Kilka pytań o separację

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Nino pisze: 28 wrz 2021, 9:18 A ja myślę, że mąż, który ma na żonę całkowicie wyrąbane: nie tacha jej zakupów do domu, nie robi napraw w chałupie i nie wydaje pieniędzy ponad potrzebę na dziecko.
Nie doradza w ważnej kwestii, nie przysyła buźki.
Kto tam wie, na jakim on etapie z kowalską...
Na szczęście Ruta nie docieka i cieszy się ciepełkiem zakochania, dzieląc nadmiar z Jezusem.
Rozumiem, Ruta, Twoją "strategię" i ją popieram. Serce, które kocha, zawsze naraża się na zranienie. Im bardziej chce kochać, tym mocnie może zostać poranione. Nie da się tego oddzielić. Dlatego miłość potrzebuje odwagi. Nie boi się ryzyka. Daje z siebie wszystko.
Poza tym, Ruta przechodzi przez cały proces z Bogiem. Nie sądzę, aby dostała więcej, niż może unieść. Zdecydowała się wypełniać przysięgę w całej rozciągłąści.
W narracji Ruty jest radość i pogoda ducha.
Pięknie przeżywane małżeństwo, pomimo obiektywnie trudnej sytuacji.
Nie dociekam. Ale równie prawdopodobne jest, że mój mąż współpracuje ze mną ze szlachetnych pobudek, jak choćby po prostu ludzkie współczucie dla mojego przemęczenia, jak i to, że łata tak jakieś wyrzuty sumienia, na przykład z powodu tego, co planuje zrobić i co nie będzie wobec mnie w porządku. Równie dobrze może też zabezpieczać sobie tyły, jeśli coś tam z kowalską nie gra, traktując mnie jako ostateczne zło, jak i czuć sentyment, albo i coś na kształt kiełkującej chęci powrotu. Może też po prostu czerpac satysfakcję z tego, że jest potrzebny i lubić to uczucie, gdy można komuś pomóc. Nawet jeśli tym kimś jest akurat niezbyt lubiana żona. Albo coś zupełnie innego. Znając mojego męża najbardziej prawdopodobne jest to właśnie "coś innego" :) Nie zgadnę.

Natomiast do czasu, aż nie będę pewna intencji męża, mogę siebie chronić poprzez dystans. Taki dystans, który jest odpowiedni dla mnie. Zwłaszcza, że ogólnie mąż, choć przytachał zakupy, naprawia różne rzeczy i jest gotowy mnie czasem wysłuchać i pomyśleć i rozsądnie mi doradzić (brakowało mi tego bardzo), nie zachowuje się wobec mnie motylkowo, raczej ma humory, coś tam gada, przygaduje, kręci nosem. Ale pomóc pomaga. Po prostu mnie już takie zachowanie męża nie dotykają, nie odbieram już ich tak osobiście. A mój spokój najczęsciej powoduje, że mąż się reflektuje, słyszę nawet coraz częsciej przepraszam, po takim "pokazie". Ta moja zwiększona pojemność na takie rzeczy mnie cieszy. W jakimś sensie odbieram takie sytuacje tak, że mąż czuje się przy mnie nieco bezpieczniej, skoro gdzieś tam się odblokowuje. Czasem coś tam tez powie w kontekście przesżłości, jakiegoś żalu do mnie - i ja to tez przyjmuję nie jako wypominanie, ale powiedzenie mi o tym, otworzenie się. Często pokrywa się to z tym, co już sama sobie uświadomiłam. I co staram się zmienić. A że forma przekazu od męża nie nalezy do najmilszych...Bywa i tak...

W tym wszystkim tak po ludzku i tak cieszy mnie pomoc męża. Każda pomoc mnie cieszy. Ale męża wyjątkowo. Z tym wydawaniem pieniędzy ponad potrzebę - aż tak dobrze nie jest. Dobijamy połowy zasądzonej kwoty alimentów, plus mąż coś tam coraz częściej dodatkowo wydaje na syna. Zaczęło się nie najlepiej - od takiego kupowania najtańszych rzeczy, najtańszej piłki, najtańszych okularów na basen. Jedno i drugie nie przetrwało miesiąca, mimo, że młody bardzo szanuje wszystkie swoje rzeczy. Jest też nauczony, że rzeczy naprawiamy, no więc zażądał od męża zaszycia piłki i naprawienia okularków. A nie bardzo się dało. Myślę, że mąż przy którejś takiej wpadce zrozumie, że czasem warto kupić coś w średniej cenie, nie najtańszej, ale za to takie, by posłużyło dłużej niż przez miesiąc. Bo kupowanie co miesiąc najtańszej piłki wychodzi drożej niż kupienie raz na dwa lata takiej w średniej cenie. Dlatego nic nie mówię. Nie muszę.

A co tam jest na końcu tej historii? Zobaczymy. Jak nie mam już takich silnych lęków, to przyszłość raczej mnie zaciekawia, niż przeraża. I lubię myśl, że może być miło, oraz, że jak nie będzie, to także będę w stanie sobie z tym poradzic :) No a jak kocham to już jest miło. A jak jestem sobie do tego zakochana, to jeszcze milej. To w sumie fajne uczucie, chociaż głupie.
Ewuryca pisze: 28 wrz 2021, 12:52 No chyba, ze pojawia sie taki maz jak moj, ktory wyjezdzal ze zmna na weekend, chodzil do restauracji, dzwonil rano i wieczorem, MODLIL sie ze mna przez telefon a i tak jak sie okazalo to tutaj na forum ludzie mieli racje, po prostu korzystal z okazji i gral na dwa fronty zeby nie zostac na lodzie :) wiedzialam czym ryzykuje wiec nie moge miec pretensji do meza ale roznie to z tymi mezami i kowalskimi bywa. Po takiej nauczce do zadnej relacji w trojkacie bym nie wrocila, ale rozumiem kazdego kto chce probowac i samemu sie przekonac czym ta relacja jest, bo ja tez wole sie sparzyc probujac niz zalowac ze czegos nie zrobilam. Mi paradokslanie to pomoglo.
Ewuryco, wiem, wiem. Nawet najmilsze zachowanie wcale nie musi oznaczać chęci powrotu i dobudowy relacji. Mój mąz zachowuje się za to dość... chropawo? To dziwne w sumie słowo, ale pasuje. Raczej nie mam co liczyć na wspólną modlitwę przez telefon, czy wspólną kolację.
Natomiast trójkąta bym nie zniosła. Za bardzo jeszcze jestem poraniona, by móc coś takiego udźwignąć. Mogę sobie być zakochana w mężu, tak dla siebie, ale do czasu aż nie będę mieć pewności, że mąz nie ma żadnej innej relacji, potrzebuję sobie postawic mocne granice. Także w okazywaniu męzowi tego rodzaju uczuć. Mogę być spokojna, mogę być cierpliwa, ale zakochanie to trochę taka moja tajemnica serca. Ono jest dla mnie. Pomaga mi byc trochę ogłupiałą i własnie dzięki temu być spokojną, jak mąż marudzi, albo coś tam dogaduje. Patrzę sobie wtedy, tak oczami duszy, żeby się nie wgapiać w realu, że jest przystojny, a jak tak gada przez telefon, to skupiam się na miłym tonie jego głosu. No i jakoś tak te sytuacje się rozchodzą, nie dochodzi do żadnych scyzji, albo trwają krótko i się wycofujemy. Ewentualnie pokopiemy do siebie piłkę, niby nic, ale bardzo konfrontacyjnie będziemy ją kopać.
Nino
Posty: 611
Rejestracja: 14 gru 2019, 18:26
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Nino »

Widzisz Ruta, Twój mąż Ci się podoba i ma ładny ton głosu: to ułatwia zakochanie ;) Co mają powiedzieć Ci, którym małżonek przestał się podobać i za chiny ludowe nie sposób wykrzesać choćby pierwasteczka miłosnej chemii?
Mnie mój "parkinson" wciąż się cholernie podoba, co ułatwia, ale i utrudnia sprawę.
Ułatwia wracać do siebie.
Utrudnia odchodzenie i podbijanie dna.
A teraz to już w ogóle wszystko inaczej...
Tez lubię myśleć o przyszłości, jako niewiadomej. Bardziej wtedy motywuję się do działania.
Pozdrawiam
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Caliope »

Z tym noszeniem toreb, to nie zawsze jest dobrze, uzależniony ma cały czas poczucie winy, które po czasie krótkiej abstynencji reguluje kolejnymi dawkami alkoholu. W tej abstynencji potrafi dużo rzeczy zrobić, a potem w nagrodę funduje sobie kolejny ciąg. Poszukiwanie jakichś wyższych celów czy chęci powrotu, to nie ten etap. Najgorsze są te huśtawki, manipulacja, przemoc i tak w kółko, u mnie tak było w domu rodzinnym.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Jestem zmęczona. Możemy zostać z synem do końca tego roku szkolnego tu, gdzie mieszkamy. To tymczasowe rozwiązanie, ale daje mi czas, by z mojej trudnej sytuacji mieszkaniowej jakoś wybrnąć.

Jestem wdzięczna mezowi, ze mnie wsparł psychicznie w tej trudnej sytuacji. Ale aktualnie mam tyle na głowie obowiazkow rodzicielskich i jestem z tym tak kompletnie sama, ze w sferze uczuć wobec meza jest mi trudno. Widzę jak mój maz bardzo jest potrzebny jako ojciec w roznych sytuacjach, dzis choćby przy pobraniu krwi syna. Syn sie denerwowal, chcial sie dodzwonic do taty, pogadac choc chwile, a tata nie odbieral. Nie wiedzial, ze ma byc pod telefonem, bo wczoraj tez od syna nie odebral. A wczoraj mlody dzwonil, bo chcial powiedziec o tym pobraniu i pochwilic sie tacie, ze bedzie odbierac uroczyscie dyplom w parafii, chcial tate zaprosic i ustalic jak to zrobic, bo to bedzie taty weekend.
Co to jest, zeby dziecko zylo w rytmie spotkan z rodzicem i pelnilo funkcje menadzera kontaktow? Potrzebuje o tym pomyslec, jak to zmienic, bo jest to fatalne.
Boli mnie gdy widze rozczarowanie w oczach mojego dziecka. Zawod. Poczucie opuszczenia. Na dodatek wlasnie teraz czytalismy lekture w ktorej rodzice pod wplywem zlego czaru opuszczaja oboje trojke dzieci. I sa do nich zimni, nieobecni, a dzieci rozpaczliwie usiluja znalezc do nich droge.
Pomijam ze sama ksiazka jest fatalna i ma miejsca w ktorych sa jakies obrzydliwe porównania, typu jak wisielec i ileś tam okultystycznych odwołań, ze jest scena w ktorej dorosła osoba pije w stresie "jakis plyn" i wiadomo, ze jest to alkohol.
Ktos bardzo nie przemyślał doboru lektury. Wiele dzieci jest opuszczanych przez rodziców, i rodzice zachowują sie wobec nich obojętnie, nie odpowiadają na potrzeby emocjonalne dzieci i serwowanie im takiej lektury nie jest dobrym pomysłem. To jak grzebanie w rozjatrzonych ranach.

Moj syn podczas lektury pytal mnie, czy ja tak nie zrobie, ze ktoregos dnia przestane sie nim interesowac i bede chciala miec juz tylko swoje sprawy i przestanie byc dla mnie wazny.

Jest mi przykro. Ostatnio uslyszlam zdanie, ze nie ma terapii na rozwod rodzicow. No nie ma. Jeszcze gorzej, gdy jedno z rodzicow przy okazji rozwodu ucieka takze od roli rodzica. Uswiadomilam sobie, ze ciesze sie ze maz realizuje prawidlowo kontakty, ale syn potrzebuje od taty znacznie wiecej. I bardzo go boli, ze tego nie otrzymuje. Czuję zlosc na meza, ze potrafi tak ranic i zawodzic jako ojciec.

Potrzebuje uważać, ksiądz Roman Chylinski (jesli ktos jeszcze nie ogladal rekolekcji na sycharowskim You Tubie to polecam), mowi, ze to nie maz jest tu wrogiem. Trudno mi nie byc wściekłą na meza. Nie wiem jak dotrzeć do jego serca...
Nino
Posty: 611
Rejestracja: 14 gru 2019, 18:26
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Nino »

Ale mąż Ruty nie robi tego, bo chce wrócić. Nie wiem, ale ja widzę tu subtelne, ale znaczące mini wydarzenia. Wynikają one m.in. ze zmian u Ruty, np. zmiany w sposobie komunikacji...Kurcze, to naprawdę coś.
Nawet jeśli to jest jedna udana próba na pięć, to jest.
Mniejsza agresja, mniejsze napięcie między nimi. Facet przychodzi na kontakty z dzieckiem trzeźwy. Potrafi zdobyć się na życzliwy gest. Oboje odsunęli od siebie posługiwanie się sądem w celu osiągnięcia jakiegoś kompromisu.
Być może najpierw trzeba nauczyć się tych maleńkości, aby w przyszłości nastąpił sensowny powrót.
Mnie się bardzo podoba, że Ruta zachowuje w sercu pozytywny wizerunek męża, jednocześnie mając swiadomosc jego uzaleznien i uwiklan, ktorym postawila dosc wyrazne i konsekwentne granice.
Avys
Posty: 220
Rejestracja: 21 cze 2020, 8:31
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Avys »

Ruta, czy to zakochanie w Twoim mężu (na szczęście trzymane przed nim w tajemnicy, o ile to się da tak całkowicie ukryć) nie ma w sobie nadziei na jego powrót? Gdybyś wiedziała, że zostanie z kowalską na zawsze też pielęgnowałabyś to swoje zakochanie czy raczej przerzuciła całe zakochanie na Jezusa a do męża zachowała miłoś i wierność?
Jeśli byś dalej pielęgnowała zakochanie to Cię podziwiam za siłę - ja pewnie byłabym za bardzo zraniona tym, że nie wróci żeby jeszcze pozwalać sobie nawet po kryjomu na motyle w brzuchu do niego. Z pomocą Boga starałabym się go kochać.


Napisałaś też, że

„ Natomiast trójkąta bym nie zniosła. Za bardzo jeszcze jestem poraniona, by móc coś takiego udźwignąć. ”

To zdanie chyba jakoś z pośpiechu Ci się napisało i jest błędne? Wydaje mi się, że żaden człowiek nie musi dźwigać trójkąta, bo żeby powstał trójkąt to on sam musiałby w nim uczestniczyć. Czy Ty zakładasz, że jak już nie będziesz za bardzo poraniona to udźwigniesz taki trójkąt?
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Nie znam motywów mojego męża, ale nie sądzę, że daje jakieś sygnały chęci powrotu pozwalając na lekką odwilż. Gdy postanowi wrócić, przyjdzie i mi o tym powie. Mój mąż, gdy jest sobą, raczej nie ma zwyczaju robić podchodów. W kryzysie działa inaczej, ale nie chce mi się zgadywać. Może kompensuje tak wyrzuty sumienia. Jeśli za przeszłość to byłoby nawet miłe, jeśli na zapas, za coś co dopiero ma się zdarzyć, to i tak nie mam na to wpływu. A może nie. Nie wiem. Nie zgadnę. Mogę się nacieszyć odwilżą.

Co do mojej niezdolności do życia w trójkącie. Napisałam dużym skrótem. Nie jestem w stanie okazać mojemu mężowi, że jest dla mnie atrakcyjny jako mężczyzna. Chociaż tak jest. Mogę powiedzieć mu, że cenię jego radę. Okazać mu szacunek. Wysłuchać, a nawet okazać troskę. Ale w sferze damsko-męskiej nie potrafię, mając świadomość, że żyje z inną kobietą. Nawet zalotny uśmiech w tej sytuacji, żart, czy lekki flirt byłby dla mnie zapraszaniem samej siebie do udziału w trójkącie. Wiem, że Rut spała u stóp swojego przyszłego męża i różne kobiety w Biblii i na przestrzeni dziejów korzystały ze swojej kobiecości w relacjach z mężczyznami. Nic nie tracąc na swojej kobiecości. Przypuszczam, że jestem znacznie bardziej zalotna w rozmowie z każdym innym mężczyzną, niż z własnym mężem. Przy mężu jestem automatycznie zamrożona.

Więc zakochanie jest siłą rzeczy moje prywatne. Mąż o nim nie wie. Ale pomaga mi ono spokojniej i z większą pokorą reagować na różne trudne zachowania i reakcje męża. Widzę, że często wyjściowa pozycja męża wobec mnie nie jest przychylna. Ale jesli jestem w stanie ją przeczekać bez reakcji, spokojnie przyjmując co mąż mówi, a czasem nawet nadstawiając drugi policzek, i nie wdać się w awanturę, to za tą granicą jest współpraca. Nie jest to dla mnie łatwe. Ale jest okej.

Natomiast widzę, że zwiększa się zapotrzebowanie młodego na tatę. Kontakty są w tej chwili dobre. Mały jest zadowolony, ma coraz wiecej zaufania, bo tatat sie stara. Ale to rodzi wiecej nadziei i potrzeb w dziecku. Na taki codzienny kontakt, na to by tata był na bieżąco, by się interesował, by odebrał telefon, doradził, docenił. I tu szybko wpadam ja w trudne emocje wobec męża i wkurzenie na niego. Bo patrzę na ranione dziecko. Zatrzymuję dla siebie. I nie wiem jeszcze co z tym zrobię.
vertigo
Posty: 242
Rejestracja: 30 mar 2018, 10:16
Jestem: już po kryzysie
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: vertigo »

Ruta pisze: 04 paź 2021, 22:30 Więc zakochanie jest siłą rzeczy moje prywatne. Mąż o nim nie wie.
Chyba, że czyta to forum :lol:
Ludzie robią wszystko, aby siebie samych przekonać, że świat nie wygląda tak, jak wygląda naprawdę.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

vertigo pisze: 05 paź 2021, 12:56
Ruta pisze: 04 paź 2021, 22:30 Więc zakochanie jest siłą rzeczy moje prywatne. Mąż o nim nie wie.
Chyba, że czyta to forum :lol:
Nie sądzę... Zdemaskowałby się jakoś prędzej czy później...nie wytrzymałby, żeby się nie zdenerwować na mnie o jakiś wpis...
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Dziś była uroczystość rodzinna. Mąż przyjął nasze zaproszenie na Mszę Świętą. Trudno mi było. Przed nami stały dwie młode pary, bardzo ładne młode dziewczyny. I nagle w duszy łykałam łzy. Wróciły mi wszystkie emocje z czasów, gdy żyliśmy wspólnie i mój mąż mnie odrzucał jako kobietę, wybierając pornografię. I patrzył na inne kobiety tym raniącym mnie wzrokiem, z uwagą podziwem pożądaniem. W tym samym czasie, gdy na mnie patrzył jak na okropną napraszającą się ropuchę. Ja wtedy byłam jeszcze ładną młodą dziewczyną. Nie wiedzialam, że jeszcze tyle we mnie ran z tamtego czasu. I wszystkie się otworzyły w jednej chwili.
Umiem już w takich sytuacjach ofiarować takie trudne uczucia, złączyć mój ból z Krzyżem, powiedzieć o nim Jezusowi, by nie być z nim sama. Pomogło. Nic nie wylałam z tego na męża. Ale wciąż jeszcze mnie boli.

Po powrocie do domu mąż powiedział, że za dużo gadam i chce chwilę ciszy po Mszy. Zrobiło mi się przykro. Ale gadałam za dużo. Powiedziałam, że mi przykro. Mąż powiedział, że nie chodzi mu o to, żeby było mi przykro, i była w tym empatia, tylko o chwilę ciszy. I okej, przestałam tyle gadać, za to zastanowiłam się po co ja tyle nagle mówię...
Chciałam jeszcze zostać w domu. Zwykle wychodzę, jesli mąż spędza niedzielę lub inny dzień z synem w domu. I nie wiedziałam jak to powiedzieć, że jeszcze chcę zostać. W końcu wyjaśniłam mężowi, że wyjątkowo chcę zostać na obiad i wyjdę potem. Bo to dla mnie jest ważny dzień i nie chcę być z niego całkiem wyłączona. Mąż przemyślał i się zgodził.
Nie przyjął mojej oferty pomocy w kuchni, więc do obiadu byłam z synem. Gdy nakrywałam do stołu odważyłam się powiedzieć mężowi, że ma rację, że gadałam za dużo, ale robię tak, gdy czuję się niepewnie i tak tą swoją niepewność pokrywam. Mąż wydał mi się zdziwiony tym moim "niepewnie", ale nie ciągnęłam tematu.
Obiad był miły, nie było już tyle napięcia. Po obiedzie mąż przytulał się z synem, ja sprzątałam, bo mąż powołał się na naszą starą żartobliwą zasadę, kto robi, ten nie sprząta, której alternatywa brzmi, kto robi ten sprząta. Zwykle sprzątaliśmy razem, a powołanie którejś wersji tej zasady oznaczało po prostu: jestem zmęczony, zmęczona, potrzebuję pauzy. No i mąż zasnął. Stwierdziłam, że niech się wyśpi. Młody poleciał na boisko. Dosprzątałam i jak spojrzałam na śpiącego męża to poczułam mnóstwo czułości. Przykryłam go spontanicznie i przez krótką chwile czulam jak mąz reaguje takim cieplym zaufaniem. Po to by za chwile zaprotestowac i mruknac, ze nie chce byc przykrywany i zaraz znow zasnal. Wychodzac musialam sie powstrzymac, by go czule nie pocalowac. Ale sie powstrzymalam.
Troche pogralam na boisku z chlopcami i potem poszlam do Swietego Jozefa. Wyplakac wszystkie te emocje i ból. W końcu wrocilam do domu później prawie godzinę, oczywiscie uprzedziłam o spoznieniu. I maz nawet nie byl zły na mnie.
I nie mogę teraz zasnąć. Trudno gdy na raz otworzyły się mi stare rany. Wybaczenie w tym przypadku nie zabrało mi bólu. Ale też mam jakieś nowe emocje do męża tu i teraz. Ktorych nie rozpoznaję. Co dawno mi się nie przytrafiło. Do tej pory oznaczało to nadchodzący ciąg, ale nie mam przekonania, ze chodzi o to tym razem. Nie wiem. No nie wiem...
Reaguję na coś czego nie widzę. I coraz bardziej jestem przekonana, że mąż ma wyrzuty sumienia, ale nie wiem o co. Niestety nie ma pola do otwartej rozmowy. Na pewno postępem jest to, ze w obliczu takiej niewiadomej nie reaguję strachem. I daję radę udźwignąć ból, z którym wcześniej nie byłam w stanie się zmierzyć. Nie dziwię się, bo boli.

To co mnie za to w tym wszystkim cieszy, to że oboje mowimy otwarcie o swoich emocjach i potrzebach. I przyjmujemy co mówi druga osoba. Oraz wyjaśniamy, zamiast sie obrażac lub mowic, ze to drugie nieprawidlowo i glupio czuje. I to, ze w tak w sumie trudnej i złożonej sytuacji współpracujemy. Czasem to tak jak dziś współpraca na polu minowym. Wiem, że to Łaska i czuję ogromną wdzięczność. Choć od pełnej otwartej rozmowy dzielą nas nadal lata świetlne. Chyba, że otrzymamy więcej Łaski. Choć może i trening prowadzony na polu minowym też działa jako wzmagacz kompetencji komunikacyjnych w dialogach małżonków.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Tydzień ciężkiej wewnętrznej walki za mną. Możliwe, że powoli wychodzę na emocjonalną prostą. Doszłam do swojej ściany. Czuję się bardzo zmęczona. Coraz trudniej jest mi z całą odpowiedzialnością. Mąż zgodził się w najbliższym czasie zostać parę dni w domu, żebym mogła wyjechać choć na parę dni odpocząć. To pewnie znaczy, że wyglądam już tak fatalnie, że mąż obawia się, że mogłabym zejść z tego świata i wtedy wszystkie obowiązki spadłyby na niego.

Uświadomiłam sobie, że jeśli wyjadę, to może mi być trudno wrócić. Ja wiem, że jeszcze rok czy dwa i będę mogła pomyśleć o normalnej pracy. Ale na razie nie mogę. Nie mam w tym roku co zrobić z małym, już nie mamy prawa do świetlicy, co mnie dotąd ratowało. I choć na świetlicę jest za duży, to na to by sam czekać parę godzin na mój powrót z pracy po szkole jest za mały. Tym bardziej na to, by dotrzeć sam na wszystkie zajęcia popołudniowe. Które są mu potrzebne. A moja pensja nie pozwoli na opłacenie paru godzin opieki dziennie. Więc lecę na tych zleceniach. Ze zmiennymi efektami, nie zawsze coś się trafia, więc żyję ciągle z perspektywą wyczerpania się środków finansowych. Na przykład teraz nie mam nic, ani jednego zlecenia. Stresuje mnie to.

Uświadomiłam też sobie, że kolejny rok funkcjonuję w takim młynie, praca, reahabilitacje, wszystkie zajęcia wyrównawcze, ćwiczenia w domu, nauka szkolna, która w przypadku młodego zajmuje bardzo dużo czasu, bo uczy się wolniej. I że moja doba nadal ma 24 godziny, i ja jestem stale z czymś w niedoczasie. I ciągle żyję bardzo skromnie, ciągle sobie czegoś odmawiam. Mogłabym pracować więcej, ale akurat jestem samotną matką i nie mogę. I nie mam od nikogo pomocy, ani finansowej, ani logistycznej.

Już widzę, że odpadnięcie świetlicy jest poważnym problemem w kontekście mojej pracy zawodowej. Którą przecież muszę wykonywać. I nadal nie wymyśliłam jak to pogodzić. Za to jestem zmęczona godzeniem tego wszystkiego. Młody ostatnio, gdy gdzieś idziemy stale mówi, mamo, zwolnij, ty biegniesz nie idziesz. Ja się teraz stale w takim tempie poruszam, by jakoś to ogarnąć.

No i poczułam, że jak na moment wyjdę z tego młyna, to nie będę już miała siły wejść z powrotem. Pojawił się też we mnie wątek odwetu, co w sumie mnie zaskoczyło. W takim sensie, że mój mąż tak zrobił - nie uzgadniając niczego ze mną po pprostu któregoś dnia zostawił mnie ze wszystkim. Wycofał się i już. I miałam takie myśli, że jak ja nie dam rady wrócić, to mój mąz doświadczy tego, co ja wtedy. Już w głowie słyszałam nawet jak mąz do mnie dzwoni, że on przecież nie ma jak iść do pracy i ja po prostu muszę wrócić. I szczerze mówiąc nie jest to chlubne, ale tak czułam, że wcale nie miałabym problemu z takim - przekonaj się sam na własnej skórze, jak to jest. Bo parę dni z dzieckiem, to rodzaj nowości, miłej odmiany. Ale stałe codzienne wykluczające się i nakładające na siebie obowiązki, bez wsparcia, to już zupełnie co innego.
To co mnie zatrzymuje, to mój syn. Nie jestem w stanie mu czegoś takiego zrobić. I nie chcę. Bardzo go kocham. Lubię z nim spędzać czas i lubię być mamą. To nie tu jest problem, tylko z tym, że mam za dużo obowiązków. Nawet nie tyle za dużo, co że są sprzeczne i nie mam daru bilokacji.

No więc ostatnie dni wypłakiwałam się na Adoracji, gdy tylko mogłam, a jak nie mogłam to pokątnie w domu, bym jednak te siły dostała, by wyjść z tego stanu "nie dam rady dłużej". To trochę tak jakbym odmawiała swojego krzyża. Bo to realny krzyż. Nie chcę go wymawiać, pozbywać się go. Więc się modliłam. I jest lepiej. To znaczy sytuacja się nie zmieniła, ale już się nie boję, że ucieknę. Za to zdałam sobie sprawę z tego jak bardzo obciążona bez tej świetlicy. Jeden element, a dezorganizaja ogromna. I że potrzebuję wprowadzić jakieś zmiany. Tylko jeszcze nie wiem jakie.

Wyrzekłam się też dziś odwetu podczas Mszy Świętej. Z serca. Tak naprawdę nie chcę, by mój mąż został postawiony przeze mnie w takiej sytuacji w jakiej byłam ja. To była jakaś taka moja desperacja, choć "odwetowe" uczucia też czułam. Może też trochę takich myśli, że gdyby sam tego doświadczył, to by zrozumiał, i zaczął się bardziej angażować. Wiem. To tak nie działa...
Przy okazji oddałam wszystko to, o czym myślałam, że ktoś jest mi coś winny. Oddałam Jezusowi. I zrobiło mi się lżej. Jeden mi wisiał 500 złotych, inny parasolkę, inny przeprosiny, ktoś tam mi zabrał cenną pamiątkę rodzinną. Wyzerowałam ten bilans. Dobre uczucie. Część niestety aktem woli na razie tylko wyzerowałam, bo poczucie niesprawiedlowści mam i tego, że to nie okej. Za to postawnowiłam zrobić bilans tego, co ja wiszę innym. Gdzieś tam na półce pałęta mi się czyjaś książka, albo i dwie...To na pewno...Czy są osoby, które powinnam przeprosić? Nie wiem co jeszcze. Zawsze myśląc o winach myślałam raczej o bilansie krzywd, a nie o takim materialno-formalno-uczynkowym aspekcie. Ale to też widzę warto uregulować.

Jutro spędzamy czas razem, z uwagi na uroczystość rodzinną. Jakoś nie mam spięcia, spokojnie się czuję. Kiedyś się martwiłam, co mąż powie, co ja powiem, a tu nic takiego nie mam :) A wieczorem chcę zapytać męża, czy myślał o tym, by wycofać pozew z sądu. tak spokojnie. W tym tygodniu ma być badanie OZSS. I pomyślałam sobie, że to naprawdę bez sensu, że mąż ciąga nas po sądach,
i zespołach specjalistów i że może z racji upływu czasu nie jest już tak zafiksowany na te sprawy sądowe i papierek rozwodowy. Nie wiem. Jak nie zapytam, to się nie dowiem. Jestem przygotowana na to, że nie wycofa. I okej. Ale może też nie mieć ochoty latać po tych wszystkich instytucjach. Nie to, że się jakoś szczególnie boję OZSS, nie mamy wojny o opiekę, ani o kontakty, ja wszystko ogarniam, mąż się kontaktuje. Ale też, co by nie mówić jest to "sądzenie się u pogan".

Za to w piątek wyjeżdżam na weekend. I potem mogę być jeszcze parę dni poza domem. Nie mam żadnego planu, ani nawet za dużo funduszy. Nie mam pojęcia, co będę robić. Najchętniej posiedziałabym w jakimś klasztosze. W ciszy. Bo mam w sobie taką burzę, że nie jestem w stanie nic usłyszeć. A bardzo potrzebuję wskazówek, co dalej. Dotąd szłam przez ten kryzys prowadzona za rękę, a teraz mam moment, jakbym została sama. Może i z tego powodu też trochę panikuję. Wiem, że nie jestem. Ale nie mam pojęcia co dalej. W każdym kierunku pełno możliwości, a ja nie mam pojęcia, co tu jest Boże.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Czas abstynencji mojego męża się zakończył. Teraz lepiej rozumiem moje emocje z ostatnich dwóch tygodni i swój niepokój. Cieszę się, że odpłakałam sobie wiele spraw wcześniej, łatwiej mi teraz przyjąć, to co jest i się z tym pogodzić. Mam też awaryjne plany, na czas gdy mąż będzie wyłączony.

Wiem, że po okresie abstynencji przychodzi czas aktywnego nałogu, ale zawsze jest to trudne, gdy się to zdarza. To trudne, bo gdy mąż trzeźwieje, odzyskujemy go bardzo powoli, mijają całe tygodnie, gdy zaczyna choć w części być sobą. Natomiast tracimy go bardzo szybko, wystarczy parę incydentów, i zaczyna się ciąg. Wczoraj mąż przyszedł w stanie już nie do rozmowy. Początkowo jeszcze się zastanawiałam, ale z czasem mąż sam swoim zachowaniem rozwiał moje wątpliwości. Gdy się upewniłam, zaproponowałam wyjście w celu rozmowy na zewnątrz. Nie chciałam awantury przy synu, a mąż z coraz większym trudem hamował agresję. Zanim zdążyłam coś powiedzieć, usłyszałam, że mąż się mnie boi, zawsze się mnie bał, specjalnie chcę zrobić aferę przed badaniem w OZSS, jestem miła do czasu, a potem coś knuję, wyglądam strasznie i mąż ma podejrzenia, że coś się ze mną dzieje.
Taki słowotok. Powiedziałam więc tylko, że widzę, co się dzieje i że będę się za męża modlić. I poszłam. Zastanawiałam się co powiem synowi. Ale syn po moim wejściu do domu sam powiedział, mamo znów jest problem z tatą, czy ty to widzisz. Uspokoił się, gdy potwierdziłam.

Jutro mamy badanie w OZSS. Będę wdzięczna za modlitwę w naszej intencji oraz intencji osób prowadzących badanie o Światło Ducha Świętego i dobre rozeznanie naszej sytuacji rodzinnej.
Nino
Posty: 611
Rejestracja: 14 gru 2019, 18:26
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Nino »

Pomodlę się.
burza
Posty: 497
Rejestracja: 29 maja 2018, 22:23
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: burza »

Ruto, masz moją modlitwę
Zdrowaś Maryjo, łaski pełna,...
Al la
Posty: 2671
Rejestracja: 07 lut 2017, 23:36
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Al la »

...Pan z Tobą...
Ty umiesz to, czego ja nie umiem. Ja mogę zrobić to, czego ty nie potrafisz - Razem możemy uczynić coś pięknego dla Boga.
Matka Teresa
ODPOWIEDZ