranić - myślę, że on w jakimś sensie nadal wisi emocjonalnie na mnie. Że gdyby naprawdę chciał odejść bylibyśmy już po rozwodzie. Nie sądzę, że to jego pozytywne poczucia do mnie go trzymają, bo takich nie ma. Mąż okazuje mi zwykle tylko bardzo złe i podłe rzeczy (choć zdarzyło się, że kilka razy coś naprawił w domu, gdy był u dziecka - dziękowałam mu wtedy za to, ale potem był do mnie jeszcze gorszy za każdym razem). Myślę, że trzymają go szczątkowe wyrzuty sumienia i że w kółko musi odnawiać wizję mnie jako potwora by upewniać się w swojej decyzji i w tym, że jestem winna temu, że on odszedł. Ale może to tylko moje urojenia i projekcje i powody jego zachowań są zupełnie inne.

Jonasz

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Jonasz » 23 lis 2019, 20:23

Witaj Ruto na naszym forum.

Skoro już nas znasz z tego co piszemy tutaj to może zechcesz spotkać się z nami osobiście - lista ognisk sycharowskich pod tym linkiem http://sychar.org/ogniska/.
Oczywiście archiwum też jest cenną kopalnią wiedzy http://archiwum.kryzys.org/index.php jak i wątki i historie osób tutaj.

Mam nadzieję, że znajdziesz tutaj wsparcie, a forumowicze podzielą się z Tobą własnym doświadczeniem w kwestii zadanych przez Ciebie pytań.

Pozdrawiam w imieniu moderacji.

Jonasz

nałóg
Posty: 3291
Rejestracja: 30 sty 2017, 10:30
Jestem: szczęśliwym mężem
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: nałóg » 23 lis 2019, 22:47

Ruto doświadczenie uczy że nie należy wierzyć i ufać człowiekowi uzależnionemu a jak piszesz to uzależnienia krzyżowe.Nałóg najczęściej uznaje że nim jest gdy jego tyłek znajdzie się poniżej pięt ..... czyli zaliczy DNO.Z opisu wynika że ciut mu te dno podniosłaś lecz chyba za słabo dbasz o siebie i swoje oraz dziecka bezpieczeństwo ekonomiczne.W obecnym stanie prawnym będąc w nieformalnej separacji pozostajesz we wspólności majątkowej małżeńskiej czyli odpowiadasz solidarnie za zobowiązania męża .Wg mojej wiedzy separacja kanoniczna nie jest pod względem prawa i kodeksu rodzinno opiekuńczego tym samym stanem prawnym co separacja sądowa.Jak piszesz sporo wiesz o „ popapraniach” dotykających czynnie męża lecz momentami chyba działasz jak osoba współuzależniona.Sugeruję Al-anon i inne wspólnoty dla współuzależnionych. Samemu jest bardzo trudno sobie poradzić a „kupie raźniej”.PD

jacek-sychar

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: jacek-sychar » 24 lis 2019, 11:27

Ruto

Ponieważ coś cicho w Twoim wątku, postaram się odpowiedzieć na Twoje pytania.
1. Separacja kościelna nie wywołuje skutków cywilnych.
Tylko ślub w kościele wywołuje skutki cywilne. W drugą stronę to nie działa.
Co ciekawe, separacja kościelna jest bardzo rzadko stosowana procedurą. Słyszałem, że ktoś to przeprowadzał, ale osobiście sam nie znam nikogo (lub nie pamiętam), kto miałby coś takiego za sobą. Zresztą kapłani też za wiele o tym nie mówią. Często separacja faktyczna traktowana jest w Kościele jako fakt dokonany i nikt nie wymaga jej formalizacji.
Faktem jest też, że wystąpienie o separacje w sądzie cywilnym może skutkować wnioskiem o rozwód z drugiej strony.
2. Ja 9 lat żyłem w separacji nieformalnej, zanim żona nie wystąpiła o rozwód.
Na początku doprowadziłem tylko do podpisania u notariusza rozdzielności majątkowej.
Jak ten czas oceniam? Żałuję teraz, że tak długo starałem się ratować małżeństwo, gdy żona w amoku żyła już swoim życiem. Faktem jest, że na początku wypierałem zdradę żony. Po prostu nie mogłem w to uwierzyć. Zresztą początkowo wypierała się tego, ale potem coraz bezczelniej zaczęła się zachowywać. Tak sobie teraz myślę, że chciała mnie jak najszybciej do siebie zniechęcić.
Ale separacja pozwoliła mi wreszcie się od niej uciąć. gdy żyłem jeszcze z nią, każde jej zachowanie łamiące uczciwość i wierność małżeńską bardzo raniło. Gdy mieszkałem już sam, nie wiedziałem o jej zachowaniach, więc przestały mnie one ranić. Potrzebowałem jednak ponad 3 lata, żeby dojść do jakiejś równowagi. Im więc szybciej się zacznie, tym szybciej (moim zdaniem) łapie się równowagę duchową i psychiczną.
3. Chyba przy okazji odpowiedziałem w punkcie 2. ;)

annes
Posty: 57
Rejestracja: 04 sie 2017, 23:04
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: annes » 24 lis 2019, 14:20

Od wielu lat mam zasądzone alimenty na dzieci i rozdzielność majątkową - były to pierwsze moje kroki po ogromnej katastrofie związanej z hazardem męża i przemocą ekonomiczną. Małżeństwo trwało dalej, jeszcze 10 lat żyliśmy razem -o alimenty i rozdzielność możesz wystąpić całkowicie oddzielnie, bez wniosków o separację czy rozwód. Dwa lata temu mąż odszedł do innej kobiety - alimenty zostały sądownie podwyższone do bardziej realnej wysokości. Żyjemy w separacji nieformalnej, nie wyobrażam sobie ryzyka związanego z pozostawieniem odłogiem kwestii finansowych, takie po prostu miałam doświadczenia jeszcze z czasów szczęśliwego w moich oczach małżeństwa.

Ewuryca

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ewuryca » 24 lis 2019, 16:28

Ruto ja również doradzam uregulowanie spraw finansowych. My z mężem mieliśmy wspólny dom i samochód, kiedy się wyprowadziłam, byliśmy już w nieformalniej separacji ale jeszcze przed rozwodem okazało się, że mój dom był miejscem częstych odwiedzin kochanek mojego męża. Kiedy się dowiedziałam, że już oficjalna kowalska znosi swoje rzeczy do mojego domu, podczas gdy ja swoich jeszcze nie usunęłam, i zobaczyłam jej zdjęcia na moim łóżku szybko zaczęłam załatwiać formalności już prawne, wszystko załatwione było u notariusza.

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta » 24 lis 2019, 20:15

Dziękuję za wasze podpowiedzi. Powoli zaczynam dojrzewać do tego, aby uregulować kwestie finansowe, tj. alimenty oraz rozdzielność. Myślę, że do formalnej separacji także już dojrzałam, ale obawiam się, że może zakończyć się to rozwodem - a na to nie czuję się gotowa. Wiem, że cywilny rozwód nie ma nic wspólnego z rzeczywistą więzią małżeńską, niemniej jest krokiem w stronę dalszego rozpadu. Przynajmniej na razie tak to widzę.

Druga sprawa do uregulowania to kwestia kontaktów mojego męża z dzieckiem. Wiem z doświadczenia, że po okresie gdy jest trzeźwy przyjdzie czas, gdy trzeźwy nie będzie. Od czasu gdy się wyprowadził miał już przynajmniej dwa takie nawroty - i mimo że wiedział w jakim jest stanie, nadal domagał się kontaktów. Za pierwszym razem nie umiałam się temu sprzeciwić i nasze dziecko było narażone na przebywanie z pijanym i naćpanym ojcem. Przy drugim nawrocie nie zgodziłam się na widywanie dziecka do czasu aż się nie ogarnie, ale kosztowało mnie to bardzo dużo - awantury, wyzywanie, słyszałam, że ma prawo, że nie mogę zabronić, obawiałam się, że bez mojej wiedzy odbierze dziecko, czym zresztą mi groził...Żyłam przez ten okres w ciągłym stresie. Teraz też mam stres - bo ciągle obawiam się, że okres trzeźwości się skończy, ja to przegapię (a przegapiałam wiele razy) i ponownie narażę dziecko na bardzo trudne przeżycia.

Zamierzam poszukać grupy wsparcia dla osób współuzależnionych - za długo myślałam, że poradzę sobie z tym sama. Dużo czytałam, pracuję nad sobą. Zrobiłam duże postępy i jestem już całe lata świetlne od permanentnej naiwności, ale jeszcze bardzo daleko od stawiania zdrowych granic, dbania o swoje i dziecka bezpieczeństwo. Nałóg bardzo ci dziękuję za sugestię - bo tak samo jak z separacją i alimentami - myślę o tym, rozważam, ale znajduję ciągle powody, żeby jeszcze poczekać, że jeszcze nie teraz.
No chyba już czas.

Małgorzata Małgosia
Posty: 306
Rejestracja: 05 wrz 2019, 14:31
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Małgorzata Małgosia » 24 lis 2019, 20:35

Moja przyjaciółka jest żoną trzeźwego narkomana/lekomana. On jest po całorocznej terapiu w ośrodku "zamkniętym" (do domu przyjeżdżał na przepustki i to dopiero po 4 miesiącach pierwszy raz).
Ona poszła do poradni zdrowia psychicznego, takiej na nfz i zapytała o możliwość terapii w takiej sytuacji. Uczęszcza już rok i nie ma jakiegoś terminu zakończenia (bo to nfz). Będzie mogła chodzić tyle, ile będzie jej to potrzebne.

Podpowiadam, że warto pewnie i taką opcję rozważyć. Zresztą na grupie Al-Anon też coś doradzą.
"Ty zaś powróć do Boga swojego - strzeż pilnie miłości i prawa i ufaj twojemu Bogu!" (Oz 12, 7).
Jezu ufam Tobie.

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta » 25 lis 2019, 1:06

Mój mąż nie chce się leczyć, nie widzi problemu. Na terapii był krótko, zerwał ją i mimo oczywistych nawrotów nigdy do terapii nie wrócił. Ma okresy gdy jest trzeźwy i takie gdy leci. Leczyć się nie chce. W chwili szczerości (albo udawanej szczerości) już po odejściu powiedział mi, że chce żeby to była jego decyzja: albo sobie poradzi z nałogiem albo nie, ale ma dość moich nacisków na leczenie, abstynencję. Raz gdy przyszedł po dziecko ewidentnie nietrzeźwy i go wyprosiłam powiedział dziecku, że podejmie na nowo terapię, bo mu zależy na dziecku - ale już chwilę potem twierdził, że nie ma problemu. Potem już nie miał okazji nic powiedzieć, bo kazałam mu wyjść... Zwykle jednak słyszę, że jestem wariatką, on nie ma problemu, czepiam się i mi też zdarza się pić alkohol.

Ja potrzebuję leczenia na pewno. Mimo, że już dawno temu uświadomiłam sobie, że żyję złudzeniem, że on kiedyś przestanie i wtedy już wszystko będzie dobrze, że pozwalam się ranić i wszystkie te rzeczy, które odkrywa się, gdy z oczu spadają klapki - nadal nie umiem postawić jasnych granic. Nadal w mojej głowie jest całkowicie nierealny obraz - staje się cud, on doznaje boskiej iluminacji, idzie na terapię, biegniemy do kościoła, odnawiamy przysięgę małżeńską i żyjemy długo i szczęśliwie z gromadką dzieci i wnuków. Wiem, jestem idiotką. Cieszę się nawet z tego, że po tygodniach omijania mnie wzrokiem spojrzał na mnie i się uśmiechnął. Zostawił mnie z dzieckiem, kredytami i obowiązkami, oszukiwał mnie w żywe oczy, ranił i jest jasne, że ma mnie gdzieś - ale na mnie spojrzał. A ja ze szczęścia frunę pod niebiosy. Z jednej strony sobie radzę, nie wiszę na nim, mam swoje życie, radzę sobie dobrze z odpowiedzialnością jaka na mnie spadła, czuję się spełniona i szczęśliwa, mam więź z Bogiem - ale z drugiej strony przed mężem nadal nie umiem się obronić. Jestem pewna, że nadal może mną manipulować jak tylko chce. I to robi. Tańczę, jak mi gra. We wtorek idę do poradni dla osób współuzależnionych, działa tam też grupa wsparcia.

Myślę też, że mam jeszcze jeden poważny problem - emocjonalny. Mój mąż wyniósł się z domu. Zanim to zrobił, bardzo źle mnie traktował. Nigdy wcześniej tak nie było - nawet w jego najgorszych okresach, gdy nałóg brał górę. Myślę, że zmiana była spowodowana fascynacją nową wspaniałą kobietą. Myślę, że to do niej się wyprowadził, że to z nią teraz jest i teraz to ona dba o jego trzeźwość. Są osoby które próbują mnie "uświadamiać", ale mówię wtedy, że nie chcę słuchać o tym, nie interesuje mnie co on teraz ani z kim robi. Tak naprawdę wiem, że ma romans. I albo świetnie gram sama przed sobą, albo naprawdę nic w związku z tym nie czuję. Chyba jednak powinnam czuć ból? zazdrość? rozpacz?

Mam tylko żal do niej, bo myślę, że gdyby nie ona, mąż w końcu wróciłby na leczenie. Myślę, że to, że z nią jest, to próba udowodnienia sobie, że nie musi się leczyć (oczywiście oprócz tego, że się zakochał, że potajemny romans dodaje mnóstwo dreszczyków, emocji i niezły haj, że pani młodsza i ładniejsza, zadbana, że dzieci nie ma, obowiązków nie ma - gdzie mi z tym konkurować, za to jest obsługa i pełne współczucie, jakiż to on miał ze mną ciężki żywot). I oprócz wszystkich szlachetnych motywacji, chcę separacji także po to, aby ona nie mogła iść sobie w białej sukience nawet do urzędu. On się pewnie na tą separację zgodzi - będzie mieć powód żeby się nie żenić i zwalić winę na mnie. Jest mistrzem takich manipulacji i unikania odpowiedzialności.

Jozka
Posty: 66
Rejestracja: 07 wrz 2019, 10:56
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Jozka » 25 lis 2019, 7:43

Ruta kochana bardzo Ci współczuję. Polecam Ci książkę "Koniec wspołuzależnienia". Bardzo otwiera oczy... Porusza wiele tematów także ten wypierania gniewu który wcale nie musi być taki zły. Na pewno gdzieś w środku w Tobie siedzi... Jesteś bardzo dzielna. Myśl o sobie z miłością. Bóg Cię bardzo kocha.

Małgorzata Małgosia
Posty: 306
Rejestracja: 05 wrz 2019, 14:31
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Małgorzata Małgosia » 25 lis 2019, 8:37

Ruta pisze:
25 lis 2019, 1:06
1. Mój mąż nie chce się leczyć, nie widzi problemu. Na terapii był krótko, zerwał ją i mimo oczywistych nawrotów nigdy do terapii nie wrócił. Ma okresy gdy jest trzeźwy i takie gdy leci. Leczyć się nie chce. W chwili szczerości (albo udawanej szczerości) już po odejściu powiedział mi, że chce żeby to była jego decyzja: albo sobie poradzi z nałogiem albo nie, ale ma dość moich nacisków na leczenie, abstynencję. Raz gdy przyszedł po dziecko ewidentnie nietrzeźwy i go wyprosiłam powiedział dziecku, że podejmie na nowo terapię, bo mu zależy na dziecku - ale już chwilę potem twierdził, że nie ma problemu. Potem już nie miał okazji nic powiedzieć, bo kazałam mu wyjść... Zwykle jednak słyszę, że jestem wariatką, on nie ma problemu, czepiam się i mi też zdarza się pić alkohol.

2. Ja potrzebuję leczenia na pewno. Mimo, że już dawno temu uświadomiłam sobie, że żyję złudzeniem, że on kiedyś przestanie i wtedy już wszystko będzie dobrze, że pozwalam się ranić i wszystkie te rzeczy, które odkrywa się, gdy z oczu spadają klapki - nadal nie umiem postawić jasnych granic. Nadal w mojej głowie jest całkowicie nierealny obraz - staje się cud, on doznaje boskiej iluminacji, idzie na terapię, biegniemy do kościoła, odnawiamy przysięgę małżeńską i żyjemy długo i szczęśliwie z gromadką dzieci i wnuków. Wiem, jestem idiotką. Cieszę się nawet z tego, że po tygodniach omijania mnie wzrokiem spojrzał na mnie i się uśmiechnął. Zostawił mnie z dzieckiem, kredytami i obowiązkami, oszukiwał mnie w żywe oczy, ranił i jest jasne, że ma mnie gdzieś - ale na mnie spojrzał. A ja ze szczęścia frunę pod niebiosy. Z jednej strony sobie radzę, nie wiszę na nim, mam swoje życie, radzę sobie dobrze z odpowiedzialnością jaka na mnie spadła, czuję się spełniona i szczęśliwa, mam więź z Bogiem - ale z drugiej strony przed mężem nadal nie umiem się obronić. Jestem pewna, że nadal może mną manipulować jak tylko chce. I to robi. Tańczę, jak mi gra. We wtorek idę do poradni dla osób współuzależnionych, działa tam też grupa wsparcia.

3. Myślę też, że mam jeszcze jeden poważny problem - emocjonalny. Mój mąż wyniósł się z domu. Zanim to zrobił, bardzo źle mnie traktował. Nigdy wcześniej tak nie było - nawet w jego najgorszych okresach, gdy nałóg brał górę. Myślę, że zmiana była spowodowana fascynacją nową wspaniałą kobietą. Myślę, że to do niej się wyprowadził, że to z nią teraz jest i teraz to ona dba o jego trzeźwość. Są osoby które próbują mnie "uświadamiać", ale mówię wtedy, że nie chcę słuchać o tym, nie interesuje mnie co on teraz ani z kim robi. Tak naprawdę wiem, że ma romans. I albo świetnie gram sama przed sobą, albo naprawdę nic w związku z tym nie czuję. Chyba jednak powinnam czuć ból? zazdrość? rozpacz?

4. Mam tylko żal do niej, bo myślę, że gdyby nie ona, mąż w końcu wróciłby na leczenie. Myślę, że to, że z nią jest, to próba udowodnienia sobie, że nie musi się leczyć (oczywiście oprócz tego, że się zakochał, że potajemny romans dodaje mnóstwo dreszczyków, emocji i niezły haj, że pani młodsza i ładniejsza, zadbana, że dzieci nie ma, obowiązków nie ma - gdzie mi z tym konkurować, za to jest obsługa i pełne współczucie, jakiż to on miał ze mną ciężki żywot). I oprócz wszystkich szlachetnych motywacji, chcę separacji także po to, aby ona nie mogła iść sobie w białej sukience nawet do urzędu. On się pewnie na tą separację zgodzi - będzie mieć powód żeby się nie żenić i zwalić winę na mnie. Jest mistrzem takich manipulacji i unikania odpowiedzialności.
Nie umiem jeszcze zrobic tak jak niektórzy tutaj, żeby cytować poszczególne fragmenty i na nie odpowiadać. Zatem cytuję całość i spróbuję odnieść się w punktach, które dopisałam do Twojej wypowiedzi.

1. Pełny obraz tego jak zachowuje się człowiek w czynnym nałogu. To, że potrafi nie pić ileś tam czasu, czy nie brać czegoś, to nie jest okres abstynencji rozumianej jako brak nałogu. Nałogowiec potrafi nie pić i nie brać przez pół roku, ale czeka....jak on czeka na TEN wymarzony, upragniony dzień kiedy znowu połączy się ze swoją kochanką: alkoholem lub narkotykiem.
Takie gadanie, że albo sobie poradzę albo nie, że zrobię to dla dziecka, że nie ma problemu i w ogóle to Ty masz problem, bo też używasz alkoholu: typowe zrzucanie winy na innych, na okoliczności, umniejszanie winy, kłamanie w żywe oczy.

Mój przyjaciel, ten właśnie mąż przyjaciółki (przyjaźnimy się oboje) nam wszystkim kłamał patrząc w oczy, płacząc niemalże. Wylądował na OIOMie, bo dostał padaczki, cały zakrwawiony. Lekarze każą wypełnić papiery jakie leki przyjmuje, żeby nie zaszkodzić, żona go pyta (bo gdzieś z tyłu głowy te narkotyki czuje) czy coś łyka. On obraża się śmiertelnie jak ona śmie go posądzać. Nic przecież nie bierze, 2 lata temu opowiadał jak Pan Bóg go uzdrowił....
Kiedy był w ośrodku, już trzeźwy naprawdę powiedział, że to było 60 tabletek dziennie czegoś z grupy tramalu. Nawet groźba śmierci (w szpitalu różne środki dostał) go nie powstrzymała. Dlaczego?

Wtedy w szpitalu i przez cały czas to NAŁÓG przez niego przemawiał, kłamał. Był naprawdę kimś innym. A sam zrozumiał to dopiero po terapii niebylejakiej.

Pamiętaj: nałóg będzie chciał robić z Ciebie wariatkę, bo tak ma. A Ty mając tego świadomość broń się wewnętrznie przed przyjęciem tego kłamstwa.

2. Nie umiesz postawić granic, przy mężu słabnie Twoja obrona: to się nazywa właśnie współuzależnienie. Z tego można wyjść, nawet trzeba. Zobaczysz życie w innych barwach. Warto wejść na drogę terapii w tym zakresie. Grupowa może być super. To coś jak to forum nasze :)
Najważniejsze, że podjęłaś decyzję o wybraniu się na spotkanie we wtorek. Gdyby przez przypadek przyszła Ci myśl do głowy, ze może jednak nie, że może przesadzasz: nie, nie przesadzasz. Jesteś współuzależniona, cierpisz i potrzebujesz wsparcia

3. Inna kobieta, jedna, druga, trzecia, pies, kot, czy podróż dookoła świata: nic nie spowoduje tego, że Twój mąż wyjdzie sam z tych nałogów. Jakikolwiek romans to dodatkowy nałóg, czy raczej kompulsywne zaspokajanie swojej dziury emocjonalnej przez niego. Nałogi chodzą parami, ba, nawet czwórkami! To wiedza przekazana przez mojego trzeźwego i czystego przyjaciela.

Nic nie czujesz, bo nie masz kontaktu ze swoimi uczuciami. Te uczucia w Tobie są, tylko nie wiesz jak je odczytać oraz jak je wyrazić.
Albo wcześniej, albo w relacji z uzależnionym mężem nauczyłaś się, że uczucia są niebezpieczne i trzeba je chować.
12 kroków może być bardzo dobrym rozwiązaniem dla Ciebie.
A poza tym brak kontaktu z uczuciami to typowa reakcja obronna osoby współuzależnionej.
Opowiedz i o tym na wtorkowym spotkaniu.

4. Co do kobiety to napisałam wyżej. Jakakolwiek kobieta, nikt nie ma wpływu na uzdrowienie Twojego męża z nałogu. On musiałby przyznać sam przed sobą: osiągnąłem dno, piję, ćpam, bo jestem słaby.
Możesz tylko modlić się o to, żeby przejrzał. A do tego możesz pomóc właśnie rozsądnie dbając o siebie, nie pozwalając się krzywdzić, nazywając zło złem.

Ja jestem zwolennikiem twardych granic.
"Ty zaś powróć do Boga swojego - strzeż pilnie miłości i prawa i ufaj twojemu Bogu!" (Oz 12, 7).
Jezu ufam Tobie.

nałóg
Posty: 3291
Rejestracja: 30 sty 2017, 10:30
Jestem: szczęśliwym mężem
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: nałóg » 25 lis 2019, 10:07

Ruta pisze:
25 lis 2019, 1:06
We wtorek idę do poradni dla osób współuzależnionych, działa tam też grupa wsparcia.
Bardzo dobra decyzja.
Uzależnienia, nałogi to choroby z zakresu tych nieuleczalnych, prowadzących do śmierci . Alkoholizm, narkomania, lekomania to uzależnienia od substancji. To nałogowe regulowanie uczuć i emocji przy pomocy substancji chemicznej. Te nałogi choć nieuleczalne i śmiertelne sa jednak "zaleczalne" i można z nimi godnie żyć (sam żyję 16 rok mimo że jestem alkoholikiem jednak teraz jestem trzeźwym alkoholikiem) .
Człowiek uzależniony -w ogromnej większości- aby poprosił o pomoc i zechciał podjąć wysiłek wyjścia z czynnego uzależnienia musi zaliczyć DNO, bo tu ma zastosowanie zasada: przyjemność związana z piciem, ćpaniem musi być zdecydowanie mniejsza jak cierpienie które niesie picie czy ćpanie.
I jeszcze jedna ważna uwaga: człowiek uzależniony nie jest w stanie sam, bez pomocy ludzkiej i Boskiej wyjść z czynnego uzależnienia bo w zakresie tegoż uzależnienia jest UBEZWŁASNOWOLNIONY I NIE ZARZĄDZA WŁASNYM ŻYCIEM.
Warto stawiać twarde granice "nałogowi" oraz stosować twardą miłość . Polega to na kochaniu osoby a odrzucaniu jego uzależnienia i "twarda miłość" to właśnie jasne i spójne określanie postaw otoczenia wobec uzależnionego .
Alkoholizm,narkomania jest czasami określana jako choroba najbliższych zwana "okienną" , bo to najbliżsi żyją w napięciu i wyglądają w jakim stanie ten współmałżonek czy syn/córka wróci......spokojny/na czy awanturny/na....czy pójdzie spać...... czy zacznie rozrabiać.

Ewuryca

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ewuryca » 25 lis 2019, 10:50

Ruto, twój mąż przypomina mi mojego męża. Cały związek kłóciliśmy się o alkohol, zrobił ze mnie wariatkę, że uważam go za alkoholika, bo przecież pracuje, nie stoi po sklepem, itd. Na nic moje prośby, groźby, błagania. Kiedy odeszłam tez obiecywał poprawę, która trwała kilka miesięcy, potem powrót do schematu. Kiedy poszłam do psycholog dowiedziałam się, że jestem współuzależniona i dopiero wtedy pomogło mi to zrozumieć również moje zachowania. Natomiast co do kobiet to masz racje, że w jakiś sposób te nowe relacje pomagają im żyć w przekonaniu ze to nie w nich tkwi problem. Moj mąż przez dwa lata żył z kobietą która twierdziła ze akceptuje go takim jakim jest, pozwalała na wszystko ale nie wytrzymała po dwóch latach. Teraz związał się z nową kobietą, która tez jest uzależniona od alkoholu wiec jak narazie dla niego układ idealny: zero kłótni o alkohol i partnerka do wspólnych imprez. Jedyne o czym mogę wspomnieć to jesli chodzi o psychologów czy grupy wsparcia warto pamiętać ze nie każdy wyznaje chrześcijańskie wartości, mnie właśnie psycholog wskazała rozwód jako odcięcie się od krzywdziciela. Książki: koniec wspóluzależnienia i kobiety które kochają za bardzo to dwie pozycje od których zaczęłam terapie z psycholog. Warto sięgnąć.

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta » 25 lis 2019, 18:22

Bardzo wam dziękuję :) Dobrze poczuć, że nie jestem sama, bo czasem w tym co czuję i jak przeżywam mój kryzys małżeński jestem bardzo bardzo samotna. Zapewne znacie to z własnego doświadczenia, gdy rady z otoczenia ograniczają się do "rozwiedź się i znajdź sobie kogoś", "pojednaj się za wszelką cenę i toleruj wszystko dla dobra dziecka, rodziny", "jesteś silna, poradzisz sobie".

Długo szukałam innej drogi, dla siebie i dla mojej rodziny. Ta, którą znalazłam tu na forum w końcu jest w zgodzie ze mną. Odbieram to jako: nie pozwól się krzywdzić, kochaj, pracuj nad sobą. Dobrze w końcu złapać kierunek. Słucham ks. Dziewieckiego - żałuję że nie trafiłam na jego wystąpienia wcześniej, ale cieszę się, że trafiłam teraz. Mam też już pdf "Koniec współuzależnienia", czytam, myślę - ale nawet to co zdążyłam już przeczytać (niewiele) upewnia mnie, że to mój problem i długa droga przede mną.

Jozka - dziękuję Ci szczególnie za Twoje współczucie. Rozpłakałam się, gdy przeczytałam twój post, ale to były łzy ulgi, bo bardzo długo skupiałam się na tym, że muszę być dzielna, poradzić sobie, nie pęknąć, nie być kimś komu trzeba współczuć. I fajnie mi szło - tak dobrze, że od półtora roku nikt nie powiedział mi, że mi współczuje.

Małgosiu - Tobie także bardzo dziękuję, bo często czułam się jak wariatka. Nie tylko mąż robił ze mnie wariatkę, ale także osoby z naszego bliskiego otoczenia, które nie chcą zobaczyć jego problemu. Jego rodzina wolała i nadal woli negować problemy męża i wszystkie objawy jego złego funkcjonowania związane z nałogiem przypisywać mi (upił się, bo pewnie go wkurzyła, "raz" kolega go skusił na narkotyk, a ona robi problem, stracił pracę, bo ona coś tam, wściekł się, bo ona...ona, ona). To rodzice męża podsunęli mu myśl o rozwodzie, o co czuję do nich ogromny żal. Byłam ostatnią osobą, która dowiedziała się, że mąż się ze mną rozstaje - zanim mi o tym opowiedział, omówił to i uzgodnił szczegółowo ze swoimi rodzicami i dostał od nich pełne wsparcie. Ode mnie się odwrócili. Wiem, że wypierają jego problemy, sama latami tak robiłam i współczuję im, ale są wierzący, więc jestem też zawiedziona. Wolą mieć idealnego syna i wnuczątko wychowujące się w rozbitej rodzinie, niż wesprzeć nas jako małżeństwo.

Nałóg - wiem, że nałóg jest śmiertelny. To m.in. dlatego przez wiele lat bałam się puścić wszystko, nie kontrolować, nie starać się. Bałam się, że jak to zrobię, mężowi stanie się coś złego, albo on sam sobie coś zrobi. Teraz też się o niego boję - z tą różnicą, że teraz już wiem, że cokolwiek mu się przydarzy, nie odpowiadam za to i nie mam na to wpływu. Uczę się mu odmawiać, nie wspierać, nie reagować - dla jego i dla mojego dobra. Uczę się tej trudnej twardej miłości. Opornie, ale jednak.
Ostatnio zmieniony 25 lis 2019, 20:29 przez Lawendowa, łącznie zmieniany 2 razy.
Powód: Poprawiono nazwisko

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta » 25 lis 2019, 18:54

Ewuryca pisze:
25 lis 2019, 10:50
Moj mąż przez dwa lata żył z kobietą która twierdziła ze akceptuje go takim jakim jest, pozwalała na wszystko ale nie wytrzymała po dwóch latach.
Tak dobrze to znam... Mój mąż też złapał się na akceptację - ja wychodziłam, gdy on doprowadzał się do stanu, w którym nie chciałam go oglądać, ona się nim opiekowała. Ja próbowałam rozmawiać o problemach, ona mówiła, że nie uznaję jego prawa do zabawy, jestem sztywna i go nie rozumiem. Nie umiem powiedzieć: "niech go sobie bierze", bo wcale nie chcę, żeby ktokolwiek sobie go brał. Ale wiem, że kiedyś jej ta akceptacja i pozorna troska wyjdą bokiem.

Ja byłam głupia, bo wierzyłam w jego kłamstwa, że nie bierze, tylko ma stres, abo męczy go praca, że już więcej nie będzie i takie tam bajki - ale nigdy nie powiedziałam, że ma prawo się odurzać, że to fajne i to akceptuję. Chyba nawet współczuję kobietom, które muszą uciekać się do takich kroków, byle tylko zdobyć choć na chwilę mężczyznę. Aczkolwiek boli, że choć to ja go kocham, a ona traktuje go instrumentalnie - bo nie wierzę, że można kochać kogoś niszcząc mu rodzinę i wspierając w destrukcji - to mój mąż jest z nią i to jej daje bliskość, uwagę, czułość i wszystko to, za czym tak tęsknię.

Przykro mi też, gdy przeczytałam w "Koniec współuzależnienia" jak osoba uzależniona widzi bliskie współuzależnione osoby. Ale tak prawdopodobnie jest - to by wyjaśniało męża stosunek do mnie, to jaki się zrobił wobec mnie bezwzględny i raniący. Ona i każda inna kobieta wspierająca go i troszcząca się akceptująca jego "rozrywki" jest przy mnie jak anioł. Musiałby naprawdę zdarzyć się cud, aby mój mąż jeszcze kiedykolwiek o mnie ciepło pomyślał, mając przy sobie te "wspierające". I to boli...

Aczkolwiek od dłuższego czasu pakowałam do Boga paczkę i dziś ją w końcu nadałam (bardzo mi się ten pomysł spodobał) - włożyłam tam moje największe marzenie - o pełnej szczęśliwej rodzinie. Bo to marzenie przesłaniało mi rzeczywistość i stało się największą przeszkodą w moim życiu, małżeństwie i macierzyństwie. Oddałam to Bogu, choć to mój największy skarb i największe pragnienie serca. Szczerze. Bez żalu. On się będzie umiał tym zaopiekować, ja nie potrafiłam. Czuję ulgę, bo nie muszę już walczyć o "szczęśliwą rodzinę", więc powstała przestrzeń żebym zadbała o uregulowanie ważnych spraw, podjęcie terapii - i o siebie.

ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Google [Bot], r0ck i 27 gości